Zdaniem ministra zdrowia obecnie w Polsce głównym problemem epidemicznym jest grypa, a nie COVID-19. Podstawą tej tezy są jednak dane, których nie można porównywać, w dodatku częściowo niepełne. Eksperci mówią wprost: dziś nie można wyrokować, który wirus dominuje.
12 grudnia w Radiu Plus minister zdrowia Adam Niedzielski mówił o systematycznych wzrostach liczby zakażeń na COVID-19 obserwowanych od około dwóch-trzech tygodni. Dopytywany o statystyki zakażeń, ocenił jednak, że w liczbach bezwzględnych są one niewielkie. "W tej chwili ten średni poziom zakażeń dzienny wynosi mniej więcej 450, więc to są liczby, które absolutnie na nikim nie robią wrażenia" - stwierdził. Dodał, że statystyki hospitalizacji osób z COVID-19 są na niskim poziomie. "O sytuacji epidemicznej w Polsce w tej chwili decyduje grypa, a nie COVID-19" - powiedział Niedzielski. Na dowód przytoczył dwie dane:
Porównując skalę tygodniowych zachorowań, to z tytułu COVID-19 w ostatnim tygodniu mamy 3200 zakażeń. W przypadku grypy ostatni raport, którym dysponujemy, dotyczy pierwszego tygodnia grudnia. Tam mamy 187 tysięcy zakażeń i podejrzeń. Więc tu widać, jaka jest ogromna różnica skali.
Minister nawiązał do swojej poprzedniej wypowiedzi, z 8 grudnia. Wtedy na konferencji prasowej przekonywał, że głównym problemem epidemicznym w kraju są zachorowania wywołane wirusami grypy i RSV (ang. respiratory syncytial virus, wirus syncytialny oddechowy). Podał, że od początku września do 30 listopada zanotowano ponad 160 tys. zachorowań na COVID-19. "A jeżeli w tym samym okresie mamy raportowane przypadki grypy, to zwracam państwa uwagę, że mamy tu raportowaną kompletnie inną skalę, to jest blisko milion trzysta tysięcy zachorowań" - uzupełnił. I podsumował: "Widać, że to przede wszystkim grypa w tej chwili decyduje o sytuacji epidemicznej w kraju".
Jednak - jak wyjaśniamy poniżej - Niedzielski przytacza dane, których nie można porównywać.
Które dane przytoczył Adam Niedzielski
Ministerstwo Zdrowia publikuje teraz dane o zachorowaniach na COVID-19 w trybie tygodniowym. 12 grudnia w Radiu Plus Adam Niedzielski mówił o 3200 zakażeniach - zapewne chodziło o ostatni wówczas raport od 1 do 7 grudnia. Wtedy stwierdzono 3327 nowych zakażeń SARS-CoV-2. Według najnowszych danych - od 8 do 14 grudnia - stwierdzono 3476 zakażeń.
Dane te są podawane na podstawie wyników testów zleconych przez lekarzy. Są więc konkretne - ale dają jedynie mgliste wyobrażenie o skali pandemii. Przypomnijmy: 1 kwietnia zrezygnowano z powszechnego i bezpłatnego testowania na COVID-19 - przestały działać mobilne punkty pobrań, laboratoria i farmaceuci w aptekach nie wykonują już bezpłatnych testów. Teraz w Polsce testuje się tylko niewielką, niereprezentatywną statystycznie grupę (o skierowaniu pacjenta na antygenowy test w kierunku koronawirusa decyduje lekarz na podstawie oceny stanu zdrowia, w tym objawów, które mogą wskazywać na COVID-19) - a takie statystyki nie pozwalają ocenić wiarygodnie bieżącej sytuacji epidemicznej w całym społeczeństwie.
Natomiast mówiąc o tygodniowych danych o zachorowaniach na grypę, Niedzielski podał statystyki Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH – Państwowego Instytutu Badawczego. Według "Meldunku Epidemilogicznego" PZH za okres od 1 do 7 grudnia w Polsce stwierdzono 187 067 zachorowań i podejrzeń zachorowań na grypę. Tylko że - co istotne - tu wykazywana jest grypa (rozpoznana klinicznie i/lub laboratoryjnie) oraz wszystkie rozpoznane klinicznie zachorowania grypopodobne i ostre zakażenia dróg oddechowych spełniające kryteria definicji.
Eksperci, z którymi rozmawiał Konkret24, podkreślają: na podstawie tych dwóch zbiorów danych nie sposób wnioskować, który wirus wywołuje teraz większe zagrożenie epidemiologiczne w Polsce.
"To jak porównywać mglisty obraz Księżyca z Ziemi ze zdjęciem satelitarnym najnowszej generacji"
- Nie znamy skali zakażenia samą grypą - komentuje wypowiedź ministra zdrowia prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Katedry Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. I wyjaśnia: - To, co obserwujemy teraz, to fala zakażeń grypopodobnych, które powodują takie wirusy jak parainfluenza, metapneumowirusy, koronawirusy przeziębieniowe, RSV no i oczywiście grypa.
O ile osoby przyjmowane do szpitala testuje się w kierunku grypy, to w przychodniach nie jest to powszechne. Zatem lekarze diagnozują "na oko" – opierając się na takich objawach jak wysoka gorączka, złe samopoczucie, ból stawów i mięśni, kaszel. To może być grypa, ale podobne symptomy dają też inne wirusy, dlatego takie infekcje nazywamy grypopodobnymi.
Doktor Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych, podkreśla, że dane Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH – Państwowego Instytutu Badawczego oparte są na rozpoznaniach klinicznych, a nie na testach wirusologicznych. Grzesiowski również przyznaje, że lekarze rodzinni nie robią rutynowo wszystkim pacjentom testów grypowych. - Przychodzi pacjent, kaszle i kicha, ma 38 stopni gorączki. Doktor patrzy i mówi: "to może być grypa albo infekcja grypopodobna". I właśnie takie podejrzenia zgłasza do sanepidu - wyjaśnia. I zwraca uwagę, że minister porównuje statystyki rozpoznań klinicznych (grypy i zakażeń grypopodobnych) ze statystykami opartymi na testach, choć wycinkowymi (COVID-19). Jego zdaniem:
To jak porównywać mglisty obraz Księżyca z Ziemi ze zdjęciem satelitarnym najnowszej generacji. Twierdzenie, że w Polsce dominuje grypa, jest nieuprawnione, bo nie jest oparte na pewnych danych z testów. Nie ma przesłanek do twierdzenia, że jakiś wirus dominuje. Tego po prostu nie wiemy.
Profesor Szuster-Ciesielska podkreśla niedoszacowanie zachorowań na COVID-19 z powodu braku testowania lub testowania się na własną rękę bez możliwości zgłaszania wyniku do systemu. - Minister nie jest medykiem, zatem chyba nie bardzo potrafi przywoływać poprawne stwierdzenia. Poprawniej byłoby stwierdzić, że mamy falę epidemiczną wirusów oddechowych - ocenia Szuster-Ciesielska.
"To jest niestety propaganda używana od dłuższego czasu"
Doktor Grzesiowski zaznacza, że chorych na COVID-19 jest cały czas wielu, bo wariant omikron jest bardzo zakaźny. Na szczęście infekcje te przebiegają lżej. Rzadko dochodzi do uszkodzenia płuc. Ekspert mówi również o społecznym znaczeniu przekazu, który wychodzi z resortu zdrowia.
Powstaje więc pewnego rodzaju przekaz publiczny, że teraz to grypa jest najbardziej niebezpieczna. To jest niestety propaganda używana od dłuższego czasu. Dane mają potwierdzić, że COVID-19 minął.
Profesor Agnieszka Szuster-Ciesielska również uważa, że epidemia COVID-19 jeszcze się nie kończy. Jej zdaniem może nas zaskoczyć nowy wariant lub subwariant, który będzie skutecznie unikał dotychczasowej odporności. - I nie mamy się bać, tylko racjonalnie do tego podchodzić, szczepić się i nosić maski - zachęca prof. Szuster-Ciesielska.
Dostępne szczątkowe dane potwierdzają, że liczba hospitalizacji z COVID-19 jest teraz niższa niż liczba hospitalizacji z powodu grypy. Doktor Grzesiowski 12 grudnia napisał na Twtterze: "Obecnie w szpitalach na 10 pacjentów z powikłaniami 6 to grypa, 3 - RSV, jeden COVID, choć w ostatnich dniach wzrasta". W rozmowie z Konkret24 wyjaśnia, że najważniejszym problemem dla pacjentów i systemu opieki zdrowotnej są powikłania. - To, jaki wirus wywołuje chorobę, nie jest najważniejsze dla pacjenta - stwierdza.
W rozmowie z Konkret24 Grzesiowski wyjaśnia, że informacja, którą zamieścił na Twitterze, opiera się na obserwacjach z trzech różnych szpitali, w których w ciągu ostatnich dwóch tygodni był na szkoleniach. - Wciąż nie ma krajowego systemu informacji o pacjentach leżących w szpitalach z powikłaniami. A każdy szpital może takie informacje szybko wygenerować, bo szpitale częściej testują pacjentów i wiedzą, z jakimi wirusami mają do czynienia - mówi. Pytany, jak długo może się utrzymać sytuacja, że najczęstszymi powikłaniami wśród hospitalizowanych są powikłania grypowe, odpowiada: - Nie wiadomo, bo pojawiają się nowe warianty koronawirusa, na przykład BQ1.1, które mogą znów spowodować, że na COVID-19 zachoruje więcej osób z powikłaniami.
Według Grzesiowskiego COVID-19 nie przestał być niebezpieczny, bo mimo łagodnego przebiegu zachorowań może doprowadzić do przewlekłych powikłań w postaci zespołu long covid. - A to może być poważny problem na skalę społeczną i globalną, ponieważ dotyka także osób młodych, aktywnych zawodowo i społecznie - kwituje ekspert.
Źródło: Konkret24