Podczas gdy południowo-zachodnia Polska zmaga się z katastrofalnymi powodziami, wschodnio-centralna część kraju odnotowuje susze. Jednak wątpiących w ocieplenie klimatu nawet to nie przekonuje, że właśnie doświadczamy jego skutków. Eksperci tłumaczą, dlaczego przeciwne zjawiska występują jednocześnie. I przestrzegają, że tak już będzie.
Kolejne miasta w południowej i zachodniej Polsce walczą z falą powodziową. Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej - Państwowy Instytut Badawczy w nocy z poniedziałku na wtorek (16/17 września) podał, że stany alarmowe były notowane na 76 stacjach hydrologicznych. Szczególnie trudna sytuacja występuje na Dolnym Śląsku, gdzie 54 samorządy ogłosiły alarm przeciwpowodziowy. Na przyjęcie kulminacyjnej fali powodziowej 18 września przygotowywał się m.in. Wrocław.
Wraz z ostrzeżeniami o podniesionym stanie wód nadal obowiązują ostrzeżenia przed suszą hydrologiczną. Jeszcze tydzień temu (drugi tydzień września) stan wody w Wiśle przy bulwarach w Warszawie spadł do poziomu 20 centymetrów. Był to najniższy wynik w historii pomiarów. Hydrolog IMGW Michał Sikora zwracał uwagę, że niedobra sytuacja wystąpiła także na innych rzekach w kraju. 69 procent stacji wodowskazowych notowało strefę wody niskiej, czyli było jej mniej niż zwykle. 27 procent rzek było w strefie wody średniej, a tylko 4 procent w stanie wody wysokiej. - Mamy 44 ostrzeżenia przed suszą hydrologiczną – mówił Sikora.
Internauci: "była susza, nagle powódź, "olać naukowy terror"
Jednoczesne występowanie obu przeciwnych zjawisk - suszy i powodzi - budzi dyskusję w mediach społecznościowych. Uaktywnili się szczególnie ci, którzy nie wierzą w globalne ocieplenie i próbują podważać kolejne dowody na to, że mamy już kryzys klimatyczny. No bo skoro jest powódź, nie może być żadnego ocieplenia... - dowodzą. Gdy jeszcze nie doszło do wielkich zalań na południu Polski, 14 września jeden z internautów napisał w serwisie X: "Dopiero co alarmowano ze susza w całej Polsce a teroz pokropiło raptem ze dwa dni i juz wielkie alarmo w TVP Info ze powodz jak skur*****. Cos mi tutaj smierdzi moi mili" (pisownia postów oryginalna). 16 września, gdy uwag tego typu było już więcej, internauta niewierzący w tezy klimatologów stwierdził: "Najlepiej być wolnym i przelykac sline, gdy susza oraz otworzyc parasol, gdy powodz. Olać naukowy terror, otworzyc oczy, zobaczyc, ze to wszystko klamstwo i zyc po swojemu".
Inni na "dowód" swoich tez pokazywali mapy, według których na części terenów, gdzie wystąpiła susza hydrologiczna, kilka godzin później notowano już wezbranie wody z przekroczeniem stanów ostrzegawczych. Szerokie zasięgi (ponad 378 tys. wyświetleń) generował post, gdzie pokazano facebookowy komentarz: "Dla mnie też jest ta powódź dziwna, była susza nagle powódź".
Z drugiej strony, w trwającej dyskusji niektórzy udostępniali eksperyment dr. Roba Thompsona z ogrodu na terenie University of Reading, w którym doktor pokazał, jak następuje (lub nie) wsiąkanie wody wylanej na mokrą, zwyczajną i wysuszoną glebę. Eksperyment obrazuje, jak niebezpieczne są duże, nagłe opady deszczu po suszy; pokazuje też, że mogą one prowadzić do powodzi błyskawicznych.
"W internecie masa opinii "ekspertów" - 'Jak to powódź, przecież dopiero co była susza.' Poniżej zilustrowanie jak zachowuje się woda zależnie od aktualnego stanu gleby. Oczywiście składają się na to jeszcze inne rzeczy, ale warto pokazać to tym co nie wiedzą nic" - skomentował jeden z internautów, udostępniając 16 września nagranie.
Naukowcy: nienormalność staje się nową normalnością
Występowanie suszy i powodzi jednocześnie nie jest jednak niczym nowym. W dodatku powódź wcale nie oznacza, że zaraz po niej znowu nie będzie sucho. O wpływie zmiany klimatu na bilans wodny Polski pisali w czerwcu 2020 roku naukowcy z interdyscyplinarnego zespołu doradczego do spraw kryzysu klimatycznego przy prezesie Polskiej Akademii Nauk. Podkreślali, że z powodu zmiany klimatu wszystkie trzy problemy związane z wodą - deficyt, niszczący nadmiar, zanieczyszczenia - mogą się w Polsce nasilić.
Musimy się liczyć z częstszym występowaniem zarówno suszy (meteorologicznej, rolniczej i hydrologicznej), jak i niszczącego nadmiaru wody. Nawet w jednym roku może wystąpić zarówno susza, jak i powódź. Dawna "nienormalność" staje się nową normalnością, a przyszłe ekstrema będą jeszcze bardziej ekstremalne niż w przeszłości, negatywnie oddziaływając na mieszkańców i gospodarkę Polski
Naukowcy podkreślili, że susze w Polsce występują coraz częściej. "Tak było między innymi wiosną 2020 r. Może się okazać, że po suchych latach 2018 i 2019, gdy opady w ogromnej części naszego kraju układały się znacznie poniżej średniej wieloletniej, nastąpi trzeci kolejny suchy rok. Opady w maju 2020 r. nie skompensowały deficytów wody" - analizowali.
Przewidywali, że w Polsce częściej występować będą ulewne opady. "Będzie to szczególnie niebezpieczne, jeśli będą się one pojawiać po długotrwałej suszy. Potężna ulewa, kiedy przesuszona i spieczona skorupa gruntu nie przyjmuje wody, może skutkować gwałtownymi powodziami. Tak się zdarzyło np. w sierpniu 2015 r., kiedy podczas jednego ulewnego deszczu na powierzchnię spadła ilość wody odpowiadająca miesięcznej normie opadów" - ostrzegli.
Susza i powódź w jednym czasie. "To jest już cecha naszego klimatu"
O wyjaśnienie, dlaczego mimo suszy w Polsce występuje jednocześnie powódź, poprosiliśmy ekspertów.
Grzegorz Walijewski, zastępca dyrektora Centrum Hydrologicznej Osłony Kraju, tłumaczy, że mamy do czynienia z dwoma bardzo niebezpiecznymi kataklizmami z powodu zmieniającego się klimatu. - Z jednej strony, mamy Polskę centralną, północno-wschodnią i tam jest susza, wydane ostrzeżenia, niektóre ważne już od maja. A w tym samym czasie na południowym zachodzie jest powódź. To są dwa kataklizmy, które będą się ze sobą przeplatać. Taka sinusoida. Raz będzie sucho, chwilę później mogą przyjść nawalne upady deszczu, za dużo wody, a później znowu dni posuszne - przewoduje.
I podkreśla: - To jest już cecha naszego klimatu. Susze i powodzie były, są i będą. I to jest fakt. Nawet jeśli mamy do czynienia z suszą, może przyjść na przykład front burzowy albo właśnie to, co się zadziało na południowym zachodzie: ulewne, krótkotrwałe opady deszczu powodujące tak zwane flash floods (powodzie błyskawiczne - red.). Albo to, co się działo na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie: długotrwałe opady, które spowodowały wezbrania, które trwają po kilka dni.
Ekspert podkreśla, że taka jest właśnie cecha naszego klimatu. - To nie powinno nas w tym momencie dziwić. Przez coraz wyższą temperaturę powietrza mamy więcej możliwości zgromadzenia energii w atmosferze. Ta energia jest oddawana albo za pomocą bardzo intensywnych opadów deszczu, krótkotrwałych, burzowych, albo przez wysoką temperaturę. To przeplata się i widzimy to też po naszych danych: jeszcze na początku tego wieku mieliśmy latem po około 14-17 dni z deszczem. Teraz mamy w niektórych miejscach po cztery-pięć maksymalnie. Ale suma opadu jest taka sama. Czyli ulewne, nawalne opady deszczu w bardzo krótkim czasie, później więcej dni bezopadowych i to jest gotowy efekt na suszę, ale jednocześnie gotowy przepis na to, żeby pojawiały się tak zwane powodzie błyskawiczne - podsumowuje.
Ekspert tłumaczy cykl hydrologiczny
Na ten sam decydujący czynnik wskazuje prof. Bogdan Chojnicki, klimatolog z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu: - Kluczowym fragmentem tej historii jest temperatura powietrza, bo to ona warunkuje zawartość pary wodnej w powietrzu. Ta huśtawka - czyli duża szansa na duże opady i równocześnie problemy wilgotnościowe, gdy ich nie ma – wynika właśnie ze wzrostu temperatury – podkreśla.
Następnie ekspert wyjaśnia: - Im wyższa temperatura powietrza, tym więcej pary wodnej w powietrzu, ale też tym silniejsze "ssanie" atmosferyczne. Czyli mamy więcej pary wodnej, a jednocześnie niedobór (zwany też niedosytem) wody w powietrzu rośnie. Te dwa parametry rosną wraz z temperaturą powietrza. Jeśli spojrzeć na to z perspektywy na przykład transportu wody w atmosferze z dużych zbiorników wodnych - mórz czy oceanów - to im wyższa temperatura, tym w powietrzu może znajdować się więcej wilgoci. A tym samym potencjalnie transport wody na ląd jest bardziej skuteczny. W ten sposób rośnie szansa na to, że pojawią się na przykład opady, a projekcje klimatyczne wskazują na to, że będą to opady nawalne, gwałtowne.
- Wróćmy na chwilę do fizyki atmosfery – kontynuuje prof. Chojnicki. - Wraz ze wzrostem temperatury rośnie coś, co się nazywa niedosyt wilgotności powietrza. To wolna przestrzeń na parę wodną. W wysokich temperaturach ta "dziura" na parę wodną jest coraz większa. Niedosyt wilgotności powietrza oznacza to, że "ssanie" wilgoci z powierzchni ziemi jest coraz większe. Wówczas deszcz może być gwałtowniejszy, bardziej intensywny. Trochę jak w tym roku już widzieliśmy w różnych miejscach. To, co teraz się dzieje, jest również efektem napływu wilgotnego, ciepłego powietrza znad Morza Śródziemnego i transportu stamtąd olbrzymich ilości wody. Z kolei gdy przestaje padać, wysoka temperatura działa w ten sposób, że cały czas mamy do czynienia z wysokim niedosytem, czyli z silnym ssaniem atmosferycznym - pojawia się intensywne parowanie. Wyraźnie było to widać w maju i pod koniec sierpnia, gdy wszystko schło potęgę, a proces parowania był potęgowany przez silnie wiejący wiatr. My to też czuliśmy; widzieliśmy, że jest gorąco, ale nie jest parno.
Profesor Chojnicki tłumaczy cykl hydrologiczny: - Woda dostarczana jest w procesie parowania z wszystkich dużych zbiorników: oceany, morza, ale także rzeki oraz powierzchnie, z których coś paruje np. roślinność. Wyobraźmy sobie koło, w którym w jednym miejscu woda paruje, a spada na lądzie, po czym wraca rzekami z powrotem do morza. Gdy temperatura wzrasta, ten cykl hydrologiczny przyspiesza. To oznacza, że rośnie ilość wody w atmosferze – tłumaczy prof. Chojnicki. I zauważa: - Dla wielu osób to sygnał, że będzie coraz lepiej z wodą, tylko problem polega na tym, że trzeba brać pod uwagę fakt, iż równocześnie wzrasta dynamika atmosfery. Jeśli mówimy o temperaturze jako czynniku sprawczym, który napędza to duże koło, to dla niektórych rejonów objawiać się to będzie tym, iż pada gwałtownie, a później przychodzi bardzo ciepła "osuszająca" pogoda. W tym roku mieliśmy takie egzemplum: pojawiały się duże ilości wody, a za chwilę w tym samym regionie wody brakowało.
A odnosząc się do uwag, że jeszcze niedawno ubolewano, iż Wisła ma w niektórych miejscach tylko 22 cm, prof. Chojnicki stwierdza: - Dzisiaj na Wiśle jest nadal niski stan wody, z tego co słyszałem: 50 centymetrów. A równocześnie w innym miejscu kraju walczymy z nadmiarami wody. To przykład, jak rzeczywistość będzie coraz bardziej i coraz intensywniej wyglądać w przyszłości. Że głębokie susze będą się przeplatały z nadmiarami wody. Zmiana klimatu nie buduje nam świata, w którym będzie fajnie, słonecznie. Ona buduje świat pełen takich "naprężeń" w jednym i drugim kierunku, jeśli mowa o wodzie - kończy.
Działamy dokładnie odwrotnie, niż powinniśmy. Co to jest "pułapka zmiany"
Na pytanie, czy po obecnych powodziach, gdy wody w rzekach opadną, znów będziemy mówili o suszy, prof. Chojnicki odpowiada: - Dziś nasza logika jest taka: jeśli pojawia się nadmiar wody, trzeba jak najszybciej się go pozbyć. Działamy więc dokładnie odwrotnie, niż powinniśmy. Inna sprawa, że spróbujmy osobie, której zalano dom, powiedzieć: słuchaj, ta woda ma zostać… No więc wszyscy chcą się teraz tej wody pozbyć. Jest niepotrzebna, czyni zniszczenia. Ta logika będzie tylko wzmacniać efekt niedoborów, bo ta fala się przetoczy, a później pojawią się niżówki, bo jest coraz cieplej i parowanie rośnie także w Polsce.
- Jedynym rozwiązaniem jest retencja. Ci, którzy twierdzą, że rzeki powinno się uwalniać, dawać im pełną przestrzeń, mają praktycznie rację: niech ta woda się rozleje, niech wsiąknie, niech pozostanie w tym krajobrazie jak najdłużej – mówi dalej prof. Chojnicki. - Z drugiej strony, jest społeczeństwo, które zabudowało te miejsca i za każdym razem, gdy ktoś mówi: "zalejmy tereny przyrzeczne", ktoś inny oponuje: "zaraz, ale to jest mój dom" czy "ja tu ulokowałem taką czy inną rzecz". Tymczasem zjawiska ekstremalne będą się coraz częściej powtarzać. Zacznie to przypominać przewlekłą chorobę, która coraz częściej się zaostrza. Oczywiście, my się do tego dostosujemy, lecz to będzie rodzić koszty. No i tu się zaczyna rozmowa o wpływie zmiany klimatu na gospodarkę... – stwierdza ekspert.
Po czym konkluduje: - Bo zmiana klimatu to jest zmiana zasad gry. To nie będzie koniec świata, lecz jeżeli zmieniają się zasady gry, pojawia się coś, co określam "pułapką zmiany": albo ponosimy coraz więcej strat, albo działamy, czyli próbujemy się do tego dostosować. To też oczywiście oznacza wydawanie pieniędzy – na tym polega pułapka zmiany.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Maciej Kulczyński/PAP, Mateusz Gołąb/TVN24