Zgoda Komisji Europejskiej na wsparcie budowy elektrowni jądrowej z polskiego budżetu uruchomiła wśród polityków PiS narrację, że Polska "nisko upadła". Kpią, że skoro musimy pytać Brukselę o zgodę na wydanie własnych pieniędzy, to "tak właśnie wygląda suwerenność Polski w praktyce". O istotnej rzeczy nie informują.
"Mamy to! Miliardy pomocy publicznej na budowę pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Jest zgoda Europy i są pieniądze" - ogłosił 9 grudnia 2025 roku w mediach społecznościowych premier Donald Tusk. Tego samego dnia, tuż przed posiedzeniem rządu zapowiadał, że Bruksela ma wyrazić zgodę na pomoc publiczną na budowę elektrowni jądrowej. O swojej decyzji poinformowała również Komisja Europejska w mediach społecznościowych.
Na te informacje szybko zareagowali politycy partii opozycyjnych. W kolejnych postach w mediach społecznościowych kpili, że polski premier jako sukces ogłasza zgodę UE na wydawanie naszych własnych pieniędzy.
PiS i Konfederacja ironizują, manipulując opinią publiczną
"Tusk każe nam się cieszyć, że Komisja Europejska pozwoliła nam wydać nasze własne pieniądze z budżetu" - napisała na platformie X Beata Szydło, europosłanka PiS i była premier za czasów Zjednoczonej Prawicy (pisownia postów oryginalna). Dodała, że nie ma europejskiego wsparcia finansowego dla budowy elektrowni, a "chodzi tylko o to, że Bruksela wydaje zgodę na nasze własne wydatki". Z kolei poseł PiS Radosław Fogiel skomentował ironicznie: "Brawo, dobra Bruksela pozwoliła nam wydać nasze własne pieniądze na budowę naszej własnej elektrowni jądrowej, żeby zapewnić energię naszym własnym obywatelom. Niewyobrażalny sukces. Rozumiem, że wszystkie zaniechania to dlatego, że Bruksela panu premierowi nie pozwala?". Jeszcze dalej poszedł europoseł PiS Waldemar Buda. "Radość, że UE pozwoliła wydać krajowe pieniądze, nisko upadliśmy" - napisał.
Zmanipulowany przekaz o tym, że podległy Brukseli polski rząd prosi Komisję Europejską o zgodę na wydawanie własnych środków szerzyli także politycy Konfederacji. "Panie Premierze, zgoda Unii Europejskiej na to, żebyśmy mogli po swojemu wydatkować swoje własne, polskie pieniądze zapisze się w podręcznikach jako jeden z Pana największych sukcesów w karierze" - ironizowała w odpowiedzi na post Tuska europosłanka Konfederacji Anna Bryłka. A Łukasz Rzepecki, który do tej partii dołączył kilka miesięcy temu, napisał: "I tak właśnie wygląda suwerenność Polski w praktyce! Tusk łaskawie czeka na zgodę ze strony UE na budowę elektrowni jądrowej w Polsce. I jeszcze się tym chwali...".
Komentując tego typu narrację, zbulwersowani internauci w mediach społecznościowych piszą, że Polska utraciła suwerenność i także się oburzają, że premier zgodę KE ogłosił jako sukces. Nie wiedzą bowiem - bo tego posłowie opozycji już nie wyjaśnili - że taka zgoda to po prostu standardowa procedura. Oraz że rząd Zjednoczonej Prawicy też z niej korzystał.
Pieniądze na budowę elektrowni jądrowej. Są unijne reguły
Sprawa dotyczy Elektrowni Jądrowej Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo na Pomorzu. Przygotowania do jej powstania trwają już od kilkunastu lat. Realizacją inwestycji zajmuje się specjalnie powołana w 2009 roku spółka Skarbu Państwa - Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ). W 2023 roku do projektu dołączyło konsorcjum dwóch amerykańskich spółek jądrowych Westinghouse i Bechtel.
PEJ ma otrzymać na budowę elektrowni dofinansowanie od państwa. 20 lutego 2025 roku Sejm uchwalił ustawę o dokapitalizowaniu PEJ z budżetu kwotą 60 mld zł. Jak informowaliśmy w marcu 2025 roku, do uruchomienia tego finansowania niezbędna była zgoda KE. Wniosek Polska złożyła we wrześniu 2024 roku, a formalne postępowanie w tej sprawie rozpoczęto w grudniu 2024 roku. Zgodnie z tym co napisał Donald Tusk, w grudniu do spółki mają trafić pierwsze 4 mld zł. Czym jest to unijne pozwolenie?
Uzyskanie "zgody Europy", o której poinformował Donald Tusk, to typowy mechanizm przy tak dużych projektach jak dofinansowanie budowy elektrowni jądrowej z budżetu państwa. Mowa tutaj o zgodzie Komisji Europejskiej na udzielenie pomocy publicznej przez rządy państw członkowskich. Chodzi o to, że gdy państwo chce przekazać środki publiczne na jakiś projekt, organ unijny musi wyrazić na to pozwolenie - by chronić konkurencję na rynku europejskim.
Reguły dotyczące udzielania pomocy publicznej zapisane są w Traktacie o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Artykuł 107 tego traktatu nakłada na państwa członkowskie obowiązek uzyskania zgody na udzielenie pomocy publicznej. Zgodnie z nim:
Z zastrzeżeniem innych postanowień przewidzianych w Traktatach, wszelka pomoc przyznawana przez Państwo Członkowskie lub przy użyciu zasobów państwowych w jakiejkolwiek formie, która zakłóca lub grozi zakłóceniem konkurencji poprzez sprzyjanie niektórym przedsiębiorstwom lub produkcji niektórych towarów, jest niezgodna z rynkiem wewnętrznym w zakresie, w jakim wpływa na wymianę handlową między Państwami Członkowskimi.
W artykule wymienione są także różne rodzaje pomocy publicznej, m.in. "pomoc przeznaczona na wspieranie realizacji ważnych projektów stanowiących przedmiot wspólnego europejskiego zainteresowania lub mająca na celu zaradzenie poważnym zaburzeniom w gospodarce Państwa Członkowskiego".
Organem odpowiedzialnym za nadzorowanie prawidłowości procesu udzielana pomocy publicznej jest Komisja Europejska. Jej rolę opisują art. 108 i 109 TFUE. Zgodnie z nimi KE informowana jest "o wszelkich planach przyznania lub zmiany pomocy", a jeśli uzna, że taki plan nie jest zgodny z zasadami rynkowymi, może podjąć decyzję o "zniesieniu lub zmianie tej pomocy przez dane Państwo w terminie, który ona określa". Jeżeli KE nie wyda zgody, kraj członkowski "nie może wprowadzać w życie projektowanych środków".
Cały mechanizm ma stanowić gwarancję ochrony konkurencyjności na rynku unijnym. "Decyzja, czy dany środek obejmuje pomoc państwa, należy do państwa członkowskiego. Jeżeli środek stanowi pomoc państwa w rozumieniu prawa UE, musi być zgłoszony przez odpowiednie państwo członkowskie Komisji do oceny, przed dokonaniem jakichkolwiek płatności na rzecz beneficjentów" - czytamy w wyjaśnieniach, które Konkret24 otrzymał z biura prasowego Komisji Europejskiej już wcześniej, gdy o pomocy publicznej pisaliśmy.
Politycy PiS, gdy rządzili, też o zgodę KE zabiegali
Politycy PiS forsują teraz przekaz o "upadku" Polski i podporządkowaniu polskiego rządu europejskiej biurokracji - lecz niesłusznie. Nie wspominają bowiem, że za rządów Zjednoczonej Prawicy również z tego mechanizmu korzystali. Przypominamy niektóre takie przypadki:
W październiku 2023 roku to sam Waldemar Buda, sprawujący wówczas urząd ministra rozwoju i technologii, poinformował, że KE udzieliła zgodę na pomoc publiczną dla firm energochłonnych. Chodziło o kolejną turę programu "Pomoc dla przemysłu energochłonnego związana z cenami gazu ziemnego i energii elektrycznej w 2023 r.", w ramach której zaplanowano przeznaczenie 5,5 mld zł dla wsparcia firm z sektorów wydobywczego i przetwórstwa przemysłowego. Nie pisał wtedy, że "nisko upadliśmy".
Pod koniec 2020 roku Komisja Europejska wydała zgodę na wsparcie Polskich Linii Lotniczych LOT - czyli było to w czasach drugiego rządu Mateusza Morawieckiego. Jak poinformowało 22 grudnia 2020 roku Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii (w 2021 roku przekształcone w Ministerstwo Rozwoju i Technologii) pomoc obejmowała "pożyczkę w wysokości 1,8 mld zł i zastrzyk kapitałowy w wysokości około 1,1 mld zł". LOT wsparcie otrzymał ze względu na straty finansowe poniesione wskutek pandemii. Za "szybkie i sprawne zatwierdzenie pomocy publicznej" dla polskiego przewoźnika dziękował byłej komisarz UE ds. konkurencji Margrethe Vestager Jarosław Gowin, ówczesny szef MRPiT i założyciel partii Porozumienie wchodzącej w skład koalicji Zjednoczonej Prawicy.
Natomiast 26 maja 2020 roku ówczesny premier Mateusz Morawiecki przekazał w mediach społecznościowych, że Bruksela wydała zgodę na przekazanie 2,2 mld euro w ramach "Tarczy Finansowej Polskiego Funduszu Rozwoju", które miało być odpowiedzią na kryzys polskich przedsiębiorców spowodowany wybuchem pandemii COVID-19. "Za nami wiele godzin negocjacji" - napisał.
W listopadzie 2016 roku KE zatwierdziła przeznaczenie rządowej pomocy w wysokości 7,95 mld zł na złagodzenie środowiskowych i społecznych skutków zamykania niekonkurencyjnych kopalń węgla. Pieniądze trafić miały m.in. do osób, które straciły pracę w wyniku likwidacji kopalń. A wtedy premierem polskiego rządu była Beata Szydło. Po wydaniu pozwolenia na przekazanie wsparcia finansowego w związku z kopalniami Mateusz Morawiecki, wówczas wicepremier, skomentował decyzję KE tak: "Bardzo się cieszę, że argumenty strony polskiej, które przedstawiliśmy, zostały de facto przyjęte".
Komentując zarzuty polityków opozycji wobec rządu Tuska, jakoby stał się tak podległy Brukseli, redaktor naczelny Energetyka24.com Jakub Wiech przypomniał, po co w ogóle tę procedurę się stosuje. "Cóż, to może być zaskakujące, ale akurat dla Polski nadzór KE nad pomocą publiczną to dobry mechanizm obronny" - napisał na platformie X 9 grudnia. "Dlaczego? Ano dlatego, że gdyby takiego nadzoru nie było, to nasze spółki obrywałyby od konkurencji z Niemiec czy Francji, która mogłaby być dotowana znacznie, znacznie hojniej. A tak, unijne ramy tego procesu jako tako wyrównują szanse w tym zakresie. Więc serio, nie ma się tu co dziwić" - wyjaśnił.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Gzell, Paweł Topolski, Przemysław Piątkowski/PAP