Dysfunkcyjne państwo, podważanie pomocy NATO, straszenie wojną - takie kremlowskie narracje będą sączone Polakom w najbliższych tygodniach. Ich celem wcale nie jest to, byśmy polubili Rosję, tylko byśmy przestali ufać sojusznikom i jeszcze bardziej skłócili się z Ukrainą. Wlatujące do Polski drony i rozpoczynające się manewry rosyjsko-białoruskie nie są tu bez znaczenia.
30 sierpnia serwis Ukrainska Pravda informował, że "od 12 września Rosja przygotowuje 'ogromną falę' dezinformacji" - data jest nieprzypadkowa, bo tego dnia zaczynają się rosyjsko-białoruskie manewry Zapad-2025. Serwis cytował szefa służby wywiadu wojskowego Ukrainy (HUR) Ukrainy Kyryła Budanowa, który ostrzegał przed atakiem informacyjnym na szeroką skalę w związku z manewrami. "Dezinformacja będzie rozpowszechniana ze wszystkich stron. Około 90 procent będzie pochodzić z Rosji, a niestety 10 procent z innych źródeł. Histeria będzie podsycana" - mówił.
Jak się okazało, ta przestroga dotyczyła nie tylko Ukrainy. Dwa dni przed rozpoczęciem manewrów Zapad-2025 - w nocy z 9 na 10 września - w trakcie nocnego ataku Rosji na Ukrainę polska przestrzeń powietrzna została wielokrotnie naruszona przez drony. Te, które stanowiły bezpośrednie zagrożenie, zostały zestrzelone. Zgodnie z danymi MSWiA przekazanymi w czwartek, 11 września, znaleziono dotychczas pozostałości 16 dronów. Dziewięć z nich spadło na terenie województwa lubelskiego.
Już pierwsze informacje i krążące w sieci zdjęcia zniszczonych dronów uruchomiły falę dezinformacyjnych przekazów i teorii - w różnych językach - których jednym z celów było sianie paniki wśród Polaków. Opisywaliśmy je szerzej w Konkret24, zwracając jednocześnie uwagę na fałszywe narracje o powodach tego ataku. Wśród nich dominowała ta, jakoby drony zostały celowo wystrzelone przez Ukrainę, która w ten sposób chciała wciągnąć Polskę do wojny. "Czy naprawdę były to rosyjskie maszyny, czy może mamy do czynienia z ukraińską prowokacją mającą na celu wciągnięcie NATO w bezpośredni konflikt z Rosją?" - pisali internauci, a niektórzy, w tym politycy opozycji, pisali nawet o "prowokacji made by Tusk". Natomiast w rosyjskich i białoruskich mediach pojawiły się oskarżenia, że była to prowokacja, która ma "wyrwać Donalda Trumpa ze szponów uroku Władimira Putina".
CZYTAJ W KONKRET24: "Coś spadło na Zamość?", dron "w Ciechanowie". Fake newsy i dezinformacja po ataku dronów
"Przegrywamy wojnę informacyjną"
Przed południem 10 września - czyli w pierwszych godzinach po nocnym ataku dronów - kolektyw analityczny Res Futura (zajmuje się m.in. analityką w obszarze bezpieczeństwa informacyjnego) opublikował analizę niemal 180 tys. komentarzy na ten temat w mediach społecznościowych, których zasięg osiągnął 118 mln użytkowników. "Atak rosyjskich dronów na terytorium Polski został natychmiast wykorzystany jako katalizator zorganizowanej kampanii informacyjno-psychologicznej (PSYOPS). Celem operacji było kształtowanie nastrojów społecznych poprzez eskalację emocji, polaryzację opinii publicznej oraz systematyczne podważanie zaufania do instytucji państwowych i struktur sojuszniczych NATO" - podsumowano.
Pięć głównych polskich narracji w analizowanych postach: "To prowokacja Ukrainy" – 32 proc. nasycenia komentarzy "Rosja testuje NATO" – 28 proc. "Rząd jest nieudolny" – 18 proc. "Media manipulują" – 12 proc. "NATO nas nie obroni" – 10 proc.
Natomiast w rosyjskiej infosferze zauważono skoordynowaną operację informacyjną: atak PR-owy na Polskę i NATO oraz podważanie pozycji Ukrainy. "Główna technika: przesunięcie winy z agresora na ofiarę" - informował Res Futura.
Wśród komentarzy pod wynikami tej analizy opublikowanej na platformie X można było przeczytać: "Przegrywamy wojnę informacyjną"; "To, że jest tylu idiotów - nie jest zaskakujące. Zaskakujące jest co najwyżej, że nawet w takich sytuacjach nie mają wstydu popisywać się swoją głupotą"; "Ludzie, opanujcie się, w tych 32 proc. są też ruskie trole. Pewnie większość" (pisownia postów oryginalna).
Wielu pod nazwiskiem szerzyło tezę o rzekomej prowokacji ze strony Ukrainy. Publicysta Rafał Otoka Frąckiewicz pisał np.: "Jak dotąd wszystkie rosyjskie rakiety i drony które spadły na Polskę okazały się być ukraińskie. Ciekawe kto tym razem próbuje nas wepchnąć do wojny. Pewnie znów Rosja". Poseł Marek Jakubiak pytał: "Oczywiście zaraz będą mówili, że to jest narracja rosyjska i tak dalej, i tak dalej, ale ja naprawdę mam wątpliwości. Jeżeli ze strony Kijowa (...) tam leciały drony (...) 600 kilometrów od naszej granicy, taki dron leci z prędkością 160, 170, maksymalnie 180 kilometrów na godzinę. To ile on godzin leciał, żeby do Polski dolecieć? Ja widzę w tym, prosze państwa, jakąś wielką polityczną niedoskonałość, bo wczoraj prezydent Nawrocki powiedział, że nie puścimy Wojska Polskiego na Ukraine. No i macie! Według mnie".
Głos zabrał też np. mający milionowe zasięgi influencer Michał Bodzioch, znany jako Dziki Trener. Opowiadał w nagraniu, że internauci nie dali się zastraszyć i "wprost piszą, że dopóki sytuacja nie zostanie całkowicie wyjaśniona, nie wierzą ani w wersję prezydenta sąsiadującego z nami państwa, ani w wersję mediów". "Według ogromu internautów ta sytuacja może być po prostu kolejną próbą wciągnięcia Polski w konflikt" - przekonywał.
W wyniku uderzenia drona w miejscowości Wyryki-Wola został zniszczony dach domu mieszkalnego. Na pokazywanych w mediach zdjęciach i filmach widać też pęknięte ściany oraz uszkodzony samochód osobowy. Tymczasem w mediach społecznościowych 11 września zaczęto promować fałszywy przekaz, jakoby dom ten wcale nie został uszkodzony w wyniku nocnej akcji z dronami - miał zostać zniszczony podczas burzy. "To wszystko po to aby nas nastraszyć i żebyśmy potulnie oddawali kasę [Ukrainie] na rzekome zbrojenie"; "Drony rozładowali z busów pewnie żeby usprawiedliwić konieczność obrony lub UA je wysłała" - można było przeczytać w komentarzach anonimowych internautów, którzy wzmacniali antyukraiński przekaz.
"Rosyjskie manewry od lat są obudowane operacjami informacyjnymi"
O ile przekroczenie polskiej przestrzeni powietrznej przez drony nie można jeszcze nazywać wojną, to w sieci inna wojna już trwa - kognitywna, czyli ta o umysły Polaków. Są to takie działania informacyjne i psychologiczne, których celem jest wyzwolenie w odbiorcach określonego myślenia, a także działania. Jeżeli nocne wlecenie dronów na teren Polski miało spowodować jeszcze większą polaryzację nastrojów i wybuch antyukraińskich emocji, to - obserwując reakcję w polskich mediach społecznościowych - można stwierdzić, że kremlowskie ośrodki dezinformacji odniosły sukces.
- Domena informacyjna to dziś pełnoprawna domena działań. Coraz częściej mówi się nie tylko o cyberprzestrzeni, ale także o odrębnej domenie informacyjnej. Czyli obok cyberataków mamy też stałą presję w przestrzeni informacyjnej, która w dużej mierze rozwija dawne operacje psychologiczne – mówi dr Jacek Raubo, specjalista w zakresie bezpieczeństwa i obronności z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Defence24. I wylicza: - Obejmuje ona media społecznościowe, internetowe portale, wpływanie na dziennikarzy, polityków i obywateli. Wcześniej były ulotki czy propaganda szeptana, dziś mamy całą "kolonizowaną" przestrzeń cyfrową, która ułatwia prowadzenie operacji psychologicznych.
Jak podajemy wyżej, w Ukrainie ostrzegano przed atakiem rosyjskiej propagandy w związku z manewrami Zapad-2025. W Polsce głośnych, publicznych ostrzeżeń przed ewentualnymi wzmożonymi działaniami kremlowskiej dezinformacji nie odnotowaliśmy. A po akcji z dronami i uruchomieniu w związku z nią mocnych antyukraińskich narracji Polacy mogli się stać na nie szczególnie podatni.
Według dra Jacka Raubo przed manewrami Zapad-2025 należało się spodziewać, jeśli nie dronów, to na pewno nasilenia działań ośrodków rosyjskiej dezinformacji. - Rosyjskie manewry, szczególnie na zachodnim kierunku, od lat są obudowane operacjami informacyjnymi. Ich głównym celem jest oddziaływanie psychologiczne i polityczne. Na początku wystarczały groźnie brzmiące zapowiedzi, pokazywanie kolumn czołgów, strzelających wyrzutni rakiet. Ale z czasem straciło to umowną siłę rażenia i Rosjanie sięgnęli po "kartę atomową", czyli groźby użycia broni jądrowej. To miało wzmacniać efekt psychologiczny: że gra toczy się o najwyższą stawkę – tłumaczy dr Raubo. - Dziś widzimy, że i to się zużyło, bo Zachód nauczył się to filtrować rosyjskie przekazy. Więc Rosja próbuje nowych rzeczy: naruszeń przestrzeni powietrznej, przelotów samolotów czy dronów, a to od razu rezonuje w infosferze. Pojawia się niepokój, spekulacje, a to właśnie im chodzi: o stworzenie atmosfery zagrożenia – dodaje.
Manewry Zapad-2025 mają się odbywać od 12 do 16 września. Inspektor generalny niemieckiej Bundeswehry Carsten Breuer informował, że w ćwiczeniach weźmie udział 13 tys. ludzi na Białorusi i 30 tys. w Rosji. Mniejsze szacunki podawali przedstawiciele władz litewskich - do 30 tys. wojskowych białoruskich i rosyjskich. W związku z tym wydarzeniem Polska od 12 września całkowicie zawiesi ruch graniczny z Białorusią. Ale - jeśli chodzi o oddziaływanie na polskie społeczeństwo - takie działania wobec trwającej wojny kognitywnej to zbyt mało.
Zdaniem eksperta na takie akcje należy społeczeństwo przygotować. - Trzeba jednak działać wielowarstwowo - zaznacza dr Raubo. I wymienia trzy kluczowe elementy:
- Po pierwsze: edukacja. To fundament. Jeśli ludzie wiedzą, co robić w sytuacji kryzysowej – czy to powódź, awaria energetyczna, czy kryzys militarny – nie wpadają w dużej skali w panikę. A panika jest największym sprzymierzeńcem wroga, szczególnie w operacjach poniżej progu wojny – mówi dr Raubo. Przy czym edukacja nie może się sprowadzać tylko do szkół. To muszą być kampanie społeczne, poradniki, ćwiczenia, dostosowane do odbiorcy.
- Po drugie: komunikacja strategiczna. To jest narzędzie, o które apelujemy już od dłuższego czasu jako eksperci. Komunikacja strategiczna powinna mieć taki charakter wyprzedzający i zostać wkomponowana w działania całego państwa, gdzie odpowiednie komórki, które reagują na zagrożenia informacyjne na różnych szczeblach, w różnej skali i ze sobą współdziałają – tłumaczy. Bo to pokazuje, że państwo prowadzi ciągłą i przemyślaną komunikację. – Czyli nie tylko reaguje na kryzysy, ale zanim te się pojawią, buduje pewien sposób myślenia obywateli o bezpieczeństwie oraz całego systemu państwa. To wymaga profesjonalnych zespołów: ludzi, którzy znają się na PR, ale i na wojsku czy polityce. Nie może być tak, że dopiero po incydencie pojawia się ad hoc komunikat – podkreśla.
- Po trzecie: uprzedzanie narracji czy też linii narracyjnych przeciwnika – mówi dr Raubo. - Jeśli wiemy, jakie historie będzie chciał promować przeciwnik, pokażmy to wcześniej ludziom. Gdy one się faktycznie pojawią, nie zrobią już takiego wrażenia - zauważa. Podkreśla:
Rosjanie nigdy nie atakują jedną narracją. Ich zawsze jest wiele. Dlatego powinniśmy pilnować tego, by nie reagować wyłącznie post factum, gdy już pojawia się narracja, że jakaś operacja była dziełem kogoś innego, a nie Rosji.
- Trzeba wcześniej rozmawiać o tym, jak możemy zostać zaatakowani informacyjnie, by nie dawać paliwa tym, którzy później będą podgrzewać teorie spiskowe albo wspierać narracje budowane przez Moskwę - przestrzega.
Cztery główne przekazy Kremla
Ekspert pytany, jakie teraz główne narracje dezinformacyjne są kierowane do polskiego społeczeństwa, wymienia cztery: 1/ Straszenie wojną światową. - To klasyk. Rosjanie budują przekaz, że świat stoi na krawędzi i tylko oni mogą zatrzymać globalny konflikt. W ten sposób pokazują się jako niezbędny gracz, bez którego nie ma pokoju – wyjaśnia dr Raubo. 2/ Podważanie NATO. - Czyli narracje w stylu: sojusz jest słaby, Polska zostanie sama, historia z 1939 roku się powtórzy. To mocno gra na naszych historycznych lękach - zauważa. 3/ Państwo jest dysfunkcyjne. - W to wpisuje się przekaz: "wydajecie miliardy na armię, a i tak jesteście bezbronni". To ma osłabiać zaufanie do instytucji i rządu – uważa ekspert. 4/ Wątki antyukraińskie. - Chodzi mi o próby przypisywania prowokacji Ukrainie, działania pod fałszywą flagą, obwinianie Kijowa o eskalację. Celem jest skłócenie nas z sąsiadem i osłabienie poparcia dla Ukrainy – tłumaczy dr. Raubo.
I co ważne: to już nie jest prymitywna propaganda w stylu: "Rosja jest najlepsza". - Wręcz przeciwnie. Oni bardzo dobrze rozumieją specyfikę danego kraju. W Polsce chętnie sięgają po historyczne wątki: że "Zachód zawsze zdradzał Polskę", że "nie można ufać sojusznikom". To gra na naszych emocjach i kompleksach – mówi dr Raubo. - Ich celem nie jest, żebyśmy pokochali Rosję. Ich celem jest, żebyśmy przestali ufać własnym sojusznikom i instytucjom na czele z wojskiem.
"To będzie uderzać w naszą percepcję, w nasze zmysły"
Doktor Raubo uważa, że wciąż będziemy obserwować podsycanie nastroju histerii i strachu. - Największym wyzwaniem są deepfake'i. Będą coraz lepsze, coraz bardziej realistyczne nagrania wideo i audio. Można zrobić przecież "wystąpienie" prezydenta czy generała wyglądające absolutnie autentycznie. W atmosferze strachu i kryzysu taki filmik rozchodzi się błyskawicznie, zanim ktoś zdąży zdementować - przestrzega.
Czyli nie chodzi już o proste schematy w stylu SMS-ów o zamykaniu miast. - To będzie uderzać w naszą percepcję, w nasze zmysły. I naprawdę trudno będzie z tym walczyć, bo technologia idzie naprzód szybciej niż możliwości weryfikacji – mówi.
Jeśli odbiorcy znają takie mechanizmy, łatwiej im będzie je rozpoznać i nie dać się wciągnąć. - Problem zaczyna się przy bardziej zaawansowanych działaniach – spersonalizowanych. Chodzi o fałszywe konta, które wyglądają bardzo wiarygodnie: mają zdjęcia, długą historię wpisów, normalne interakcje. To jest dużo trudniejsze do wychwycenia niż anonimowy SMS, bo budzi poczucie autentyczności – mówi dr Raubo.
A pytany, czy w mocno spolaryzowanym polskim społeczeństwie w ogóle da się wygrać wojnę informacyjną, odpowiada: - Nie lubię pojęcia o wojnie informacyjnej, bowiem nie ma czegoś takiego jak definitywne zwycięstwo. To proces ciągły. Tak jak w cyberbezpieczeństwie: nie ma dnia, kiedy można powiedzieć: "jesteśmy w stu procentach bezpieczni". To trochę jak z antywirusem: cały czas aktualizujemy go, kupujemy nowe rozwiązania, włączamy firewalle, VPN-y. Bo to, co możemy zrobić, to budować odporność. Sprawić, żeby skutki działań przeciwnika były jak najmniejsze, żeby dezinformacja nie rozlewała się bezkrytycznie i nie paraliżowała państwa ani społeczeństwa – konkluduje dr Raubo.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Abaca/PAP