Przedstawiciele odchodzącego rządu z premierem Mateuszem Morawieckim na czele zapewniają, że swoim następcom zostawiają finanse państwa w dobrym stanie. W tym przekazie celuje wiceminister finansów Artur Soboń, który dla udowodnienia tezy o świetnym stanie finansów często posługuje się jednym wskaźnikiem ekonomicznym – wydatkami na obsługę zadłużenia państwa w relacji do PKB. Ekonomiści wyjaśniają, dlaczego ten wskaźnik nie definiuje stanu finansów państwa.
Stało się o nich publicznie głośno po wyborach parlamentarnych z 15 października. Na konferencji prasowej 10 dni po wyborach premier Mateusz Morawiecki mówił: "Budżet państwa znajduje się w stanie znacznie lepszym, niż odziedziczyliśmy po naszych poprzednikach". Premier zapewniał, że w budżecie państwa są zagwarantowane pieniądze na sfinansowanie wszystkich obietnic wyborczych Prawa i Sprawiedliwości. "Każdy, kto twierdzi inaczej, wprowadza naszych drogich rodaków w błąd" – podkreślił Morawiecki. Według premiera "w czasach rządów PiS dług publiczny, mimo ratowania miejsc pracy, jednej, drugiej, trzeciej, czwartej tarczy finansowej, antykryzysowej, antyputinowskiej, antyinflacyjnej dług publiczny do PKB zmalał".
Konferencja premiera odbyła się dwa dni po tym, jak unijny urząd statystyczny Eurostat opublikował otrzymaną od polskiego rządu tzw. notyfikację fiskalną. To dokument, które każde państwo członkowskie Unii Europejskiej jest zobowiązane przesłać do Brukseli. Opisuje w nim wartość Produktu Krajowego Brutto, ale przede wszystkim podaje wartość długu finansów publicznych EDP – czyli zadłużenie rządu, samorządów, wlicza się tu także długi zaciągnięte przez niektóre podmioty sektora finansów publicznych jak w przypadku Polski np. obligacje emitowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK) czy Polski Fundusz Rozwoju (PFR). W skład długu EDP wchodzą również fundusze pozabudżetowe, np. Fundusz Modernizacji Sił Zbrojnych czy Fundusz Przeciwdziałania COVID-19. Podaje się też wysokość deficytu finansów publicznych – czyli różnicę pomiędzy wszystkimi dochodami publicznymi a wydatkami.
Dług publiczny w 2022 wyniósł 1,5 bln zł, na 2023 zaplanowane jest na 1,7 bln zł. Deficyt sektora finansów publicznych w ubiegłym roku wyniósł 112,8 mld zł, w 2023 roku ma wynieść 192,1 mld zł. Koszty obsługi długu publicznego w 2023 oszacowano na 71,1 mld zł, o 23,8 mld zł więcej niż w 2022 roku, czyli 47,3 mld zł.
"W ekstremalnie trudnych warunkach"
Po upublicznieniu danych z noty fiskalnej politycy PiS dalej przekonywali o dobrym stanie finansów. Wiceminister finansów Artur Soboń często używa argumentu o niskich kosztach obsługi państwowego długu. 2 listopada w "Tak jest" na antenie TVN24 mówił: "My dzisiaj wydajemy na obsługę tego długu, czyli to spłacanie, o którym pan mówi (tu zwracał się do prowadzącego program Andrzeja Morozowskiego - red.), w ekstremalnie trudnych warunkach spowolnienia gospodarczego i w sytuacji turbulencji zewnętrznych, które przeszliśmy jako państwo – [wydajemy] poniżej dwóch procent PKB". "Wyście (mówił do obecnego w studiu posła KO Cezarego Tomczyka - red.) regularnie płacili za ten dług każdego roku więcej, mieliście regularnie dwa razy większy deficyt niż my". Koszty obsługi długu to w uproszczeniu odsetki, jakie trzeba zapłacić tym, którzy pożyczyli państwu polskiemu pieniądze (np. odsetki od obligacji czy od kredytów zaciągniętych przez rząd).
Wcześniej tego samego argumentu Artur Soboń użył 30 października, występując na antenie Radia Zet. "Nawet w tych trudnych dzisiaj warunkach budżetowych prowadzimy rzeczywiście ostrożną politykę fiskalną i ten rok jest trudnym rokiem, bo mamy rok spowolnienia gospodarczego, obsługa tego długu nie przekracza dwóch procent PKB. Za czasów naszych poprzedników było to regularnie przekraczane" – powiedział wiceminister Soboń w "Gościu Radia Zet".
Używany przez wiceministra Sobonia argument o niskich kosztach obsługi długu nie jest nowy. Pojawił się niemal dokładnie rok temu. 24 października 2022 roku ówczesny rzecznik PiS Radosław Fogiel na antenie Polsat News stwierdził, że koszt obsługi długu wyniesie w 2023 roku 2 proc. PKB. "I ktoś może powiedzieć, że on jest większy niż poprzednio. Bo rzeczywiście w 21 [roku] był na przykład rekordowo niski, to było jeden procent PKB. Ale do 2014 roku regularnie przekraczał poziom dwóch procent PKB. Więc i tak mamy koszt obsługi długu niższy niż przez wiele, wiele lat do 2014 roku". Jego wypowiedź, po sprawdzeniu, portal Demagog.org.pl uznał za prawdziwą.
Na obsługę długu 2 proc. PKB – więcej niż na 800 plus
Zarówno Radosław Fogiel, jak i Artur Soboń nie mylą się w sprawie wskaźnika kosztów obsługi w latach poprzednich. Jak przypominał serwis Forsal.pl, jeszcze w latach 2009–2013 obsługa zadłużenia kosztowała nas co najmniej 2,5 proc. PKB – wynika z danych prezentowanych przez Eurostat. Od 2015 roku było to już mniej niż 2 proc. PKB w skali roku, a w 2021 roku znaleźliśmy się pod tym względem na poziomie 1,1 proc. W 2022 roku ten wskaźnik wyniósł już 1,5 proc. W 2023 według prognozy Ministerstwa Finansów ma sięgnąć 2 proc. PKB. Identycznie prognozuje Komisja Europejska, która w 2024 roku przewiduje koszt obsługi długu w wysokości 2,1 proc.
Jak zauważa Marcin Zieliński, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR), warto sobie przełożyć te 2 proc. PKB na pieniądze i konkretne wydatki. Jak wylicza dla Konkret24: "W tym roku płacone przez polskie państwo odsetki wyniosą prawie 70 mld zł, czyli więcej niż roczny koszt planowanego od 1 stycznia przyszłego roku programu 800 plus (64 mld zł)".
70 mld zł na obsługę długu to także więcej niż 66 mld zł zapisanych w planie finansowym Narodowego Funduszu Zdrowia na leczenie szpitalne; to również więcej niż 64,4 mld subwencji oświatowej w 2023 roku.
Jak stwierdza ekonomista z FOR: "Odsetki na poziomie 2 proc. PKB są na tle innych krajów Unii Europejskiej wysokie – więcej w stosunku do wielkości gospodarki w tym roku zapłacą tylko Węgry oraz mocno zadłużone kraje strefy euro: Włochy, Grecja, Hiszpania, Portugalia i Francja". Według prognoz Komisji Europejskiej, koszty obsługi polskiego długu publicznego wzrosną najszybciej w całej Unii i w 2024 roku wyniosą ponad 105 mld zł, co oznacza trzyipółkrotny wzrost w stosunku do 2020 roku.
Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny Konfederacji Lewiatan podkreśla: "Koszty obsługi długu to też nie jest wyznacznik ostrożnej polityki fiskalnej. Już samo Ministerstwo Finansów zauważyło w ustawie okołobudżetowej na 2023 i na przyszły rok, że może mieć problemy z kosztami obsługi długu, wprowadzając do porządku prawnego przepis mówiący, że minister finansów w każdej chwili może dokonać cieć budżetów innych ministrów w celu pokrycia nadmiarowych kosztów obsługi długu".
Deficyt finansów publicznych rośnie
Koszty obsługi długu nie są tak istotne – przekonują obaj ekonomiści – jak sam dług publiczny i deficyt finansów publicznych. Jak pokazuje Ministerstwo Finansów, nominalne zadłużenie sektora instytucji rządowych i samorządowych (dług EDP) na koniec II kwartału 2023 roku wyniosło 1 581,2 mld zł i było wyższe od tego na koniec 2022 roku o 69 mld zł (o 4,6 proc.) oraz o 580 mld zł wyższy od tego z 2016 roku.
"W 2022 r. mimo bardzo dobrej koniunktury gospodarczej i inflacji, która w krótkim okresie pozytywnie wpływa na dochody budżetu państwa, deficyt sektora finansów publicznych zwiększył się ponad dwukrotnie, do 3,7 proc. PKB" – napisali autorzy opracowania "Zagrożenia nadmiernego długu publicznego edycja 2023". To taki sam poziom deficytu, jaki był w 2014 roku.
W 2022 roku ten deficyt wyniósł 112,8 mld zł. Rząd planuje, że deficyt sektora finansów publicznych w 2023, jak zapisano w notyfikacji fiskalnej, wyniesie 192,1 mld zł. To więcej niż w czasie wybuchu pandemii COVID-19 w 2020 roku. Wtedy deficyt wynosił 162 mld zł.
"Nie można nazywać więc ostrożną polityki fiskalnej, która prowadzi do powstania tak wielkich deficytów finansów publicznych jak w tym (5,6 proc. PKB) i przyszłym roku (4,5 proc. PKB). W tym roku tylko Słowacja ma wyższy deficyt niż Polska" - stwierdza Marcin Zieliński z FOR.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Adobe Stock