Jako powód kolejnych restrykcji związanych z pandemią rząd przedstawia ostatnio dane o mobilności. Korzysta ze statystyk amerykańskiego instytutu IHME. Według nich spadek mobilności w Polsce wobec normalnego poziomu wynosi teraz ok. 22 proc., ale pod koniec roku ma wynieść ok. 60 proc.
Dane wskazują, że w ostatnim czasie mobilność społeczna ponownie znacznie wzrosła. W trosce o nasze bezpieczeństwo i życie naszych bliskich musimy ograniczyć kontakty społeczne" - tak wprowadzenie kolejnych obostrzeń związanych z pandemią od 7 listopada uzasadniono na oficjalnej stronie kancelarii premiera.
Rosnąca mobilność społeczna już wcześniej pojawiała się w tłumaczeniach przedstawicieli rządu jako powód zaostrzania obostrzeń jesienią. W sobotę 7 listopada na konferencji prasowej szefowie Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny (NIZP-PZH) i Centrum Analiz Strategicznych (CAS) przedstawiali modele matematyczne, które wprost łączyły prognozowane zmiany w mobilności ze zmianami liczb zakażeń.
Dyrektor NIZP-PZH Grzegorz Juszczyk wyświetlił wykres Ministerstwa Zdrowia, na którym pokazano trzy warianty rozwoju epidemii w zależności od zmian w mobilności. Zgodnie z nim utrzymanie mobilności na obecnym poziomie oznaczałoby na koniec roku 600 tys. zakażeń więcej niż przy spadku mobilności do poziomu z wiosennego lockdownu. Jeżeli natomiast mobilność Polaków wzrosłaby do poziomu z wakacji, dodatkowych chorych w grudniu mogłoby być 1,7 mln więcej. Ten ostatni wariant dyrektor Juszczyk nazwał "obrazującym konieczność wprowadzania pewnych obostrzeń i zachęcania nas do ograniczenia naszej mobilności, pozostania w domu". Rząd nie podał jednak poziomów zmian mobilności społecznej, od których zależy wprowadzanie bądź znoszenie obostrzeń.
"Nie ma to jak zrobienie dziwnego wykresu z wymyślonymi wartościami"
Wykres mobilności społecznej zaprezentowano po raz pierwszy 15 października na konferencji premiera Mateusza Morawieckiego i ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. "Ten wykres praktycznie wszystko mówi o tej obecnej fali zachorowań" – komentował premier. "Kiedy spojrzymy na mobilność, czyli na kontaktowanie się społeczne ludzi pomiędzy sobą, to dostrzeżemy na tym wykresie, że te kontakty społeczne są na takim poziomie, jaki był przed wybuchem pandemii. Czyli przestaliśmy się dystansować" – tłumaczył.
Wizualizację zamieścił potem na Twitterze Piotr Mazurek, podsekretarz stanu w KPRM. "Ten wykres najlepiej pokazuje, gdzie jest źródło problemu i co musimy zrobić, aby wygrać z wirusem!" – napisał.
Na tej samej konferencji wykres miał ilustrować słowa ministra zdrowia. "Kierowaliśmy się przede wszystkim regułą tego, żeby ograniczyć liczbę interakcji społecznych" – wyjaśnił Adam Niedzielski. Po czym wskazując na wykresie, dodał: "Doskonale na nim widać, jak okres września oznaczał blisko 20-procentowy wzrost mobilności".
Internauci komentowali, że kwestia mobilności społecznej nie została wyjaśniona. "Nie ma to jak zrobienie dziwnego wykresu (mobilność społeczna?!), w dodatku z wymyślonymi wartościami na 5 dni do przodu" – pisał jeden z internautów, zauważając, że dane na wykresie wkraczały już w okres po 20 października.
"Wskaźnik większej szansy osobistego kontaktu"
Na wspomnianej konferencji wykorzystano wykres amerykańskiej organizacji Instytut Pomiarów i Oceny Stanu Zdrowia (Institute for Health Metrics and Evaluation, IHME). Założony przez Fundację Billa i Melindy Gatesów i działający na Uniwersytecie Waszyngtońskim w Seattle instytut badawczy na co dzień publikuje statystyki zdrowotne. Od wybuchu pandemii COVID-19 prowadzi specjalny portal poświęcony danym i prognozom rozwoju epidemii w różnych krajach. Dla każdego państwa IHME podaje statystyki w różnych kategoriach, m.in. dzienne liczby zgonów na COVID-19, zajętość zasobów szpitalnych (łóżek, respiratorów), procent używania masek czy dystansowanie społeczne. A także mobilność społeczna.
Instytut wyjaśnia, że mobilność "odnosi się do indywidualnego przemieszczania się ludności. (…) Jest wskaźnikiem większej szansy osobistego kontaktu, który może przyczynić się do rozprzestrzeniania się choroby. Gdy mobilność jest wysoka, ryzyko rozprzestrzeniania się COVID-19 również może być wysokie".
IHME podaje wartości mobilności jako procent odchylenia od "typowej mobilności" ludzi, jaka jest wtedy, gdy nie ma żadnych obostrzeń w przemieszczaniu się.
Dane o mobilności - z telefonów komórkowych
W jaki sposób jednak amerykański instytut monitoruje ruchy mieszkańców regionów i państw oraz skąd bierze dane o zmianach ich lokalizacji? W opisie wykresu o dystansowaniu społecznym podane jest, że kontakty społeczne są "mierzone danymi o mobilności telefonów komórkowych". W szczegółowych wyjaśnieniach IHME pisze, że takie informacje "bazują na anonimowych danych z telefonów komórkowych, które kilka firm technologicznych udostępnia w celu zwalczania COVID-19".
Już na początku epidemii, w kwietniu, ośmiu europejskich operatorów telefonii komórkowej zgodziło się przekazać dane o lokalizacji swoich użytkowników Komisji Europejskiej. Były to: Vodafone, Deutsche Telekom, Orange, Telefonica, Telecom Italia, Telenor, Telia i A1 Telekom Austria. Zapewniono, że odbywa się to zgodnie z europejskim prawem ochrony danych osobowych - bo dane przekazywane są w sposób zagregowany i zanonimizowany, co uniemożliwia identyfikację tożsamości posiadaczy telefonów.
Dane lokalizacyjne to liczba łączeń danego telefonu z różnymi stacjami bazowymi rozmieszczonymi na danym terytorium. W ten sposób informacje zbiera m.in. rządowe Centrum Analiz Strategicznych (CAS) biorące udział w planowaniu nowych obostrzeń. Na Twitterze informował o tym jego szef prof. Norbert Maliszewski. Zaprezentował też wykres mobilności, którym dysponuje kancelaria premiera (w jej ramach działa CAS).
Chociaż rząd na kolejnych konferencjach - informując o mobilności - przedstawia wykres i dane za IHME, to od kwietnia może sam żądać od operatorów komórkowych informacji o lokalizacji. Ministrowi cyfryzacji umożliwiły to przepisy tzw. tarczy 2.0, czyli ustawy z dnia 16 kwietnia 2020 roku o szczególnych instrumentach wsparcia w związku z rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2.
Zapisano w niej, że "w związku z przeciwdziałaniem COVID-19, podczas stanu zagrożenia epidemicznego, stanu epidemii albo stanu klęski żywiołowej" operator jest zobowiązany do udostępniania danych lokalizacyjnych z telefonów osób zakażonych lub poddanych kwarantannie. Musi także przekazywać dane o lokalizacji urządzeń wszystkich innych obywateli, ale takie informacje muszą już być zanonimizowane.
Mobilność Polaków a epidemia
IHME nie odpowiedział na pytania Konkret24, od kogo dokładnie pozyskuje dane lokalizacyjne telefonów komórkowych w Polsce. Można więc jedynie przeanalizować wnioski amerykańskich badaczy.
Na wykresie dotyczącym Polski widać, że w dniu wykrycia pierwszego przypadku zakażenia SARS-CoV-2 w naszym kraju – 4 marca – mobilność Polaków była większa niż "typowa mobilność". Według danych IHME - o 7 proc.
Już trzy dni później ruchliwość Polaków zaczęła jednak spadać; 10 marca osiągnęła poziom "typowej mobilności". Czyli przemieszczaliśmy się już mniej niż przed epidemią. Wtedy także zaczęto wprowadzać pierwsze obostrzenia - one mogły doprowadzić do spadku ruchliwości.
W dniu ogłoszenia w Polsce zakazu przemieszczania się z wyjątkiem wykonywania czynności służbowych lub zaspokajania niezbędnych potrzeb – czyli 24 marca – mobilność Polaków odbiegała od normy o 48 proc. w dół, a po kolejnym zaostrzeniu restrykcji spadła o 54 proc.
W dwóch miesiącach wakacyjnych – lipcu i sierpniu – mobilność Polaków była wciąż niższa niż normalnie - choć tylko o ok. 10 proc. Jednak w połowie września w Polsce nastąpił powrót do mobilności sprzed czasów epidemii. O tym mówił minister zdrowia na konferencji 23 października, stwierdzając, że powodami wzrostu mobilności były powroty do pracy, szkół i na studia.
Gdy 23 października minister mówił o powrocie do poziomu dawnej mobilności w Polsce, według danych IMHE była ona jednak o 20 proc. niższa niż normalnie. Na tym poziomie utrzymuje się do dzisiaj. Według obecnych wyliczeń IHME spadek mobilności w Polsce wobec poziomu "typowej mobilności" wynosi ok. 22 proc.
Ale według prognoz amerykańskiego instytutu pod koniec listopada spadek mobilności w Polsce ma być jeszcze większy - 40 proc. poniżej poziomu "typowej mobilności". Pod koniec tego roku ma wynieść ok. 60 proc. I taka sytuacja ma się utrzymywać co najmniej do początku lutego 2021 roku.
Zapytaliśmy naukowców z IHME, na jakiej podstawie sporządzają te predykcje, lecz nie otrzymaliśmy odpowiedzi. W wyjaśnieniach zamieszczonych na stronie napisano tylko, że modelowanie odbywa się metodami statystycznymi w oparciu o obecne dane i że wraz ze wzrostem ram czasowych modelowania (np. kilka miesięcy) szacunki są coraz bardziej niepewne.
Mobilność według Google: wciąż większa niż w kwietniu
Własne dane dotyczące trendów w przemieszczaniu się z podziałem na kraje, a nawet na województwa, podaje także Google. Firma nie publikuje jednak ogólnych statystyk mobilności społecznej, tylko dane dotyczące konkretnych miejsc zgrupowanych w sześć kategorii: 1) handel i rozrywka, 2) sklepy spożywcze i apteki, 3) parki, 5) stacje i przystanki, 5) miejsca pracy, 6) miejsca zamieszkania. Dane pozyskiwane są od użytkowników aplikacji Mapy Google, którzy wyrazili zgodę na zachowywanie historii swojej lokalizacji. Firma zapewnia o ich anonimowości.
Zgodnie z najnowszym raportem dla Polski - z 3 listopada - mobilność społeczna w naszym kraju w porównaniu do poziomu odniesienia (3 stycznia – 6 lutego) spadła w czterech z sześciu kategorii.
Największy spadek mobilności Google notuje na stacjach i przystankach transportu publicznego – o 38 proc. W restauracjach, centrach handlowych, muzeach czy kinach pojawiamy się 30 proc. rzadziej niż na początku roku. Tak samo spadła nasza mobilność w miejscach pracy. Spadek ruchliwości w obrębie sklepów spożywczych i aptek wynosi 8 proc.
Nieco częściej niż w styczniu i lutym Polacy bywają teraz w parkach czy na skwerach (wzrost o 2 proc.). A po wprowadzeniu ostatnich obostrzeń wzrósł też wskaźnik przemieszczenia się Polaków w obrębie miejsc zamieszkania - o 11 proc.
Te spadki są jednak dalekie od poziomu z przełomu marca i kwietnia, a więc w okresie najostrzejszych obostrzeń w przemieszczaniu się. W raporcie Google z 9 kwietnia mobilność Polaków spadła wtedy w stosunku do poziomu odniesienia: w centrach handlowych i restauracjach - o 78 proc., w obrębie stacji i przystanków - o 71 proc., w sklepach, aptekach, parkach - o 59 proc., w miejscach pracy - o 36 proc.
Autor: Michał Istel / Źródło: Konkret24; zdjęcie: Krystian Maj/KPRM
Źródło zdjęcia głównego: Krystian Maj/KPRM