Film z zakrwawioną kobietą proszącą, żeby zrobić jej zdjęcie, stał się powodem sugestii, że ranni w atakach rakietowych na Kijów to w rzeczywistości aktorzy. Nagranie jest prawdziwe, a jego autor oraz bohaterowie opowiadali dziennikarzom, co przeżyli.
Od kilku dni w różnych serwisach społecznościowych i różnych językach, także po polsku, rozpowszechniane jest nagranie, które ma udowadniać, że ranni w rosyjskich nalotach na Kijów to tak naprawdę specjalnie przygotowani aktorzy. Dowodem ma być zachowanie i słowa nagranej kobiety w zakrwawionym ubraniu, której żołnierz zakłada na głowę opatrunek. W tym czasie opatrywana mówi spokojnym głosem do osoby spoza kadru: "Andrieju Andriejewiczu, zrobicie mi zdjęcie? Ja siebie teraz sfotografuję i wyślę do siostry, do Rosji". Po chwili kamera przesuwa się na tłum fotoreporterów, którzy robią zdjęcia jej i stojącemu obok niej mężczyźnie w zakrwawionej koszuli i z zabandażowaną głową. Następnie widzimy samochody służb ratowniczych, ludzi w mundurach i biurowiec.
Zdaniem niektórych autorów wpisów kobieta, której zdjęcia trafiły potem na pierwsze strony gazet i do relacji telewizyjnych, zachowywała się zbyt spokojnie, jak na ranną w bombardowaniu.. Dodatkowo prosiła o zrobienie jej zdjęć, które chciała przekazać do Rosji. To wszystko ma dowodzić, że była podstawioną aktorką. Wpisy z taką treścią można znaleźć w sieci m.in. po rosyjsku, hiszpańsku, angielsku czy polsku. "W sieci pojawiło się wyreżyserowane wideo z rzekomo 'rannymi od rosyjskich uderzeń' mieszkańcami Kijowa. Fałszywe ujęcia zostały natychmiast wykorzystane przez zachodnie media" - brzmiał rosyjski opis filmiku na udającym rzetelne źródło informacji kanale na YouTube. "W Kijowie kręcili film o 'rannych cywilach'" - opisał po polsku nagranie jeden z użytkowników Twittera, który regularnie rozpowszechnia prorosyjską dezinformację. Jego wpis polubiło ponad 800 osób, a prawie 400 podało go dalej. "Kijów. Ludzie robią sobie selfie. Armia ukraińska zabiera ich tam i każe pozować. Prasa padlinożerców z NATO zajmuje się resztą" - brzmiał natomiast opis nagrania w hiszpańskojęzycznym wpisie, który udostępniło ponad 2,5 tys. osób.
Mimo tak wielu źródeł, które sugerowały, że nagranie ujawnia oszustwo Ukraińców i zachodnich mediów, w rzeczywistości jest to kolejny przykład rosyjskiej dezinformacji, która w nieudolny sposób stara się podważyć dowody zbrodni swojej armii w Ukrainie.
Zdjęcie jest aktualne, budynek został zniszczony
W najpopularniejszej kopii filmiku w górnej części przedzielonego ekranu widać statyczne zdjęcie kobiety z zabandażowaną głową, obok niej stoi mężczyzna, również z bandażem wokół głowy. W dalszym planie stoi kilka innych osób, część jest pochylona, jakby krzątali się lub udzielali pomocy. W części dolnej jest 16-sekundowe nagranie, na którym ta sama kobieta mówi o wysyłaniu zdjęcia do siostry do Rosji. Pomocy udziela jej żołnierz, obok stoi mężczyzna z bandażem na głowie. Widać też fotografów robiących zdjęcia. Później kamera pokazuje ulice i zniszczony biurowiec.
Żeby zweryfikować autentyczność górnej fotografii, wystarczy wprowadzić ją do wyszukiwarki grafiki, np. w Google. Dzięki temu łatwo można sprawdzić, że jej autorem jest Efrem Łukacki - fotograf amerykańskiej agencji Associated Press pracujący obecnie w Kijowie. Zdjęcie wykorzystano do zilustrowania artykułu o "największych od miesięcy atakach" przeprowadzonych 10 października przez Rosjan w stolicy Ukrainy.
Zdjęcie podpisano: "Ludzie otrzymują pomoc medyczną na miejscu bombardowania w Kijowie, w poniedziałek 10 października. Rosyjskie pociski, które spadły w poniedziałek na miasta na całej Ukrainie, przynosząc strach i zniszczenie obszarom, które doświadczyły miesięcy względnego spokoju, są eskalacją wojny Moskwy przeciwko sąsiadowi". Łukacki opublikował zdjęcie 10 października także na swoim Facebooku.
Łukacki potwierdził autentyczność zdjęcia i opowiedział szczegóły jego powstania w rozmowie z portalem niemieckiej stacji telewizyjnej Deutsche Welle. Najpierw 10 października pojechał z kolegą z Agencji Reutera na miejsce pierwszego ataku rakietowego w okolicach Uniwersytetu Kijowskiego, a następnie na skrzyżowanie ulic Żyliańskiej i Lwa Tołstoja, gdzie również spadła rakieta i gdzie wykonano zdjęcia kobiety. "Widzieliśmy ludzi stojących pod ścianą, którym udzielano pomocy. Otrzymywali pomoc medyczną od lekarzy i wojskowych. To była pierwsza scena, którą kręciliśmy. Oprócz mnie było tam kilku dziennikarzy z kamerami. W sumie, powiedziałbym, do dziesięciu osób" - mówił Łukacki. Dodał również, że to on smartfonem nagrał krótkie wideo, którego fragment zaczął potem krążyć jako rzekomy dowód na wykorzystanie aktorów jako ofiar ataku.
Rzeczywiście wygląd skrzyżowania ulic Żyliańskiej i Lwa Tołstoja wraz z widocznym w tle zniszczonym wieżowcem 101 Tower potwierdza, że zdjęcie i wideo pochodzą z Kijowa.
Sam wieżowiec 101 Tower został trafiony w ostrzałach 10 października. Mieścił się w nim m.in. urząd wizowy niemieckiej ambasady w Ukrainie. Tę informację na konferencji prasowej niemieckiego rządu potwierdził rzecznik niemieckiego MSZ Christian Wagner. Biuro od początku lutego nie było obsadzone. Niemiecki ekspert ds. wschodnich Sergiej Sumlenny zamieścił natomiast na Twitterze zdjęcia trafionego budynku. "Może uda się wysłać jakieś Leopardy (czołgi - red.), żeby sprawdzić sytuację na ziemi?" - pytał.
Oleksandra i Oleksandr
Znana jest także tożsamość dwojga bohaterów samego filmiku - kobiety i wojskowego, który jej pomagał. Do kobiety dotarli dziennikarze ukraińskiego kanału 1+1, którzy odnaleźli ją w jednym z kijowskich szpitali. Nazywa się Oleksandra Kisielowa i w momencie ataku była w drodze do schronu. Rany na jej twarzy pochodzą od odłamków szkła i niektóre wymagały założenia szwów. W rozmowie z dziennikarzami Kisielowa mówiła, że świat powinien zobaczyć, co Rosja robi cywilom w Ukrainie. Poza tym chciałaby, żeby jej siostra z Rosji, o której mówi na nagraniu, zobaczyła jej okaleczoną twarz i przez to uwierzyła w okrucieństwo rosyjskiego wojska.
Mężczyzna, który udzielał pomocy Kisielowej, to natomiast Oleksandr Miroszniczenko - 19-letni student Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Ekonomicznego. Jak podaje portal Deutsche Welle, mężczyzna działa w jednostce ewakuacji medycznej Puls i 10 października był wolontariuszem w akcji pomocy rannym w Kijowie. Na koncie jednostki na Instagramie tego dnia udostępniono relację, na której widać zmęczonego Miroszniczenki siedzącego na ziemi z podpisem "Nasz brat uratował dziś w Kijowie życie 8 osobom".
Sam Miroszniczenko również zamieścił na Instagramie zdjęcie, na którym widać, jak zakłada bandaż kobiecie z filmiku. "Bądź pozytywny i dziel się tym z ludźmi. Bez względu na to, co się dzieje" - napisał.
Źródło: Konkret24