"Wezwał Ukrainę do uznania Krymu za rosyjski", jego "słowa mogą być sygnałem, że kraje Unii Europejskiej zaczną deportować Ukraińców" - informują rosyjskie media. O kogo chodzi? O Leszka Millera. Niektóre wypowiedzi byłego premiera o wojnie w Ukrainie brzmią bowiem jak echa przekazów Kremla. Powiela fałszywe narracje rosyjskiej propagandy, tłumacząc to "prawem obywatela".
"Momentami nie poznaję pana, kiedy słyszę to, co pan mówi" - tak Piotr Kraśko reagował na słowa byłego premiera Leszka Millera, który 22 października 2025 roku był gościem "Faktów po Faktach" w TVN24. Rozmowa była bowiem pełna emocji, gdyż Leszek Miller odnosił się do zarzutów, że jego publiczne wypowiedzi i wpisy w mediach społecznościowych dotyczące wojny w Ukrainie pokrywają się nieraz z narracją rosyjskiej propagandy. I również w trakcie tej rozmowy Miller powtarzał tezy - przedstawiając je jako opinie - które powielały głośne przekazy rosyjskiej propagandy na temat wojny w Ukrainie.
W pewnym momencie zapytany, czy wierzy szefowi SKW (gen. Jarosław Stróżyk był gościem programu przed Millerem - red.), który wcześniej mówił o rosyjskiej odpowiedzialności za akcje sabotażu w Polsce, Miller powiedział: "Oczywiście, że wierzę generałowi [Stróżykowi], ale z doświadczenia wiem, że dopóki nie ma tak zdecydowanej i kompetentnej wypowiedzi, to trzeba snuć rozmaite hipotezy". "Ale czy rozmaite hipotezy w sprawie podpalenia w Polsce powinien snuć były premier Rzeczpospolitej? To jest niebywale ważna funkcja, nawet jeżeli mówimy o byłym premierze" - zauważył Piotr Kraśko. "Ale ja przede wszystkim jestem obywatelem Rzeczpospolitej, który sobie nie pozwoli zabrać żadnych praw, jakie mi przysługują" - odparł Leszek Miller.
Były premier, aktywnie występujący w publicznych dyskusjach polityk, z jednej strony ma takie sama prawa jak każdy obywatel, z drugiej - spoczywa na nim dodatkowa odpowiedzialność. Leszek Miller jest bowiem wciąż uważnie słuchany i zapewne wywiera wpływ na opinię publiczną. Od jakiegoś czasu jest też uważnie słuchany na Kremlu, ponieważ jego opinie na temat wojny w Ukrainie wpisują się w rosyjskie narracje sączone różnymi kanałami do polskiego społeczeństwa. W dodatku są wykorzystywane w treściach rosyjskich mediów. Przedstawiamy pięć wypowiedzi Leszka Millera, które są tego przykładem.
Miller o raporcie ONZ. Błędna interpretacja danych
Piotr Kraśko w rozmowie w TVN24 przytoczył fragmenty wypowiedzi Leszka Millera z 24 lutego 2025 roku. W programie "Najważniejsze pytania" w Polsat News były premier, zapytany, po co Putin zaatakował Ukrainę, odparł: "Putin twierdzi, że w obronie rosyjskojęzycznej ludności zaatakowanej przez bojówki ukraińskie. Nawet nie przez wojsko, tylko przez takie nacjonalistyczne stwory jak na przykład Azow czy Prawy Sektor".
Dopytany, czy w wierzy w te powody, Miler stwierdził: "Wierzę, że zginęło 16 tysięcy ludzi". Prowadzący rozmowę Piotr Witwicki zauważył, że każdej kolejnej wojnie wywołanej przez Putina towarzyszą manipulacje i dezinformacja. Na to Miller odparł:
To nie są manipulacje. Ja dysponuję danymi z ONZ-u: 16 tysięcy rosyjskojęzycznych Ukraińców zostało zabitych, często w bardzo okrutny sposób, przez te nacjonalistyczne bojówki, które zareagowały tak po Majdanie, czując się silne i zdolne do wszystkiego.
W "Faktach po Faktach" Miller poprawił swoją wcześniejszą wypowiedź - stwierdzając, że zabito 14 tysięcy, a nie 16 tysięcy osób. Jednak Leszek Miller fałszywie przedstawia informacje z raportu.
Dostępne raporty Organizacji Narodów Zjednoczonych nie potwierdzają tezy o rzekomych mordach rosyjskojęzycznej ludności w Ukrainie, których mieliby się dopuścić ukraińscy nacjonaliści. Jeden z raportów ONZ (przygotowany w biurze Wysokiego Komisarza do spraw Praw Człowieka), opublikowany w styczniu 2022 roku - czyli tuż przed rosyjską pełnoskalową inwazją na Ukrainę - szacuje, że latach 2014–2021 w wyniku walk na wschodzie Ukrainy zginęło między 14,2 a 14,4 tys. osób. Wyliczono: zginęło co najmniej 3,4 tys. cywilów, ok. 4,4 tys. ukraińskich żołnierzy i ok. 6,5 tys. członków grup zbrojnych. Nie ma tu mowy o kilkunastu tysiącach zamordowanych rosyjskojęzycznych mieszkańcach Ukrainy. W marcu wypowiedź Leszka Millera weryfikował portal Demagog i TVP Info. Obie redakcje oceniły jego wypowiedź jako fałsz.
Słowa byłego premiera nie tylko wprowadzają w błąd - powielają wręcz kremlowskie tezy. Bo właśnie o popełnienie zbrodni ludobójstwa - bez wiarygodnych dowodów - Kreml wielokrotnie oskarżał Ukrainę. Tak też Władimir Putin argumentował rozpoczęcie "specjalnej operacji wojskowej", czyli pełnoskalowej inwazji na Ukrainę w 2022 roku. "Jej celem jest ochrona ludzi, którzy przez osiem lat byli ofiarami zastraszania i ludobójstwa ze strony kijowskiego reżimu" - przekonywał w przemówieniu tuż przed agresją na Ukrainę.
"Nie ma dowodów na to, że etniczni Rosjanie są prześladowani przez władze ukraińskie, a tym bardziej narażeni na eksterminację z powodu narodowości, przynależności etnicznej lub kulturowej" - w lutym 2022 roku odkłamywali przekaz Putina analitycy EUvsDisinfo, unijnej komórki działającej w ramach zespołu StratCom Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (EEAS). Powoływali się na raporty Rady Europy, Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka i Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie.
Miller o słowach ukraińskiej aktywistki. Fałszywa interpretacja wypowiedzi
Piotr Kraśko pytał Leszka Millera o szereg jego wcześniejszych, budzących wątpliwości wypowiedzi dotyczących Ukrainy i Rosji. Między innymi o słowa z lutego wypowiedziane w Radiu Zet. Wtedy były premier odpowiedział twierdząco na pytanie, czy podejrzewa ukraińskich agentów o podpalenia różnych obiektów w Polsce. "Przed chwilą szef SKW Jarosław Stróżyk powiedział, że nie ma wątpliwości, że za przypadkami podpalenia w Polsce stoją rosyjskie służby, które opłacały, inspirowały tych ludzi, którzy tego dokonali" - podkreślił Kraśko. Jak cytujemy wyżej, Miller przyznał, "że wierzy generałowi, ale z doświadczenia wie, że dopóki nie ma tak zdecydowanej i kompetentnej wypowiedzi, to trzeba snuć rozmaite hipotezy".
A potem zmienił temat i opowiedział o rzekomej wypowiedzi jednej z ukraińskich aktywistek działających w Polsce. "(...) Pamiętałem taki wywiad z panią Natalią Panczenko, która jest znaną aktywistką ukraińską - Polką zresztą, bo ma obywatelstwo - jak ona mówiła, że na terytorium Polski zaczną się podpalenia sklepów, jakieś awantury i tak dalej". Pytany co niby z tego wynika, Miller dodał: "Pani z Ukrainy, która jest tutaj wysoko notowana w Polsce, mówiła o podpaleniach". I zwrócił się do Kraśki: "To panu jest obojętne, co ona mówi?". "A to było przewidywalne, że rosyjskie służby będą destabilizować sytuację" - odparł prowadzący. "Ale ona mówi nie o Rosjanach, tylko mówi o Ukraińcach" - stwierdził premier.
Nie po raz pierwszy Miller krytykuje Panczenko za jej rzekome straszenie nas Ukraińcami. Na początku lutego w sieci pojawił się przekaz, jakoby Panczenko alarmowała, że w Polsce może dojść do zamieszek i konfliktów między Polakami a Ukraińcami. "Pani Panczenko powinna dziś już być w ABW i być przesłuchana, czy ma informacje, które mogą wskazywać na przygotowywanie jakichś zamachów, czy jest powiązana ze środowiskami, które chciałyby zakłócić w Polsce proces wyborczy. Powinna być deportowana" - powiedział 6 lutego w Radiu Zet były premier. Nie tylko on wysunął taki postulat. Poseł Krzysztof Szymański z Konfederacji z mównicy sejmowej wzywał do "natychmiastowego i przymusowego wydalenia Natalii Panczenko z terytorium Polski".
O jaką wypowiedź chodzi? Natalia Panczenko 3 lutego była gościnią 5 Kanału, ukraińskiej telewizji informacyjnej. Związana z inicjatywą Euromajdan Warszawa aktywistka mówiła tam m.in. o sytuacji uchodźców w Polsce, trwającej prezydenckiej kampanii wyborczej oraz towarzyszącemu jej wzrostowi antyukraińskiej retoryki w wypowiedziach niektórych polityków, co przenosi się na społeczeństwo. Mówiąc o wykorzystywaniu napięć między obywatelami Polski a Ukrainy do celów politycznych, przestrzegała przed potencjalnymi tego konsekwencjami. "Dziś co dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec. Rozdmuchiwanie nieprzyjaźni między Ukraińcami a Polakami jest bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Bo to na terytorium Polski zaczną się bójki, to na terytorium Polski zaczną się podpalenia jakichś sklepów, budynków i tak dalej" - stwierdziła.
Gdy o tej wypowiedzi zrobiło się głośno, sama Panczenko kilkukrotnie wyjaśniała kontekst swoich słów. W tvn24.pl podkreślała, że była to jej hipoteza. "Mówiłam o tym, do czego może dojść, jeśli politycy nadal będą w swojej kampanii w sposób populistyczny grać na emocjach; będą sięgać do tematów, które dzielą ludzi i nastawiają ich przeciwko sobie. Mówiłam o tym, do czego może doprowadzić podsycanie nastrojów ksenofobicznych w Polsce" - tłumaczyła. "Mówiłam o tym, co może się rozpętać, jeśli politycy się rozpędzą. Chodziło mi o bezpieczeństwo Polski i bezpieczeństwo mniejszości w Polsce" - wyjaśniała aktywistka. Podkreśliła też, że "mówiła o tym nie bez powodu" - wskazując m.in. na pożar w budynku centrum informacyjnego Ukraiński Świat, do jakiego doszło w 2015 roku.
Teraz, po wystąpieniu Millera w "Faktach po Faktach", w komentarzu dla redakcji "Polska i Świat" TVN24 Panczenko ponownie wyjaśnia: "Moja rzeczywista wypowiedź została skrócona. Zostało wyrwane z niej kilkanaście sekund i zinterpretowane zupełnie inaczej".
W lutym w sprawie błędnej interpretacji słów aktywistki ukraińska ambasada w Polsce wystosowała apel. "Ambasada zwróciła uwagę na rozpowszechnianie w przestrzeni informacyjnej Polski zmanipulowanych i nieprawdziwych informacji dotyczących możliwych działań agresywnych ze strony Ukraińców mieszkających na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, których autorstwo przypisuje się Pani Natalii Panczenko" - czytamy. Ambasada podkreśla, że Panczenko "organizuje pomoc dla walczącej Ukrainy i nieustannie działa na rzecz rozwoju przyjaznych stosunków ukraińsko-polskich", ze względu na co już "wielokrotnie była celem rosyjskich kłamstw i kampanii dezinformacyjnych".
Miller o "sondażu" o starlinkach dla Ukrainy. Takiego sondażu nie było
"Wicepremier Gawkowski poinformował, że polski rząd zapłacił już 200 mln. dolarów za internet dla Ukrainy. W sondażu zleconym przez radio Zet 68 proc. badanych jest przeciwnych finansowaniu internetu, 32 proc. popiera taką decyzję. Ze swej strony ponawiam pytanie o podstawę prawną tej hojności" - tak 10 lipca w serwisie X napisał Leszek Miller (pisownia postów oryginalna). Wpis wyświetlono niemal 150 tys. razy.
Tylko że takiego sondażu Radia Zet nie było. Była tylko internetowa sonda zrobiona 11 marca podczas programu "Gość Radia Zet". Wówczas w studiu gościł wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski. Internauci, podobnie jak polityk, mieli odpowiedzieć na pytanie prowadzącego Bogdana Rymanowskiego: "Czy Polska powinna finansować internet dla Ukrainy?". Gawkowski odpowiedział twierdząco. Większość internautów w sondzie miała inną opinię. "Tak" odpowiedziało tylko 32 proc., "nie" - 68 proc. Wyniki sondy opublikowano na platfomie X.
W pytaniu zadanym w programie chodziło o system Starlink, który zapewnia szerokopasmowy dostęp do internetu dzięki sieci satelitów. Temat ten pojawił się z powodu wymiany wpisów między ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim a Elonem Muskiem, właściciela firmy SpaceX i systemu Starlink. "(...) Mój system Starlink jest kręgosłupem ukraińskiej armii" - napisał Musk. W odpowiedzi Sikorski podał, że starlinki dla Ukrainy finansuje polskie Ministerstwo Cyfryzacji kwotą około 50 milionów dolarów rocznie. Musk odparł, że to mała część kosztów.
Wróćmy jednak do wpisu Leszka Millera. Sonda internetowa to nie to samo co sondaż. Głosowanie w sieci otwarte dla wszystkich nie jest reprezentatywne, nie odzwierciedla opinii całego społeczeństwa. Sondaż natomiast to badanie prowadzone zgodnie z przygotowaną metodologią na losowo dobranej próbie, które już pozwala wnioskować o poglądach społeczeństwa. Mylenie tych pojęć może prowadzić do błędnych ocen nastrojów społecznych i manipulacji opinią publiczną.
A sugerowanie, że według badań/sondaży większość Polaków sprzeciwia się finansowaniu szerokopasmowego internetu dla Ukrainy, to narracja współgrająca z rosyjskimi interesami. Rosji byłoby na rękę, gdyby Ukraina straciła tę formę pomocy. To właśnie Starlink jest podstawowym narzędziem komunikacji ukraińskiej administracji oraz wojska. Należy też podkreślić, że jednym ze stałych celów rosyjskiej dezinformacji od początku pełnoskalowej inwazji jest zniechęcenie zachodnich sojuszników do udzielania Ukrainie dalszej pomocy.
Miller o Krymie. Kreml podchwytuje i podbija
Tezy głoszone przez Leszka Millera mogą być też wykorzystywane do wewnętrznej rosyjskiej polityki. Tak stało się z wypowiedzią byłego premiera z 24 kwietnia 2025 roku w programie "Gość Radia Zet". "Czy Ukraina powinna zgodzić się na oddanie Krymu za cenę pokoju?" - pytał Bogdan Rymanowski. Miller odpowiedział: "Tak. Dlatego że, jak sądzę, w Waszyngtonie podjęto już wszystkie niezbędne decyzje". W jego opinii Amerykanie byli "bliscy podjęcia decyzji wycofania się z pomocy dla Ukrainy, co by oznaczało, że sytuacja Ukrainy zdecydowanie się pogorszy". "Jestem po stronie zawarcia nawet wątłego pokoju" - dodał.
Odpowiedź Millera została odnotowana w Moskwie. Rosyjskie agencje informacyjne TASS i Ria Novosti jeszcze tego samego dnia informowały: "Były premier Polski Leszek Miller wezwał Ukrainę do uznania Krymu za rosyjski". Przekaz powieliły rosyjskie media - w tym te znane z szerzenia propagandowych przekazów Kremla jak Bez Formata, Crimea-news.com, News.ru i "Komsomolska Prawda". Dwa ostatnie portale tak w tytułach przedstawiły wypowiedź polskiego polityka: "Polska zwróciła się do Ukrainy z ostrym apelem w sprawie Krymu"; "Polska wezwała Ukrainę do rezygnacji z dziwnych ambicji: konflikt może się zakończyć".
Wówczas na działania rosyjskich mediów zwrócił uwagę doktor Michał Marek, badacz dezinformacji i założyciel Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa. "(...) Rzecz dotyczy nie tylko promowania w Polsce zgodnych z interesem Rosji tez nt. 'potrzeby' uznania przez Kijów Krymu za rosyjski, lecz również uwiarygodnienia własnego przekazu przez Moskwę (na potrzeby realizacji celów wewnętrznych)" - ocenił w serwisie X.
W 2014 roku Rosja anektowała Krym (Autonomiczną Republikę Krymu i miasto Sewastopol) będący częścią Ukrainy. Unia Europejska stoi na stanowisku, że nie uznaje i nie uzna nielegalnej aneksji Krymu przez Federację Rosyjską. Kreml od lat sieje dezinformacyjne przekazy, które mają przedstawiać Rosję jako "zbawcę" Krymu. Tak usprawiedliwia nielegalną aneksję i zabiega o międzynarodowe uznanie obecnego statusu Krymu.
Miller o Ukraińcach w Polsce w wieku poborowym. "Broń, którą możemy podarować"
Jest więcej przykładów na to, jak słowa byłego premiera Polski są zgodne z tym, co przekazuje Rosja, i jak są cytowane w rosyjskich mediach propagandowych. Przywołajmy jeden z ostatnich dni. 19 października w mediach społecznościowych "Super Expressu" opublikowano fragment podcastu "Alfabet Millera", który od początku 2025 roku pojawia się na kanale YouTube gazety. Nagranie zaczyna się od takich słów Millera: "Ja uważam, że mamy jedną broń, którą możemy podarować Ukraińcom". Potem uściśla, o kogo mu chodzi: "Młodych Ukraińców w wieku poborowym. Bo to jest coś dziwacznego, że tyle milionów młodych mężczyzn wyjechało z Ukrainy i nie chcą walczyć o swój kraj".
Z Millerem polemizuje dziennikarz Jacek Prusinowski. "Ale to chyba nie jest nasza rzecz, żebyśmy my... No co, polskie służby mają wyłapywać młodych mężczyzn w poborowym wieku?" - pyta. "Ja się dziwie, [że] siły ukraińskie wolą polować na obywateli ukraińskich na ulicach Ukrainy" - odpowiada Miller. I proponuje: "Niech tutaj przyjadą. Niech wyciągną tych swoich". Prusinowski zauważa, że prawnie takie rozwiązanie nie byłoby proste, na co Miller stwierdza: "To niech robią to polskie jednostki policyjne, czy jakieś takie, no".
Te słowa nie umknęły uwadze rosyjskich mediów. "Polski polityk znalazł dla Ukrainy ostateczną 'broń' do pokonania Rosji" - podaje w tytule rosyjski portal Bloknot.ru. Znany jest z szerzenia rosyjskich przekazów dezinformacyjnych. W tekście o wypowiedzi Millera cytuje komentarz jednego z rosyjskich kont na Telegramie. Jego autorzy "nie wykluczają, że słowa polskiego polityka mogą być swego rodzaju sygnałem, że kraje Unii Europejskiej zaczną deportować Ukraińców" - opisuje portal.
Rosyjska strona propagandowa Lenta.ru przekonywała, że słowa Millera o młodych Ukraińcach w wieku poborowym padły na antenie TVN24 - to nieprawda. Następnie tak relacjonowała słowa premiera: "Nazwał dziwną sytuację, w której terytorialne centra rekrutacyjne (TCK, odpowiednik komendy wojskowej - red.) zabierają ludzi z ulic ukraińskich miast, zamiast odsyłać uchodźców z Polski do ojczyzny".
"W polskiej telewizji Miller zauważył, że Polska może w każdej chwili wzmocnić ukraińskie siły zbrojne, deportując na Ukrainę setki tysięcy mężczyzn w wieku poborowym, którzy uniknęli poboru" - czytamy w kremlowskim portalu Topwar.ru. "Biorąc pod uwagę rosnące zmęczenie Polski przyjmowaniem ponad miliona obywateli Ukrainy, jest prawdopodobne, że Warszawa wkrótce rozpocznie deportacje potencjalnych poborowych z powrotem na Ukrainę" - pisze autor.
To tylko część publicznych wypowiedzi Leszka Millera z ostatnich miesięcy mających charakter antyukraiński i wpisujących się w narracje zbieżne z przekazem rosyjskiej propagandy. Nie dziwi więc, że słowa byłego premiera Polski są wykorzystywane przez kremlowskie ośrodki informacyjne. W polskim społeczeństwie zapewne również rezonują.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24