"W Szwecji zbadano wpływ masztów 5G na dzieci" - pisze użytkownik serwisu X. Przekonuje, że badanie dowodzi zaistnienia "poważnych problemów neurologicznych". Sprawdziliśmy, co tak naprawdę zbadano i co wiadomo o rzekomo sensacyjnej publikacji.
"W Szwecji zbadano wpływ masztów 5G na dzieci. 'Recenzowane badania mówią o poważnych problemach neurologicznych, takich jak przewlekłe bóle głowy, silny ból brzucha i bezsenność, spowodowanych promieniowaniem 5G...'" - alarmował 28 stycznia jeden z użytkowników serwisu X. Czytelników odsyłał do artykułu opublikowanego 29 grudnia na austriackim blogu.
Artykuł omawia publikację czasopisma "Annals of Clinical and Medical Case Reports". To studium przypadku, w którym opisano chorobę trojga dzieci i ich rodziców po tym, jak wyjechali na wakacje do domku letniskowego położonego 125 metrów od masztu z antenami 5G. Członkowie rodziny mieli problemy ze snem, bóle głowy, poczucie zmęczenia i nieregularne bicie serca. Objawy ustąpiły po opuszczeniu wakacyjnego domu. Autorzy artykułu przygotowali wcześniej podobne badania, które wymieniają w tekście. Oryginalny artykuł można znaleźć na stronie internetowej czasopisma.
Nie znaleźliśmy polskich postów opisujących szwedzkie badanie w innych mediach społecznościowych niż X. Łatwo jednak trafić na odniesienia do niego publikowane w X czy na Facebooku w językach francuskim, włoskim, niderlandzkim, fińskim lub słowackim. Jak sprawdziliśmy, badanie opublikowano w czasopiśmie, które w środowisku naukowym jest uznawane za potencjalnie niewiarygodne źródło informacji. Badanie dotyczy zachorowań w ramach jednej rodziny w określonych warunkach. Wbrew stwierdzeniu autora posta, wcale nie dowodzi, że "w Szwecji zbadano wpływ masztów 5G na dzieci". Wyników analizy nie sposób przekładać bowiem na całą populację dzieci. Dostępna wiedza naukowa i wyniki badań potwierdzają, że maszty 5G emitują śladowe ilości promieniowania elektromagnetycznego i nie stanowią zagrożenia dla ludzi czy zwierząt.
Zagrożenia 5G? Fake newsy i manipulacje
5G to określenie najnowszego standardu mobilnej komunikacji. Jak informuje w swoim przewodniku Ministerstwo Cyfryzacji, "pozwala na zdecydowanie szybszy transfer danych i jednoczesną obsługę większej liczby urządzeń", a także "charakteryzuje się minimalnymi opóźnieniami i dużo wyższą niezawodnością niż sieci funkcjonujące obecnie". Technologia oznacza pięćdziesięciokrotne, a nawet stukrotne zwiększenie prędkości przesyłu danych w stosunku do wykorzystywanej obecnie technologii 4G. Ma przyspieszyć m.in. rozwój internetu rzeczy, usług telemedycyny, autonomicznych pojazdów czy inteligentnych miast.
W Konkret24 wielokrotnie już opisywaliśmy przykłady manipulacji o zagrożeniach związanych z 5G. To popularny temat na forach sceptyków nauki, ale nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Cytowaliśmy również badania zaprzeczające tezom o szkodliwości promieniowania elektromagnetycznego emitowanego przez maszty działające w technologii 5G. W czerwcu 2020 roku pisaliśmy o testach 22 nadajników w 10 miastach Wielkiej Brytanii przeprowadzonych przez badaczy z Ofcom - brytyjskiego regulatora rynku telekomunikacji i mediów. Zanotowane wyniki wytwarzanego promieniowania elektromagnetycznego zestawiono z normami bezpieczeństwa wprowadzonymi przez Międzynarodową Komisję ds. Ochrony przed Promieniowaniem Niejonizującym.
Na tej podstawie ustalono, że najwyższy poziom promieniowania wywołanego nadajnikami 5G zanotowany w Birmingham stanowił 0,04 proc. dopuszczanej normy bezpiecznej dla człowieka. Średnia dla 22 nadajników wyniosła jednak zaledwie 0,006 proc. Generalny wniosek z brytyjskich badań brzmiał: promieniowanie emitowane przez nadajniki 5G w Wielkiej Brytanii nie jest szkodliwe dla człowieka.
Ekspert: wytwarzane natężenia promieniowania 5G są minimalne, nie są zagrożeniem dla człowieka
Na rządowych stronach gov.pl regularnie publikowane są artykuły dementujące przekazy o szkodliwości promieniowania emitowanego w ramach technologii 5G. O znikomym lub nieistniejącym zagrożeniu wynikającym z ekspozycji na promieniowanie emitowane przez nadajniki 5G przekonują również eksperci.
- Zagrożenie termiczne związane z promieniowaniem jest mikrośladowe lub praktycznie nie ma go - mówi Konkret24 dr hab. Pawel Kabacik, profesor Politechniki Wrocławskiej z Katedry Akustyki, Multimediów i Przetwarzania Sygnałów. Dodaje, że wytwarzane natężenia promieniowania 5G są minimalne i nie można go klasyfikować jako czynnik, który uszkadza organizm ludzki. - Wyniki analiz pokazują, że poza strefami do kilkunastu metrów od anten dużej stacji bazowej, nie ma natężeń pola elektromagnetycznego, które są powyżej norm ochronnych - mówi prof. Kabacik. Przywołuje analizę, z której wynika, że sieć 5G wytwarza natężenia pola będące 150 do 200 razy mniejsze od międzynarodowo przyjętych wartości granicznych.
W ocenie profesora Kabacika, charakter dyskusji o obawach przed promieniowaniem elektromagnetycznym ma dużo wspólnego z mocno dyskutowanymi około stu lat temu obawami przed elektrycznością. Zauważa, że do dziś nie udzielono jednoznacznej odpowiedzi na pytania o związane z nią potencjalne zagrożenia. - Zachęcam do podobnego spojrzenia na telefonię komórkową - mówi ekspert.
Co jest w artykule o dolegliwościach zaobserwowanych u szwedzkiej rodziny?
W artykule opublikowanym w "Annals of Clinical and Medical Case Reports" czytamy m.in., że "nie są dostępne żadne badania dotyczące wpływu nowego promieniowania 5G na zdrowie". Nie jest to prawda, o czym świadczą choćby cytowane wyżej badania.
W artykule wyjaśniono tylko, że członkowie rodziny wypełniali formularze, w których zaznaczali nasilenie odczuwanych niedyspozycji zdrowotnych. W tekście jest też informacja o dokonanych pomiarach promieniowania elektromagnetycznego dokonanych miernikiem. Stwierdzono wysoki poziom promieniowania po stronie domku zwróconej w kierunku wieży z nadajnikami 5G. Zgodnie z informacjami autorów badania, rodzina wcześniej przebywała już w tym samym wakacyjnym domku i nie zaobserwowała podobnych objawów. Te wystąpiły dopiero po niedawnym montażu anten 5G w pobliżu domku.
Czego nie ma w tym artykule?
Artykuł to studium przypadku. Autorzy wspominają co prawda o przeprowadzanych wcześniej podobnych analizach, ale nie wyjaśniają, w jaki sposób mogłyby one prowadzić do uniwersalnych wniosków. - Jeden przypadek nie nosi żadnego znamiona stwierdzenia naukowego. Tym bardziej, że analiza może być błędnie, niewłaściwie zrobiona - mówi prof. Paweł Kabacik.
Co istotne, w artykule zabrakło informacji o innych ważnych okolicznościach pobytu wakacyjnego. Czy nie zmieniły się żadne okoliczności, które mogły mieć wpływ na zdrowie i samopoczucie szwedzkiej rodziny? Autorzy nie podejmują tego problemu. - Trudno przeprowadzić wyizolowaną analizę reakcji człowieka na tak nadzwyczajnie słabe pola elektromagnetyczne - stwierdza naukowiec.
Zauważa, że w opisanym przypadku znaczenie mógł mieć sam fakt podróży z miejsca zamieszkania do innej miejscowości. Mogły wystąpić mikroreakcje alergiczne. - Począwszy od pościeli, w której spali, środków do czyszczenia czy reakcji na sierść zwierząt, które wcześniej przebywały w tym miejscu. Pogoda i mikroklimat, związki chemiczne mają duże znaczenie dla samopoczucia - podkreśla ekspert.
Według profesora Kabacika, artykuł luźno traktuje pojęcia opisujące promieniowania elektromagnetyczne i nie jest precyzyjny w formułowaniu analizowanego zjawiska. Ekspert zwraca również uwagę na problem mierników, bo autorzy badania posługiwali się takimi narzędziami. - W telefonii komórkowej posługujemy się wyjątkowo czułymi urządzeniami radiowymi - mówi profesor i używa metafory: - Odbiorniki radiowe telefonu komórkowego mają czułość taką, iż jeśli rozpuścilibyśmy w Morzu Bałtyckim, a nawet Śródziemnym, jeden litr mleka lub soku jabłkowego, to taki czujnik by to wykrył. To jest taka czułość telefonów 5G na sygnały radiowe stacji bazowych.
"Drapieżne wydawnictwa" czyli kiedy powinna nam się zapalić czerwona lampka
Czasopismo "Annals of Clinical and Medical Case Reports" wcale nie jest uznawane w środowisku naukowym za wiarygodne. Jeden z użytkowników forum naukowego ResearchGate zwrócił uwagę w marcu 2023 roku, że wymieniono je na Liście Bealla. "Jest to lista potencjalnych drapieżnych wydawnictw otwartego dostępu" - czytamy na stronie internetowej Politechniki Gdańskiej. Lista wymienia potencjalnie niewiarygodnych wydawców, ale musi być traktowana z rezerwą. Jej twórca był bowiem oskarżany o arbitralność przy wciąganiu poszczególnych wydawców na listę.
Użytkownik ResearchGate zwraca dalej uwagę, że czasopismo nie podaje prawdziwego adresu pocztowego, tylko adres wirtualny. Czerwona lampka powinna się zapalić również z uwagi na fakt, że na stronie czasopisma umieszczono logo PubMed, choć nie jest ono indeksowane w tej znanej bazie. Potwierdza to archiwalna wersja strony z czerwca 2023 roku. W aktualnej wersji nie ma już loga PubMed.
Ponadto nazwę czasopisma można znaleźć w artykule kanadyjskich lekarzy opublikowanym w czerwcu 2021 roku w "Canadian Journal of Surgery". Opisano w nim kampanie mailingowe "drapieżnych wydawców", którzy przesyłali zaproszenia do publikowania w określonych periodykach. Autorzy oceniają, że zaproszenia wcale nie wynikały z chęci podjęcia współpracy naukowej, a z chęci namówienia do uiszczenia opłat. Jeden z takich wydawców wykorzystywał właśnie nazwę "Annals of Clinical and Medical Case Reports".
W rozmowie z Konkret24 prof. Paweł Kabacik przyznaje, że dostaje mnóstwo zaproszeń do publikowania artykułów i trudno sprostać czytaniu większości z nich. - Teraz miejsc do publikowania jest co najmniej sto razy za dużo niż powinno być, aby przekazać istotne wyniki badań naukowych - ocenia. Według niego przyczyną jest między innymi biznesowe podejście wydawnictw.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: KPhrom/Shutterstock/X