Najpierw miała "wcielić się w rolę" ciężarnej kobiety w szpitalu w Mariupolu, potem miała wystąpić w ukraińskiej "inscenizacji wojennej" - a teraz w rozpowszechnianym nagraniu ma zaprzeczać, że szpital został ostrzelany przez lotnictwo. Opisujemy, jak ukraińska blogerka Marianna po raz trzeci została wykorzystana w rosyjskiej akcji dezinformacyjnej.
Młoda kobieta, która 9 marca została ewakuowana ze zbombardowanego szpitala w Mariupolu, ponownie stała się tematem rosyjskiej dezinformacji. To Marianna Wyszemirskaja (wcześniej w mediach podawano jej panieńskie nazwisko Podgurskaja), blogerka beauty z Mariupola, która - będąc w ciąży - przebywała w szpitalu położniczym w tym mieście, gdy zaatakowali go Rosjanie. Po ostrzelaniu szpitala zdjęcia jej oraz drugiej ciężarnej kobiety, wykonane przez fotoreporterów agencji Associated Press, obiegły cały świat i stały się symbolem rosyjskich zbrodni wobec ludności cywilnej.
Już dzień po zbombardowaniu szpitala ruszyła zakrojona na szeroką skalę rosyjska akcja dezinformacyjna. Przypomnijmy: szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow ogłosił, że w szpitalu nie było pacjentów; później rosyjska ambasada w Londynie opublikowała na Twitterze fotografie ciężarnych kobiet i podpisała je jako "fake". Utrzymywała, że Wyszemirskaja "na zdjęciach wcieliła się w role obu ciężarnych kobiet".
W kolejnej odsłonie dezinformacji Wyszemirską nazywano "aktorką kryzysową" - przekonywano, że żyje i zagrała w kolejnym filmie propagandowym. Na Twitterze pojawił się filmik, na którym widać jasnowłosą kobietę, jak odbiera chleb i butelkę wody z transportu żywności - to miała być Wyszemirskaja.
Natomiast 1 i 2 kwietnia w mediach społecznościowych zaczęło krążyć wideo przedstawiane jako "wywiad" z Marianną Wyszemirską. Kobieta siedzi na sofie i opowiada o wydarzeniach ostatnich dni. Wywiad jest poprzecinany zdjęciami Wyszemirskiej w towarzystwie męża i dziecka. Nie wiemy, gdzie przebywa kobieta i kiedy została nagrana. Pełna, ponad 24-minutowa wersja filmu jest dostępna w serwisie YouTube na kanale Denisa Selezniewa. Opis informuje, że wywiad sfilmowała korespondentka wojenna Kristina Melnikova.
To, co mówi Wyszemirskaja - niespójności i niejasności - oraz wiele niewiadomych co do jej miejsca pobytu, każe przypuszczać, że nagranie wpuszczono do sieci celowo, by znowu podważać fakt ataku wojsk rosyjskich na szpital w Mariupolu. Przestrzegamy przed traktowaniem przekazu tego filmu jako wiarygodny.
Przekaz nagrania: wojskowi zabierali dzieciom jedzenie, w nocy ataku były tylko dwie eksplozje
Wyszemirskaja opowiada najpierw o spokojnym życiu w Mariupolu, przerwanym przez wybuch wojny. Wspomina, że początkowo nie chciała opuszczać miasta. Gdy sytuacja eskalowała, było już za późno na ucieczkę i z Mariupola "nikogo nie wypuszczali". Ta uwaga nawiązuje do popularnej w rosyjskich mediach narracji o odcięciu mieszkańców Mariupola od środków do życia przez lokalne władze. Według Rosjan to właśnie one mają być winne gehennie mieszkańców miasta.
Dalej Wyszemirskaja wspomina 6 marca, kiedy blisko przed terminem porodu poszła do mariupolskiego szpitala numer 3. Opowiada, że szpital numer 2 nie przyjmował pacjentów, a szpital numer 1, z najnowocześniejszym sprzętem do ratowania życia wcześniaków, był zajęty przez wojsko - nie precyzuje jakie. W tym momencie rozmowy słyszymy jakiś męski głos - ta osoba zauważa, że potrzeby wojskowych były ważniejsze niż potrzeby matek z dziećmi. Dalej kobieta wspomina, że w podziemiach szpitala nr 3 nocowali partnerzy pacjentek i przygotowywali posiłki. Pomagali im ludzie z okolicznych domów, ale już nie wojskowi. Żołnierze (ale nie wiadomo jacy) mieli wręcz zabierać jedzenie przeznaczone dla pacjentek.
Następnie kobieta relacjonuje 9 marca, czyli dzień ataku na szpital. Jak mówi, było spokojnie i nie było słychać żadnych strzałów. Nagle usłyszała eksplozję i chwilę później drugą. Wyszemirskaja mówi, że w kilka miejsc w okolicach głowy skaleczyło ją szkło - prawdopodobnie z rozbitego okna. "Kiedy zagrzmiała druga eksplozja, wyszliśmy. Nas ewakuowali do piwnicy. Potem zaczęliśmy rozstrzygać, czy to był atak lotniczy. Powiedzieli, że nalotu nie było. To oznacza, że nasze obserwacje, że nie słyszeliśmy [nalotu] się potwierdziły. Oni też powiedzieli, że to był pocisk" - mówi. Powtarza, że oprócz dwóch wybuchów nie było słychać żadnych eksplozji. Po kilku minutach mieli przyjść wojskowi i ogłosić ewakuację.
Wyszemirskaja opowiada również o dziennikarzu, którego spotkała przed budynkiem szpitala. "Odwracam się i widzę, że stoi wojskowy w kasku. Ja na niego patrzę i widzę, że w rękach trzyma coś puszystego i zrozumiałam, że on kręci film" - relacjonuje. Twierdzi, że poprosiła, by jej nie filmować. Po chwili mężczyzna zgodził się i odszedł. Później Wyszemirskaja znowu miała spotkać reportera, który ją filmował.
Podobny przekaz na Instagramie Wyszemirskiej
2 kwietnia kilkuminutowy film o wydarzeniach nocy 9 marca pojawił się również na instagramowym profilu Marianny Wyszemirskiej. Opowieść w dużej części pokrywa się z opisaną wyżej relacją opublikowaną w YouTube. Wyszemirskaja znowu podkreśliła, że nie zgadzała się na publikację zdjęć, na których była, a fotoreporter Associated Press miał zrobić to bez jej zgody.
Powiedziała też, że nie była w szpitalu położniczym, tylko zwykłym, bo w położniczym są "uzbrojeni wojskowi i kobiety w ciąży". Powtórzyła, że nie słyszała nalotu, tylko pojedyncze wybuchy. Podkreśliła, że nie przyjmowała pomocy humanitarnej od żadnej z walczących stron.
Sprzeczności i znaki zapytania. Dementi AP
Podsumujmy: nagranie forsuje przekaz, że w Mariupolu nie doszło do ataku lotniczego na szpital położniczy - co nie jest prawdą. Że 9 marca w nocy było słychać tylko dwie eksplozje, po których pacjenci szpitala opuścili jego teren. Że przed szpitalem Wyszemirskaja spotkała ubranego po wojskowemu dziennikarza, który miał jej robić zdjęcia wbrew jej woli. Mamy się domyślać, że chodzi o ukraińskich żołnierzy, choć nie zostali wprost wskazani przez Wyszemirską i jej rozmówcę. W relacji Wyszomirskiej jest sporo niedopowiedzeń - wiele razy mówi o wojskowych, ale nie precyzuje, o jakich wojskowych chodzi.
Zauważmy, że przekaz ten jest sprzeczny z dotychczasową narracją Kremla o ukraińskiej blogerce - przecież miała być "aktorką" ukraińskiej propagandy i wziąć udział w inscenizacji zorganizowanej przez rzekomo współdziałających z tą propagandą dziennikarzy Associated Press.
Podane przez Wyszemirską informacje są też sprzeczne z relacjami dziennikarzy AP, którzy byli świadkami wydarzeń 9 marca w Mariupolu. Jeden z nich opublikował na swoim profilu na Instagramie obszerny opis ataku na szpital.
3 kwietnia o nagraniu Wyszemirskiej napisali dziennikarze AP. Podkreślili, że kobieta nie sprzeciwiała się, by ją nagrywać, co widać na posiadanych przez nich filmach. Napisali, że w czasie ich późniejszego wywiadu z Wyszemirską 11 marca właściwie nie pojawił się temat wątpliwości, czy szpital został zaatakowany przez lotnictwo, czy ostrzelany. Mówiła tylko, że nie wie, z której strony nastąpił atak.
AP przekazuje relacje swoich reporterów o tym, że w Mariupolu doszło do ataku lotniczego. Potwierdzają to relacje naocznych świadków i nagrania wideo od dziennikarzy - słychać na nich odgłos samolotu przed wybuchem. Również policjant i żołnierz, z którymi dziennikarze rozmawiali na miejscu zdarzenia, mówili o ataku lotniczym.
Jednocześnie brak wiarygodnych informacji o miejscu pobytu Marianny Wyszemirskiej i jej rodziny. Nie wiemy, gdzie się znajduje i czy jest bezpieczna. W mediach pojawiły się spekulacje, że mogła zostać wywieziona do tzw. Donieckiej Republiki Ludowej.
"Bardzo niepokojąca wiadomość" - komentował 2 kwietnia nagranie z Wyszemirską Thomas van Linge, autor popularnych na Twitterze map obrazujących rozwój wojny na Ukrainie. Van Linge zauważył, że zmuszanie ofiar wojen do wyjaśniania popularnych nagrań to "znana kremlowska technika propagandowa".
Przypomnijmy: w podobny sposób w czerwcu 2021 roku komentowano wywiad, jakiego zatrzymany w Mińsku aktywista, bloger i współtwórca opozycyjnego kanału Nexta Raman Pratasiewicz udzielił państwowej białoruskiej telewizji ONT. Ze łzami w oczach "wyraził skruchę", ostro skrytykował opozycję i wymienił nazwiska osób, które miały być zaangażowane w "organizację i koordynowanie protestów" przeciwko reżimowi prezydenta Alaksandra Łukaszenki. Komentatorzy niezwiązani z białoruską władzą oceniali, że te "wyznania" były wymuszone.
Prorosyjskie profile i media rozpowszechniają przekaz: "nie było żadnego nalotu"
Nowe nagranie Marianny Wyszemirskiej szybko podchwyciły rosyjskie profile w mediach społecznościowych. Fragment filmu opublikowała na Twitterze stała Misja Rosji przy Biurze ONZ i innych organizacjach międzynarodowych w Genewie. W opisie podkreślono, że kobieta miała potwierdzić, iż ukraińskie wojsko zajęło szpital położniczy (a jednak położniczy) w Mariupolu; ukraińscy wojskowi mieli nie udzielić pacjentkom szpitala żadnej pomocy, a nawet zabrać im jedzenie; nie było żadnych ataków lotniczych, a na miejscu 9 marca był "kamerzysta".
Przekaz powieliły media kremlowskiej propagandy. "Nie było żadnego nalotu. Popularna ukraińska blogerka Marianna Wyszemirskaja obaliła jedno z głównych fałszerstw aktywnie wykorzystywanych przez zachodnie media" - triumfował 2 kwietnia prowadzący program informacyjny w Pierwym Kanale, głównym programie rosyjskiej telewizji państwowej. "Ewakuowana ze szpitala położniczego w Mariupolu zaprzeczyła nalotowi na budynek" - donosił 2 kwietnia portal dziennika "Izwiestia".
Fałszywy przekaz podchwycili również polskojęzyczni użytkownicy Twittera. "Mariupol. Słynna na cały świat blogerka - Ukraińskie wojsko wygoniło nas ze szpitala,zrobili zdjęcia,żadnego nalotu nie było" - napisał 2 kwietnia jeden z użytkowników serwisu. Jego wpis polubiło ponad 550 internautów, a ponad 250 podało dalej.
Przekaz o "ustawce w Mariupolu" powielił również poseł Konfederacji Janusz Korwin-Mikke. 2 kwietnia na Twitterze zachęcał do zapoznania się z relacją Wyszemirskiej. "Nalot oczywiście był, co widać - tylko już PO Jej ewakuacji" - skomentował.
Niezależne rosyjskojęzyczne media z dystansem do nagrania
Wideo z wypowiedzią Wyszemirskiej analizowały niezależne rosyjskie i białoruskie portale informacyjne. Serwis Mediazona zauważył, że nagranie pierwotnie pojawiło się na telegramowym kanale PMC Media i podobnych kanałach wspierających narrację o rosyjskiej "operacji specjalnej" w Ukrainie. Dziennikarze portalu już wcześniej pisali, że rosyjskie służby bezpieczeństwa nagrywały historie ukraińskich uchodźców i przesyłały je do mediów, udając, że jest to wywiad.
Na stronie internetowej programu "Wot Tak" białoruskiej telewizji Biełsat 2 kwietnia napisano, że współautorka "wywiadu" Kristina Melnikova jest kojarzona z pracy dla takich mediów jak Regnum, EADaily i Shot, a w 2017 roku została dodana do bazy danych ukraińskiego Centrum "Myrotworeć" m.in. w związku z "udziałem w rosyjskiej propagandzie przeciwko Ukrainie".
Serwis programu "Wot Tak" zauważył ponadto, że w opublikowanym na Instagramie nagraniu Wyszemirskaja mówi, że jest "apolityczna", a na podstawie jej słów nie można zrozumieć, którą stronę konfliktu popiera. Autor artykułu podkreśla, że Wyszemirskaja zaprzecza wcześniejszym narracjom rosyjskiej propagandy - m.in. o tym, że udawała obie ranne kobiety znane z fotografii Associated Press.
Autor: Krzysztof Jabłonowski, współpraca: Michał Istel / Źródło: Konkret24; zdjęcie: Twitter