Jarosław Kaczyński przekonywał w RMF FM, że dziennikarze nie powinni być wpuszczani w rejon stanu wyjątkowego na granicy polsko-białoruskiej. Jako argument podał klęskę Stanów Zjednoczonych w Wietnamie: według niego przegrały, bo "bardzo blisko pierwszej linii byli dziennikarze". Poszliśmy śladem rozumowania prezesa PiS.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński tłumaczył 16 października w wywiadzie w RMF FM, dlaczego sprzeciwia się obecności dziennikarzy w strefie stanu wyjątkowego na granicy polsko-białoruskiej. "Wielu dziennikarzy chciałoby tam pojechać. Tłumaczą, że na wielu frontach wojny bywali bardzo blisko walk, a tutaj im się nie pozwala" - zaczął wątek prowadzący rozmowę Krzysztof Ziemiec.
"Pan na pewno wie sporo, jak wszyscy ludzie, którzy coś wiedzą o świecie, o wojnie wietnamskiej" - odpowiedział Kaczyński. "Ona właśnie została przegrana dzięki temu, że bardzo blisko pierwszej linii albo w ogóle na pierwszej linii byli dziennikarze" - dodał.
"Ale w Iraku, w Afganistanie bywali bardzo blisko frontu" - zauważył Ziemiec.
"I też przegrane wojny" - skwitował Kaczyński.
Dalej tłumaczył, że nie widzi sensu i potrzeby obecności dziennikarzy w strefie stanu wyjątkowego, ponieważ "jest bardzo wiele złej woli". "Wie pan, gdyby w Polsce było normalniej, gdyby nie było opozycji totalnej, tylko normalna opozycja. Gdyby ten język nie był tak potwornie wręcz zdegradowany, zwulgaryzowany" - ciągnął prezes PiS. Na dalsze uwagi Krzysztofa Ziemca o ograniczaniu wolności mediów odpowiedział, że "granicą każdej wolności są elementy, które określają wolność innych ludzi". On nie czuje się człowiekiem wolnym, słysząc wulgarne hasła wymierzone w niego lub jego partię. "To nie jest cenzura. To jest po prostu stosowanie cywilizowanych reguł, a nie doprowadzanie do zdziczenia" - podsumował.
"Kaczyński - nasz Sun Tzu"
Na słowa Kaczyńskiego zareagowali dziennikarze i politycy: "Z dzisiejszego wywiadu prezesa JK moją uwagę przykuły słowa o powodach przegrania przez USA wojny w Wietnamie, Iraku i Afganistanie. Otóż, miała nią być obecność dziennikarzy na pierwszej linii. Prowadzący rozmowę nie zaprzeczył. Tak że tak..." - napisał 16 października na Twitterze Marek Świerczyński, szef działu bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych Polityki Insight.
Również tego samego dnia słowa prezesa PiS skomentował na Twitterze były premier Leszek Miller: "'Wojna w Wietnamie została przegrana dlatego, że na pierwszej linii byli dziennikarze. Podobnie było z Irakiem i Afganistanem'. Kaczyński - nasz Sun Tzu i jego 'Sztuka wojny'" - ironizował.
Przedstawiamy, jak przegraną przez USA wojnę w Wietnamie tłumaczą historycy. Pytani przez nas eksperci zaprzeczyli, jakoby rola dziennikarzy był kluczowa dla porażki wojsk Stanów Zjednoczonych.
Wojna wietnamska 1955-1975
Wojna wietnamska trwała w latach 1955-1975. Była największym globalnym konfliktem zbrojnym po zakończeniu drugiej wojny światowej. Starły się w niej pośrednio kraje bloku wschodniego i państwa Zachodu pod przywództwem Stanów Zjednoczonych. Walczyły ze sobą Demokratyczna Republika Wietnamu (Wietnam Północny, wspierany przez państwa socjalistyczne) i Republika Wietnamu (wspierana przez koalicję z USA).
Podczas poprzedzającej ten konflikt I wojny indochińskiej w latach 1948-1954 Wietnamczycy z północy, wspierani przez ZSRR i Chiny, walczyli o wyzwolenie kraju spod władzy francuskich kolonizatorów. Ostatecznie Francuzom udało się stworzyć na południu drugie państwo wietnamskie. Gdy na początku lat 60. Francuzi powoli wycofywali swoje siły, obecność tam zaczęli zwiększać Amerykanie.
Najbardziej krwawy okres wojny, połączony z przybyciem setek tysięcy amerykańskich żołnierzy do tego regionu Azji, przypadł na lata 1965-1970. Amerykanom - mimo olbrzymiej przewagi technicznej i tysięcy nalotów, które kosztowały życie setek tysięcy ludzi - nie udało się pokonać oddziałów Wietkongu prowadzących wojnę partyzancką.
Wojska Wietnamu Północnego po ośmiu latach ciężkich walk, w końcu 1973 roku - po zakończeniu misji wojskowej USA w Wietnamie - stopniowo podbijały kolejne tereny na południu kraju, aż 30 kwietnia 1975 roku zajęły stolicę Południa: Sajgon, zmieniając jego nazwę na Ho Chi Minh - na cześć zmarłego w 1969 roku dowódcy i prezydenta komunistycznej Północy. Amerykanie w ostatnich dwóch latach konfliktu wciąż inwestowali w armię Południa; ewakuację swoich obywateli z Sajgonu zorganizowali w ostatnich dniach przed jego zdobyciem.
W Wietnamie zginęło - według różnych szacunków - od 2,5 do 3 mln cywilów i żołnierzy obu armii wietnamskich, a także 58 220 amerykańskich żołnierzy.
Przyczyny klęski USA, czyli wielka armia w starciu z partyzantką
Zdaniem prof. Zbigniewa Lewickiego z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego główną przyczyną przegranej Amerykanów w wojnie wietnamskiej była ich porażka w konfrontacji z rdzenną partyzantką. - Amerykanie byli przekonani, że ich ogromna siła wojskowa wystarczy do pokonania przeciwnika. Jednak siła partyzantki osadzonej w swoim państwie i partyzantów, którzy mogą bez większego trudu ukrywać się i nie być rozpoznani, jest przeogromna - mówi prof. Lewicki.
Wśród innych przyczyn klęski USA profesor wymienia niechęć do korzystania z całych dostępnych zasobów militarnych po to, by nie sprowokować większej konfrontacji ze Związkiem Radzieckim czy Chinami, a także ograniczanie działań do stricte militarnych, by zminimalizować liczbę ofiar cywilnych.
A obecność mediów "na pierwszej linii frontu"? Profesor Lewicki tłumaczy, że obecność dziennikarzy, szczególnie telewizyjnych, miała wpływ na kształtowanie opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych na temat sensu i o przebiegu wojny. Tylko, że określa go "zupełnie marginalnym". Opowiada, że główne amerykańskie media długo jednoznacznie wspierały interwencję USA w Wietnamie - zmieniło się to dopiero po ujawnieniu rozbieżności pomiędzy tym, co mówili dowódcy wojskowi, a tym, co rzeczywiście działo się w Wietnamie. W tym kontekście przypomina słynne wystąpienie komentatora telewizyjnego Waltera Cronkite'a. - Pojechał do Wietnamu i był zaskoczony, jak bardzo to, co widzi, nie zgadza się z tym, co mówił Pentagon - opowiada prof. Lewicki. Te wydarzenia zaczęły odmieniać nastawienie Amerykanów. - Raczej chodziło o nieprawdziwe informacje podawane przez Pentagon niż o samoistny wpływ mediów na odbiór wojny przez amerykańską opinię publiczną - wyjaśnia profesor.
Trumny, których nie da się ukryć
- Rzeczywiście tak było, że medialne relacje z wojny w Wietnamie były jednym z czynników, które Amerykanom tę wojnę obrzydzały - przyznaje dr hab. Piotr Osęka, historyk, badacz najnowszej historii Polski, profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Również on przywołuje relacje telewizyjne Waltera Cronkite'a, które pokazywały okrucieństwa wojny wietnamskiej. - Ale to nie dlatego Amerykanie przegrali tę wojnę. Przegrali, bo nie byli w stanie jej wygrać - mówi Osęka. Wyjaśnia, że źle rozpoznali nastroje społeczne w Wietnamie. Uwierzyli, że przewaga militarna ugruntowana w technologii zapewni im sukces.
Jeśli chodzi o poparcie w kraju, w połowie lat 60. w USA panowało powszechne poparcie dla amerykańskiej interwencji w Wietnamie. Później stopniowo gasło, w miarę jak do kraju wracały trumny z żołnierzami amerykańskiej armii. - I to te trumny, których nie da się ukryć, w coraz większym stopniu delegitymizowały tę wojnę - mówi Piotr Osęka. - To była wojna, której ani sensu, ani końca nie było widać - dodaje.
Zdaniem Piotra Osęki, gdyby na miejscu nie było dziennikarzy i obowiązywała ścisła cenzura, wojna i tak zostałaby przegrana. - Po prostu Amerykanie dowiedzieliby się z opóźnieniem, a skandal i szok byłyby jeszcze większe. W demokracji ciężko jest utrzymać poparcie społeczne dla tak bezsensownej z punktu widzenia obywateli wojny - tłumaczy Osęka.
Amerykanie o roli prasy w konflikcie wietnamskim
W 2017 roku amerykański historyk Arthur Waldron związany z Uniwersytetem Pensylwanii, pytany o błędy popełnione przez Amerykanów w wojnie wietnamskiej, mówił o braku informacji wywiadowczych na temat wroga, a nawet o samym Wietnamie. Wspomniał również, że charakter wojny zmieniło niezrozumienie strategii. "Była źle pomyślana i stworzyliśmy zlew, do którego można było wlać tyle amerykańskiego wojska, ile się chciało, bez żadnej różnicy, ponieważ nie uderzaliśmy we wroga tam, gdzie go to bolało" - tłumaczył Waldron w wywiadzie dla portalu Uniwersytetu Pensylwanii.
Narracja o znaczącej roli prasy w porażce USA szerzona była wiele lat wśród amerykańskich elit. W 2017 roku pisał o niej Kevin Boylan, amerykański historyk wojskowości z Uniwersytetu Wisconsin-Oshkosh, w artykule opublikowanym w "The New York Timesie". Boylan wspominał swoją pracę w Pentagonie we wczesnych latach dwutysięcznych. Napisał, że w tym czasie prominentni przedstawiciele rządu, wojska i mediów porównywali wojnę w Iraku z wcześniejszymi doświadczeniami z Wietnamu. Zaskakująco wielu z nich sugerowało, że doświadczenia z Wietnamu dają nadzieję na zwycięstwo w nowej wojnie.
"Argumentowali, że Stany Zjednoczone były o krok od zwycięstwa w Wietnamie, ale zaprzepaściły swoją szansę na zwycięstwo z powodu negatywnego nastawienia prasy i wynikającego z niego braku woli politycznej w kraju" - pisał Boylan. Dodał, że teza o "utraconym zwycięstwie" powstała w otoczeniu prezydenta Nixona i zyskała na popularności w latach 80. i 90.
"Wśród zawodowych historyków panuje powszechna zgoda co do tego, że wojna w Wietnamie była praktycznie nie do wygrania" - pisał w "The New York Times" Boylan. Według niego podejście rewizjonistyczne opiera się w dużej mierze na przekonaniu, że klęska w Wietnamie miała zasadniczo podłoże psychologiczne. "A zatem zwycięstwo byłoby możliwe, gdyby tylko nasze przywództwo polityczne podtrzymało powszechne poparcie dla wojny" - wyjaśniał ten punkt widzenia Boylan.
"Gdyby dziennikarze byli i pokazywali działania polskiej Straży Granicznej, doprowadziłoby to do masowego oburzenia społecznego"
Dlaczego Jarosław Kaczyński, odpowiadając na pytanie o sytuację na polsko-białoruskiej granicy, wspomniał o roli dziennikarzy w konflikcie wietnamskim?
- Trudno podążać czasem tropem tych asocjacji - stwierdza Piotr Osęka. - Rozumiem, że chodziło mu o to, że gdyby dziennikarze byli i pokazywali działania polskiej Straży Granicznej, doprowadziłoby to do masowego oburzenia społecznego, które by podkopało zaufanie do PiS - analizuje ekspert. - Jeśli traktować tę analogię dosłownie, no to ona jest kompromitująca. To znaczy, że tam dzieją się straszne rzeczy - mówi. Według niego, jeśli jednak na granicy nie dochodzi do łamania prawa, nie ma powodu, dla którego dziennikarze mieliby nie być w pobliżu granicy.
Profesor Lewicki nie chce spekulować, dlaczego Kaczyński wspomniał o Wietnamie. - Zapewne ktoś mu to zasuflował - zgaduje. - Nie widzę podstaw do jakichkolwiek porównań - stwierdza profesor. Użycie analogii z wojną wietnamską określa jako "efektowną tezę". Podkreśla, że konflikt wietnamski nijak się nie ma do tego, z czym obecnie mamy do czynienia na granicy Polski i Białorusi. - Tu nie ma żadnych praktycznie podobieństw. To inna sytuacja. Nie ma przecież wojny z udziałem partyzantki - mówi profesor.
On doszukiwałby się analogii bardziej z sytuacją na pograniczu Stanów Zjednoczonych i Meksyku.
Autor: Krzysztof Jabłonowski / Źródło: Konkret24, BBC, tvn24.pl, PAP; zdjęcie: Mateusz Marek/PAP/Twitter