Opozycja oskarża rząd Donalda Tuska, że "w kilka miesięcy doprowadził do otwarcia procedury nadmiernego deficytu". To fałsz, bo wszczęcie takiej procedury wobec Polski jest skutkiem polityki rządów Zjednoczonej Prawicy. Przypominamy, o czym należy wiedzieć, jeśli chodzi o obecny stan polskiego budżetu i ostatnią decyzję Rady Unii Europejskiej.
Państwa członkowskie w Radzie Unii Europejskiej zdecydowały 26 lipca o uruchomieniu procedury nadmiernego deficytu wobec Polski i sześciu innych państw członkowskich (Francji, Włoch, Belgii, Węgier, Malty i Słowacji). Procedura rozpoczęła się 19 czerwca 2024 roku, gdy Komisja Europejska (KE) opublikowała sprawozdanie dotyczące państw członkowskich, w którym oceniła poziom ich deficytu. Według KE opublikowane sprawozdanie uzasadnia wszczęcie procedury nadmiernego deficytu wobec wspomnianych wyżej siedmiu krajów. Objęcie procedurą oznacza, że każde z państw będzie musiało przedstawić plan działań naprawczych, które zamierza podjąć, by obniżyć deficyt (Polska w 2023 roku miała deficyt sektora finansów publicznych na poziomie 5,1 proc. PKB). Rekomendacje dotyczące tego, jak wyjść z procedury, KE opublikuje w listopadzie. Państwa będą miały cztery do siedmiu lat na realizację działań naprawczych.
Już 25 lipca, czyli dzień przed potwierdzeniem decyzji o uruchomieniu procedury wobec Polski, były premier, obecnie poseł PiS Mateusz Morawiecki w poście na platformie X ogłosił, że "rząd Tuska odziedziczył bardzo dobrą sytuację budżetową po rządach PiS i w kilka miesięcy doprowadził do otwarcia procedury nadmiernego deficytu".
25 lipca temat ten był bowiem dyskutowany w Sejmie. Na posiedzeniu poseł PiS Henryk Kowalczyk twierdził między innymi: "My zmniejszaliśmy ten dług i zmniejszamy cały czas. Więc czyje długi tak naprawdę spłacaliśmy? Spłacaliśmy długi ośmiu lat rządów Platformy Obywatelskiej. (..) Tak naprawdę okazuje się, że to nie myśmy oszukiwali obywateli w kwestii budżetu, tylko wy oszukaliście wszystkich, którzy 15 października wam uwierzyli, bo po ośmiu latach pewnie już pozapominali poprzednie rządy". Zaś poseł PiS Robert Gontarz ocenił, że "realizacja budżetu przez większość 2023 roku wyglądała należycie". Posłanka PiS Urszula Rusecka mówiła: "Tylko naiwni myśleli, że będzie inaczej, bo przecież Polska pod rządami Koalicji Obywatelskiej jak zwykle, bo przecież z tą sytuacją już mieliśmy do czynienia, objęta została procedurą nadmiernego deficytu, ponieważ jeżeli chodzi o środki finansowe, to nie bardzo potrafi nimi zarządzać".
Ewentualne wszczęcie procedury nadmiernego deficytu wobec Polski politycy opozycji już wcześniej przedstawiali jako efekt polityki obecnego rządu. Tak np. 7 lipca w "Śniadaniu Rymanowskiego" w Polsat News senator Koalicji Obywatelskiej Grzegorz Schetyna tłumaczył, że "pieniądze na wojsko, na bezpieczeństwo muszą się znaleźć", mimo że "jesteśmy w procedurze nadmiernego zadłużenia, do którego doprowadził poprzedni rząd". Wtedy poseł PiS Radosław Fogiel zareagował: "To bardzo ciekawe, co mówi pan marszałek, bo jest nagranie rzecznika rządu (szefa kancelarii premiera - red.) Jana Grabca jeszcze sprzed wyborów, który mówił, że rząd Mateusza Morawieckiego zostawia nadwyżkę, kilkadziesiąt miliardów nadwyżki w budżecie. Teraz się okazuje, że wam brakuje w tym budżecie. Więc dziwnym trafem to nie tamten rząd [PiS] doprowadził do procedury, tylko dziwnym trafem jak wy rządzicie, to nigdy nie ma pieniędzy".
Z kolei 9 lipca do tematu stanu budżetu państwa odniósł się prezydent Andrzej Duda. W wywiadzie dla Telewizji Republika mówił, że gdy za rządów Zjednoczonej Prawicy "były naprawdę bardzo trudne momenty, gospodarka, praktycznie rzecz biorąc, stała", to rząd dokładał miliard dziennie, żeby utrzymać miejsca pracy. Przekonywał, że były pieniądze na podwyżkę 500 plus do 800 plus, wypłacać 13. i 14. emeryturę - a teraz: "Albo mamy do czynienia z ludźmi, którzy pozwalają kraść i, nie wiem, uczestniczą w tym procederze, albo mamy do czynienia z ludźmi, którzy po prostu pozwalają kraść, bo nie umieją sobie poradzić i, tak czy siak, oznacza to, że są niedołęgami, że nie umieją zarządzać polskim państwem, jeżeli się okaże, że nie ma pieniędzy" - stwierdził.
Czy rzeczywiście to obecny rząd zachwiał budżetem państwa, przez wobec Polski wszczęto procedurę nadmiernego deficytu? - jak twierdzą posłowie Fogiel czy Morawiecki. Czy rację ma prezydent Duda, mówiąc, że przez osiem lat rządów PiS "pieniądze były" i rząd dobrze gospodarował?
Już pod cytowanym tu postem Morawieckiego komentujący zauważali: "Przecież procedura nadmiarowa w 2024 została wprowadzona na podstawie wyników za 2023. Przypomnisz łgarzu kto wtedy był premierem, kto zostawił 'dobrą' sytuację budżetową"; "Rozpisał Pan budżet na prawie 200 mld zł deficytu, Pan naprawdę ma Polaków za głupków"; "Procedura o której piszesz dotyczy 2023 roku. Ty wtedy rządziłeś. Naprawdę nie wstyd Ci tak kłamać?" (pisownia postów oryginalna).
Na wpis byłego premiera zareagował też Sławomir Dudek, prezes i główny ekonomista Instytutu Finansów Publicznych. Przypomniał: "Już w 2023 pytałem @MorawieckiM dlaczego zostawia nas z procedurą nadmiernego deficytu. Już wówczas dla ekspertów było jasne, że EDP (Excessive Deficit Procedure, procedura nadmiernego deficytu - red.) będzie wprowadzone. Nie dajcie się oszukać przez zawodowego kłamcę. Próbowali to ukryć, ale @MorawieckiM już wiosną 2023 w planach fiskalnych wysyłanych do Brukseli zakładał wprowadzenie EDP". Jako dowód ekonomista wskazał, że rząd Mateusza Morawieckiego założył dostosowanie się do grożącej Polsce procedury nadmiernego deficytu w swojej strategii zarządzania długiem.
Procedura nadmiernego deficytu: powód
Procedura nadmiernego deficytu uruchamiana zostaje na podstawie rekomendacji Komisji Europejskiej (KE), jeśli w danym kraju członkowskim deficyt przekroczył 3 proc. PKB lub dług jest wyższy niż 60 proc. PKB. Polska już dwukrotnie była objęta tą procedurą - w latach 2004-2008 (procedura została wszczęta w stosunku do Polski z uwagi na poziom deficytu budżetowego wynoszący 4,1 proc. PKB w 2003 roku; nie wzięto przy tym pod uwagę kosztów trwającej reformy systemu rent i emerytur) oraz 2009-2015 (deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych w Polsce w 2008 roku wyniósł 3,9 proc.).
Już 19 czerwca minister finansów Andrzej Domański przypomniał w serwisie X: "Gdy w 2015 roku PiS przejmował władzę odziedziczył deficyt na poziomie 2,6% PKB. W 2023 gdy władzę stracił…5,1%PKB". "Procedura nadmiernego deficytu została uruchomiona z powodu wysokiego deficytu w ostatnim roku rządów PiS" - dodał (pisownia oryginalna).
Polski rząd w rozmowach z Komisją Europejską jako uzasadnienie dla wysokiego deficytu wskazał przede wszystkim na duże wydatki na armię i obronność. Zgodnie z nowymi, obowiązującymi od 30 kwietnia 2024 roku regułami fiskalnymi, nakłady na obronność są jednym z "czynników łagodzących", które Komisja ma brać pod uwagę, oceniając stan finansów poszczególnych krajów, podobnie jak środki wydawane na zielone technologie i transformację energetyczną. Wydatki na armię nie uchroniły jednak Polski przed objęciem procedurą nadmiernego deficytu. Źródło w KE - cytowane przez Polską Agencję Prasową - przekazało, że przy podejmowaniu decyzji w tej sprawie według rozporządzenia uwzględniane są tylko inwestycje w obronność, a nie wydatki na ten sektor. "Dlatego poziom inwestycji, które Polska przedstawiła, nie był na tyle wysoki, żeby wyjaśnić skalę przekroczenia progu traktatowego" - zaznaczyło źródło. Według wstępnych szacunków za 2023 rok wydatki Polski na obronność wyniosły 2,1 proc. PKB, a wartość inwestycji w ten obszar szacuje się na 0,7 proc. PKB.
Ekspert FOR: PiS obiecywało więcej niż KO czy Trzecia Droga
O wyjaśnienie, jakie działania doprowadziły do uruchomienia procedury nadmiernego deficytu wobec Polski, poprosiliśmy Marcina Zielińskiego, głównego ekonomistę Forum Obywatelskiego Rozwoju. W przesłanej Konkret24 analizie przypomniał, że w latach 2020–2023 stosowanie procedury było zawieszone - najpierw z powodu pandemii, następnie ze względu na inwazję Rosji na Ukrainę. Następnie Zieliński tłumaczy:
"Zgodnie z art. 126 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej państwa członkowskie mają obowiązek unikania nadmiernego deficytu i długu publicznego. Konkretny poziom deficytu i długu, jaki mają utrzymywać, został określony w Pakcie Stabilności i Wzrostu oraz protokole nr 12 w sprawie procedury nadmiernego deficytu na poziomach odpowiednio 3 proc. PKB i 60 proc. PKB. Komisja Europejska ma obowiązek nadzorować przestrzegania przytoczonych reguł przez państwa członkowskie, a w przypadku stwierdzenia ich naruszenia - informuje o tym Radę Unii Europejskiej. Rada (ECOFIN) dokonuje oceny sytuacji fiskalnej państwa członkowskiego, a w przypadku stwierdzenia nadmiernego deficytu kieruje do państwa naruszającego zalecenia w trybie niejawnym. Zalecenia mogą zostać podane do publicznej wiadomości jedynie w przypadku, gdy państwo nie obniża deficytu zgodnie z wytycznymi Rady. Nałożone mogą też zostać kary – ograniczenie pożyczek z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, złożenie przez państwo określonej kwoty na nieoprocentowanym depozycie lub grzywna" - pisze Zieliński.
"W raporcie (z 19 czerwca - red.) Komisja Europejska zwraca uwagę, że wydatki pierwotne (tj. wydatki bez kosztów obsługi długu publicznego) polskiego sektora finansów publicznych mają w 2024 roku wzrosnąć o 12,8 proc. w stosunku do poziomu z ubiegłego roku, co stanowi przekroczenie dopuszczalnego wzrostu wydatków. Wskazano na wysokie koszty programów dopłat do cen energii – wydatki na ten cel według Komisji Europejskiej podniosą deficyt o 0,5 proc. PKB w 2024 roku. Komisja Europejska prognozuje wzrost długu sektora finansów publicznych do 53,7 proc. PKB w 2024 roku i 57,7 proc. PKB w 2025 roku". Jak zauważa ekspert: "Według projekcji w 2034 roku dług sektora instytucji rządowych i samorządowych wyniesie aż 85 proc. PKB."
Według Marcina Zielińskiego "wszczęcie procedury nadmiernego deficytu jest efektem rozdętych wydatków publicznych wprowadzonych przez poprzedni rząd". "Niestety wiele wydatków socjalnych wprowadzano przy poparciu niemal całego parlamentu, również [ówczesnej] opozycji" - zauważa ekonomista.
"Niemniej budżet na ten rok jest w dużej mierze budżetem rządu PiS, aczkolwiek nie można zapominać, że nowa koalicja rządząca deficyt jeszcze powiększyła. Jeśli jednak wziąć pod uwagę obietnice złożone w przedwyborczym festiwalu populizmu, to można śmiało postawić tezę, że gdyby PiS utrzymało się u władzy, to deficyt wzrósłby jeszcze bardziej – PiS obiecywało więcej niż KO czy Trzecia Droga" - uważa Zieliński.
Obecny budżet? Spadek po rządach Zjednoczonej Prawicy
A co na ten temat mówią dane i raporty dotyczące budżetu państwa? Należy tu przypomnieć - jak wspomniał ekonomista FOR - że to rząd Mateusza Morawieckiego przygotował podstawy pod aktualny budżet, na 2024 rok. Został on przekazany prezydentowi po poprawkach 25 stycznia (do Sejmu wpłynął 19 grudnia, po niecałym tygodniu od zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska) - jednak powstał na podstawie projektu budżetu stworzonego przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Potwierdził to zresztą były premier Mateusz Morawiecki, który na konferencji w Sejmie 18 stycznia twierdził m.in.: "Wszystko, co w tym budżecie dobrego, odziedziczyli po nas".
Sam Morawiecki, jeszcze jako premier, w sierpniu 2023 roku, informował, że deficyt budżetu wyniesie 164,8 miliarda złotych. Wzrost PKB w 2024 roku przyjęto wówczas na poziomie 3 proc., a inflację - na poziomie 6,6 proc. Morawiecki ocenił wtedy, że to "bezpieczny budżet dla Polski". Z kolei 25 października potwierdzał, że "w budżecie państwa są pieniądze na sfinansowanie wszystkich obietnic wyborczych Prawa i Sprawiedliwości".
Tymczasem na stan budżetu, już w listopadzie 2023 roku, zwracali uwagę ekonomiści i analitycy i branżowi dziennikarze.
Jak rząd Morawieckiego "nie przekroczył" progu 60 proc. PKB
14 listopada 2023 roku portal Money.pl informował, że Ministerstwo Finansów wiedziało (resortem kierowała wtedy Magdalena Rzeczkowska), iż dług przekroczy 60 proc. PKB. W tekście przypomniano, że pod koniec września rząd Mateusza Morawieckiego opublikował "Strategię zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach 2024-2027", według której relacja długu Polski do PKB (wg metodologii Unii Europejskiej) ma wzrosnąć z 49,3 proc. w 2023 roku do 58,7 proc. w 2027 roku. "Ministerstwo Finansów (MF), zapisując takie, a nie inne szacunki, uniknęło sytuacji, w której dług przebiłby pułap 60 proc." - zauważono (jak piszemy wyżej: 60 proc. jest progiem, po którego przekroczeniu KE może uruchomić wobec danego państwa procedurę nadmiernego deficytu).
Portal Money.pl ujawnił: "Ministerstwo Finansów wiedziało, że w kasie państwa zaraz mogą zapalić się lampki bezpieczeństwa, a dług przekroczy 60 proc. PKB. PiS, aby ukryć ten fakt, zapisało olbrzymie cięcia, którymi rząd się nie chwalił". Autor tekstu wyjaśniał: "Przed wyborami MF nie mogło dopuścić do wycieku tej informacji. W strategii zarządzenia długiem od 2025 r. zaordynowano więc zwiększone cięcia wydatków, tak by utrzymać dług poniżej wspomnianego poziomu. Rząd wprowadził tzw. dostosowanie fiskalne rzędu 1 pkt. proc. każdego roku. Co to oznacza? W skrócie: albo na stałe ścięcie wydatków, albo podwyżkę podatków. Mowa o dziesiątkach miliardów złotych. Przed wyborami z ust przedstawicieli rządu nie słyszeliśmy o tym ani słowa".
W tekście tym czytamy też, że "urzędnicy musieli zapisać także tzw. naturalne oszczędności na poziomie 1,1 proc. PKB. 'Oznacza to, że wartość referencyjna relacji długu EDP (czyli liczonego według metodologii unijnej - przyp. red.) do PKB na poziomie 60 proc. nie zostanie w horyzoncie Strategii przekroczona' - pisał resort finansów". Autor materiału zauważa jednak, że "rząd nie zatarł wszystkich śladów". "W oczy rzuca się rażąca niespójność tego zapisu z założeniami równolegle wniesionego do parlamentu uzasadnienia projektu ustawy budżetowej" - pisał.
To, jak za czasów Morawieckiego nie doszło do przekroczenia pułapu długu 60 proc. wobec PKB, wyjaśnili w raporcie o "strategii zarządzania długiem" analitycy Instytutu Finansów Publicznych (IFP). 13 listopada 2023 roku opisali plany budżetowe rządu Mateusza Morawieckiego na lata 2025-2027.
Instytut - podobnie jak Money.pl - przypomniał o opublikowanej przez rząd Morawieckiego "Strategii zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach 2024-2027", która - jak zauważono - "jednoznacznie wskazuje radykalne cięcia wydatków lub wzrost podatków" na nadchodzące lata. "Łącznie oszczędności i cięcia na koniec 2027 r. to nawet 180 mld zł, z czego 129 mld zł to systemowe cięcie wydatków lub podnoszenie podatków, a 45-50 mld zł to tzw. 'naturalne oszczędności'. Jak dokładnie dokonane będą cięcia i oszczędności? Tego strategia nie precyzuje. Choć powinna. Prognozy opracowane bez uwzględnienia tego planu cięć wskazują na wyższy poziom długu. Gdyby nie te cięcia i naturalne oszczędności, dług już w 2026 r. przebiłby wartość 63% PKB, a w 2027 r. wyniósłby 67,4% PKB" - opisano .Z danych tych wynika, że "oprócz nadmiernego deficytu, pojawiłby się dodatkowo nadmierny dług", czyli coś nowego w przypadku Polski.
W raporcie zauważono, że plan cięć nie został pokazany razem z projektem ustawy budżetowej w sierpniu 2023 roku, a dużo później - w momencie wnoszenia budżetu do parlamentu (IFP zwrócił tu uwagę, że to problem systemowy), czyli na kilkanaście dni przed wyborami parlamentarnymi, które odbyły się 15 października 2023 roku. Postulowano też, że strategia powinna być poddawana konsultacjom w Radzie Dialogu Społecznego razem z projektem budżetu, a także powinna "w sposób jawny pokazywać deficyt finansów publicznych i strukturę koniecznego dostosowania wydatków i podatków". "Brak tych konsultacji i wyjaśnienia koniecznych dostosowań poważnie narusza przejrzystość i jawność procesu budżetowego" - argumentowano.
Strategia zarządzania długiem jest ważna, bo - tłumaczy IFP - pokazuje "ścieżkę poziomu zadłużenia, kosztów jego obsługi i innych uwarunkowań kształtowania się długu publicznego w horyzoncie czterech kolejnych lat", a "spojrzenie na finanse publiczne na kilka lat do przodu może ukazać problemy finansów publicznych, które są niewidoczne w budżecie na rok kolejny".
Przechodząc do pokazania tego zagadnienia na przykładzie, Instytut wypunktował, że "w projekcie ustawy budżetowej na 2024 r. rząd Zjednoczonej Prawicy w celu realizacji obietnic wyborczych pokazał duży wzrost deficytu budżetu" i że "według rządu ma on wynieść w 2024 r. 165 mld zł". Dalej zauważono, że deficyt ten nie uwzględnia wydatków pozabudżetowych (Instytut Finansów Publicznych w innym opracowaniu "Prawdziwy budżet 2024" wyliczył, że prawdziwy deficyt budżetu państwa jest zaniżony o 112 mld zł i wynosi prawie 277 mld zł).
IFP - przypominając o szerokim budżecie PiS, który obejmował między innymi o 800 plus, 300 plus, "trzynastki" i "czternastki", czy wydatki zbrojeniowe - podkreślił, że Mateusz Morawiecki nie przekazał obywatelom informacji, iż cały "hojny pakiet socjalny" nie może być utrzymany na dłuższą metę przy planowanym wzroście wydatków militarnych. "Widzimy to jednak w wyliczeniach rządu Mateusza Morawieckiego, w jego własnym dokumencie, tj. w strategii zarządzania długiem. To jest bowiem dokument przeznaczony w dużej mierze dla rynków finansowych, a te w reakcji na 'ściemnianie' mogłyby gwałtownie i negatywnie zareagować podwyższeniem oczekiwanych rentowności papierów skarbowych" - wyjaśniono.
O tym, że rząd Morawieckiego po wyborach zaplanował cięcia wydatków lub podnoszenie podatków, świadczy chociażby - podali analitycy - rozbieżność między zapisem we wspomnianej strategii zarządzania długiem a projektem ustawy budżetowej. Zapis ten dotyczy założenia o corocznym dostosowaniu fiskalnym, o którym mowa w art. 112a ustawy o finansach publicznych. Różnice widać na grafice poniżej:
To zdaniem Instytutu oznaczało, że "w jednym pakiecie dokumentów, w jednym druku sejmowym identyczne odwołanie do art. 112a zawiera dwie kompletnie inne liczby, różniące się o dziesiątki miliardów złotych", co jest dowodem "nie tylko rażącej niespójności i nierzetelności, ale też najprawdopodobniej celowej manipulacji i rozmyślnego oszustwa budżetowego". "Bez tego oszustwa rząd musiałby przed wyborami pokazać, że dług przebija 60 proc. PKB" - podsumowano (pogrubienie od redakcji).
"Prawdziwy stan państwowej kasy na koniec 2023 roku" przedstawiło także Ministerstwo Finansów rządu Donalda Tuska. W kwietniu 2024 roku opublikowało "Stan Polskich Finansów Publicznych 2016-2023. Biała Księga". Także z tej analizy wynika, że "dług publiczny według metodologii Unii Europejskiej znalazł się na ścieżce do przekroczenia progu 60% Produktu Krajowego Brutto" (pisownia oryginalna).
Dalej w analizie wymieniono między innymi, że: - program 500 plus wprowadzano "bez zapewnienia stabilnego, strukturalnego źródła finansowania" (wszystkie pogrubienia od redakcji); - to samo zarzucono przy wprowadzaniu trzynastej i czternastej emerytury; przypomniano, że przed wyborami parlamentarnymi skorzystano z możliwości ustalania wysokości czternastki w wyniku rozporządzenia, podnosząc jednorazowo świadczenie do 2650 zł brutto (przy emeryturze minimalnej wynoszącej 1588,44 zł brutto) oraz zauważono, że aby sfinansować te świadczenia w 2023 roku, Fundusz Solidarnościowy zaciągnął pożyczkę w wysokości 5 mld zł z Funduszu Rezerwy Demograficznej, której spłata rozpocznie się w 2026 i będzie trwać do 2037 roku; - polityka rządu doprowadziła do niepewnej sytuacji finansowej zakładów opieki zdrowotnej, których poziom zobowiązań finansowych wzrósł w trzecim kwartale 2023 roku do 21,3 mld zł; - na skutek nałożonych przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej na Polskę kar w sprawie kopalni Turów i Izby Dyscyplinarnej utracono około 2,9 mld zł w latach 2022-2023; - w 2023 roku Polska zajęła 22. miejsce na 27 państw unijnych pod względem wysokości kosztów obsługi długu publicznego; - w latach 2016-2022 wprowadzono 22 nowe podatki (daniny, opłaty i inne obciążenia, które zgodnie z międzynarodową metodyką rachunków narodowych są definiowane jako podatki).
Jak więc pokazują powyższe analizy, to nie obecny rząd odpowiada za dług przekraczający 60 proc. PKB i objęcie Polski procedurą nadmiernego deficytu.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Paweł Supernak/PAP