Po tym, jak na terytorium Polski spadały drony, w rosyjskich i białoruskich mediach pojawiły się oskarżenia, że była to prowokacja, która ma "wyrwać Donalda Trumpa ze szponów uroku Władimira Putina". O prowokacji mówili też polscy politycy.
W nocy z 9 na 10 września 2025 roku, gdy trwał atak Rosji na Ukrainę, polska przestrzeń powietrzna została "wielokrotnie naruszona" przez rosyjskie drony. Do godz. 17.30 znaleziono 12 dronów - informowała na X rzeczniczka MSWiA Karolina Gałecka. Część z nich została zestrzelona, co premier Donald Tusk nazwał w Sejmie "sukcesem naszych i NATO-wskich wojskowych". Jednocześnie szef rządu podkreślił: "To nie jest wojna wyłącznie Ukraińców. To jest wojna, to jest konfrontacja, którą Rosja wypowiedziała całemu wolnemu światu i to musi wreszcie dotrzeć do wszystkich bez wyjątku".
Nie ma wątpliwości, że bardzo ważnym elementem tej konfrontacji jest wojna informacyjna, którą Rosja prowadzi przeciwko Polsce i całemu Zachodowi już od dłuższego czasu. Tym razem uwidoczniła się ona w fali dezinformacji, jaka napłynęła do Polski bezpośrednio po naruszeniu naszej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony. Część z takich przekazów serwowano polskim odbiorcom w mediach społecznościowych, co opisaliśmy już w Konkret24.
CZYTAJ WIĘCEJ W KONKRET24: "Coś spadło na Zamość?", dron "w Ciechanowie". Uwaga na fake newsy i dezinformację
Rosjanie oraz Białorusini szybko zaczęli też propagandowo rozgrywać tę sytuację w państwowych mediach skierowanych do ich własnych obywateli. Pokazujemy, jakie przekazy wykorzystywali.
"Polska znalazła sposób, jak wpłynąć na Trumpa"
W rosyjskich mediach wybijają się głównie dwa przekazy: jeden mówi, że drony pochodziły z Ukrainy i mają na celu wciągnąć Polskę do wojny, a drugi, że to... polska prowokacja, która ma zwrócić uwagę świata, w tym głównie Stanów Zjednoczonych, na nasz kraj.
Ta druga narracja, mimo że z polskiej perspektywy wydaje się absurdalna, została szczegółowo opisana w artykule rosyjskiej "Komsomolskiej Prawdy". Tekst zatytułowano: "Polska znalazła sposób, jak wpłynąć na Trumpa: rosyjskie drony nas zaatakowały!". Autor sugeruje, że "jakoś wszystko układa się Polakom bardzo dobrze", bo dzień po zamknięciu granicy z Białorusią nad terytorium Polski rzekomo przeleciały niezidentyfikowane obiekty latające (autor pisze wprost o UFO), których "szczątki nie są nikomu pokazywane" - co jest oczywistą nieprawdą - a mimo tego premier Donald Tusk już ogłosił, że były to rosyjskie drony.
W tekście zastrzega się, że nawet jeśli polskie władze pokażą szczątki dronów, to "leżą ich tony na Ukrainie, więc Polakom bez trudu uda się przywieźć kilkaset kilogramów, żeby pomachać nimi na konferencji prasowej". Zdaniem rosyjskiego propagandzisty cała akcja ma więc charakter wyłącznie polityczny i "wygląda na to, że Europejczycy znaleźli sposób, jak wpłynąć na Trumpa i wyrwać go ze szponów uroku Władimira Putina: Rosjanie atakują! Europa w niebezpieczeństwie! Donaldzie, obudź się, oni panikują!".
Druga narracja - o próbie wciągania Polski w wojnę - ujawniła się m.in. w artykule rosyjskiego tygodnika "Argumenty i Fakty", który już w tytule informował: "Drony nad Polską wpędziły Europę w histerię". W tekście najpierw sugerowano, że Polska i NATO nie są w stanie porozumieć się nawet co do liczby dronów (choć różnice wynikały wyłącznie z szybszej aktualizacji danych przez polski rząd), następnie zacytowano wpis Wołodymyra Zełenskiego, który napisał w serwisie X, że "Ukraina jest także gotowa pomóc Polsce w budowie odpowiedniego systemu ostrzegania i obrony przed tego rodzaju rosyjskimi zagrożeniami". Autor rosyjskiego artykułu uznał to za kolejną próbę "wyciągania od Polski pieniędzy" i dodał, że "nie ma nic zaskakującego w wypowiedzi ukraińskiego błazna", ponieważ "Kijów wszelkimi sposobami próbuje wciągnąć Polaków w wojnę".
Rosyjskie media mają również swojego "komentatora" wydarzeń w Polsce: to Andriej Ordasz, chargé d’affaires rosyjskiej ambasady w Warszawie. Najpierw udzielił on komentarza agencji RIA Novosti, chętnie cytowanego przez inne media, w którym stwierdził, że "nie przedstawiono żadnych dowodów na rosyjskie pochodzenie tych dronów". Dodał, że Moskwa nie oczekuje, iż "polskie władze w swoim antyrosyjskim szale wysłuchają" strony rosyjskiej. Następnie, wychodząc z polskiego MSZ, gdzie został pilnie wezwany, dodał: "Wiemy jedno: te drony leciały z kierunku Ukrainy". Tę wypowiedź również szeroko cytowano w rosyjskich mediach.
"Wspólna prowokacja Ukrainy, Tuska i UE"
W mediach białoruskich natomiast wiodąca narracja była inna: to Białoruś miała pomóc Polsce i Litwie w walce z "zabłąkanymi dronami", ponieważ najpierw ostrzegła oba kraje o ich nadlatywaniu, a następnie sama zestrzeliła kilka nad swoim terytorium. Te informacje podał szef Sztabu Generalnego Białorusi gen. Paweł Murawiejko, a jego słowa szeroko cytowały nie tylko media białoruskie, ale i rosyjskie. "Dzięki temu strona polska mogła szybko zareagować na działania dronów, podnosząc w powietrze swoje siły dyżurne" - twierdził oficer. Białoruskie media, np. portal Mediabrest.by, twierdziły więc, że "bez pomocy sojuszników z Białorusi Warszawa mogłaby całkowicie 'przespać' nalot dronów na swoje terytorium".
Wyklucza się to jednak z informacjami podawanymi przez inne białoruskie media o tym, że w istocie była to prowokacja przygotowana przez Polskę w porozumieniu z Ukrainą i Unią Europejską. "Dlaczego uznajemy to wydarzenie za prowokację?" - pytano w państwowym dzienniku "Mińska Prawda". "W przeciwieństwie do poprzednich incydentów, Polska miała ewidentnie przygotowane informacje i plan działania na wypadek takiego incydentu. Ponadto wydarzenia te, co dziwne, zbiegły się w czasie z zamknięciem granicy, ćwiczeniami 'Zapad' i przyznaniem Polsce nowej transzy środków obronnych (z unijnego programu SAFE - red.). Jeśli zatem uznać to za prowokację, to jest ona wspólna – Ukrainy, Tuska i UE. Pierwsza strona musi wciągnąć Polskę w wojnę, druga - podnieść swoje notowania, które wynoszą obecnie około 20 proc., a trzecia - uzyskać pretekst do przyznania nowych środków na obronność".
Polscy politycy o prowokacji
Podobna narracja o prowokacji i powątpiewania w to, kto wysłał drony, pojawiła się również wśród polityków prawicowych. Janusz Korwin-Mikke napisał, że "to prowokacja made by Tusk", a w towarzyszącym nagraniu mówił: "Tak naprawdę to ja podejrzewam, że to są drony produkcji pana Tuska i Sikorskiego, którzy chcą robić histerię antyrosyjską". I dodał: "No, ale - nie wiadomo. Jeżeli to nie są nasze - zestrzeliwać". Z kolei Tomasz Piekielnik, zbliżony do Konfederacji Korony Polski Grzegorza Brauna, pytał na X: "Atak Rosyjski dronów na Polskę - tak wypowiadają się moim zdaniem podżegacze...". Jego wpis podał dalej Grzegorz Braun, który napisał: "Kto pochopnie ulega ewidentnej prowokacji, sam staje się prowokatorem-podwykonawcą. Kto buńczucznie eskaluje napięcie, ten staje się wspólnikiem podżegaczy. Kto dziś ochoczo bije w tam-tamy wojenne, ten realizuje cudzy scenariusz - w którego zakończeniu Polska już nie występuje".
Z kolei poseł Marek Jakubiak z koła Wolni Republikanie pytał: "Oczywiście zaraz będą mówili, że to jest narracja rosyjska i tak dalej, i tak dalej, ale ja naprawdę mam wątpliwości. Jeżeli ze strony Kijowa (...) tam leciały drony (...) 600 kilometrów od naszej granicy, taki dron leci z prędkością 160, 170, maksymalnie 180 kilometrów na godzinę. To ile on godzin leciał, żeby do Polski dolecieć? Ja widzę w tym, prosze państwa, jakąś wielką polityczną niedoskonałość, bo wczoraj prezydent Nawrocki powiedział, że nie puścimy Wojska Polskiego na Ukraine. No i macie! Według mnie".
Białoruska narracja o zwiększaniu prowokacji
Media białoruskie w kontekście nocnego ataku forsowały jeszcze jedną narrację: Polska przemieszcza sprzęt wojskowy w kierunku granicy z Białorusią, żeby zwiększyć napięcie i wymusić więcej środków na obronność z Unii Europejskiej. "Polskie władze kontynuują agresywną politykę i podejmują całkowicie nielogiczne decyzje. Po bezpodstawnym zamknięciu granic z Białorusią, Warszawa zaczęła prowadzić działania militarne" - poinformowała państwowa telewizja RTR-Białoruś. "Pojawiły się informacje o przerzucaniu sprzętu wojskowego na granicę z Białorusią. A wszystko to przedstawiane jest jako zapewnienie bezpieczeństwa narodowego i gotowość do jego obrony przed wyimaginowanym zagrożeniem ze Wschodu. Warto zauważyć, że cała ta militarna histeria została zorganizowana dokładnie dzień po tym, jak ogłoszono przekazanie Warszawie 43 miliardów euro z Unii Europejskiej na obronność. Czy to przypadek, że od razu pojawiły się drony-kamikadze? Zdaniem ekspertów, wszystko to dzieje się po to, by wyłudzić jeszcze więcej pieniędzy z Brukseli na potrzeby wojskowe. Poza tym rząd musi jakoś usprawiedliwić przed Polakami swoją porażkę oraz niezdolność do rozwiązania problemów gospodarczych i społecznych" - dodano.
Jednocześnie Białorusini rozpowszechniali nagranie, które miało być dowodem na przemieszczanie się polskiego wojska na granicę z ich krajem. Filmik udostępniło 10 września rano m.in. państwowe Radio Białoruś z komentarzem: "Kolumna polskiego sprzętu wojskowego zmierza w stronę granicy z Białorusią. (...) Czy wiedzą, co robią? Czy chcą realnej eskalacji? Kto sieje wiatr, zbiera burzę".
Charakterystyczne biało-czarne krzyże na pojazdach wskazują, że nie są to polskie, a niemieckie pojazdy wojskowe. Ruch pojazdów z krajów sojuszniczych NATO, w tym z Niemiec, był zapowiadany przez polskie ministerstwo obrony. Pojazdy mogą kierować się na północny wschód Polski na ćwiczenia wojskowe o kryptonimie "Żelazny Obrońca" lub na Litwę na ćwiczenia o kryptonimie "Kwadryga". Nie ma to związku z atakiem rosyjskich dronów na Polskę, ponieważ zarówno jedne, jak i drugie ćwiczenia były zapowiedziane już kilka miesięcy temu.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Facebook