28 poprawek do traktatów unijnych wskazał premier Mateusz Morawiecki podczas wystąpienia w Sejmie. Wszystkie mają coś wspólnego, a przekaz o nich jest zmanipulowany. Premier zapewniał, że to "gra o suwerenność, gra o polską niepodległość", lecz zdaniem ekspertów to "cyniczna gra polityczna". O co chodzi?
"Będziemy pozbawieni możliwości decydowania"; "obca policja będzie mogła bez zgody polskiego państwa wjechać na terytorium państwa polskiego aresztować nawet Polaków"; "zablokują [nam] rozwój poprzez to, że gdzieś zostanie znalezione siedlisko ślimaków czy minogów"; "wiek emerytalny będzie mógł być podniesiony do 67. roku życia bez nas"; "ułatwią wywożenie naszych dzieci za granicę naszego kraju" - te i inne ostrzeżenia wygłosił premier Mateusz Morawiecki z mównicy sejmowej na inauguracyjnym posiedzeniu Sejmu X kadencji 13 listopada.
Podsumowując ostatnie cztery lata swoich rządów, straszył planowanymi zmianami traktatów Unii Europejskiej, powielając narrację, którą PiS forsuje od jakiegoś czasu. A mianowicie, że UE chce pozbawić Polskę suwerenności, a nawet niepodległości, że staniemy się "kolejnym landem niemieckim". Bazą tego przekazu są plany zmian traktatów europejskich, wobec których rząd Morawieckiego oponuje. Dlaczego? Otóż premier tłumaczył: "Dla nas priorytetem - i myślę, że jest dla wszystkich rodaków priorytetem numer jeden - [jest] zadbanie o to, aby Polska pozostała Polską, żeby Polska była Polską, żeby Polska była suwerenna, żebyśmy sami mogli się rządzić we własnym domu. To jest gra o suwerenność, to jest gra o polską niepodległość". W podtekście jest przekaz: nowy rząd utworzony przez demokratyczną opozycję tego nie zapewnia.
CZYTAJ WIĘCEJ W KONKRET24: "Projekt likwidacji państwa polskiego", "utrata suwerenności", "zmiana Polski w land niemiecki". Potężna manipulacja PiS
W Sejmie premier przedstawił "cały ten zestaw zagadnień, który dzisiaj idzie przez Parlament Europejski i za którym głosowała Platforma Obywatelska w Parlamencie Europejskim". Zachęcał dziennikarzy i "ludzi dobrej woli", żeby sprawdzili, zweryfikowali i przeanalizowali wymienione przez niego poprawki, "które wiążą się z planami zmian, fundamentalnych zmian w systemie stanowienia prawa i zdolności tego parlamentu, naszego parlamentu, naszego Sejmu i Senatu, do stanowienia prawa w imieniu rodaków".
Już przed wyborami 15 października PiS bardzo nagłaśniał przekaz, że "proponowane zmiany w traktatach oznaczają utratę polskiej suwerenności". Ówczesne wypowiedzi polityków PiS weryfikowaliśmy w Konkret24, pokazując, na czym polega ta manipulacja. Po pierwsze, procedura zmiany traktatów wciąż nie została rozpoczęta; obecnie trwa tylko dyskusja w Parlamencie Europejskim na ten temat, nie ma jeszcze wniosków, a tym samym nie wiadomo, jak dokładnie miałyby wyglądać zmienione traktaty. Po drugie, do zmiany traktatów unijnych konieczna jest zgoda rządów i parlamentów wszystkich krajów członkowskich - w tym Polski. Tak więc to długa procedura o nieoczywistym zakończeniu.
Mateusz Morawiecki w Sejmie poszedł dalej w narracji PiS: wymieniał konkretne poprawki do traktatów, w wyniku których Polska "utraci suwerenność". Na czym polegała manipulacja dotycząca "poprawki 247-248", która rzekomo pozwoli nakładać w Polsce nowe podatki, obszernie opisaliśmy w Konkret24 14 listopada. W skrócie: prawem unijnym nie można wprowadzać podatków w krajach członkowskich, natomiast działanie państw członkowskich na jednolitym rynku wewnętrznym wymaga koordynacji ze strony UE, by ten wspólny rynek mógł sprawnie funkcjonować.
CZYTAJ WIĘCEJ W KONKRET24: Morawiecki straszy "nałożeniem nowych podatków" przez UE. To manipulacja
Wszystkie wymienione przez Morawieckiego w Sejmie poprawki do traktatów unijnych mają pewną wspólną cechę. Pytani przez Konkret24 politolodzy i eksperci od Unii Europejskiej wyjaśniają, z czego wynika taki przekaz i na czym polega manipulacja w nim.
"Wywożenie naszych dzieci"? "Wiek emerytalny będzie mógł być podniesiony"? Poprawki tego nie dotyczą
Mateusz Morawiecki w sejmowym wystąpieniu wskazał 28 planowanych poprawek do traktatów unijnych, które jego zdaniem mają oznaczać te niebezpieczeństwa, które zacytowaliśmy na początku tekstu (aresztowanie Polaków przez obcą policję, wstrzymywanie budowy dróg z powodu siedlisk ślimaków, wywożenie polskich dzieci za granicę, podniesienie wieku emerytalnego bez naszej zgody), jak również inne: że "będziemy bardzo uzależnieni od Brukseli w odniesieniu do źródeł energii", "praktycznie zabrana może być kompetencja do ochrony polskich granic", że UE dąży do "zlikwidowania państw narodowych".
Na przykładzie dwóch poprawek wyjaśniamy, dlaczego Mateusz Morawiecki nie przedstawia stanu rzeczywistego.
Ale także, szanowni państwo, jest poprawka 154. Zniesiona jednomyślność w sprawie zabezpieczenia społecznego, a więc i wiek emerytalny będzie mógł być podniesiony do 67. roku życia bez nas. (...) Poprawka 117. Szczególnie istotny i czuły szczegół, ponieważ dotyczy naszych dzieci. Nie wiem, czy macie świadomość państwo, że Unia będzie mogła narzucić Polsce rozwiązania, które ułatwią wywożenie naszych dzieci za granicę naszego kraju pod pretekstem współpracy sądowej.
W poprawce numer 154 jest mowa o rozszerzeniu dziedzin, w których Parlament Europejski i Rada UE mogą przyjąć minimalne wymagania. Zmiana nie dotyczy jednak zabezpieczenia społecznego, o którym mówi premier, bo ono już teraz wchodzi w zakres tego przepisu, a dodaje się jedynie "modernizację systemów ochrony socjalnej". Jak zauważa prof. Karolina Borońska-Hryniewiecka z Uniwersytetu Wrocławskiego i sieci eksperckiej Team Europe Direct, w tym zapisie nie ma nic o wieku emerytalnym. "Poza tym polityka społeczna leży w gestii państw członkowskich!" - pisze w analizie przesłanej Konkret24.
Podobnie jest z poprawką 117, która według premiera ma wprowadzić rozwiązania ułatwiające "wywożenie naszych dzieci za granicę naszego kraju pod pretekstem współpracy sądowej". Jest to jednak propozycja zmiany treści przepisu dotyczącego imigracji osób spoza Unii Europejskiej. Nie ma ani słowa o wywożeniu dzieci za granicę pod pretekstem współpracy sądowej. W obecnym przepisie jest mowa o określaniu "warunków wjazdu" m.in. do "celów łączenia rodzin", a w poprawce dodaje się sformułowanie "minimalnych warunków wjazdu". Nie wiadomo, jak miałoby to wpływać na wywożenie polskich dzieci poza granice Polski, bo opisana w tym przepisie procedura łączenia rodzin odnosi się wyłącznie do imigrantów spoza Unii Europejskiej.
Odejście od jednomyślności PiS przerabia na "odebranie suwerenności"
Fragment o poprawce rzekomo dotyczącej wywożenia dzieci premier Morawiecki zakończył zdaniem: "Do tej pory obowiązywała jednomyślność, mogliśmy zablokować taką regulację. W przypadku gdy nowe reguły traktatowe zostaną zrealizowane, nie będziemy mogli tego zrealizować".
To zdanie wyjaśnia, dlaczego szef polskiego rządu wybrał akurat owe 28 poprawek z ponad 260, które Parlament Europejski chce zaproponować w rezolucji (jeśli ją przegłosuje). Łączy je propozycja przejścia z zasady jednomyślności na głosowanie większością kwalifikowaną. Czyli w tych wypadkach europarlamentarzyści rekomendują, by decyzje w konkretnych kwestiach można było podejmować za zgodą większości, a nie wszystkich państw członkowskich. Ma to zapobiegać sytuacjom, gdy weto nawet jednego państwa uniemożliwia podjęcie decyzji.
Profesor Karolina Borońska-Hryniewiecka wspomina dwie takie sytuacje. "Na przykładzie polityki UE wobec wojny w Ukrainie widzieliśmy, jak dużym utrudnieniem był sprzeciw Węgier odnośnie nałożenia kolejnych sankcji na Rosję. Jeden kraj blokował słuszną i strategiczną decyzję 27 państw, broniąc swoich partykularnych, gospodarczych interesów" - przypomina politolożka. "Podobnie było z podatkiem dla największych korporacji transnarodowych: tylko w tym przypadku to Polska blokowała decyzję wymagającą jednomyślności, bo chciała coś ugrać dla siebie w innym obszarze" - dodaje.
Przypomnijmy: reforma zakładała nową, 15-procentową minimalną stawkę podatku dla dużych przedsiębiorstw, co miało powstrzymać rządy przed obniżaniem podatków w celu przyciągnięcia najbogatszych światowych firm. "To decyzja progresywna społecznie, którą poparły nie tylko wszystkie kraje UE, ale też ponad 100 innych na świecie. W końcu, po miesiącach blokady, Polska porzuciła swoje weto" - wspomina prof. Borońska-Hryniewiecka. "Dlatego uważam, że odejście od polityki jednomyślności w takich kwestiach jest wskazane" - podkreśla.
Tylko że niemożliwość "zablokowania regulacji"; fakt, że "rząd nie będzie mógł tego oprotestować", że "nie będzie mógł zawetować", są tłumaczone przez PiS opinii publicznej w Polsce jako groźba "utraty polskiej suwerenności".
Dlaczego?
"Idealne narzędzie, by utrzymywać jedność swojego elektoratu"
To pytanie zadaliśmy politologowi dr. hab. Olgierdowi Annusewiczowi oraz specjaliście ds. wizerunku i marketingu politycznego dr. Mirosławowi Oczkosiowi. Obaj są zgodni, że powody takiego budowania narracji są dwa: PiS chce skonsolidować swoje środowisko wokół sprzeciwu przed "utratą suwerenności", a sprawa zmiany traktatów jest tak skomplikowana, że odbiorcy przekazu nie będą wnikać w ich szczegóły, tylko potrzebują prostych odpowiedzi.
- Ten temat jest trudny do zrozumienia, więc nikt nie poświęci kilku godzin, by go zrozumieć. A jeśli coś jest skomplikowane, pojedynek odbywa się na to, kto zgrabniej tę historię opowie: albo w sposób bardziej dramatyczny, albo bardziej uspokajający. To jest powód, dla którego dany problem sprowadza się do prostego przekazu - wyjaśnia prof. Annusewicz.
Doktor Mirosław Oczkoś dopowiada: - Jeśli ktoś zacząłby to analizować (kwestię zmiany traktatów - red.), po prostu porzuci temat. Dlatego taką sprawę łatwo jest sprowadzić w pewną sferę mgły. Jeśli coś jest zbyt skomplikowane, świetnie jest pokazać to tak, jak chcemy, czyli na przykład, że to jest przeciwko komuś.
- Dzisiaj mamy sytuację, gdy lider ugrupowania, które wygrało wybory, ale nie będzie w stanie utworzyć rządu, ma przed sobą ważne zadanie: nie dopuścić do dezintegracji swojego środowiska - kontynuuje prof. Annusewicz. - Więc trzeba znaleźć coś, "co nas łączy". A łączyć może wspólny sprzeciw przeciwko zmianom traktatów, czyli tą "utratą niepodległości" - dodaje.
Temat zmian w traktatach jest tak skomplikowany, że łatwo go można sprowadzić do prostych stwierdzeń. Trudno jest komuś wytłumaczyć, że w tych stwierdzeniach zawarta jest nieprawda - bo żeby to udowodnić, musiałby wejść w szczegóły, które trudno zrozumieć. Więc to jest idealne narzędzie do tego, by utrzymywać jedność swojego elektoratu.
Podobnie zachowanie PiS dotyczące zmian unijnych traktatów analizuje dr Oczkoś. - To jest cyniczna gra polityczna na skrojenie zwartego oddziału. Jarosław Kaczyński zdecydował się skupić wokół siebie najwierniejszych z wiernych i pan premier chce się w to wpisać. Bo dla bycia w opozycji naprawdę mniejsze znaczenie ma to, czy ma się 194 posłów czy 188. Ważniejsze jest, żeby byli ci najwierniejsi z wiernych. Wtedy łatwiej jest opierać politykę na radykalnym przekazie, a emocja negatywna konsoliduje szybciej - tłumaczy ekspert. - Natomiast Unia Europejska jest tu wdzięcznym obiektem, bo już zostało zrobione podłoże w postaci narracji o Niemczech i Tusku. PiS zobaczył też, że Ziobro, który już wcześniej głosił ten mocny antyunijny przekaz, nie został wyparty przez Polaków i utrzymał stan posiadania w Sejmie. Czyli jest jakaś przestrzeń radykalna, która ten przekaz "chwyta" - dodaje.
Profesor Olgierd Annusewicz zwraca uwagę na wybrany przez premiera Morawieckiego temat utraty prawa weta jako "utraty suwerenności". - Kwestia weta jest bardzo prosta, bo wszyscy znamy z historii zasadę weta. Wiemy, co oznacza. Daje to nam poczucie władztwa, wpływania na decyzje, zablokowania złych decyzji. Czujemy się mniej bezpieczni, tego weta nie mając - wyjaśnia. I zauważa: - Choć to jest dalekie od tego, czy jesteśmy komuś podlegli, czy niepodlegli, na pewno ma znaczenie symboliczne i jest łatwym wątkiem do wykorzystywania w dyskursie medialnym. Zresztą nieraz było podnoszone, że to weto w decyzjach Unii pozwala państwu obronić się przed decyzją, którą ono uzna za niesłuszną. Z drugiej strony, pamiętajmy, że kilka decyzji w sprawie Ukrainy zostało zablokowanych przez Węgry.
"Dlaczego premier zakłada, że każda zmiana będzie wykorzystywana przeciwko nam?"
W narracji PiS na temat propozycji zmian w traktatach unijnych i budowaniu mitu o "obronie suwerenności" powtarzają się więc trzy główne tezy. Wszystkie je powielił np. europoseł PiS Adam Bielan, który 15 listopada w Polsat News mówił, że: - plan zmiany traktatów to sprawa "większości Polaków zupełnie nieznana" (czyli UE chce coś zrobić za naszymi plecami), - zmienione traktaty "całkowicie ograniczą, żeby nie powiedzieć zlikwidują naszą suwerenność", - zmiany traktatów "są dla Polski skrajnie niekorzystne".
Poza tym politycy PiS powtarzają jak mantrę, że zmiana doprowadzi do sytuacji, gdy decyzje w sprawie Polski będą podejmować Niemcy i Francja.
Czy proponowane zmiany rzeczywiście "są dla Polski skrajnie niekorzystne"? Profesor Karolina Borońska-Hryniewiecka: "Na to pytanie można odpowiedzieć przewrotnie: jeśli na takim rozwiązaniu zyskuje Unia, to także zyskuje Polska". I przypomina: "Polska to kraj, który na członkostwie w UE bardzo skorzystał i korzysta nadal. Przykład sankcji na Rosję pokazuje, że gdyby zniesiono jednomyślność, Polska zyskałaby na tym".
Co do zamiany zasady jednomyślności na głosowanie większością kwalifikowaną prof. Borońska-Hryniewiecka pisze: "W obliczu zmiany politycznej i powołania nowego rządu w Polsce możemy sobie wyobrazić, że jako kraj członkowski zyskamy zdolność koalicyjną w Unii Europejskiej. Pamiętajmy, że koalicje tworzy się w zależności od obszaru polityki i interesów strategicznych. W obszarze polityki zagranicznej i bezpieczeństwa trudno sobie wyobrazić sytuację, w której Polska wraz z krajami bałtyckimi oraz nordyckimi, mającymi generalnie zbliżone interesy strategiczne, zostałaby przegłosowana w Radzie UE".
Podobnie uważa prof. Robert Grzeszczak, kierownik Centrum Badań Ustroju Unii Europejskiej na Uniwersytecie Warszawskim. W rozmowie z Konkret24 podkreśla, że po proponowanych zmianach głosowanie w niektórych obszarach ma się odbywać większością kwalifikowaną, a więc decyzji nie będą podejmować "unijni urzędnicy", tylko większość państw członkowskich. - Czyli niekoniecznie musimy być od razu tymi, którzy nie będą chcieli albo będą przegłosowani - zauważa prof. Grzeszczak. I stwierdza:
Cały czas mamy taki obraz od rządu, że zostaniemy zmuszeni, przegłosowani, wykorzystani. Zamiast popatrzeć, jak możemy z tego skorzystać i co dobrego może z tego wyniknąć. Dlaczego pan premier zakłada, że każda zmiana będzie wykorzystywana przeciwko nam?
"Skończmy ze skrótem myślowym, że Niemcy czy Francja nam coś narzucą"
Profesor Borońska-Hryniewiecka obala też tezę PiS, że po proponowanych zmianach sposobu głosowania to Niemcy i Francja będą podejmować decyzję. Przypomina, że od wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego w 2009 roku w Unii obowiązuje system głosowania większościowego oparty na tzw. podwójnej większości państw i ludności. Oznacza to, że do przyjęcia decyzji potrzeba głosu 15 z 27 państw członkowskich, ale jednocześnie muszą one reprezentować co najmniej 65 proc. ludności Unii. "Niemcy i Francja nie posiadają takiej automatycznej większości, więc potrzebują innych państw koalicjantów" - wyjaśnia ekspertka. "Poza tym, co również bardzo istotne, taka decyzja może być zablokowana przez tzw. mniejszość blokującą obejmującą co najmniej cztery państwa członkowskie" - zauważa. Podkreśla:
Nawet z odejściem od jednomyślności każdy kraj miałby nadal możliwość zbudowania koalicji blokującej z trzema innymi państwami, aby bronić własnych interesów. I tutaj spodziewam się, że polska polityka zagraniczna i bezpieczeństwa, a nawet podatkowa, z powodzeniem zyska koalicjantów.
Na koniec prof. Borońska-Hryniewiecka potwierdza uwagi prof. Grzeszczaka: "Nie możemy zakładać, że Niemcy czy Francja w nowych kwestiach, w których miałaby obowiązywać rozszerzona większość kwalifikowana, a szczególnie takich jak polityka zagraniczna i bezpieczeństwa, będą głosować przeciw Polsce. Chciałabym znać konkretne pomysły w tej kwestii".
"Więc skończmy ze skrótem myślowym, że Niemcy czy Francja nam coś narzucą" - podsumowuje ekspertka.
Źródło: Konkret24