Wykres pokazujący, że liczba zachorowań na COVID-19 jest już rzekomo tak duża, iż "przebiliśmy właśnie prawie wszystkie poprzednie fale pandemii oprócz pierwszej", wywołał komentarze internatów, a także lekarzy. Rzeczywiście, zachorowań przybywa. Tłumaczymy, dlaczego jednak trudno teraz szacować wysokość fali zakażeń koronawirusem.
To że liczba zachorowań na COVID-19 rośnie, widać na oddziałach szpitalnych, w przychodniach, a także po analizie ścieków. Lekarze apelują o ostrożność i powrót do nawyków z czasów pandemii, takich jak dezynfekcja rąk i noszenie maseczek. Tym bardziej że szczepionka przeciw COVID-19 walcząca z wariantem XBB (Kraken) będzie dostępna w punktach szczepień (przychodniach POZ i aptekach) dopiero od 6 grudnia - tak zapowiedziało 17 listopada Ministerstwo Zdrowia.
"Wygląda na to, że przebiliśmy właśnie prawie wszystkie poprzednie fale C19 oprócz pierwszej..." - napisał 18 listopada jeden z użytkowników serwisu x.com (dawniej Twitter). Post zilustrował wykresem zatytułowanym "COVID-19 przypadki i nowe testy". Po osi czasu widać, że obejmuje dane od początku pandemii COVID-19 (marzec 2020 roku) do jesieni 2023 roku (nie widać dokładnej daty dla ostatnich danych). Niebieska ciągła linia pokazuje nowe przypadki wykrytych zachorowań na COVID-19 (średnia z siedmiu dni, właściwa jest dla niej skala po lewej stronie wykresu), linia czerwona przerywana to "stosunek liczby nowych przypadków do testów" w procentach (także średnia z siedmiu dni, do niej odnosi się skala po prawej stronie). Chodzi tu o udział testów pozytywnych, czyli odsetek tych spośród wszystkich, które potwierdziły, że testowane osoby mają koronawirusa.
"Porównujemy procenty zgniłych jabłek przy zbieraniu kombajnem i ręcznie"
Post z wykresem ma już niemal 100 tysięcy wyświetleń. Wygenerował sporo komentarzy - wśród komentujących są także lekarze. "Ogromna liczba zachorowań, refundowanych leków i znowelizowanych szczepionek brak. Nie ma żadnych zaleceń dla placówek medycznych. Nie ma planowego monitoringu zakażeń i ścieków. Sekwencjonowanie są pojedyncze próbki. Co musi się wydarzyć, aby władze publiczne dostrzegły problem?" - punktował doktor Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych. A lekarz Bartosz Fiałek, specjalista w dziedzinie reumatologii, napisał: "Widzimy to w szpitalach. Nie widzimy w zaangażowaniu odchodzącego rządu. Cieszymy się, że odchodzącego".
Jednak niektórzy internauci byli sceptyczni co do pokazanego wykresu. "Serio? A jest gorzej w szpitalach niż było 2 lata temu? Proszę nie kreować strachu. Już wystarczy"; "Przy 'zerowym' testowaniu, praktycznie braku danych ze szpitali. Klawo"; "To jest nieporównywalne. Obecnie rejestruje się dane tylko ze szpitali, gdzie automatyczne odsetek plus jest wyższy" - pisali.
"Czyli nie porównujemy jabłek do jabłek?" - zapytał jeden z internautów. Autor posta w odpowiedzi przyznał: "Porównujemy procenty zgniłych jabłek przy zbieraniu kombajnem i ręcznie".
Ponieważ jego wykres powstał z danych, których zbieranie teraz nie jest porównywalne z metodą w latach szczytów pandemii COVID-19, wykres wprowadza w błąd - tak samo teza w poście. Wyjaśniamy.
Ponad rok temu zmieniły się zasady testowania: wiemy dużo mniej
W żadnym kraju nie jest znana całkowita liczba osób zakażonych COVID-19 - wiadomo tylko, u ilu osób zakażenie potwierdzono oficjalnie testem. Tak więc testowanie jest jedynym sposobem monitorowania tego, czy i jak pandemia się rozprzestrzenia.
Tylko że zestawianie na jednym wykresie obecnej średniej z siedmiu dni (udział testów pozytywnych, na wykresie linia czerwona) ze średnią z siedmiu dni liczoną podczas fal zakażeń COVID-19 może wprowadzać w błąd. Otóż w szczycie zakażeń, na przełomie 2021 i 2022 roku, testowano w Polsce od ok. 80 do 180 tys. osób dziennie - wtedy udział testów pozytywnych wynosił od kilkunastu do ok. 30 proc. A teraz testujemy znacznie mniej - wykonuje się tylko do kilku tysięcy testów dziennie. Stąd średnia wyrażona linią czerwoną pozostaje wysoka, tylko że liczba testów (linia niebieska) jest minimalna - to właśnie zaburza dokonywanie prostych porównań z przeszłością.
Dlaczego tak mało testujemy? Bo od 1 kwietnia 2022 roku zmieniły się zasady i zalecenia wykonywania testów na koronawirusa (wyjaśnialiśmy to w Konkret24). Zmiany te sprawiły, że polski rząd praktycznie zakończył monitorowanie COVID-19. Zrezygnowano z powszechnego i bezpłatnego testowania na COVID-19: przestały działać mobilne punkty pobrań, laboratoria i farmaceuci w aptekach nie wykonują już bezpłatnych testów. Od 30 marca 2022 roku nie działa formularz online do zgłaszania się po zlecenie na test na koronawirusa. Szpitale nie wymagają już testowania osób przed ich przyjęciem do placówki (wcześniej szpital mógł wymagać od pacjenta wykonania testu na własną rękę, wykonanie testu przed planowanym zabiegiem było obowiązkiem szpitala). Szybki test PCR może zlecić lekarz, o ile uzna to za konieczne.
Ponadto wraz z końcem marca 2022 zniesiono obowiązkową izolację i kwarantannę. "W przypadku pozytywnego wyniku testu w kierunku SARS-CoV-2, lekarz zaleca samoizolację (zwolnienie lekarskie) do czasu ustąpienia objawów. Dokładnie tak, jak przy każdej chorobie zakaźnej, np. grypie" - czytamy na rządowej stronie.
Przypomnijmy też, że 16 maja 2022 roku odwołano w Polsce stan epidemii (wprowadzono go dwa lata wcześniej - 20 marca 2020 roku) i jednocześnie ogłoszono stan zagrożenia epidemicznego. A ten zniesiono 1 lipca 2023 roku. Rząd argumentował tę decyzję "poprawą stanu epidemiologicznego w Polsce, zmniejszeniem gwałtownego rozprzestrzeniania się zakażeń i zmniejszeniem liczby osób hospitalizowanych".
Ministerstwo Zdrowia nadal raportuje na swojej stronie podstawowe dane dotyczące zakażeń i testów zbierane teraz na dużo niższych próbach, nie podaje danych o hospitalizacjach. 21 listopada resort poinformował, że w ciągu ostatniej dobry w Polsce wykonano 4840 testów na COVID-19. Pozytywny wynik dało 2429 z nich - czyli 50,2 proc. Z powodu COVID-19 zmarło osiem osób (połowa wyłącznie z powodu COVID-19, reszta miała choroby współistniejące).
Profesor Pyrć: "nie mogę poprzeć interpretacji, że przebiliśmy prawie wszystkie poprzednie fale"
W rozmowie z Konkret24 prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, odniósł się do popularnego w sieci wykresu i jego interpretacji.
- Odsetek testów pozytywnych jest wskaźnikiem tego, że przypadków zakażeń pojawia się więcej. Natomiast nie odważyłbym się szacować liczb na podstawie odsetka testów pozytywnych w tak zmiennych warunkach, jakie mamy obecnie - ocenił prof. Pyrć. - Zupełnie inny odsetek będzie, jeżeli testujemy wszystkich, zupełnie inny będzie, jeśli testujemy mocno osoby wyjeżdżające, jeśli takie wymogi byłyby stawiane na granicach, a zupełnie inny będzie, gdy testujemy tylko osoby, które mają bardzo wyraźne objawy. W związku z tym byłbym bardzo ostrożny w automatycznym przeliczaniu odsetka pozytywnych testów na realne przypadki, bo po prostu jest bardzo dużo zmiennych, które mogą sprawić, że to przeliczenie będzie absurdalne - dodał.
- Dane przedstawione na wykresie są prawdziwe, ale nie mogę poprzeć tej interpretacji, że przebiliśmy prawie wszystkie poprzednie fale na podstawie czerwonej linii. Między innymi dlatego, że zupełnie inne osoby testowały się w czasie pierwszej fali zakażeń niż w chwili obecnej - wyjaśnił wirusolog. I stwierdził: - Ten wykres pokazuje jednak inne bolączki polskiego systemu, które trzeba naprawić. Ewidentnie jesteśmy w środku fali zakażeń, a osoby starsze, osoby z grup ryzyka i osoby z immunosupresją nie mają dostępu do aktualnych szczepionek czy skutecznych leków.
Profesor Pyrć podkreśla, że ten popularny wykres trzeba dobrze rozumieć i dobrze interpretować. - Obecnie liczba przypadków nie przepisuje się w tak duże liczby ciężkich przypadków i zgonów jak w pierwszych latach pandemii. Zagrożenie na skalę światową dla zdrowia publicznego de facto skończyło się pod koniec 2021 roku wraz z pojawieniem się omikronu i immunizacją praktycznie całego społeczeństwa - uspokaja. - Nie oznacza to jednak, że indywidualne ryzyko nie istnieje. Ono ciągle jest znaczące dla osób z grup ryzyka - zauważa ekspert.
- W tym momencie odsetek testów pozytywnych niewątpliwie pokazuje, że mamy bardzo wysoką falę zakażeń, co chyba jest oczywiste dla każdego. Nie chcę szacować, czy obecna fala jest wyższa czy niższa niż poprzednie, natomiast faktem jest, że nie przekłada się to na liczbę ciężkich przypadków. To jest uspakajające. Mniej uspokajające jest, że zapomnieliśmy w Polsce o osobach, których odporność nie działa, czyli o osobach z immunosupresją; zapomnieliśmy o osobach z grup wysokiego ryzyka. Dla nich zakażenie COVID-19 nadal może stanowić śmiertelne zagrożenie. Te osoby zostały pozostawione same sobie. Nie mają aktualnych szczepień ani dostępu do nowych szczepionek i leków, na przykład Paxlovidu stosowanego na całym świecie. Do tego nie ma akcji informacyjnej, więc właściwie już nikt nie wie, co ma zrobić - stwierdza profesor Pyrć.
- Powinniśmy monitorować sytuację na przykład poprzez próbkowanie - mówi ekspert. Jego zdaniem wyniki takiego próbkowania powinny być ogólnie dostępne, tymczasem polski resort zdrowia milczy na ten temat. - Dochodzi do sytuacji, w której w poszukiwaniu wiarygodnych informacji częściej sprawdzam stronę europejskiego ECDC niż polskiego Ministerstwa Zdrowia - stwierdza prof. Pyrć.
"Testów wykonujemy dziesięć, piętnaście razy mniej razy mniej niż w czasach pandemii w tych pierwszych dwóch latach w związku z tym niedoszacowanie tych danych jest ogromne" - mówił 10 listopada doktor Paweł Grzesiowski w programie "Polska i Świat" w TVN24. Jak ocenił, rzeczywista liczba zakażeń może wynosić 80-100 tys. dziennie.
Źródło: Konkret24