Mimo ujawnienia, że obywatele Ukrainy odpowiedzialni za akty dywersji na kolei działali na zlecenie Rosji, to przez polską sieć przetaczają się przekazy o "ukraińskim sabotażu". Ma to dowodzić "ukraińskiej niewdzięczności". Pokazujemy, jak Rosjanie realizują ten efekt poboczny swoich działań i jak mu przeciwdziałać.
"Akcjom kinetycznym towarzyszyło tsunami dezinformacji" - stwierdził 19 listopada w Sejmie wicepremier i szef MSZ Radosław Sikorski, przekazując informacje o aktach dywersji na torach kolejowych. W weekend 15 i 16 listopada 2025 roku na trasie Warszawa-Lublin dywersanci wysadzili fragment torów, a kilkadziesiąt kilometrów dalej uszkodzili trakcję i umieścili na torach metalową obejmę, co - według informacji służb - miało doprowadzić do wykolejenia pociągu.
Premier Donald Tusk już 18 listopada przekazał, że za aktami dywersji stoi dwóch obywateli Ukrainy, którzy od dłuższego czasu mieli współpracować z rosyjskimi służbami. Podkreślił, że to kolejny przykład zlecenia takiej akcji akurat Ukraińcom, ponieważ jednym z celów takich działań Rosjan jest wzbudzanie nastrojów antyukraińskich, nie tylko w Polsce. "To jest szczególnie groźne w państwach takich jak Polska, gdzie mamy wystarczająco dużo ciężarów, jakie ponosimy w związku z ponad milionem ukraińskich uchodźców. Coraz łatwiej jest rozbudzać sentymenty antyukraińskie" - stwierdził premier.
O tym samym mówił Radosław Sikorski. "Rosyjskie GRU rutynowo do swojej brudnej roboty wynajmuje podwykonawców pod fałszywą flagą. (...) Ci, którzy obwiniają Ukrainę za działania Rosji w Polsce, są politycznymi dywersantami. A Rosja na podsycanie takich sentymentów, na dezinformację i propagandę wydaje miliardy. Chce nastawić część opinii publicznej przeciwko naszym sąsiadom, przeciwko Unii i przeciwko uchodźcom z Ukrainy, którzy uciekli do Polski przed rosyjskimi bombami" - podkreślał szef MSZ.
Przykład skuteczności takiej dezinformacji podał natomiast 19 listopada wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski. W "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 potwierdzał, że Rosja prowadzi wojnę kognitywną, "której polem walki jest ludzki umysł" i przytoczył sytuację z 18 listopada. "Wczoraj jechałem taksówką i pan kierowca mówi do mnie: 'No i co panie marszałku, tyle pomagamy tej Ukrainie, a oni chcieli nasze pociągi wysadzać'. (...) To jest perfidna gra służb rosyjskich, i musimy o tym wiedzieć, i dlatego wspierać należy, z całych sił, polskie służby, polskie wojsko, polską policję, która jest na codziennej wojnie hybrydowej, która toczy się - można powiedzieć- pod linią tej wojny rzeczywistej, kinetycznej" - stwierdził. Również jego zdaniem Rosjanie celowo angażują akurat obywateli Ukrainy do swoich działań, żeby na tej podstawie tworzyć potem swoją propagandę.
Pokazujemy krok po kroku, jak wygląda mechanizm antagonizowana Polaków i Ukraińców stosowany przy okazji sabotażu na polskiej kolei.
"Ukraiński sabotaż" jeszcze przed oficjalnymi informacjami
Wszystko zaczyna się od zwerbowania Ukraińców przez rosyjskie służby. Jak pokazał w reportażu "Rabota w Polsze" reporter TVN24 Piotr Świerczek, zwykle rekrutacja odbywa się przez komunikatory internetowe. Motywacją zwerbowanych osób najczęściej jest chęć szybkiego zarobku.
Wykonawcy najczęściej nie znają tożsamości swoich zleceniodawców, żeby nie wydać ich po zatrzymaniu przez służby. Otrzymują szczegóły zlecenia przez komunikator i po jego wykonaniu muszą wysłać dowody, żeby otrzymać zapłatę. W ten sposób Ukraińcy zaangażowali się w akcje rosyjskich służb m.in. przy podpaleniu sklepu Ikea w Wilnie i hali przy ul. Marywilskiej w Warszawie w maju 2024 roku.
Z punktu widzenia rosyjskiej dezinformacji kluczowe jest to, co dzieje się bezpośrednio po dokonaniu aktu dywersji. W polskich mediach społecznościowych zaczynają pojawiać się wpisy niejako "z automatu" oskarżające Ukraińców o sprawstwo.
Ten schemat realizowano m.in. po sabotażu na kolei. Jeszcze zanim premier Donald Tusk potwierdził, że incydenty rzeczywiście były aktami dywersji, narracja o "ukraińskim sabotażu" rozwijała się już w mediach społecznościowych. Co istotne, takie przekazy pojawiały się na kontach rosyjskojęzycznych np. na Telegramie i polskojęzycznych na Facebooku lub w serwisie X. "Strona białoruska wykorzystuje dane wydarzenie (o ile go nie zainicjowała) do promowania narracji o 'prowokacji' (polskiej lub ukraińskiej)" - ostrzegał już w niedzielę 16 listopada wieczorem dr Michał Marek z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
"To jest ta ich wdzięczność?"
Takie przekazy nie biorą się jednak znikąd. Już przy wcześniejszych tego typu incydentach konkretni internauci pisali o "ukraińskiej prowokacji", aby zakorzenić taki przekaz u odbiorców. Klasycznym przykładem może być atak rosyjskich dronów na Polskę w nocy z 9 na 10 września 2025 roku, o który już kilka godzin później konkretne konta zaczęły oskarżać stronę ukraińską. Jeszcze zanim podano więc pierwsze oficjalne informacji o sprawcach ataku, w sieci masowo udostępniano wpisy o treści: "Jak dotąd wszystkie rosyjskie rakiety i drony które spadły na Polskę okazały się być ukraińskie".
Takie regularne przygotowywanie gruntu pod kampanie dezinformacyjne powoduje, że odbiorcy z każdym kolejnym razem mogą nabierać większych podejrzeń co do oficjalnych, państwowych informacji. To natomiast ułatwia manipulację i przedstawianie ukraińskich uchodźców w Polsce jako źródła wielu problemów. Potwierdziła to analiza treści internetowych komentarzy dotyczących incydentów na torach. W poniedziałek 17 listopada kolektyw analityczny Res Futura podał, że w większości przebadanych do tej pory komentarzy (42 proc.) o sprawstwo oskarżano Ukraińców, a tylko w 24 proc. rosyjskie służby.
W wielu przypadkach okazuje się, że za aktami sabotażu lub dywersji na terenie Polski rzeczywiście odpowiadają Ukraińcy, choć za każdym wykonują oni jedynie zlecenia rosyjskich służb. Autorzy wcześniejszych sugestii po takich informacjach triumfują, jeszcze podbijając swoje antyukraińskie teorie. Na tym etapie starają się przekonać odbiorców, że Polacy pomagali Ukraińcom, a ci nie szanują tej pomocy, działając przeciwko Polsce. "Dlaczego zawsze są to ukraińcy? Czemu oni nas tak nienawidzą? Przecież my im pomagamy", "Ukraińcy uciekali do Polski przed Rosją. My im pomagamy, Rosja ich morduje. I teraz dogadują się z Rosją żeby robić krzywdę nam? To jest ta ich wdzięczność?" - pisali anonimowi internauci (oryginalna pisownia wpisów). W tę kampanię włączyli się też jednak politycy - przede wszystkim Konfederacji. Poseł Konrad Berkowicz 18 listopada stwierdził: "No i co? No i wyszło, co mnie nie dziwi, że tory zniszczyli Ukraińcy. Według rządu to 'ruskie onuce', działające na zlecenie Putina. Skoro tak, to rozumiem, że teraz wszyscy uśmiechnięci będą z rezerwą podchodzić do ukraińskich gości, przed którymi ostrzegaliśmy 2 lata temu?".
W ten sposób płynnie przechodzi się z pierwszych sugestii, że za danym incydentem mogą stać Ukraińcy, przez ujawnienie, że działali na zlecenie rosyjskich służb, do stworzenia uderzającej w ukraińskich uchodźców narracji o niewdzięczności i "robieniu nam krzywdy". W kontekście aktów dywersji na torach kluczowe jest jednak, że wykonawcy nie przyjechali do Polski po wybuchu wojny, a dopiero jesienią 2025 roku "tuż przed zamachami" i nie z Ukrainy, a z terenu Białorusi. Jeden z nich został już wcześniej zaocznie skazany przez sąd we Lwowie za akty dywersji dokonane na Ukrainie. Nie byli to więc ukraińscy uchodźcy mieszkający w Polsce, a współpracownicy białoruskich i rosyjskich służb, którzy znaleźli się w Polsce po to, żeby wykonać swoje zadanie, po którym wrócili na Białoruś. Rosja wykorzystała ich z premedytacją, mając na celu nie tylko sabotaż linii kolejowej, ale też stworzenie kolejnego pretekstu do nakręcania antyukraińskich nastrojów wymierzonych w uchodźców mieszkających w Polsce.
O tym "podwójnym walorze" z punktu widzenia Rosjan mówił w swoim sejmowym przemówieniu premier Donald Tusk. "Warto mieć świadomość, że z punktu widzenia rosyjskich interesów, budzenie radykalnie antyukraińskich emocji, dezinformacja, że ukraińskie drony atakują Polskę, Ukraińcy wysadzają polskie pociągi, ma podwójny walor z punktu widzenia rosyjskich służb" - zaznaczał. A rzecznik rządu Adam Szłapka podkreślił w serwisie X: "Za aktem dywersji stoi Rosja jako zleceniodawca. Wykonawcami byli dwaj obywatele Ukrainy, ściśle współpracujący z rosyjskimi służbami. Takie są fakty".
CZYTAJ WIĘCEJ: Dywersja na kolei. Co wiemy do tej pory
Ekspert: rzecz wyjątkowo korzystna z perspektywy Moskwy
Również ekspert doktor Michał Marek, założyciel Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa, nie ma wątpliwości, że Rosjanie celowo zrekrutowali do przeprowadzenia dywersji Ukraińców, żeby w ten sposób zrealizować cel poboczny dokonanego sabotażu. - Werbowanie Ukraińców przez służby rosyjskie do wykonywania aktów sabotażu czy innych działań szkodliwych dla państwa polskiego wydaje się rzeczą wyjątkowo korzystną z perspektywy Moskwy. Po pierwsze odwraca uwagę od Moskwy, po drugie służy stymulowaniu nastrojów antyukraińskich - mówi w rozmowie z Konkret24. I dodaje:
Generalnie w takich operacjach jest cel podstawowy i cele poboczne. W mojej ocenie wzmocnienie procesu antagonizowania Polaków i Ukraińców jest właśnie takim efektem pobocznym tej operacji.
Ekspert podpowiada, że tym efektom można przeciwdziałać na dwóch poziomach. - Przede wszystkim musimy starać się neutralizować takie przypadki. Z jednej strony poprzez zwiększenie wszelkich możliwych sposobów zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom, czyli postawienie służb w wyższy stan gotowości, tak jak dzieje się to obecnie. Po drugie nie odrzucałbym kooperacji pomiędzy polskimi i ukraińskimi służbami, aby naszym służbom łatwiej było kontrolować działalność Ukraińców, co do których są podejrzenia o skłonność do kooperacji ze stroną rosyjską - podpowiada. - Jeżeli chodzi natomiast o same narracje i same przekazy w internecie, to potrzebna jest sprawna, otwarta komunikacja, w której przedstawiano by realną sytuację i jej przyczyny. Na przykład: w Polsce żyje tylu i tylu Ukraińców, zdecydowana większość pracuje, płaci podatki, nie sprawia żadnych problemów, ale nie wszyscy wśród nich są godni zaufania, dlatego prowadzimy takie i takie działania kontrwywiadowcze. Ponadto narracjom antyukraińskim można przeciwdziałać jasnymi kontrkomunikatami wyspecjalizowanych instytucji - dodaje.
Po "tsunami dezinformacji" - jak mówił Radosław Sikorski - które przeszło przez polską sieć po ujawnieniu aktów dywersji, Ministerstwo Cyfryzacji 18 listopada opublikowało komunikat ostrzegający przed aktywnością dezinformacyjną, która ma "przekierować odpowiedzialność za sabotaż polskich linii kolejowych na stronę ukraińską oraz dyskredytować działania podejmowane przez polskie służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo".
W komunikacie dodano: "Rozwój narracji przebiegał w sposób typowy dla kampanii dezinformacyjnych: informacja neutralna – oficjalny przekaz państwowy – alternatywna narracja – oskarżenia wobec Ukrainy. Od czasu potwierdzenia aktu sabotażu retoryka uległa znacznemu zaostrzeniu – pojawiają się już sformułowania o 'ukraińskim zamachu terrorystycznym na Polskę'". Celem tych "skoordynowanych działań" zdaniem resortu jest "dalsza eskalacja emocji wobec Ukrainy w dyskusji".
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24