Rosyjskie drony rzekomo spadły w Ciechanowie i Zamościu, nalot to ukraińska prowokacja, a bezzałogowce można było śledzić w internetowych aplikacjach - takie przekazy rozchodzą się w sieci lotem błyskawicy. Krążą także zdjęcia i filmiki. Przestrzegamy i wyjaśniamy.
W nocy z 9 na 10 września, gdy trwał atak Rosji na Ukrainę, polska przestrzeń powietrzna została "wielokrotnie naruszona" przez rosyjskie drony - armia zaobserwowała "kilkanaście obiektów". Wobec tych, które stanowiły zagrożenie, "podjęto decyzję o neutralizacji" i część z nich została zestrzelona, trwają poszukiwania szczątków - do ok. 11.30 w środę 10 września ustalono siedem miejsc ze szczątkami maszyn., głównie w województwie lubelskim, znaleziono też pocisk niewiadomego pochodzenia.
Sprawa wywołuje ogromne emocje w sieci. Jest bardzo szeroko komentowana. Publikowanych jest wiele zdjęć i filmików. Już widać, że rozpowszechniane są dezinformujące przekazy w różnych językach, których jednym z celów jest sianie w Polsce paniki.
"Skutki przybycia Shaheda" w Ciechanowie? Nie
Przykładowo 9 sierpnia późnym wieczorem jedno z anonimowych kont w serwisie X podało, że w Ciechanowie (ok. 300 km od granicy polsko-ukraińskiej) spadł irański dron. "Pierwsze skutki przybycia Shaheda są publikowane w mediach społecznościowych. Donoszą, że jest w Ciechanowie, na ulicy Śląskiej. Na ulicę spadł nieznany przedmiot. Przyjechała policja, jest uzbrojona. Do miasta pojechały dwa duże wojskowe samochody ciężarowe" - napisano. Do wpisu dodano zdjęcie rzekomej informacji od anonimowego "obserwatora", który napisał, że w Ciechanowie na ulicy Śląskiej na ulicę spadł nieznany obiekt. "Przyjechała policja, policjanci chodzą z bronią długą i wyjeżdżały przed chwilą dwie duże ciężarówki wojskowe w te miejsce" - relacjonował. Jako dowód dodał dwa bardzo niewyraźne zdjęcia. Widać na nich odgrodzoną policyjną taśmą jakąś ulicę nocą i niebieskie światła radiowozów.
Zdjęcia jako autentyczne, przedstawiające obecną sytuację pokazała między innymi agencja prasowa z Macedonii Północnej. Publikują je także anglojęzyczne konta w serwisie X, które informują, że to Zamość (o tym więcej w dalszej części artykułu).
Internauci komentują pod wpisem, że to fejk. Jednak prowadzący konto odpisuje, że czeka na oficjalne informacje i że póki co częściowo je czerpie z polskich mediów.
No właśnie. Bo w polskich mediach one rzeczywiście zostały opublikowane, ale miesiąc temu i przy okazji zupełnie innego wydarzenia. Na początku sierpnia lokalne media, a za nimi dziennik "Fakt" opisały bowiem historię o tym, że w centrum Ciechanowa znaleziono rannego mężczyznę, ofiarę strzelaniny, a policja szuka sprawcy ataku. Opublikowano wówczas kilka zdjęć z miejsca zdarzenia. Nie ma jednak wątpliwości, że teraz wykorzystano te same kadry, które jakoby mają pokazywać sytuację po upadku rosyjskiego drona. Widzimy tę samą scenerię - budynki, znaki drogowe, samochody.
"Coś spadło na Zamość?" Służby dementują
Pojawiają się także na anglojęzycznych kontach doniesienia o dronie rozbitym w Zamościu. Przekaz zaczyna się także rozchodzić po polsku. Internauci dopytują: "Coś spadło na Zamość?". To miasto jest oddalone około 15-20 kilometrów od granicy polsko-ukraińskiej. Przekaz rozchodzi się z niewyraźnym nagraniem, kręconym telefonem przez kogoś w nocy, z dużej wysokości - najpewniej z jakiegoś bloku. Widać, że na ulicy coś płonie.
Kadry z tego filmiku jako pokazujące rzeczywiste wydarzenia z Polski publikują także zagraniczne serwisy.
Ale miejscowe władze zaprzeczają przekazowi z sieci. Popularny filmik pokazujemy Jackowi Bełzowi, rzecznikowi prasowemu prezydenta miasta. Ten dementuje:
To nie Zamość. Miasto nie ucierpiało w żaden sposób w wyniku nocnego nalotu. Jest spokojnie. Nie mam żadnej informacji o rozbitym dronie.
- Nie byliśmy wysyłani do żadnego takiego zdarzenia - potwierdza nam mł. bryg. Marcin Żulewski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Zamościu.
To nie była "ewidentna ukraińska prowokacja"
Szczególnie dużą falą dezinformacji po nocnym ataku były wpisy, których autorzy twierdzili, że drony zostały celowo wystrzelone przez Ukrainę, która w ten sposób chciała wciągnąć Polskę do wojny. Analityk wojskowy Jarosław Wolski skomentował: "Jak można było się spodziewać, ruszyła kacapsko-botowa operacja o spójnym przekazie 'to były ukraińskie drony'. Widać wyraźny przekaz z rozdzielnika".
Już o godzinie 7 w serwisie X można było przeczytać komentarz publicysty Rałała Otoki Frąckiewicza: "Jak dotąd wszystkie rosyjskie rakiety i drony które spadły na Polskę okazały się być ukraińskie. Ciekawe kto tym razem próbuje nas wepchnąć do wojny. Pewnie znów Rosja". Na Facebooku tworzono grafiki z pytaniem: "Czyje naprawdę były drony nad Polską?" i łączono je z sugestiami: "Czy naprawdę były to rosyjskie maszyny, czy może mamy do czynienia z ukraińską prowokacją mającą na celu wciągnięcie NATO w bezpośredni konflikt z Rosją?". A polityk Janusz Korwin-Mikke napisał, że "to prowokacja made by Tusk", a w towarzyszącym nagraniu mówił: "Tak naprawdę to ja podejrzewam, że to są drony produkcji pana Tuska i Sikorskiego, którzy chcą robić histerię antyrosyjską". I dodał: "No ale - nie wiadomo. Jeżeli to nie są nasze - zestrzeliwać".
Znacznie więcej tego typu przekazów rozpowszechniano jednak w anonimowych komentarzach do wpisów informujących o ataku. "Każdy normalny człowiek wie, że to ukraińskie drony by nas wciągnąć w wojnę z ruskimi"; "Ewidentna ukraińska prowokacja. Nieudolna bo przeprowadzana do spólki z polskimi spec służbami"; "Gdyby to byli Rosjanie puścili by drony z Białorusi albo Królewca. Te drony puścili ukraincy w tym samym momencie gdy Rosjanie puścili drony na Ukrainę. To ukraincy chca wciągnąć w wojnę Polskę i NATO. Wystarczy trochę racjonalnego myślenia" - komentowano z anonimowych kont. Niektóre z nich założono już jakiś czas temu, ale były to ich pierwsze wpisy, co wskazuje na skoordynowaną akcję.
Nie ma jednak żadnych dowodów na to, żeby Polskę zaatakowały ukraińskie drony. Premier Donald Tusk podczas nadzwyczajnego posiedzenia rządu stwierdził wprost: "W nocy doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dużą liczbę rosyjskich dronów. Mamy do czynienia najprawdopodobniej z prowokacją na dużą skalę". Dodał, że "jest to pierwszy przypadek, kiedy doszło do zestrzelenia rosyjskich dronów nad terytorium państwa NATO". Również Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych przekazało, że "w wyniku dzisiejszego ataku Federacji Rosyjskiej na terytorium Ukrainy doszło do bezprecedensowego w skali naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez obiekty typu dron". Podkreślono, że "jest to akt agresji, który stworzył realne zagrożenie dla bezpieczeństwa naszych obywateli".
Teza o "ukraińskich dronach" jest tym bardziej niewiarygodna, że wiele z nich wleciało do Polski bezpośrednio z terenu Białorusi. Tę informację ujawnił w Sejmie premier "Po raz pierwszy w czasie tej wojny [drony nadleciały] nie znad Ukrainy, jako efekt błędów, dezorientacji dronów, czy małych rosyjskich prowokacji na minimalną skalę. Po raz pierwszy spora część tych dronów nadleciała nad Polskę bezpośrednio z Białorusi".
Dronów nie da się śledzić w aplikacjach
W czasie ataku wiele osób korzystało z aplikacji do śledzenia ruchu samolotów między innymi, żeby obserwować, w jaki sposób piloci omijają zamknięte przestrzenie powietrzne w pobliżu Rzeszowa, Lublina czy Warszawy. W mediach społecznościowych pojawiały się jednak również zrzuty ekranu pokazujące jakoby, że w jednej z takich aplikacji – FlightRadar24 – poza samolotami można śledzić również przelot dronów w czasie rzeczywistym.
"Na stronie FlightRadar24 można teraz zobaczyć nie tylko aktywność lotniczą, ale także Szahedy w Polsce" – napisano na jednym z ukraińskich kont (tłum. red.). Dołączono zrzut ekranu z widocznymi samolotami i czterema dronami nad wschodnią Polską.
Jednak na wszelkie tego typu sugestie reagowali w mediach społecznościowych administratorzy kont aplikacji FlightRadar24. Ostrzegali, że są to przeróbki, ponieważ aplikacja "nie śledzi żadnych dronów".
Brak dronów w aplikacjach do śledzenia ruchu lotniczego wynika z faktu, że zdecydowana większość z nich nie nadaje sygnałów ADS-B (Automatic Dependent Surveillance–Broadcast). To właśnie te sygnały – wysyłane m.in. przez samoloty pasażerskie – wykorzystują aplikacje do mapowania ich położenia.
Ekspert: "Nie dajmy się ponieść plotkom, emocjom i panice"
"Obecnie w polskiej infosferze dostrzegalna jest poważna fala dezinformacji, która generowana jest zarówno przez naszych aktorów wewnętrznych jak i podmioty związane z Rosją" - pisze w przesłanym nam komentarzu dr Michał Marek, Kierownik Zespołu Analiz Zagrożeń Zewnętrznych Ośrodka Analiz Dezinformacji NASK. Opisuje, że poprzez sieci społecznościowe promowane są zróżnicowane sprzeczne narracje oraz klasyczne fake newsy na temat obecnej sytuacji. Zauważa, że "aktywnie promowane są fałszywe przekazy o rzekomym początku III wojny światowej czy o tym, iż w polskich miastach doszło do serii wybuchów. Materiały te są następnie upowszechniane przez obywateli nieświadomych udziału w promowaniu szkodliwych, fałszywych przekazów". Ocenia, że fala krzykliwych nagłówków publikowanych przez polskie media nie służy ograniczeniu emocji. I podkreśla z całą mocą na koniec: "Nie dajmy się ponieść plotkom, emocjom i panice. To od nas w dużym stopniu zależy, czy fala dezinformacji zostanie zatrzymana".
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: X.com