Na pytanie o zmiany w systemie sądownictwa w Polsce i swoją wypowiedź porównującą polskich sędziów do kolaborujących z hitlerowcami sędziów francuskiego reżimu Vichy, premier Morawiecki przywołał kilka spraw, które mają uzasadniać potrzebę zmian i udowadniać brak odpowiednich rozliczeń sędziów z poprzedniego systemu. Sprawdziliśmy na jakim są one etapie bądź jak się zakończyły.
Od razu po powrocie z Bratysławy ze szczytu państw Grupy Wyszehradzkiej i Japonii premier Mateusz Morawiecki spotkał się na lotnisku im. Fryderyka Chopina w Warszawie z przedstawicielami mediów. Odniósł się do aktualnych tematów z kraju i odpowiadał na pytania dziennikarzy.
Premier dużo czasu poświęcił kwestii matur i spotkaniu o edukacji na Stadionie Narodowym. Był również pytany przez dziennikarza TVN24 Pawła Łukasika o kolejną nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym i o swoją wypowiedź, w której porównał działania PiS w wymiarze sprawiedliwości do rozliczania francuskich kolaborantów z rządu Vichy po II wojnie światowej.
Przyjrzeliśmy się czterem fragmentom tego wystąpienia, w których Mateusz Morawiecki powoływał się na konkretne sprawy związane z polskim wymiarem sprawiedliwości.
Sprawa sędziego Milewskiego
- Żeby nie mogło być tak, jak kilka lat temu w czasach PO, kiedy jeden z dziennikarzy zadzwonił do sędziego Milewskiego w Gdańsku, który był gotów sprawę kluczową dla porządku gospodarczego państwa – Amber Gold – skierować do spolegliwego sędziego na prośbę premiera - mówił Morawiecki. - Tak skandaliczny przypadek był wówczas rozmyty. Co się stało z sędzią Milewskim? Nic, przeszedł do Białegostoku. Nie wyciągnięto żadnych konsekwencji z tak karygodnego przypadku - dodawał.
Jak ustalił Konkret24, sędzia Milewski rzeczywiście nigdy nie odpowiedział karnie, ponieważ śledczy umorzyli postępowanie. Został jednak ukarany dyscyplinarnie.
Uchybił godności sędziego
W styczniu 2014 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał sędziego Ryszarda Milewskiego za winnego przewinienia dyscyplinarnego, polegającego na naruszeniu zasady niezależności sądów oraz uchybieniu godności sędziego w rozmowie telefonicznej, jaką we wrześniu 2012 r. prowadził z osobą podającą się za pracownika kancelarii premiera (był to Paweł M., który - jak twierdzi - dokonał "prowokacji dziennikarskiej"). Milewski, jako prezes sądu, miał wyrazić gotowość ustalenia dogodnego dla ówczesnego premiera Donalda Tuska terminu posiedzenia aresztowego ws. prezesa Amber Gold i gotowość wydelegowania sędziów gdańskich na spotkanie z premierem, by zapoznać go ze sprawami dotyczącymi szefa firmy. W rozmowie nie chodziło jednak o skierowanie sprawy Amber Gold "do spolegliwego sędziego na prośbę premiera".
Rozstrzygnięciem Sądu Apelacyjnego sędzia Milewski został pozbawiony funkcji prezesa gdańskiego sądu. Odwołania od niego złożyli zarówno minister sprawiedliwości, jak i obrona obwinionego sędziego. Przedstawiciel resortu wskazywał, że kara z I instancji jest zbyt łagodna. Obrona wniosła o uniewinnienie sędziego lub też uchylenie wyroku i przekazanie sprawy do ponownego osądzenia w I instancji. Oskarżający sędziego rzecznik dyscyplinarny przy Krajowej Radzie Sądownictwa uznał wyrok za słuszny i nie złożył odwołania.
W czerwcu 2014 roku Sąd Najwyższy podwyższył karę wymierzoną przez sąd I instancji i dyscyplinarnie przeniósł sędziego poza apelację gdańską.
Pozostanie obwinionego w sądzie w Gdańsku nie sprzyja dobru wymiaru sprawiedliwości - tym Sąd Najwyższy tłumaczył wówczas zaostrzenie wyroku I instancji. Jak podkreślił w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia SN Wojciech Katner, kara z I instancji (usunięcie z funkcji prezesa) była rażąco łagodna.
- Dyscyplinarne przeniesienie do innej apelacji to druga z kolei, po usunięciu z urzędu, najostrzejsza kara w katalogu. O niej już nie można mówić, że jest zbyt łagodna - podkreślił sędzia.
- O winie sędziego świadczyły już same wypowiedzi z jego rozmowy z osobą podającą się za urzędnika kancelarii premiera: "proszę się nie martwić", "już wyznaczamy termin", "cieszymy się, że ktoś nas wysłucha". Z tych fragmentów, które nie są kwestionowane, widać elementy podporządkowania się obwinionego oczekiwaniom rozmówców. A mógł przecież się zorientować, że rozmawia z urzędnikiem niskiej rangi. Poza tym, należało sprawdzić, z kim się rozmawia - mówił sędzia Katner, uzasadniając zaostrzenie wyroku I instancji.
Przeniesienie poza apelację gdańską
Milewski nie był obecny wówczas w sądzie. Rzecznik dyscyplinarny sędziów Marek Hibner poinformował dziennikarzy po wyroku, że orzeczenie oznacza, iż teraz minister sprawiedliwości wyznaczy konkretny sąd okręgowy z okręgu apelacji białostockiej, do którego może trafić Milewski - o ile zdecyduje się pozostać w zawodzie. Zatem "przejście", o którym mówił premier, nie było decyzją własną sędziego.
Jak ustalił Konkret24, Ryszard Milewski pracuje teraz w VIII Wydziale Karnym Odwoławczym w Sądzie Okręgowym w Białymstoku.
- Dałem się nabrać, to jest moja wina, i poniosłem za to konsekwencje - tak się tłumaczył w grudniu 2016 roku przed komisją śledczą ds. Amber Gold. Jak zaznaczał, szanuje wyroki sądów dyscyplinarnych, które wymierzyły mu kary w związku z tą rozmową, ale nie zgadza się z tymi wyrokami. - Sądy nie dysponowały oryginalnym nagraniem tej rozmowy (...) te rozmowy były zmanipulowane - powiedział.
Sędzia chce przejść w stan spoczynku. KRS się nie zgadza
W połowie 2018 roku sędzia Milewski wyraził chęć przejścia w stan spoczynku. Milewski miał wówczas 57 lat. Ustawowy wiek przejścia w stan spoczynku wynosi 65 lat.
- 18 lipca 2018 r. do KRS wpłynęło pismo prezesa Sądu Okręgowego w Białymstoku wraz z wnioskiem sędziego Ryszarda Milewskiego o przeniesienie w stan spoczynku – informował wtedy wiceprzewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa, sędzia Dariusz Drajewicz.
KRS się nie zgodziła. Jej zdaniem sędzia nie przedstawił żadnego przekonywującego dowodu, iż nie może orzekać do 65. roku życia. Zabrakło choćby opinii orzecznika ZUS. Zdaniem KRS, nie zachodziła też obawa trwałej niezdolności do pracy.
W październiku 2018 roku Sąd Rejonowy w Zielonej Górze skazał Pawła M., autora prowokacji z udziałem sędziego Ryszarda Milewskiego na osiem miesięcy pozbawienia wolności, w zawieszeniu na trzy lata.
Jak wynika z wyroku sądu, do którego dotarła Wirtualna Polska, Paweł M. został uznany winnym podżegania sędziego Milewskiego do czynu zabronionego, a także do przekroczenia uprawnień służbowych. Dodatkowo sąd uznał, że dziennikarz bezprawnie przywłaszczył funkcję urzędnika państwowego i sfałszował dokument. M. zapowiedział ubieganie się o ułaskawienie przez prezydenta.
"Brak znamion czynu zabronionego"
We wrześniu 2012 roku politycy Solidarnej Polski złożyli do prokuratury zawiadomienie. Stwierdzili, że z treści opublikowanej przez media rozmowy Milewskiego z osobą podającą się za asystenta szefa KPRM Tomasza Arabskiego wynika, że istnieje uzasadnione podejrzenie przekroczenia uprawnień przez prezesa gdańskiego sądu.
Według posłów SP, przekroczenie uprawnień przez Milewskiego miałoby polegać m.in. na uzależnieniu czynności gdańskiego sądu od ustaleń z osobą podającą się za pracownika KPRM oraz od terminu spotkania z premierem. W szczególności chodziło o wyznaczenie terminu posiedzenia w sprawie zażalenia na postanowienie o tymczasowym aresztowaniu Marcina P. Milewski miał także przekroczyć uprawnienia poprzez pominięcie drogi służbowej w kwestii informacji o działaniach podejmowanych przez Sąd Okręgowy w Gdańsku oraz jednoczesnemu żądaniu spotkania z premierem.
Jak jednak informuje Konkret24 Michał Smętkowski z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, śledczy po wszczęciu postępowania, 31 maja 2013 roku je umorzyli wobec 'braku znamion czynu zabronionego". Nikt na postanowienie prokuratury nie złożył zażalenia, więc jest ono prawomocne.
Sprawa sędziów NSA i Sądu Najwyższego
Premier Morawiecki odniósł się też do "nagranej rozmowy sędziego Moraczewskiego z sędzią Pietrzkowskim". Chodzi o rozmowę sędziego Naczelnego Sądu Administracyjnego w stanie spoczynku i sędziego z Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, z której nagrania ujawniła jako pierwsza Telewizja Republika.
- Zachęcam do odniesienia się do tej rozmowy, bo czy wyciągnięto jakiekolwiek konsekwencje z tak poważnego naruszenia przez tak wysoko postawionych sędziów wymiaru sprawiedliwości? Nie zostały wyciągnięte - mówił premier.
Z ujawnionych nagrań wynika, że sędziowie mieli rozmawiać o tym, jak napisać kasację w sprawie jednego z biznesmenów, Józefa Matkowskiego. Sędzia Sądu Najwyższego miał mówić, że kasacja jest źle napisana. W SMS-ach zaś informował o wyznaczeniu daty przedsądu, podczas którego inny sędzia miał zdecydować, czy przyjąć kasację.
Po tych publikacjach stanowisko zajął Stanisław Dąbrowski, ówczesny I Prezes Sądu Najwyższego oraz Tadeusz Ereciński, ówczesny szef Izby Cywilnej.
"Zawarte w doniesieniach prasowych spekulacje, pełne sprzeczności i niedomówień, nieprawdziwe i niemające pokrycia w faktach, w sposób niedopuszczalny podważają autorytet sędziów i zaufanie do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Powoływanie się na niesprawdzone, pochodzące z niewiadomego źródła informacje narusza standardy obowiązujące w państwie prawa, nie służy umacnianiu instytucji Państwa, godzi nie tylko w autorytet sędziów Sądu Najwyższego, ale również w autorytet Państwa" - napisali sędziowie SN w oświadczeniu.
Akcja CBA
Sprawa ma początek w 2008 roku, gdy na czele Centralnego Biura Antykorupcyjnego stał Mariusz Kamiński. Szczegółowo opisał ją w 2012 roku Maciej Duda w portalu tvn24.pl.
W 2008 roku do CBA zgłosił się Józef Matkowski z informacją o korupcji w sądzie apelacyjnym i w SN. Służby rozpoczęły operację specjalną. W jej trakcie nagrano między innymi rozmowy sędziów. Jak twierdził Matkowski, jeden z sędziów miał zapewniać go, że kasacja w SN zostanie załatwiona po myśli biznesmena.
- Działając dla CBA, wręczyłem gotówką ponad 500 tys. zł radcy prawnemu, adwokatom i emerytowanemu sędziemu z Naczelnego Sądu Administracyjnego - twierdził Matkowski w rozmowie z portalem tvn24.pl.
Jak podawał portal w 2012 roku, Matkowski utrzymywał, że sędzia z NSA razem ze swoim kolegą - sędzią z Sądu Najwyższego - wspólnie napisali mu wniosek o kasację procesu, który złożył do Sądu Najwyższego. Ostatecznie jednak Matkowski sprawę przed SN przegrał.
Zgodni Wojtunik i Kamiński
Pod koniec września 2012 roku Prokuratura Apelacyjna w Krakowie umorzyła śledztwo w sprawie "powoływania się we Wrocławiu, w Warszawie i innych miejscowościach i poza granicami Polski na wpływy w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu i w Sądzie Najwyższym".
Sprawa dotyczyła też "pośrednictwa w załatwieniu korzystnych dla ustalonej osoby orzeczeń sądowych w zamian za korzyści majątkowe i obietnice ich udzielania".
Powodem umorzenia były błędy popełnione przez CBA. Zdaniem krakowskich prokuratorów, nie wszystkie dowody zebrane przez agentów Biura można było wykorzystać w śledztwie, bowiem zebrano je wbrew przepisom o czynnościach operacyjnych.
- Materiał z czynności operacyjnych CBA nie może stanowić dowodu. Został bowiem zgromadzony bez podstawy prawnej i wbrew przepisom ustawy – tłumaczył wówczas portalowi tvn24.pl Piotr Kosmaty, rzecznik prasowy krakowskiej apelacji.
CBA utrzymywało jednak, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami.
Następca Kamińskiego na stanowisku szefa CBA Paweł Wojtunik domagał się podjęcia umorzonego śledztwa w sprawie korupcji w Sądzie Najwyższym. Wysłał w tej sprawie pismo do ówczesnego Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta. Napisał w nim, że umorzone już śledztwo trzeba dalej prowadzić.
Seremet przekazał sprawę do ponownego zbadania prokuratorom z Gdańska. Oni jednak w czerwcu 2015 roku ponownie umorzyli postępowanie. Treść uzasadnienia postanowienia prokuratury cytowała Gazeta Wyborcza: "W odniesieniu do osób pełniących funkcje sędziego nie ustalono w oparciu o dostępne dowody, by realizowały korupcyjne zachowania. Ich decyzje były konsekwentnie niekorzystne dla Józefa M.". Zdaniem śledczych, rozmowy sędziów można by rozpatrywać pod kątem dyscyplinarnym, ale ewentualne zarzuty się przedawniły.
Śledztwo wznowione i po prawie trzech latach przeniesione
8 sierpnia 2016 roku, gdy ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym został Zbigniew Ziobro, zapadła decyzja o wznowieniu śledztwa. 18 sierpnia 2016 całość akt trafiła do Lubelskiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji.
Jednak, gdy teraz (niemal trzy lata później) tam się zgłosiliśmy, usłyszeliśmy, że sprawa powoływania się na wpływy w SN została przekazana 27 marca do Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej w Szczecinie. Zapytaliśmy w PK, co się z nią dzieje. Czekamy na odpowiedź.
Sędzia, którego nazwisko pojawia się w tej sprawie, jest dalej sędzią SN w Izbie Cywilnej.
Sprawa Ewy Kubasiewicz, "towarzyszki broni" premiera
Następnie premier przeszedł do odpowiedzi "na drugą część pytania", a więc tę poświęconą własnemu porównaniu działań PiS w wymiarze sprawiedliwości do rozliczania francuskich kolaborantów z rządu Vichy po II wojnie światowej.
Morawiecki przedstawił tę analogię podczas debaty na Uniwersytecie Nowojorskim. W konferencji na Okęciu odpowiadał, że trzeba mówić o nadużyciach w polskim wymiarze sprawiedliwości, jak również "o tych sprawach, które tak bardzo trudno skomentować jest naszym adwersarzom".
Jako przykład "takiej sprawy" premier przytoczył historię "towarzyszki broni, osoby, z którą był w podziemiu w latach 80-tych w Solidarności Walczącej". Chodziło o Ewę Kubasiewicz – działaczkę podziemia solidarnościowego w Trójmieście. Mimo że Morawiecki działał w innych strukturach - wrocławskich - do historii tej działaczki odwołał się już po raz kolejny, ponieważ poprzednio mówił o niej w Parlamencie Europejskim, w lipcu 2018 roku.
"W czasach III RP był dalej sędzią"
Tym razem podkreślił, że Kubasiewicz została skazana przez trzech sędziów na 10 lat więzienia na początku stanu wojennego (dokładnie na 10 lat i 5 miesięcy więzienia - red.). – Jeden z tych sędziów na pewno w czasach III RP był dalej sędzią. Sprawdzę los kolejnych sędziów. […] To lepszy przykład na to, że właściwie nie było zmiany w 1989 roku, jeśli chodzi o transformację wymiaru sprawiedliwości – dodawał premier.
Wyrok dla Kubasiewicz był najwyższą karą zasądzoną w okresie stanu wojennego. Rozprawa toczyła się trzy miesiące po jego wprowadzeniu - w lutym 1982 roku. Kubasiewicz wraz z synem i kilkoma innymi opozycyjnymi działaczami była sądzona z dekretu o stanie wojennym w "trybie doraźnym", który nie przewidywał możliwości odwołania się od wyroku. Ostatecznie opozycjonistka spędziła w więzieniu rok i trzy miesiące. W maju 1983 roku została zwolniona na przerwę w odbywaniu kary ze względu na stan zdrowia, a dwa miesiące później objęła ją amnestia, wydana po zniesieniu stanu wojennego.
Sędziami w jej sprawie byli Andrzej Grzybowski, Aleksander Głowa i Andrzej Finke.Gdy premier na Okęciu mówił, że "jeden z nich na pewno w czasach III RP był dalej sędzią", zapewne chodziło o Głowę. Pozostał on sędzią Sądu Marynarki Wojennej w Gdyni do 1993 roku, kiedy uzyskał wpis na listę adwokatów Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku i przestał pełnić funkcję sędziego.
W zależności od ustalenia daty początku III RP, różnie można analizować sytuację Andrzeja Grzybowskiego. Przewodniczący składu orzekającego z rozprawy Kubasiewicz pozostawał sędzią gdyńskiego sądu do 1990 roku. Później został zastępcą szefa tego organu, a następnie przeniesiono go do kierowania jednym z wojskowych sądów w Poznaniu. Grzybowski nie żyje od kilku lat, jednak jego dokładna data śmierci nie została podana do powszechnej wiadomości.
W III RP rozpraw nie prowadził na pewno Andrzej Finke. Swoją funkcję w gdyńskim sądzie zakończył w 1985 roku, a w wolnej Polsce pełnił usługi doradztwa prawnego.
Ewa Kubasiewicz została zrehabilitowana w 1991 roku przez Sąd Najwyższy na wniosek prezesa Izby Wojskowej.
Sprawa Stefana Michnika
Jeszcze innym przykładem, mającym odpowiadać "na drugą część pytania", jaki podał premier, była postać Stefana Michnika. - Jest mordercą w todze, tak można powiedzieć, który w latach stalinowskich przyczynił się do mordowania naszych największych bohaterów – przedstawiał jego historię Morawiecki.
"Mordowanie" w tym przypadku odnosi się do wydawania wyroków skazujących na śmierć żołnierzy podziemia niepodległościowego (tzw. żołnierzy wyklętych). Od kwietnia 1952 roku Michnik był porucznikiem w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie i jako przewodniczący składów sędziowskich zasądził kary śmierci dla wielu członków partyzantki antykomunistycznej i antyhitlerowskiej.
Po wydarzeniach Marca '68 wyjechał do Szwecji, a obecnie mieszka w Goeteborgu. Jest objęty europejskim nakazem aresztowania, który został wydany w 2010 roku przez Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie. Michnik jest podejrzany o popełnienie w 1952 i 1953 roku trzydziestu przestępstw stanowiących zbrodnie komunistyczne, wyczerpujących znamiona zbrodni przeciwko ludzkości. W listopadzie 2010 roku sąd w Uppsali odmówił jednak wydania Michnika stronie polskiej, argumentując, że zarzucane mu czyny w świetle szwedzkiego prawa uległy przedawnieniu.
"Podejmiemy starania, aby tę sytuację zmienić"
W listopadzie 2018 roku warszawski sąd ponowił wydanie europejskiego nakazu aresztowania, który spotkał się jednak z takim samym odmownym wyrokiem sądu w Goeteborgu, wydanym w lutym 2019 roku. W tym samym miesiącu wiceszef MSZ Szymon Szynkowski vel Sęk poinformował, że szwedzka prokuratura nie skorzystała z odwołania od decyzji sądu. Podkreślił także, że Polska nadal oczekuje, że Stefan Michnik zostanie wydany Polsce lub osądzony w Szwecji.
Podczas uroczystości z okazji Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro mówił o Michniku, że "niestety państwo szwedzkie odmówiło wydania tego zbrodniarza pod sprawiedliwy sąd, mimo wiążących je konwencji". - Podejmiemy starania, aby tę sytuację zmienić, ale też naszym obowiązkiem jest o tym mówić – obiecywał minister.
Autor: Michał Istel, Jan Kunert, Piotr Jaźwiński / Źródło: Konkret24; tvn24.pl; zdjęcie: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24