Prezydent Karol Nawrocki oraz politycy Prawa i Sprawiedliwości straszą, że rząd Donalda Tuska chce wprowadzić cenzurę w internecie - a sposobem na to ma być ustawa wdrażająca unijne regulacje. Lecz choć opozycja grzmi o "cenzorskich gilotynach", to zdaniem ekspertów ustawa właściwie nie zakaże niczego więcej, niż to, co już dziś jest zakazane.
To nowy front konfliktu prezydenta z rządem. Jest to o tyle zaskakujące, że punktem spornym stał się projekt ustawy, która według jej autorów ma "wzmacniać ochronę użytkowników" internetu, zwłaszcza korzystających z mediów społecznościowych. Tak projekt nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną przedstawia Ministerstwo Cyfryzacji - zapewnia, że po przyjęciu tych przepisów "internet stanie się bezpieczniejszy, bardziej sprawiedliwy i lepiej uregulowany".
Prezydent Karol Nawrocki, którego podpis będzie konieczny do przyjęcia regulacji, jest jednak innego zdania. "Pod pozorem walki z nielegalnymi treściami i dezinformacją rząd chce ograniczyć wolność słowa" - ostrzegł 27 października w mediach społecznościowych i zachęcił do wzięcia udziału w publicznej dyskusji nad ustawą zaplanowaną w Sejmie na 4 listopada. Na koncie prezydenta czytamy, że Nawrocki "jest strażnikiem naszej wolności, także w sieci", dlatego "nigdy nie pozwoli na wprowadzenie politycznej cenzury w Internecie".
Karola Nawrockiego w walce z "ograniczaniem wolności słowa" szybko wsparły Prawo i Sprawiedliwość z Konfederacją. "Rząd Donalda Tuska wyraźnie przymierza się do tego, żeby wprowadzić cenzurę w internecie" - mówił na konferencji prasowej szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. A stojący obok niego poseł Dariusz Stefaniak dodawał: "To nie skalpel, tylko gilotyna cenzorska, przez którą będzie można wyłączać całe portale. Nie zgadzamy się na to". Także 3 listopada w Radiu Zet Błaszczak powtarzał, że jeśli ustawa wejdzie w życie, "urzędnik, czyli nominowany teraz przez Donalda Tuska prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, będzie cenzurował internet".
Natomiast Krzysztof Bosak z Konfederacji już we wrześniu 2025 roku na nagraniu dla Kanału Zero twierdził, że procedowana ustawa "to jest odtworzenie - na wniosek Unii Europejskiej co ciekawe, ale przez nasze państwo - de facto urzędu cenzorskiego".
W tej dyskusji jest więc wiele barwnych metafor i haseł "obrony wolności słowa", ale - pomijając polityczną nadbudowę - zajmijmy się samymi proponowanymi przepisami. Wyjaśniamy, co z tych strachów jest, a czego nie ma w projekcie ustawy mającej wdrażać tzw. konstytucję internetu.
Unijny akt uchwalony w 2022 roku
Najpierw zaznaczmy, że polski rząd nie wpadł nagle na pomysł, żeby uczynić internet "bezpieczniejszym, bardziej sprawiedliwym i lepiej uregulowanym". To konsekwencja przyjęcia w Unii Europejskiej już w 2022 roku Aktu o usługach cyfrowych (ang. Digital Services Act; DSA). Główna idea tej regulacji jest taka, że platformy internetowe używane przez miliony użytkowników w całej UE muszą brać odpowiedzialność za zamieszczane tam treści.
Autorzy regulacji stworzyli więc tzw. procedurę zgłaszania i działania (ang. notice and action). Ma wymóc na platformach i największych portalach społecznościowych niezwłoczne działanie wobec zamieszczanych nielegalnych treści. To tylko jeden z wielu środków, które DSA ma wprowadzać w krajach członkowskich, lecz wobec dyskusji o "cenzurze" i "ograniczaniu wolności słowa" skupimy się właśnie na nim.
Polska już pozwana do TSUE za brak wdrożenia DSA
Co istotne: z przyjęciem mechanizmów unijnego rozporządzenia nie mieli problemu przedstawiciele żadnego kraju członkowskiego UE.
Na posiedzeniu Rady UE w październiku 2022 roku reprezentanci wszystkich 27 rządów zagłosowali za Aktem o usługach cyfrowych, wśród nich także minister finansów w rządzie Mateusza Morawieckiego Magdalena Rzeczkowska. Polski premier postanowił jednak rozegrać ten temat po swojemu i mimo że formalnie poparł DSA, to do końca sprawowania władzy przez PiS jego rząd nie przyjął ustawy pozwalającej egzekwować unijne przepisy.
Akt o usługach cyfrowych jako rozporządzenie automatycznie zaczął obowiązywać we wszystkich państwach członkowskich w listopadzie 2022 roku, ale kraje miały wyznaczyć krajowego koordynatora ds. usług cyfrowych i przede wszystkim ustanowić przepisy pozwalające skutecznie egzekwować przepisy DSA, w tym ustalić kary za ich nieprzestrzeganie.
Państwa dostały czas do lutego 2024 roku, więc rząd Morawieckiego postanowił nie zajmować się tym tematem przed wyborami w 2023 roku. Po utracie władzy przez Zjednoczoną Prawicę sprawę przejął nowy rząd, konkretnie: Ministerstwo Cyfryzacji nadzorowane przez Krzysztofa Gawkowskiego. Dla niego również nie był to priorytet, dlatego pierwszy projekt ustawy mającej wdrożyć DSA pojawił się dopiero rok po zaprzysiężeniu - w grudniu 2024 roku. Nie uszło to uwadze Komisji Europejskiej, która najpierw przypomniała o przekroczeniu uzgodnionego terminu, a ostatecznie w maju 2025 roku za opóźnienia pozwała Polskę do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
W tamtym momencie ówczesny projekt nie miał dobrych perspektyw - negatywnie ocenili go Rzecznik Praw Obywatelskich oraz organizacje pozarządowe na czele z Fundacją Panoptykon i Helsińską Fundacją Praw Człowieka. RPO pisał wprost o "wątpliwościach w kontekście poszanowania podstawowych praw i wolności jednostki, w tym wolności słowa".
Nie znaczy to jednak, że RPO i organizacje pozarządowe mówią teraz jednym głosem z opozycją o "cenzurowaniu internetu". Pod koniec września 2025 roku do Sejmu wpłynął bowiem zmodyfikowany projekt ustawy, który ma odpowiadać na wątpliwości krytyków.
Co ostatecznie znalazło się w tym projekcie, a co jest tylko polityczną narracją?
Co jest w projekcie: procedura wnioskowania o wydanie nakazu
Największe kontrowersje budzą nakazy usuwania treści. Rzeczywiście w projekcie ustawy przewidziano procedurę, która ma szybko i skutecznie walczyć z nielegalnymi materiałami w sieci.
Polega na tym, że policja, prokuratura, Krajowa Administracja Skarbowa, Straż Graniczna i zaakceptowane wcześniej przez Urząd Komunikacji Elektronicznej "zaufane podmioty sygnalizujące" będą mogły składać wnioski o wydanie nakazu podjęcia działań przeciwko nielegalnym treściom w sieci. Taką możliwość dostaną też wszyscy użytkownicy platform internetowych, ale tylko w sytuacji, gdy wcześniej zgłoszą nielegalne treści do platformy, a ta odrzuci wniosek lub go nie rozpatrzy.
Te wnioski mają być kierowane do Urzędu Komunikacji Elektronicznej lub Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (w przypadku platform z materiałami wideo). Obie instytucje będą oceniać, czy są podstawy do wydania nakazu usunięcia danej treści. Aby procedura była odpowiednio szybka, UKE i KRRiT będą miały dwa dni na ocenę w przypadku zgłoszeń policji i prokuratury, siedem w przypadku zgłoszeń użytkowników i "zaufanych podmiotów sygnalizujących" oraz 21 dni w przypadku szczególnie skomplikowanych spraw.
W swojej decyzji UKE i KRRiT mogą nakazać podmiotowi internetowemu - np. platformie - publikację oświadczenia lub ostrzeżenia dla odbiorców o konkretnej treści, lub zablokowanie dostępu do danej nielegalnej treści.
Czego nie ma w projekcie: walki z dezinformacją czy teoriami spiskowymi
Prezydent Karol Nawrocki stwierdził, że "pod pozorem walki z nielegalnymi treściami i dezinformacją rząd chce ograniczyć wolność słowa". Tylko że żadnych zapisów o walce z dezinformacją, fałszywymi informacjami czy teoriami spiskowymi w projekcie ustawy nie ma.
Jak podkreśliło Ministerstwo Cyfryzacji, "usuwane będą tylko treści nielegalne, które dotyczą konkretnych poważnych przestępstw". Jest to zamknięty katalog 27 przestępstw wymienionych w ustawie. To przede wszystkim handel ludźmi, groźby karalne, namawianie do samobójstwa, pornografia dziecięca czy pedofilia. Poza tym lista obejmuje też typowo "internetowe" przestępstwa takie jak rozpowszechnianie pirackich materiałów, sprzedaż wyrobów tytoniowych w sieci czy handel podrobionymi produktami.
Dlatego dr Dorota Głowacka z Fundacji Panoptykon w opinii przesłanej Konkret24 zauważa, że "ogólnie ustawa nie zakaże niczego więcej, niż to, co już dziś jest zakazane". "Być może przyczyni się jedynie do tego, że część obowiązujących zakazów, dotyczących tych najbardziej szkodliwych nadużyć w sieci, będzie skuteczniej egzekwowana" - dodaje prawniczka. Ale zauważa drugą istotną cechą regulacji: "Nieporozumieniem jest też to, że ustawa pozwoli prezesowi UKE na blokowanie treści pod pretekstem walki z dezinformacją. Ta kwestia leży poza jej [ustawy] zakresem".
W katalogu przestępstw wymienionych w projekcie nie ma bowiem żadnego bezpośredniego nawiązania do dezinformacji czy rozpowszechniania nieprawdziwych informacji. Bliskie temu mogą być treści zawierające mowę nienawiści, propagujące totalitaryzm, zachęcające do przemocy czy fałszywe alarmy bombowe zamieszczane w mediach społecznościowych. Tym bardziej, że minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski podczas prezentacji projektu ustawy przedstawił ją jako "ważne narzędzie do przeciwdziałania dezinformacji, która szczególnie w ostatnim czasie jest rosnącym zagrożeniem". Mimo tych słów walki z dezinformacją jako celu blokowania treści nie ma w projekcie ustawy.
Co jest w projekcie: prawo do obrony i procedura odwoławcza
Opozycja straszy, że rząd będzie blokował niewygodne dla siebie wypowiedzi "decyzją urzędników". Doktor Dorota Głowacka podkreśla jednak, że "aktualny projekt zawiera 'bezpieczniki', które sprawią, że prezes UKE nie będzie mógł nadużywać swoich nowych uprawnień do blokowania treści".
Z jednej strony, chodzi o udział autora treści w postępowaniu. Odpowiedzialny za daną treść będzie mógł więc przedstawić swoje stanowisko, np. broniąc swojej wypowiedzi, jeszcze zanim UKE lub KRRiT wyda decyzję. Ponadto od wydanej decyzji przysługuje odwołanie do sądu.
Ponadto dzięki DSA wszyscy użytkownicy platform internetowych dostaną możliwość wnioskowania do UKE lub KRRiT o wydanie odwrotnego nakazu, czyli przywrócenia ich zdaniem błędnie usuniętych z takich platform treści. Urząd będzie musiał rozpatrywać takie wnioski w ciągu 14 dni, a platformy będą musiały stosować się do takich nakazów i przywracać usunięte wcześniej treści. Zdaniem Ministerstwa Cyfryzacji "dzięki temu mechanizmowi wolność słowa zostanie odpowiednio zabezpieczona".
Czego nie ma w projekcie: natychmiastowego wykonania decyzji
Projekt ustawy nie przewiduje, że wszystkie decyzje o blokowaniu nielegalnych treści będą musiały być wykonywanie natychmiastowo. To UKE lub KRRiT w treści decyzji będą określały termin, w którym należy je wykonać. Projekt daje im możliwość nadawania decyzjom "rygor natychmiastowej wykonalności", ale tylko, "jeżeli jest to niezbędne ze względu na rozmiary wyrządzonej lub grożącej szkody albo ze względu na interes społeczny lub wyjątkowo ważny interes strony".
Dlatego dr Dorota Głowacka z Fundacji Panoptykon podkreśla: "Nawet jeśli prezes UKE wydałby decyzję o usunięciu twojej treści, można złożyć sprzeciw do sądu i – co do zasady, poza wyjątkowymi sytuacjami – do momentu wydania prawomocnego wyroku jego decyzja nie zostanie wykonana, czyli twój post będzie nadal wisiał w sieci". I dodaje:
Te gwarancje sprawiają, że prezes UKE nie będzie mógł raczej łatwo wykorzystywać tej ustawy jako narzędzia do "sprzątania" internetu na polityczne zamówienia.
RPO widzi "pozytywny kierunek zmian", ale...
Wprowadzenie takich "bezpieczników" do projektu ustawy postulowała nie tylko Fundacja Panoptykon, ale i Rzecznik Praw Obywatelskich. Zapytaliśmy więc biuro RPO, jak ocenia wersję, która pod koniec września 2025 roku trafiła do Sejmu. W odpowiedzi z 3 listopada prawnicy z Zespołu Prawa Konstytucyjnego, Międzynarodowego i Europejskiego przekazali:
W ocenie RPO nowy projekt ustawy w znacznym stopniu realizuje postulaty RPO z lutego 2025 r. poprzez wprowadzenie mechanizmów ograniczających nadmierną ingerencję w wolność słowa i zagwarantowanie istotnych praw proceduralnych dla stron postępowań administracyjnych dotyczących blokowania treści.
Przedstawiciele RPO zaznaczyli jednak, że "mimo pozytywnego kierunku zmian, nie wszystkie wątpliwości Rzecznika zostały w pełni rozwiane". Tłumaczą między innymi, że w myśl ustawy użytkownik może złożyć wniosek do UKE tylko z powodu potencjalnie nielegalnych treści, a nie z powodu niezgodności z regulaminem platformy, mimo że to właśnie te drugie treści stanowiły dotychczas znaczną większość materiałów usuwanych przez największe platformy.
Z tego powodu biuro RPO podsumowuje: "Nowe rozwiązania wychodzą naprzeciw oczekiwaniom Rzecznika, szczególnie w obszarze wydawania nakazów blokowania nielegalnych treści, jednak ich ostateczna skuteczność i bezpieczeństwo prawne będą zależały od dalszego doskonalenia i praktycznego wdrożenia projektowanych regulacji".
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Tomasz Gzell