Fake newsy, manipulacje i zwykłe oszustwa rozpowszechniano w mediach społecznościowych od 3 listopada, kiedy w Stanach Zjednoczonych rozpoczęło się liczenie głosów w wyborach prezydenckich. Autorzy fake newsów ścigali się z amerykańskimi fact-checkerami, ale wiele fałszywych informacji zdołało zdobyć spore zasięgi i dotrzeć do opinii publicznej.
Donald Trump nie uznaje jeszcze swojej porażki w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Na Twitterze zamieścił serię wpisów o nieprawidłowościach podczas liczenia głosów. Amerykańskie media fact-checkują te wypowiedzi, a wiele z nich określają jako fałszywe. Przedstawiamy niektóre z nich, a także kilka fake newsów i manipulacji, które w ostatnich dniach masowo udostępniali amerykańscy internauci.
To nieprawda, że obserwatorzy nie przyglądali się liczeniu głosów
Według Donalda Trumpa nieprawidłowości przy liczeniu głosów polegały m.in. na niedopuszczaniu obserwatorów jego partii do lokali wyborczych. "Obserwatorzy nie byli wpuszczani do lokali wyborczych. To ja wygrałem te wybory, zdobyłem 71 000 000 ważnych głosów. Działy się złe rzeczy, których nasi obserwatorzy nie mogli zobaczyć. To nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Miliony kart zostało wysłanych do osób, nie mających prawa do głosowania" - napisał na Twitterze Trump 7 listopada.
W ocenie CNN nie było doniesień o systematycznych nieprawidłowościach związanych z pracą obserwatorów wyborczych gdziekolwiek w Stanach Zjednoczonych. „Nie ma żadnych dowodów na poparcie twierdzeń prezydenta, że republikańscy obserwatorzy zostali wyłączeni z procesu, a kampania Trumpa nadal nie poparła tego twierdzenia w sądzie” – można przeczytać w artykule na stronie internetowej stacji.
Portal stacji CBS sprawdził szczegółowe zarzuty Trumpa dotyczące rzekomych nieprawidłowości. Prezydent wyliczył je na konferencji prasowej 5 listopada. CBS nazywa fałszywymi m.in. zarzuty jakoby w Pensylwanii demokraci nie chcieli dopuścić do obserwowania liczenia głosów przedstawicieli Partii Republikańskiej. W rzeczywistości spór sądowy w tym stanie dotyczył odległości obserwatorów od stołów, przy których liczono głosy. Sąd nakazał, by obserwatorzy mogli stać w odległości 6 stóp (ok. 1,8 m) od stołów.
Nie, Joe Bidenowi nie dopisano nagle ponad 100 tys. głosów
Inne manipulacje krążyły w sieci już od dnia wyborów 3 listopada. Czy podczas liczenia głosów w stanie Michigan Joe Bidenowi przypisano nagle wszystkie z ponad 128 tys. nowo zliczonych kart? Taką informację zamieścił na Twitterze konserwatywny publicysta Matt Mackowiak. Później tweeta skasował i wyjaśnił, że nieporozumienie było wynikiem literówki w pliku wprowadzonym do systemu informatycznego w jednym z hrabstw.
Według przekazanego portalowi BuzzFeed stanowiska firmy Decision Desk HQ dostarczającej system informatyczny raportujący o oddanych głosach był to "błąd w pliku stworzonym przez stan" [prawd. stan Michigan - red.]. Firma podkreśliła, że przedstawiciele stanu sami wychwycili pomyłkę i przesłali poprawiony plik.
Portal fact-checkingowy Snopes zauważył, że prawdopodobnie chodziło o źle postawiony przecinek w wynikach głosowania przesłanych przez hrabstwo Shiawassee - zamiast 15,371 głosów na Bidena zadeklarowano 153,710 głosów.
Zanim poprawiono wynik w systemie informatycznym zmanipulowana informacja zaczęła krążyć po Twitterze. Wprowadzający w błąd tweet Matta Mackowiaka podał dalej pisarz Matt Walsh, a z kolei jego tweeta - prezydent Donald Trump. "O co w tym wszystkim chodzi?" - pytał Trump w komentarzu.
Doniesienia o rzekomych nieprawidłowościach w Michigan rozprowadzano też za pomocą polskich kont na Twitterze. "Dziś rano w Michigan 'odnaleziono' 138.339 głosów na Bidena i ZERO na Trumpa. Takich przypadków nie ma. Matematycznie niemożliwe" - napisał podróżnik i dziennikarz Wojciech Cejrowski. Jego tweeta polubiło ok 1,7 tys. internautów.
W Wisconsin nie oddano więcej głosów niż było uprawnionych do głosowania
Polski podróżnik i zadeklarowany zwolennik Donalda Trumpa rozpowszechniał także inne wprowadzające w błąd informacje. "W Wisconsin oddano więcej głosów niż istnieje tam głosujących. To jeden z tych stanów, gdzie #Biden w nocy stracił szansę, a rano 'cudem' odzyskał" - napisał Cejrowski i obok hasztagu #Trump2020 postawił hasztag #wałek.
Cejrowski zamieścił grafikę podawaną dalej przez amerykańskich internautów. Wynika z niej, że w stanie Wisconsin policzono 3 mln 239 tys. 920 głosów podczas gdy jest tylko 3 mln 129 tys. zarejestrowanych głosujących.
Jak wyjaśnia portal Snopes komisja wyborcza stanu Wisconsin informowała, że 1 listopada 2020 roku zarejestrowanych było 3 mln 684 tys. 726 głosujących. W chwili pisania tego tekstu The New York Times informował o oddaniu 3 mln 297 tys. 473 głosów w Wisconsin. Ich liczba nie przekroczyła zatem liczby zarejestrowanych wyborców.
Liczba 3 mln 129 tys. głosujących w Wisconsin odnosi się do wyborców zarejestrowanych przed amerykańskimi wyborami w 2018 roku.
Członkowie komisji sami wypełniali karty wyborcze? Nie, tylko kopiowali uszkodzone karty
Wbrew wielu głosom internautów nie doszło do oszustwa wyborczego w stanie Pensylwania. Jeden z internautów zamieścił fragment udostępnianego na żywo sygnału wideo liczenia głosów w hrabstwie Delaware. Na nagraniu widać mężczyznę - prawdopodobnie członka komisji wyborczej - piszącego na kartach do głosowania. Wideo komentowano, także w Polsce, jako dowód na oszustwo polegające na wypełnianiu kart przez liczących głosy.
Portal Fox29.com cytuje lokalne władze hrabstwa, które wyjaśniają sytuację. Rozpowszechniany w sieci kadr nagrania pochodzącego z kamery w komisji wyborczej został przycięty w taki sposób, że nie widać na nim wielu innych członków komisji, a także obserwatorów nadzorujących proces liczenia głosów.
Hrabstwo potwierdziło również, że pracownicy komisji rzeczywiście sami wypełniali niektóre karty wyborcze, ale nie po to by zafałszować wynik głosowania. Wręcz przeciwnie - maszyna otwierająca pakiety wyborcze uszkodziła część kart. Aby mogły one zostać zliczone przez urządzenie, które skanuje i automatycznie zlicza głosy, pracownicy komisji skopiowali głosy na nowe karty. Władze hrabstwa zapewniły, że czynności te wykonano przy nadzorze obserwatorów, a oryginalne uszkodzone karty wyborcze zostały zachowane.
Nieprawidłowości w Detroit? To grafika sprzed roku
W mediach społecznościowych od początku listopada krąży też grafika stworzona przez amerykańską stację telewizyjną Fox 2. Miałaby udowadniać nieprawidłowości przy tworzeniu list wyborców w Detroit, w stanie Michigan.
Na grafice jest informacja, że w tej sprawie złożono pozew do sądu. W Detroit niemal 5 tysięcy wyborców miało zostać zarejestrowanych podwójnie. Miało także zostać oddanych o 32 tysiące głosów więcej niż jest uprawnionych wyborców. Miało też zostać zarejestrowanych 2,5 tysiąca już nieżyjących wyborców, a najstarszy z nich miał się urodzić w 1823 roku, czyli w 2019 roku miałby 196 lat.
"Zadzwońcie do autorów Księgi Rekordów Guinnessa. Znaleźliśmy najstarszego, żyjącego człowieka na świecie" zakpił na Twitterze 4 października, czyli już w czasie liczenia głosów Aubrey Huff, były amerykański baseballista i dodał popularny hasztag wskazujący, że doszło do wyborczego oszustwa. Jego wpis polubiło niemal 6 tysięcy osób.
"Czy to możliwe? Oszustwo w Michigan?" - zapytał dzień później również na Twitterze Rich Valdes prezenter jednej z amerykańskiej rozgłośni radiowych, również publikując kadr z Fox 2.
Kadr trafił również do Polski. Udostępnił go na Twitterze między innymi były poseł Przemysław Wipler. "Tak się robi rekordową frekwencję w wyborach! Podwójnie zarejestrowani głosujący, więcej głosujących niż uprawnionych, nieżyjący a głosujący, 197-letni wyborcy i raptem przegrana o włos... Swoją drogą tak trywialne problemy 'techniczne' w cyfrowym supermocarstwie to mega obciach" - skomentował 5 października.
"Czytam, że w USA głos zabrały 190-letnie osoby. Słabi są. W Warszawie wymyślili to już 12 lat temu" - zakpił 5 października Patryk Jaki, europoseł Prawa i Sprawiedliwości. Jego komentarz polubiło ponad 3 tysiące osób.
"Jednak życie w Wisconsin gwarantuje długowieczność. Najstarszy głosujący w moim stanie urodził się w 1823 roku!!!" - skomentowała z kolei jedna z polskich użytkowniczek Twittera. Jej wpis polubiło ponad tysiąc osób.
Komentarze internautów w tej sprawie lub po prostu data publikacji ich wpisów miałyby wskazywać, że podczas obecnie trwającego liczenia głosów doszło do nieprawidłowości w Detroit, a w wyborach wzięła udział osoba mająca 197 lat.
Jak jednak sprawdziły amerykańskie portale fact-checkingowe snopes.com oraz politifact.com, stacja Fox 2 informowała o wniesionym pozwie w sprawie domniemanych nieprawidłowości na listach wyborczych ale na początku grudnia 2019.
prawda
Wówczas pozew złożyła The Public Interest Legal Foundation. Portal Snopes opisuje tę fundację jako konserwatywną organizację prawniczą, mającą niezliczone powiązania z administracją Donalda Trumpa oraz z prawicowymi mediami.
Fundacja składała w 2019 roku w całym kraju wnioski o dostęp do list wyborców między innymi po to, aby urzędnicy pilnowali ich aktualności. Taki pozew został złożony również w Detroit. Jednak pół roku później sama go wycofała, gdy listy zaczęły być poprawiane, o czym doniósł na początku lipca 2019 roku Detroit News.
Miejska urzędniczka Janice M. Winfrey stwierdziła wówczas, że aktualizacja list była w dużej mierze wynikiem systematycznych prac konserwacyjnych, ale dodała też, że jej biuro przyjrzało się kilku zarzutom zawartym w pozwie, w tym rejestracji osoby urodzonej w 1823 roku. "Przeprowadziliśmy szczegółowe poszukiwania w archiwum, bo jest to śmieszne. Chcieliśmy zobaczyć, o co chodzi" - powiedziała dziennikarzom i dodała, że okazało się, że wprowadzona data 1823 to "był błąd typograficzny". Michigan jest stanem od 1837 roku.
Biden przyznaje się do oszustw? 17 mln odtworzeń wideo
W ostanie dni października w sieci pojawiło się krótkie 24-sekundowe wideo, na którym widać wypowiadającego się kandydata demokratów.
Na opublikowanym nagraniu widać, jak rywal Donalda Trumpa w wyścigu o prezydencki fotel mówi: "Mamy obecnie taką sytuacją, że my, jak i wcześniej administracja prezydenta Obamy, stworzyliśmy najbardziej rozległą i wszechstronną organizację do spraw oszustw wyborczych w historii amerykańskiej polityki".
Wideo pojawiło się wówczas między innymi na jednym z oficjalnych kont na Twitterze Partii Republikańskiej oraz na koncie Kayleigh McEnany, rzeczniczki prasowej Białego Domu. Odniósł się do niego także Donald Trump. "Co za straszną rzecz powiedział Biden. Sfałszowane wybory? - napisał na Twitterze. Wpis polubiło niemal 59 tysięcy internautów. Dzień wcześniej wideo zostało opublikowane na oficjalnym koncie prezydenta na Youtube, gdzie zanotowało ponad milion odsłon.
Klip w czasie liczenia głosów w amerykańskich wyborach wrócił i to ze zdwojoną siłą.
4 listopada opublikowała go rzeczniczka Partii Republikańskiej Elizabeth Harrington. "Dwa tygodnie temu Joe Biden chwalił się, że ma 'najbardziej rozległą i wszechstronną organizację do oszustw wyborczych w historii amerykańskiej polityki' - skomentowała, a jej wpis polubiło niemal 15 tysięcy osób.
Dzień później wideo pojawiło się też na jednym z oficjalnych kont na Twitterze sztabu Donalda Trumpa, gdzie zanotowało ponad 28 tysięcy polubień. Niemal 19 tysięcy osób podało dalej ten wpis z załączonym wideo.
Opublikowała je pół godziny później również Ryann McEnany, strateg kampanii Donalda Trumpa w mediach społecznościowych. Zarzuciła Snapchatowi, że usunął ten klip z oficjalnego konta prezydenta USA właśnie na tej platformie. Napisała, że Biden własnymi słowami powiedział: "Stworzyliśmy najbardziej rozbudowaną i wszechstronną organizację do wyborczych oszustw w historii amerykańskiej polityki".
6 listopada 24-sekundowy klip pojawił się na oficjalnym koncie na Facebooku Erika Trumpa, syna prezydenta. "Ileż prawdy jest w tych słowach" - zakpił. Na jego post w trzy godziny zareagowało niemal 6 tysięcy osób.
Jak podsumował New York Times klip został we wszystkich mediach społecznościowych odtworzony ponad 17 milionów razy.
Bardzo popularne w sieci wideo to fragment rozmowy z Bidenem, która pojawiła się 24 października na podcaście Pod Save America, a następnie na Youtube, na kanale Crooked Media.
Na koniec rozmowy jeden z prowadzących wywiad zadał Bidenowi dwa pytania: Co by powiedział tym mieszkańcom USA, którzy do tej pory nigdy nie głosowali i tego nie planują oraz co ci, którzy biorą udział w wyborach mogą jeszcze przed dniem głosowania zrobić, żeby wygrał.
Kandydat w pierwszych słowach mówił w superlatywach o poprzednim prezydencie USA i o tym, jakim honorem było dla niego pracować (Biden był wiceprezydentem w latach 2009-2017). Potem szczegółowo opisywał, w jaki sposób osoby nie planujące głosować powinny przejść całą procedurę.
Po tym Biden dodał: "Mamy obecnie taką sytuację, że zarówno my, jak i wcześniej administracja prezydenta Obamy, stworzyliśmy najbardziej rozległą i wszechstronną organizację do spraw oszustw wyborczych w historii amerykańskiej polityki. Co prezydent (Trump - red.) planuje zrobić, to zniechęcić ludzi do głosowania poprzez twierdzenia, że ich głosy się nie liczą, nie mogą zostać policzone, trzeba to sprawdzić, a jeśli zagłosuje wystarczająca liczba osób to przeciąży to system. Widzicie (Biden zwrócił się do prowadzących - red.) to, co ja. Te kolejki do wcześniejszego głosowania. Miliony ludzi już wypełniło swoją kartę do głosowania. (W tym momencie Biden zwrócił się do widzów - red.) Nie dajcie się zastraszyć".
Dodał, że jeśli wyborcy będą mieli jakikolwiek problem z głosowaniem mogą zadzwonić pod specjalny numer telefonu do zgłaszania nieprawidłowości. "Zadzwońcie tam. Mamy ponad tysiąc prawników. Otrzymacie potrzebną pomoc" - podkreślił.
Po skończonym wywiadzie w sieci zaczął krążyć po kontach republikanów oraz ich sympatyków klip niezawierający całej tej wypowiedzi oraz kontekstu. Komentowali, że Biden przyznaje się do oszustw wyborczych.
Wówczas sztabowcy w komentarzach udzielanych mediom, informowali, że kandydat demokratów opisywał swoje starania, aby powstrzymać wywieraną presję na wyborców oraz przeciwdziałanie fałszywym oskarżeniom Trumpa na temat powszechnych fałszerstw wyborczych.
TJ Ducklo, rzecznik kampanii Bidena wyjaśnił, że kandydat demokratów - jak widać na całym nagraniu - omawiał wysiłki, aby przeciwdziałać oszustwom wyborczym. "Zebraliśmy najsolidniejszy i najbardziej wyrafinowany zespół w historii kampanii prezydenckiej, aby stawić czoła presji na wyborcach i zwalczać oszustwa wyborcze" - dodał.
Noc, tajemniczy mężczyzna z czerwonym wózkiem i miejsce liczenia głosów
Podczas liczenia głosów olbrzymie kontrowersje oraz emocje wywołało także krótkie wideo kręcone telefonem przez nieznaną kobietę z wnętrza samochodu.
Na nagraniu widać stojący z przodu biały samochód dostawczy, który zamyka pewien mężczyzna. Następnie bierze czerwony wózek z walizką, której zawartości nie widać i udaje się do budynku, gdzie w Detroit będą liczone głosy. Wszystko dzieje się w nocy.
Słychać kobiecy głos: "Skąd ten gość się tak późno tutaj wziął? Myślałam, że lokale wyborcze są już zamknięte, a tu proszę - mamy walizkę".
Sympatycy Donalda Trumpa twierdzili potem, że film jest "tajemniczy". Pisali też, że w walizce znajdowały się wypełnione karty do głosowania.
4 października jedna z prawicowych amerykańskich stron Gateway Pundit podała, że autorką nagrania jest jedna z teksańskich prawniczek i że zarejestrowano "wysoce podejrzaną aktywność". Kobieta miała przekazać, że opublikowała wideo, aby "podnieść alarm, że do miejsca liczenia głosów mogą być dostarczane pudła na głosy, na długo zanim powinny się tam pojawić".
Według CrowdTangle tekst Gateway Pundit dotarł do 1,7 miliona użytkowników Facebooka. 5 października zalinkował do niego Eric Trump. Z kolei jego wpis podało dalej ponad 35 tysięcy użytkowników Twittera.
Jeszcze tego samego dnia Ross Jones, dziennikarz śledczy lokalnego portalu WXYZ z Detroit poinformował na Twitterze, że widoczny na popularnym wideo mężczyzna to jego operator, który w walizce miał swój sprzęt. Napisał także kilka słów o kobiecie, która miała być autorem wideo. "Mam nadzieję, że jest lepszym prawnikiem niż detektywem" - skomentował.
Do podnoszonych w sieci zarzutów odniosły się także miejskie władze. W komentarzu dla CNN urzędnicy przekazali, że żadne głosy albo pudła z głosami nie były transportowane na czerwonych wózkach.
CNN wskazało, że właśnie do tego wideo zdawał się także odnosić Donald Trump 5 listopada, gdy mówił o tym, że - jego zdaniem - wybory były nieuczciwe i ukradli je demokraci. Wspominał o "niewyjaśnionym" opóźnieniu w dostarczaniu głosów do liczenia w Detroit.
"Ostatnia partia nie dotarła do 4 rano, chociaż lokale zamknięto o 20 - powiedział Trump. "A tu partie się pojawiły nikt nie wiedział, skąd pochodzą" - dodał.
Autor: Krzysztof Jabłonowski, Jan Kunert / Źródło: Konkret24, Tvn24.pl, PAP; zdjęcie: PAP/EPA/TRACIE VAN AUKEN