Nie maleje natężenie fałszywych przekazów na temat rosyjskich dronów nad Polską. Prorosyjskie trolle zaprzeczają wręcz udokumentowanym faktom i podważają relacje ofiar uderzenia dronami. Małżeństwo, którego dom zniszczył jeden z wystrzelonych obiektów, czuje się zaszczute falą kłamstw i manipulacji. Celem tej akcji Kremla jest też podważanie wiarygodności profesjonalnych mediów.
W nocy z 9 na 10 września 2025 roku - gdy trwał atak Rosji na Ukrainę - polska przestrzeń powietrzna została wielokrotnie naruszona przez drony. 12 września szef Biura Polityki Międzynarodowej prezydenta Marcin Przydacz mówił w Radiu Zet, że pałac prezydencki ma informację, iż takich obiektów było 21. Niektóre wlatywały, były kilkanaście sekund w polskiej przestrzeni powietrznej, a następnie wracały. Bezzałogowce uznane za zagrożenie zostały zestrzelone. Był to pierwszy raz w nowoczesnej historii Polski, gdy lotnictwo użyło uzbrojenia w polskiej przestrzeni powietrznej.
Zaraz po tym, jak w mediach społecznościowych zaczęły krążyć doniesienia o dronach, a także zdjęcia i nagrania, nastąpił wysyp dezinformacyjnych przekazów - i to w różnych językach. Fałszywie podawano na przykład, że drony spadły też w Ciechanowie i Zamościu, co weryfikowaliśmy w Konkret24. Jednak główną fałszywą narracją, która przebijała się nie tylko w internetowych postach, ale też w wypowiedziach niektórych polityków, była ta, że incydent z dronami to ukraińska prowokacja - rzekomo miało chodzić o to, by wciągnąć Polskę do wojny. W te działania zaangażowane są między innymi środowiska znane z szerzenia teorii spiskowych, w tym konta promujące na co dzień przekazy antyukraińskie.
Anonimowy komentarz "ludzie mieszkam na tej wsi". Zdjęcia sklejone z mylącymi tytułami
O ile jednak - wobec trwającej od ponad trzech lat pełnoskalowej wojny - pewne publikowane fake newsy już nie dziwią (choć ich natężenie jest większe), to kolejna odsłona prorosyjskiej dezinformacji w Polsce, którą obserwujemy, prezentuje nową jakość przekazów. Na początku mogły budzić śmiech i niedowierzanie, lecz ich skala i zasięg oddziaływania budzą niepokój. Chodzi o zaprzeczanie pokazanym w mediach faktom, podważanie wiarygodności mediów, a także samych ofiar. Potężny stał się bowiem przekaz, że zniszczenia wywołane dronami to mistyfikacja, a polskie władze i media ukrywają prawdę o tym, co naprawdę się wydarzyło.
Ogromne, liczone w setkach tysięcy wyświetleń zasięgi mają posty informujące, że zniszczenie domu w Wyrykach (województwo lubelskie) nastąpiło nie w nocy z 9 na 10 września, tylko dwa miesiące wcześniej w wyniku burzy. Chodzi o jeden z domów mieszkalnych w gospodarstwie pani Alicji i pana Tomasza. Małżeństwo to opowiadało mediom, że otarło się o śmierć.
Lotem błyskawicy media społecznościowe obiegły zdjęcia uszkodzonego dachu ich domu. To jednopiętrowy, nieotynkowany budynek. Widać, że dach został niemal doszczętnie zniszczony. Wokół domu leżą resztki blachy, drewniane belki. Częściowo uszkodzone zostały ściany. Na trawniku leżą resztki cegieł. Dezinformacyjny przekaz, jaki zbudowano na bazie tych zdjęć, szedł dwutorowo: rozpowszechniano zrzuty ekranu tych zdjęć sklejonych w tytułami o burzach nad Polską oraz podawano dalej komentarz niejakiego internauty "Rafała", który stwierdził na TikToku: "ludzie mieszkam na tej wsi, ten dom został zniszczony w czasie burzy, która przeszła dwa miesiące temu, nie tylko ten dom wtedy ucierpiał przecież to na oko widać że dach zerwany przez wiatr. jestescie naiwni jak dzieci" (pisownia wszystkich postów oryginalna).
"Ściekowe media"; "znowu wyszły kłamstwa"; "pewnie właścicielowi zaproponowali"
W ramach tej dezinformacyjnej akcji zdjęcia domu z Wyryk krążą z takimi przykładowymi komentarzami: "Wiem że ściekowe media mają nas za idiotów, ale jeśli ten wpis [internauty "Rafała"] jest prawdziwy, to jadą już łajdaki po bandzie (to post Konrada Niżnika z Konfederacji); "Prze***ne mają ci ludzie co im ten dron chałupę zniszczył, wcześniej identycznie zniszczyła go burza"; "Nawet to spier**lili, ale teraz już chlop dostanie na remont chałupy"; "Ups znowu wyszly klamstwa XD"; "Odkłamujemy kłamstwa dziennitutek głównego ścieku i podżegaczy wojennych. Dom w który rzekomo uderzył rosyjski dron został zniszczony wcześniej w trakcie burzy"; "Fakty medialne"; "Przecież to widać, że cały ten teatrzyk jest tak słabo wyreżyserowany, że aż śmiech bierze".
Wszędzie doszukiwano się spisku. Na jednym z kont pojawiło się przypuszczenie, że "wybrano" dom w Wyrykach, ponieważ jego ostatnie zdjęcie w Google Maps jest z 2013 roku, więc nie ma aktualnych. "Pewnie właścicielowi zaproponowali pokrycie kosztu remontów za gadanie bzdur" - napisał anonimowy internauta.
A przecież zniszczony dom w Wyrykach pokazało wiele polskich stacji telewizyjnych i portali. Dziennikarze rozmawiali na miejscu z mieszkańcami wsi i gospodarzami tego domu. Relacjonowały to między innymi TVN24; Polsat News; TVP Info. Tym dezinformującym przekazem ośrodki dezinformacji z jednej strony uderzają w ofiary, a z drugiej - w media. Masowość wpisów sugeruje, że całość jest zorganizowaną akcją z wykorzystaniem botów i prokremlowskich trolli.
W Wyrykach przerażenie
Wyryki to niewielka wieś na Lubelszczyźnie, oddalona zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy polsko-białoruskiej. Niedługo po wlocie dronów na teraz Polski pojechała tam dziennikarka programu "Uwaga!" TVN Agnieszka Madejska z ekipą. W reportażu, który został wyemitowany 11 września, widzimy sznur samochodów służb ustawionych po obu stronach drogi, pełno funkcjonariuszy, wojskowe wozy, gospodarstwo pani Alicji i pana Tomasza wraz ze zniszczonym domem ogrodzone taśmą.
"Była szósta trzydzieści, oglądałem wiadomości i usłyszałem, że nad domem lata jakiś samolot. Ale pomyślałem "lata, to lata", bo teraz dużo tego. I nagle usłyszeliśmy potężny huk, dom się zatrząsnął, spadł żyrandol z sufitu. Przez okno spojrzałem, że z dachu lecą blachy" – opowiadał dziennikarce pan Tomasz. Pani Alicja zaś: "Zniszczona została sypialnia, gdyby stało się to wcześniej, to by mnie nie było. Byłabym pod gruzami". "Nie wiemy, co tam się wbiło, bo nie mamy możliwości wejścia do domu. Tyle tylko, że powiem, że jak uderzyło, to zaczęło się palić i zdążyłem to ugasić" – mówił dziennikarce mężczyzna.
Madejska rozmawiała także z dyrektorką szkoły podstawowej w Wyrykach Marzeną Trociuk. Ona mówiła: "Nagle usłyszałam straszliwy huk. Huk wybuchu, więc przerażenie, konsternacja. W ogóle nie wiedziałam, co się dzieje". Relacjonowała, że jak poszła do domu pani Alicji i pana Tomasza, czuła zapach jakby prochu.
O tym, co widział, opowiadał też Madejskiej fotograf przyrody Tomasz Kawiak, który akurat był w pobliżu. Relacjonował, że widział drona, który został trafiony pociskiem wystrzelonym z samolotu. Zaczął uciekać. "Nie zrobiłem nawet zdjęcia, bo nie myślałem o tym w tym momencie. Myślałem o swoim bezpieczeństwie" - relacjonował.
Mieszkańcy wsi mówili, że byli przerażeni. "Słyszałam warkot samolotu i dlatego od razu pomyślałam, czy to już wojna" - stwierdziła pani Urszula. Bernard Błaszczuk, wójt gminy Wyryki, mówił, że w pierwszej kolejności lokalne władze zapewniły pomoc mieszkańcom uszkodzonego domu. "Teraz nasi strażacy z OSP zabezpieczają mienie, naciągają plandeki na ten uszkodzony dach" - relacjonował.
Pan Tomasz mówi o nagonce
Reporterka TVN rozmawiała z mieszkańcami Wyryk także następnego dnia. Część mówiła, że ciężko przeżyli noc. Bali się. Dopiero wtedy dziennikarka mogła podejść pod posesję pani Alicji i pana Tomasza. Z kilkunastu metrów widać dom z rozwalonym dachem, drewniane belki, resztki blachy, ścianę bez części cegieł, których resztki leżą na ziemi. "Myślę, że to właśnie zburzyło poczucie bezpieczeństwa mieszkańców Wyryk i okolic" - podsumowała dyrektorka szkoły Marzena Trociuk.
Wobec obecnej fali oskarżeń o mistyfikację i kłamstwo, jakoby dom miał nie zostać zniszczony 10 września nad ranem, skontaktowaliśmy się telefonicznie z panem Tomaszem. Nie chciał jednak nic komentować i odmówił rozmowy - tłumaczył że on i jego żona czują się dotknięci tą nagonką, jaka się rozpętała w internecie. Jak podkreślił, potrzebują czasu na psychiczny odpoczynek.
Jedna z mieszkanek Wyryk "nie spała pół nocy, bo odpisywała na komentarze"
Agnieszka Madejska jest zdumiona i oburzona tym, co czyta w internecie na temat domu w Wyrykach. Przekazała Konkret24, że mieszkańcy wsi, których poznała, "są oburzeni wpisami w internecie oskarżającymi, że sprawa rosyjskich dronów miałaby być mistyfikacją.
"Jedna z mieszkanek powiedziała mi, że nie spała pół nocy. Nie dlatego, że bała się, że ze wschodu znowu nadlecą drony. Ale dlatego, że nocą siedziała zdenerwowana i odpisywała w internecie na komentarze o rzekomych uszkodzeniach budynku sąsiadów z powodu burzy. Powiedziała, że nie godzi się, aby ktoś wypisywał takie kłamstwa" - opowiada nam reporterka "Uwagi!". Wskazuje, że wiele z kont rozpowszechniających te kłamstwa są anonimowe. "Ale szkoda, że są też prawdziwi ludzie, którzy te treści kopiują i przekazują dalej. Powinni się zastanowić, komu tak naprawdę i w czym pomagają" - podsumowuje.
Właściciel Radia Eska: algorytm Google "błędnie przypisuje zdjęcie do artykułu"
Na jednym z obrazów wykorzystywanych w tej dezinformacji jest zdjęcie zniszczonego domu w Wyrykach obok nazwy Radia Eska (lub eska.pl) i tytułu o "gwałtownych burzach i deszczach" - zdaniem internautów to właśnie "dowód" na medialne kłamstwo o zniszczeniu domu dronem. Właściciel portalu, którego link z Google został użyty – Grupa ZPR Media – w wydanym 12 września oświadczeniu podkreśla: "We wszystkich artykułach poświęconych atakowi dronów i uszkodzonemu domowi we Wyrykach Woli wykorzystywaliśmy wyłącznie zdjęcie pochodzące z tego konkretnego miejsca. Nigdy nie wykorzystywaliśmy w tych artykułach zdjęć pochodzących z innych lokalizacji i innego czasu, w szczególności zdjęcia domu z okolic Włodawy uszkodzonego przez ulewne deszcze i burze związane z niżem genueńskim".
Dalej wyjaśnia: "Problem z niewłaściwym przypisaniem obrazu do tekstu pojawia się wyłącznie w wyszukiwarce Google, której algorytm błędnie przypisuje zdjęcie do artykułu i w taki błędny sposób prezentuje tekst w wynikach wyszukiwania. Jest to całkowicie niezależne od wydawców internetowych, w tym od Grupy ZPR Media. Błędne przypisanie najczęściej wynika z tego, że algorytm wyszukiwarki opiera się na złożonym zestawie sygnałów do interpretacji i wyboru najbardziej reprezentatywnej grafiki, które nie zawsze są jednoznaczne. Są to m.in. kontekst, nazwa pliku, tekst alternatywny obrazka czy jego jakość i rozmiar. Efektem tego jest czasami przypisanie przez wyszukiwarkę grafiki z zupełnie innego artykułu, który aktualnie znajduje się na stronie np. w sekcji 'inne/polecane/zobacz także'. Prawdopodobieństwo takiego scenariusza w tym konkretnym przypadku zwiększa się dlatego, że zarówno uderzenie drona, jak i burze i ulewy miały miejsce na jednym obszarze".
Grupa ZPR Media – wobec rozpowszechnianej dezinformacji – nie wyklucza jednak możliwości manipulowania przez podmioty zewnętrzne wynikami wyszukiwania oraz manipulowania kontekstem dla wyszukiwarki, jednak jej redakcje nie brały w tym udziału.
"Nawet najbardziej prymitywne fake newsy potrafią oddziaływać na psychikę"
Z jednej strony, aż wierzyć się nie chce, by przekaz tak grubymi nićmi szyty mógł być dla odbiorców wiarygodny. Z drugiej, jego siła i masowość wyświetleń pokazują, że jednak zadziałał.
Problem jest bowiem poważny. - Niestety, dziś bardzo trudno rozstrzygnąć bez szerszej analizy, które zdjęcia czy materiały pojawiające się w sieci w czasie kryzysu są autentyczne, a które zmanipulowane. Takie fałszywe zdjęcia bardzo silnie wpływają na emocje odbiorców. Nawet jeśli później pojawi się dementi, zwykle nie dociera ono do osób, które już uwierzyły w teorie spiskowe. Dlatego nawet najbardziej prymitywne fake newsy potrafią oddziaływać na psychikę ludzi – mówi w rozmowie z Konrket24 dr Michał Marek, kierownik Zespołu Analiz Zagrożeń Zewnętrznych NASK.
Zwraca uwagę, że nie każda dezinformacja pochodzi od wrogich służb. - Czasem jej źródłem bywają zwykli obywatele, wcale niezwiązani z Rosją. Tych przypadków jest wiele - tłumaczy dr Marek. - W Polsce nie brakuje koniunkturalistów, osób, które dla własnych korzyści, często wizerunkowych czy związanych z budowaniem zasięgów i zaspokajaniem ego, świadomie bazują na oszukiwaniu innych – dodaje.
- Jednym z głównych celów działań zewnętrznych podmiotów i elementem wspólnym dla wielu przekazów dezinformacyjnych dotyczących choćby ataków dronów na Polskę jest podważanie zaufania do instytucji państwa – zaznacza ekspert. I podkreśla:
Z tym wiąże się osłabianie wiarygodności mediów klasycznych, które mimo wszystko są najbardziej rzetelnym źródłem informacji i podejmują próby ich weryfikacji. Tam istnieje pewien filtr. Dlatego ataki na media wpisują się w szerszy proces deprecjonowania instytucji państwowych.
Jak podkreśla, chodzi o to, by obywatele przestali ufać zarówno państwu, jak i mediom, które m.in. nagłaśniają komunikaty państwa. - Te dwa elementy są ze sobą powiązane: nie da się podważać jednego bez uderzenia w drugie. Właśnie tak należy interpretować działania zmierzające do osłabienia zaufania wobec tak zwanych mediów mainstreamowych - tłumaczy.
"Podstawowym celem Rosji jest doprowadzenie do erozji zaufania wobec klasycznych mediów"
Podobnie pojawienie się dezinformacyjnych przekazów o domu w Wryrykach tłumaczy dr Jacek Raubo, specjalista w zakresie bezpieczeństwa i obronności z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Defence24. - Wszelkie formaty działań dezinformacyjnych zakładają wywołanie silnych emocji, a nic tak emocji nie generuje jak konkretna osoba, konkretne zdarzenie, konkretne miejsce. W moim odczuciu to jest jeden z elementów aktualnych działań w domenie informacyjnej: spersonalizowanie zdarzenia pozwala innym się z nim utożsamić albo próbuje oddziaływać na mentalność całych grup społecznych. Zero zaskoczenia – ocenia.
- Podstawowym celem Rosji - i nie tylko Rosji, bo podobne działania podejmują też inne państwa uderzające w Zachód - jest doprowadzenie do erozji zaufania wobec klasycznych mediów: gazet, telewizji, radia, a także ich internetowych wydań. Zdolność do wprowadzania fałszywych informacji do tych mediów jest mocno ograniczona ze względu na odpowiedzialność za słowo, polityki redakcyjne, prawo prasowe – zauważa ekspert. - Natomiast najłatwiej oddziaływać przez media społecznościowe, gdzie kontrola jest bardzo luźna albo w ogóle nie istnieje. Bardzo łatwo jest tam osadzić własnych "influencerów", konta, fikcyjne strony internetowe przypominające profesjonalne media – dodaje.
Przywołuje przykład chińskiej siatki rzekomo lokalnych portali informacyjnych, które miały w przyszłości oddziaływać w określony sposób także w Polsce (ich działalność opisaliśmy w Konkret24). Doktor Raubo zauważa, że Rosjanie zapewne starają się działać podobnie. - Jeśli osłabimy relacje obywatel-media klasyczne, atakujący zyskuje dużo większą zdolność do narzucania własnego przekazu - ocenia ekspert.
Pytany, czy jego zdaniem działania dezinformacyjne odniosły już skutek, dr Jacek Raubo nie ma wątpliwości: - Już dziś widzimy dużą skalę dyskusji na temat przebiegu wydarzeń, sposobu reakcji i skali dezinformacji, co ewidentnie jest na rękę stronie rosyjskiej. Nie ma co ukrywać: będzie to wykorzystane nie tylko teraz, ale i w przyszłości, między innymi jako studium przypadku dla ich analityków z SWR, GRU, FSB. Pamiętajmy, że rosyjskie służby dokładnie analizują nasze reakcje także w przestrzeni medialnej - konkluduje.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Konkret24