Prezes PiS powtarza na spotkaniach, że w Stanach Zjednoczonych rodzicami, którzy nie chcą, by "w szkołach szaleli ci seksedukatorzy", od razu interesuje się FBI. To powielanie republikańskiej narracji, która wynika z manipulacji na temat rządowego dokumentu.
W weekend 12-13 listopada na spotkaniach z wyborcami Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, trzykrotnie opowiadał o tym, jak to w Stanach Zjednoczonych rzekomo wystarczy się przeciwstawić "edukatorom seksualnym", by stać się obiektem zainteresowania Federalnego Biura Śledczego (FBI). Tak mówił o tym 12 listopada w Wadowicach: "Być może ktoś z państwa widział. Tak jak ja widziałem taką wypowiedź jakiejś amerykańskiej rodziny. Ta wypowiedź była związana z ostatnimi wyborami parlamentarnymi w Stanach Zjednoczonych, gdzie zwolennik Partii Republikańskiej mówił, że trzeba zatrzymać to szaleństwo, zatrzymać tych edukatorów seksualnych, którzy mają małe dzieci - w tej sferze zastrzeżonej jednak dla dorosłych w ramach zdrowego rozsądku - edukować w sposób bardzo szczególny, a jak jacyś rodzice się na to nie zgadzają, to już są przedmiotem zainteresowania FBI. I tak proszę państwa jest w wielu stanach amerykańskich - chociaż nie wszędzie".
Powtórzył to tego samego dnia w Bielsku-Białej: "Dzisiaj ci, którzy naprawdę chcą zlikwidować demokrację. Chcą, jak to powiedział pewien Amerykanin, teraz, w trakcie tych wyborów w Stanach Zjednoczonych, doprowadzić do takiej sytuacji, że jak ktoś mający dzieci w szkole próbuje się przeciwstawić tym edukatorom seksualnym, którzy mają dzieci w wieku bardzo młodym, po prostu demoralizować, to już się nim FBI zajmuje, takimi rodzicami się zajmuje FBI". I znowu opowiadał o tym 13 listopada w Żywcu: "Może ktoś z państwa widział w telewizji - rozmowa z jakąś rodziną amerykańską, prorepublikańską. On - mąż, żona, dzieci. I ten mąż mówi tak: 'My nie chcemy, by w szkołach szaleli ci seksedukatorzy, którzy się tam nawet dobierają do pięciolatków czy sześciolatków i jednocześnie, jak ktoś się temu przeciwstawia, jacyś rodzice się temu przeciwstawiają, to już się FBI nimi zajmuje".
Próbowaliśmy znaleźć rozmowę, na którą trzykrotnie powoływał się Jarosław Kaczyński, lecz jej opis był tak pobieżny, że nie udało się nam ustalić, o jakie nagranie chodziło. Rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Radosław Fogiel nie odpowiedział na nasze pytania. O kwestię ścigania rodziców za poglądy przez FBI zapytaliśmy trzy amerykańskie organizacje pro-life: Americans United for Life, National Right to Life, Focus on the Family, lecz do publikacji tekstu odpowiedzi nie nadeszły. Oto, co udało się nam ustalić.
Kampania wyborcza z edukacją seksualną w tle
8 listopada Amerykanie wybierali członków Izby Reprezentantów i 1/3 Senatu, w niektórych stanach wybierano też gubernatorów czy wyższych rangą urzędników. Według wyliczeń amerykańskich mediów Partia Demokratyczna obroniła większość w Senacie, a według obliczeń amerykańskich mediów Partia Republikańska przejęła kontrolę nad Izbą Reprezentantów - liczenie głosów w kilku stanach wciąż trwa. Zdaniem korespondenta BBC Anthony'ego Zurchera po wyborach pozycja Joe Bidena w Partii Demokratycznej wzmocniła się, a jego doradcy z większą otwartością mówią o zamiarze prezydenta ubiegania się o reelekcję w 2024 roku. Z kolei gdy potwierdziło się zwycięstwo demokratów w Senacie, niektórzy republikanie bezpośrednią winą za przegraną obarczyli byłego prezydenta Donalda Trumpa, który mimo to oficjalnie ogłosił zamiar ubiegania się o prezydenturę w wyborach za dwa lata.
Jak informowały amerykańskie media, przed wyborami kandydujący republikanie skupili uwagę wokół edukacji jako elementu wojny kulturowej. Krytykowali osoby transpłciowe. Sprzeciwiali się indoktrynacji uczniów w szkole. Domagali się przekazania większych praw rodzicom w kwestii decydowania o edukacji dzieci. Przedwyborczą atmosferę w USA opisywały między innymi "The Washington Post" czy "The New York Times".
Na przykład w stanie Maine republikanie wielokrotnie atakowali urzędującą gubernator Janet Mills. Na stronie tamtejszego stanowego departamentu edukacji pojawił się bowiem - a potem został usunięty - film o tożsamości płciowej, który był przedstawiany jako element fakultatywnej lekcji dla przedszkolaków. Film zawierał między innymi wypowiedź pewnego nauczyciela, który stwierdził, że lekarze czasami "popełniają błąd", mówiąc rodzicom, czy ich noworodki to chłopcy czy dziewczynki.
Z kolei w Michigan Tudor Dixon, republikańska kandydatka na gubernatora, a prywatnie matka czwórki dzieci, podczas kampanii ostrzegała, że stanowy departament edukacji zmierza do tego, by pierwszego dnia szkoły pytać uczniów, w jaki sposób trzeba się do nich zwracać, jak się nazywają i jaka jest ich płeć, a następnie ukryć to przed rodzicami. "Nadszedł czas by odzyskać nasz stan, by upewnić się, że nasze prawa, prawa rodziców są respektowane" - mówiła podczas jednego z wystąpień. Dixon wybory przegrała.
Politycy republikańscy postulowali wprowadzenie przepisów związanych z edukacją seksualną. W marcu 2022 roku republikański gubernator Florydy Ron DeSantis, który jest postrzegany jako czołowy republikański pretendent do kandydowania na prezydenta w 2024 roku, podpisał stanową ustawę, która ogranicza w szkołach podstawowych nauczanie dotyczące tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Portal stacji ABC informuje, że jej skutkiem będzie zablokowanie funduszy federalnych dla organizacji, samorządów lokalnych i szkół zajmujących się sprawami społeczności LGBTQ+. Dokument wywołał lawinę krytyki i protestów. Ustawa została prześmiewczo nazwana "Don't say gay" ("Nie mów o gejach"). Joe Biden nazwał ją nienawistną.
Pod koniec października grupa republikanów w Izbie Reprezentantów zaproponowała kolejną ustawę - "Stop the Sexualization of Children Act", która miałaby obowiązywać w całym kraju. Zakazuje ona finansowania przez państwo wszelkich materiałów i programów związanych z seksualnością, a skierowanych do dzieci poniżej 10 lat. Zakazuje również narażania takich dzieci na kontakt z nagimi dorosłymi, osobami rozbierającymi się lub z lubieżnymi tańcami.
O czym naprawdę pisał prokurator generalny
W trakcie przedwyborczej dyskusji o edukacji seksualnej w szkołach wróciła sprawa rzekomego nękania przez FBI rodziców za to, że sprzeciwiają się tej edukacji i decyzjom podejmowanym w tym zakresie przez rady szkolne. Widać to między innymi w postach publikowanych w ostatnim czasie w mediach społecznościowych. "FBI rozprawia się z rodzicami, którzy pojawiają się na zebraniach rady szkolnej i sprzeciwiają się seksualizacji dzieci"; "FBI traktuje rodziców jak terrorystów"; "Co powiecie na Bidena wysyłającego FBI przeciwko rodzicom"; "Departament Sprawiedliwości nakazał FBI prowadzenie spraw rodziców kwestionujących decyzje szkolnych rad" - to przykładowe posty na ten temat (tłum. red.). Ta sprawa nie jest nowa. Najgłośniej było o niej jesienią 2021 roku.
Wówczas, pod koniec września, Krajowe Stowarzyszenie Rad Szkolnych (NSBA) zwróciło się o pomoc do władz federalnych w związku z problemem bezpieczeństwa pracowników szkół publicznych i członków rad szkolnych. W odpowiedzi na to wystąpienie, na początku października, prokurator generalny Merrick Garland wydał pismo skierowane między innymi do dyrektora FBI. Jak informował portal fact-checkingowy PolitiFact, od razu pojawiło się mnóstwo mylnych przekazów związanych z tym dokumentem. Niektórzy rodzice uznali, że w świetle tego pisma będą mieli kłopoty za samo wyrażanie sprzeciwu o sposobie kształcenia ich dzieci. Wrzawa, jaka wówczas wybuchła, skłoniła NSBA do wycofania listu i przeprosin.
O czym tak naprawdę mówi list prokuratora generalnego? Jego treść została opublikowana w sieci, każdy może się z nią zapoznać. W dokumencie Garland informuje, że "w ostatnich miesiącach nastąpił niepokojący wzrost przypadków nękania, zastraszania i gróźb wobec szkolnych władz, członków rad, nauczycieli i pracowników szkół". Ocenia, że takie próby nie tylko stanowią złamanie prawa, ale także "stoją w sprzeczności z podstawowymi wartościami naszego narodu. Ci, którzy poświęcają swój czas i energię, aby nasze dzieci otrzymały odpowiednią edukację w bezpiecznym środowisku, zasługują na to, by móc wykonywać swoją pracę bez obawy o swoje bezpieczeństwo". Garland zapowiada, że w nadchodzących dniach Departament Stanu ogłosi "szereg działań mających na celu zaradzenie wzrostowi zachowań przestępczych skierowanych przeciwko personelowi szkolnemu". "W tym celu nakazuję Federalnemu Biuru Śledczemu, we współpracy z każdym prokuratorem Stanów Zjednoczonych, organizację spotkań z władzami federalnymi, stanowymi, lokalnymi, plemiennymi i terytorialnymi w każdym federalnym okręgu sądowym w ciągu 30 dni od wydania niniejszego pisma". Według niego takie spotkania "ułatwią dyskusję na temat strategii przeciwdziałania zagrożeniom skierowanym przeciwko szkolnym władzom, członkom rad, nauczycielom i personelowi i umożliwią komunikację w celu zgłaszania zagrożeń, ich oceny i odpowiedniego reagowania".
Dokument nie mówi więc nic o wyrażaniu przez rodziców poglądów dotyczących edukacji seksualnej, edukacji ogólnie czy o pracy edukatorów seksualnych - ani tym bardziej o "zainteresowaniu FBI" rodzicami, którzy wyrażają swoje poglądy. Prokurator generalny zwraca uwagę i uczula na przypadki nękania, zastraszania i gróźb wobec osób pracujących w szkołach i zobowiązuje FBI do współorganizowania w kraju spotkań w tej sprawie. Podkreśla, że konstytucja amerykańska chroni wolność wyrażania poglądów podczas ożywionych debat politycznych, jednak "ochrona ta nie obejmuje gróźb lub próby zastraszania osób z uwagi na ich poglądy".
Ani my, ani redakcja PolitiFact nie znaleźliśmy dowodów na to, że FBI prowadzi jakiekolwiek sprawy przeciwko rodzicom za to tylko, że wyrażali sprzeciw wobec decyzji szkolnych rad.
FBI: chodzi o łamanie prawa, a nie wyrażanie poglądów
Dwa tygodnie po wydaniu pisma przez prokuratora generalnego Jim Jordan, republikański członek Izby Reprezentantów z Ohio, wystosował do Garlanda list otwarty. Poinformował, że sygnalista z Departamentu Sprawiedliwości przekazał mu informacje o tym, że "wydział antyterrorystyczny FBI opracowuje i kategoryzuje oceny zagrożeń związanych z rodzicami". Jordan udostępnił też kopię maila mającego pochodzić z FBI zatytułowanego: "Wytyczne: zagrożenia wobec administracji szkolnej". W mailu można przeczytać, że FBI stworzyło specjalny tag zagrożenia, który mają teraz stosować także inne urzędy, by określać i śledzić zagrożenia przeciwko administracji szkół, członkom rady, nauczycielom i personelowi szkolnemu.
W przesłanym do redakcji PolitiFact mailu rzecznik FBI podkreślił, że agencja jest zainteresowana ochroną prawa do pokojowych protestów i wolności słowa, co wynika z pierwszej poprawki do amerykańskiej konstytucji. "FBI nigdy nie miało interesu w tym, by zajmować się sprawdzaniem rodziców wypowiadających się podczas zebrań rady szkolnych i nie zamierzamy tego zmieniać" - przekazał rzecznik. Zaznaczył, że "FBI koncentruje się na przemocy i groźbach, które potencjalnie naruszają prawo federalne". Poinformował, że do tego, by któryś z wydziałów FBI mógł rozpocząć dochodzenie, konieczne są informacje wskazujące na zagrożenie. Dodał, że FBI używa tagów jako narzędzia do śledzenia informacji, a jego utworzenie nic nie zmienia w sposobie priorytetyzacji zagrożeń i wymagań dotyczących wszczynania dochodzeń.
Podsumowując: zarzuty sympatyków prawicy dotyczące rzekomego zainteresowania FBI rodzicami, którzy sprzeciwiają się decyzjom szkolnych rad (a według Jarosława Kaczyńskiego - działalności "edukatorów seksualnych") mogą wynikać z błędnej interpretacji pisma prokuratora generalnego. Ponadto FBI oficjalnie zaprzecza temu, o czym np. piszą obywatele w mediach społecznościowych. Podkreśla, że chodzi o łamanie prawa, a nie wyrażanie poglądów przez rodziców.
Rzecznik PiS Radosław Fogiel, pytany 14 listopada przez reporterkę Wyborcza.pl o to, kto Jarosławowi Kaczyńskiemu sufluje takie historie jak m.in. ta o FBI, odparł: "Pan prezes nie potrzebuje, żeby ktokolwiek mu cokolwiek suflował. Bazuje na swoim doświadczeniu, szerokiej wiedzy z różnych dziedzin. Jest na bieżąco z lekturą prasy".
Źródło: Konkret24