Chociaż rano 1 sierpnia mieszkańcy okolic Białowieży dostrzegli białoruskie śmigłowce nad Polską, resort obrony zaprzeczył, że do takiego incydentu doszło. Przez cały dzień nie wyjaśniano opinii publicznej, co się naprawdę stało.
Dopiero o godzinie 19.25 we wtorek, 1 sierpnia, Ministerstwo Obrony Narodowej przyznało w oficjalnym komunikacie, że tego dnia doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa białoruskie śmigłowce. Było to dziesięć godzin po tym, jak pierwsze sygnały o takim incydencie pojawiły się na profilach społecznościowych osób prywatnych i świadków wydarzenia. Jednak aż do wieczora Ministerstwo Obrony Narodowej i Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych zaprzeczały, że naruszono polską przestrzeń powietrzną. Rzecznik Dowództwa Operacyjnego podawał, że Białorusini zgłaszali Polakom, iż przy granicy będą latać białoruskie śmigłowce, więc "to nie jest żadna anomalia".
Na podstawie doniesień mediów (m.in. OKO.press, "Gazety Wyborczej", RMF FM, wp.pl), cytowanych relacji świadków, materiałów z mediów społecznościowych i oficjalnych komunikatów instytucji państwowych prezentujemy, jak wyglądało informowanie społeczeństwa przez państwowe służby i władzę o tym, co się wydarzyło nad Białowieżą.
1 sierpnia: od "nie odnotowało naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej" do "przekroczenie granicy miało miejsce"
około godziny 8.30: Profesor Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży wraca z monitoringu żubrów w Puszczy Białowieskiej i widzi dwa śmigłowce. "Ja miałem wrażenie, że one ode mnie były kilkaset metrów, a byłem ponad trzy kilometry od granicy" - relacjonuje potem w rozmowie z Wp.pl. "Widujemy śmigłowce polskie, które patrolują granicę. Te jednak były o wiele bliżej. Moim zdaniem były nad terenem polskim" - ocenił.
około godziny 8.45: Sławomir Przygodzki, przewodnik z Białowieży, widzi dwa śmigłowce przelatujące obok jego podwórka w Podolanach. "Kiedy zaczęły skręcać, zobaczyłem sowiecką gwiazdę. Pobiegłem po aparat, ale gdy wróciłem, już były za drzewami. Leciały w stronę hotelu Żubrówka w centrum Białowieży" - opowiadał dziennikarzowi OKO.press. Dodał, że rano dzwonił do Straży Granicznej w Białymstoku (w której nikt nie odebrał); potem na policję (funkcjonariusze "nie pytali, ani ile tych helikopterów było, ani w którą stronę poleciały"); w końcu do Straży Granicznej w Białowieży. Według relacji Przygodzkiego pracownicy placówki SG "mówili, że dobrze wiedzą o helikopterach". "Nawet mnie poprawiali, że nie 'sowieckie', jak twierdziłem, ale że białoruskie" - opowiadał świadek.
Portal OKO.press cytuje też innego świadka: Annę Tkaczenko, mieszkankę osady Grudki niedaleko Białowieży. "Ja ich nie widziałam, ale słyszałam – nad moim domem leciały. Na pewno nad – było bardzo, bardzo głośno. Sąsiedzi za to je widzieli" - mówiła dziennikarzowi portalu.
godzina 9.09: Eliza Kowalczyk, fotografka i aktywistka pracująca w Białowieży, publikuje na Facebooku trzy zdjęcia śmigłowców z widoczną białoruską flagą. "Co oprócz bocianów lata dziś nad Białowieżą?" - pisze.
godzina 9.59: Serwis RMF24.pl informuje, że Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych zapewnia, iż polska przestrzeń powietrzna nie została naruszona. "Oficjalnie wojsko zapewnia, że śmigłowce nie przekroczyły polskiej granicy, a planowane loty zostały wcześniej zgłoszone przez stronę białoruską" – podaje RMF24.pl. Dodaje też: "żołnierze przyznają, że maszyny przy odpowiedniej widoczności mogły być dostrzegalne z Białowieży i mogły sprawiać wrażenie, jakby były po polskiej stronie".
godzina 10.36: Na stronie białostockej "Gazety Wyborczej" ukazuje się artykuł z relacjami świadków, którzy widzieli i słyszeli przelatujące śmigłowce. Dziennik pisze: "Wleciały do Polski w okolicy wsi Grudki, dotarły około trzech kilometrów w głąb kraju, zawróciły nad cerkwią św. Mikołaja, przeleciały nad Białowieżą w kierunku Podolan. Przelatywały ludziom nad domami. Dość nisko, na pułapie 200-300 metrów. Momentami schodziły na wysokość kilkudziesięciu metrów". Właścicielka obiektu turystycznego znajdującego się niecałe trzy kilometry od granicy w rozmowie z "GW" wspomina: "Miałam wrażenie, że nie wyrobią się na zakręcie i wlecą mi na dach". Ale cytowane w artykule "GW" Centrum Operacyjne MON zaprzecza naruszeniom polskiego przestrzeni powietrznej:
Centrum Operacji Powietrznych nie odnotowało naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej. Wg przekazanych informacji strona białoruska prowadzi rutynową działalność w rejonie przygranicznym po swojej stronie z użyciem statków powietrznych (loty szkoleniowe). Były to najprawdopodobniej dwa śmigłowce Mi-8 oraz bezzałogowiec.
godzina 10.49: Sewis tvp.info za Polskim Radiem Białystok podaje "pilny komunikat" rzecznika Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych podpułkownika Jacka Goryszewskiego. W rozmowie z Polskim Radiem Białystok ppłk Goryszewski zapewnia:
Nie zarejestrowano przekroczenia przestrzeni powietrznej.
Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych podaje, że białoruskie wojsko zgłaszało wcześniej, iż w terenie przygranicznym będzie wykonywało loty ćwiczebne.
godzina 12.02: Kamil Syller, prawnik zaangażowany w pomoc migrantom na granicy polsko-białoruskiej, publikuje na Facebooku otrzymane od kogoś zdjęcie spodu śmigłowca. Zamieszcza także mapę, na której zaznacza, że zdjęcie zrobiono około trzy kilometry od granicy nad wschodnią częścią Białowieży. "Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych podało, że polska przestrzeń powietrzna nie została naruszona koło Białowieży przez białoruskie statki powietrzne, a planowane loty patrolowe zostały wcześniej zgłoszone przez białoruskie władze. Podali też, że chodzi o śmigłowiec i bezzałogowiec" - pisze Syller. "Spójrzcie na zdjęcie śmigłowca. Autor zdjęcia sfotografował obiekt częściowo od spodu. Wnioski dla osoby nawet tylko przeciętnie pojmującej rzeczywistość są raczej proste: śmigłowiec musiał być bardziej nad osobą fotografującą niż z jej boku. Spójrzcie teraz na drugie zdjęcie. Na mapce jest zaznaczone miejsce, w którym znajdował się autor zdjęcia. Do granicy jest ok. 3 km. Z takiej odległości nie da się sfotografować 'brzucha' śmigłowca zwykłym aparatem w taki sposób, jak zrobił to autor zdjęcia. (...) Nie wierzę, że naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej nie było. Wierzę znajomym, którzy widzieli białoruskie statki powietrzne nad swoimi wioskami" - dodaje (pisownia oryginalna).
To samo zdjęcie od jednego z mieszkańców Białowieży otrzymała białostocka redakcja "Gazety Wyborczej". Według autora, który chciał zachować anonimowość, zostało zrobione 1 sierpnia o godzinie 7.47 na ul. Południowej w Białowieży. Zgadza się to z lokalizacją podaną w poście Kamila Syllera.
godzina 15.05: Polska Agencja Prasowa informuje o rozmowie z podpułkownikiem Jackiem Goryszewskim, rzecznikiem Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Powtarza on: "Nasze systemy radiolokacyjne nie stwierdziły naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej". Dodaje, że strona białoruska zgłosiła stronie polskiej, iż we wtorek przy granicy z polską mogą poruszać się maksymalnie trzy śmigłowce, a loty miały charakter szkoleniowy. Pytany, czy w lotach brały udział również śmigłowce rosyjskie, odpowiada: "Uzyskaliśmy informację wyłącznie dotyczącą białoruskich statków powietrznych". "Można to traktować jako rutynowe loty, to nie jest żadna anomalia. W rejonie przygranicznym to częste" – podkreśla.
Dzisiaj, 1 sierpnia 2023 r. doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie, które realizowały szkolenie w pobliżu granicy.
"Przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe. Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej" - wyjaśnia resort. Informuje, że minister Mariusz Błaszczak zwołał posiedzenie Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych, polecił zwiększyć liczbę żołnierzy na granicy oraz wydzielić dodatkowe siły i środki, w tym śmigłowce bojowe. O incydencie poinformowano NATO, a charge d'affaires Białorusi został wezwany do polskiego MSZ w celu wyjaśnienia zdarzenia.
godzina 20.15: Rzecznik Pentagonu generał Pat Ryder, pytany podczas briefingu prasowego o sprawę białoruskich śmigłowców, przekazuje, że nie ma nic do ogłoszenia w kwestii wysłania dodatkowych sił na wschodnią flankę NATO, a po szczegółowe informacje odsyła do polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej. "Powiem tylko jeszcze raz, że będziemy nadal bardzo poważnie podchodzili do bezpieczeństwa NATO. I będziemy nadal pracować z naszymi sojusznikami z NATO, by zapewnić, że każdy centymetr kwadratowy NATO pozostanie bezpieczny" - podkreśla.
godzina 20.35: Białoruskie ministerstwo obrony publikuje na Telegramie oświadczenie, w którym zaprzecza, że doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez białoruskie śmigłowce Mi-24 i Mi-8. Pisze, że oskarżenia wysuwane przez stronę polską są "daleko idące" i mają "uzasadniać gromadzenie sił i środków w pobliżu granicy z Białorusią". "Rano Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych RP uspokajało ludność oświadczeniami, że polskie radary nie wykryły naruszenia granicy państwowej, a wieczorem (najwyraźniej po konsultacji ze swoimi zagranicznymi gospodarzami) już poinformowało, że 'przekroczenie granicy miało miejsce na bardzo niskiej wysokości, co uniemożliwiło wykrycie przez systemy radarowe" - napisano w oświadczeniu.
2 sierpnia: "Przeloty na bardzo niskiej wysokości", "w systemach radiolokacyjnych pewnych rzeczy nie stwierdzono"
"Co się właściwie wydarzyło na granicy polsko-białoruskiej?" – zapytał 2 sierpnia wiceministra obrony narodowej Wojciecha Skurkiewicza prowadzący poranne "Sygnały dnia" w Polskim Radiu. Wiceminister odpowiedział: "Bez wątpienia to są działania prowokacyjne wymierzone we wschodnią flankę NATO i Rzeczpospolitą. My oczywiście poinformowaliśmy o tym incydencie również Kwaterę Główną NATO, wczoraj odbyło się posiedzenie Komitetu do spraw Bezpieczeństwa, wydane zostały określone dyspozycje dla sił zbrojnych. Również Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało charge d’affaires ambasady białoruskiej. (…)". Dziennikarz zapytał: "Czy nasze służby monitorowały sytuację i miały pełną wiedzę w czasie rzeczywistym?". Wiceminister odpowiedział tylko: "To jest rzecz, która stawała wczoraj na Komitecie do spraw Bezpieczeństwa, bo oczywiście to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, my bacznie obserwujemy. Te przeloty miały miejsce na bardzo niskiej wysokości, więc trudne do zauważenia przez radary i tutaj ślad radarowy był znikomy, czy nie było go wcale. Tutaj też wypowiadało się Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych".
Z kolei wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński w porannej "Rozmowie RMF FM" został zapytany: "Kiedy MSZ dowiedział się, że polska przestrzeń powietrzna została naruszona przez białoruskie śmigłowce?". "My działamy w oparciu o informacje ministerstwa obrony, więc wtedy, kiedy te informacje były przekazywane z ministerstwa obrony, wtedy te informacje trafiły również do nas" – odpowiedział wiceminister.
"A kiedy ta informacja przyszła z ministerstwa obrony do państwa?" - dopytywał dziennikarz. "Ja nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie, o której to było godzinie, dlatego że ja akurat w MSZ nie nadzoruję bezpośrednio Departamentu Polityki Bezpieczeństwa, natomiast komunikacja, zakładam, była w momencie niezwłocznie, kiedy to zostało potwierdzone to wszystkie odpowiednie instytucje były informowane" - dodawał Jabłoński.
Na uwagę prowadzącego, że do południa wojsko informowało, iż przestrzeń nie została naruszona, a potem MON podało co innego, Jabłoński odpowiedział: "My opieramy się tutaj o informacje ministerstwa obrony. Jak w tym komunikacie wskazano, wynikało to z faktu, że w systemach radiolokacyjnych pewnych rzeczy nie stwierdzono, natomiast później na podstawie innych informacji to zostało zweryfikowane i po kilku godzinach informacja została skorygowana". I tłumaczył: "W sprawach bezpieczeństwa właściwym ministrem jest minister obrony. Minister obrony przekazuje informacje innym instytucjom, tak dokładnie było również wczoraj".
Radosław Fogiel z Prawa i Sprawiedliwości w porannym programie "Tłit" Wirtualnej Polski też był pytany: "Dlaczego ustalenie tego trwało tak długo, około dziesięciu godzin?". Odpowiedział: "Nie znam szczegółów. Wiem tyle, co pan z doniesień medialnych. Potwierdziło Ministerstwo Obrony Narodowej, że faktycznie doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej. Wcześniej Białorusini informowali o lotach ćwiczebnych w pobliżu granicy. Nie wiemy jeszcze, przynajmniej ja nie wiem, czy mieliśmy do czynienia z przypadkowym incydentem, czy rzeczywiście z jakąś prowokacją. Z tych informacji, które MON przekazywał, wiemy, że było to na niskim pułapie, co dodatkowo utrudnia wykrycie. Tutaj już tak naprawdę takie zwykłe radary tracą swoje możliwości". Dziennikarz dopytywał: "Ale skoro rano, we wtorek rano, mieszkańcy Białowieży informowali, że białoruskie śmigłowce latały im nad głowami, skoro pojawiły się w internecie zdjęcia, no to rozumiem, że skoro mieszkańcy widzieli, to i również była szansa zaobserwowania tego przez wojsko?". Na to Fogiel odparł: "Powiem raz jeszcze: nie znam dokładnie szczegółów i całego ciągu zdarzeń".
Źródło: Konkret24, OKO.press, białystok.wyborcza.pl, RMF24.pl, wp.pl