"Wejście policji do Pałacu Prezydenckiego nastąpiło po raz pierwszy", "rzecz niespotykana" – takie komentarze pojawiły się w przestrzeni publicznej po aresztowaniu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Twierdzili tak między innymi politycy Prawa i Sprawiedliwości. Jednak policja do siedziby prezydenta zawitała nie pierwszy raz.
Politycy PiS Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zostali skazani 20 grudnia 2023 roku prawomocnym wyrokiem na dwa lata pozbawienia wolności w związku ze swoimi działaniami dotyczącymi tzw. afery gruntowej. Obaj mają także pięcioletni zakaz zajmowania stanowisk publicznych. 9 stycznia 2024 roku Komenda Stołeczna Policji potwierdziła, że po godzinie 10 otrzymała dokumenty z sądu nakazujące doprowadzenie Kamińskiego i Wąsika do zakładu karnego. Od razu tego dnia funkcjonariusze próbowali zatrzymać obu skazanych – byli między innymi w ich miejscach zamieszkania, lecz ich tam nie zastali.
Wąsik i Kamiński pojechali bowiem do Pałacu Prezydenckiego na Krakowskim Przedmieściu, gdzie zaprosił ich Andrzej Duda. Minister spraw wewnętrznych i administracji Marcin Kierwiński informował tego dnia, że "byli posłowie przebywali w siedzibie prezydenta jeszcze przed otrzymaniem przez policję dokumentów z sądu". Obaj politycy wzięli udział w zaplanowanej na godzinę 11 uroczystości powołania nowych doradców prezydenta. Po godzinie 12 Kancelaria Prezydenta opublikowała na swojej stronie zdjęcia prezydenta Dudy z Wąsikiem i Kamińskim. Od tego momentu policjanci patrolowali teren wokół Pałacu Prezydenckiego. - Wokół naliczyłem 13 radiowozów, sprawdzane są niektóre wyjeżdżające auta. Głównie te z przyciemnianymi szybami – informował Artur Węgrzynowicz, reporter tvn24.pl. - Policjanci zarówno w oznakowanych, jak i nieoznakowanych radiowozach zabezpieczyli wszystkie drogi wyjazdowe – mówił.
O godzinie 15.05 Kamiński i Wąsik wyszli przed pałac, wygłosili oświadczenie dla czekających tam dziennikarzy i nie odpowiadając na pytania, wrócili do pałacu.
O godzinie 19.42 na antenie TVN24 po raz pierwszy podano informację o zatrzymaniu polityków PiS w Pałacu Prezydenckim. Andrzeja Dudy nie było wtedy w budynku, ponieważ wyjechał do Belwederu na zaplanowane na godzinę 18 spotkanie z przywódczynią białoruskiej opozycji Swietłaną Cichanouską. 15 stycznia "Gazeta Wyborcza" opisała, że w trakcie nieobecności prezydenta w pałacu pojawili się dwaj zastępcy komendanta Służby Ochrony Państwa, pułkownicy Krzysztof Król i Bartłomiej Hebda, a także czternastu umundurowanych policjantów. Według tej relacji Hebda miał poprosić szefową Kancelarii Prezydenta Grażynę Ignaczak-Bandych o sprowadzenie Kamińskiego i Wąsika do pokoju szefa gabinetu prezydenta, tam politycy PiS zostali zatrzymani przez część przybyłych policjantów.
Wąsika i Kamińskiego najpierw przewieziono do komendy policji przy ulicy Grenadierów, a potem do aresztu śledczego na warszawskim Grochowie. 11 stycznia osadzono ich w dwóch mazowieckich aresztach – Wąsika w Przytułach Starych koło Ostrołęki, a Kamińskiego w Radomiu.
Aresztowanie Kamińskiego i Wąsika na terenie Pałacu Prezydenckiego wywołało oburzenie polityków obecnej opozycji. Podczas gdy zwolennicy zatrzymania skazanych polityków krytykowali prezydenta Dudę za to, że dał schronienie przestępcom – przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości oraz inni obrońcy Kamińskiego i Wąsika mówili o "zamachu stanu". Oskarżali szefa MSWiA Marcina Kierwińskiego o to, że "wydał rozkaz policji, by wtargnęła do Pałacu Prezydenckiego" w trakcie nieobecności Andrzeja Dudy.
"Procedura zatrzymania była wykonana w sposób legalny, ze wszystkich stron"
Tymczasem szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera wyjaśnił 10 stycznia w "Faktach po Faktach" w TVN24, że "prawidłowość postępowania, od momentu wydania postanowienia sądu, przez rozkazy dowódców Służby Ochrony Państwa, policji, były wykonywane zgodnie z zasadami użycia funkcjonariuszy jako narzędzia". - Ta procedura była realizowana w sposób spokojny, merytoryczny - podkreślił. - Z formalnego punktu widzenia procedura zatrzymania była wykonana w sposób legalny, ze wszystkich stron – dodał Siewiera.
Natomiast minister Marcin Kierwiński tego samego dnia w "Kropce nad i" w TVN24 przypomniał, że "policja działa na zlecenie sądu, a wyrok polskiego sądu jest bezapelacyjny". - Ja mogę powiedzieć, że na linii współpracy policja - Służba Ochrony Państwa wszystko było perfekcyjnie. Policja wystąpiła o stosowną pomoc do SOP-u i SOP w tej operacji także uczestniczył. Tak że z tej perspektywy SOP zachował się tak, jak należy - ocenił szef MSWiA.
"Po raz pierwszy", "rzecz niespotykana"
Niektórzy komentujący aresztowanie Kamińskiego i Wąsika politycy PiS twierdzili, że po raz pierwszy zdarzyło się, iż funkcjonariusze policji pojawili się w Pałacu Prezydenckim. 10 stycznia poseł PiS Michał Dworczyk w porannej rozmowie w RMF FM mówił:
Sam sposób zatrzymania obu panów posłów, obu panów ministrów, po raz pierwszy w historii, nawet nie tylko trzeciej, ale w historii również trzeciej i drugiej RP, wtargnięcie policji do Pałacu Prezydenckiego, nie znajduję podobnego przykładu w historii.
Podobną tezę przedstawił poseł PiS Kazimierz Smoliński, który napisał w serwisie X, że "atak policji na Pałac Prezydencki jest rzeczą niespotykaną".
Również w sieci dyskutowano, czy zdarzyło się kiedyś, by policja weszła do Pałacu Prezydenckiego. "Nie potrzebnie po konferencji zdradzili, w którym skrzydle budynku przebywają. Co by nie mówić, chyba pierwszy raz w historii europejskiej, policja weszła do Pałacu Prezydenckiego"; "To prawda. Wejście policji do pałacu prezydenckiego nastąpiło po raz pierwszy" - komentowano (pisownia postów oryginalna).
Abstrahując od tego, że zdaniem części komentujących doszło do "wtargnięcia policji" – co w świetle oceny szefa BBN nie jest prawdą – czy jednak rzeczywiście "nie było podobnego przykładu" i była to pierwsza akcja policji w Pałacu Prezydenckim? Otóż nie.
Prezydent Kaczyński "stwierdził, że absolutnie nie może być mowy o żadnej taryfie ulgowej"
Na początku trzeba zaznaczyć, że sprawę Wąsika i Kamińskiego (i wydarzenia wokół niej) trudno porównać z tą sprzed kilkunastu lat, w wyniku której policja również zawitała do Pałacu Prezydenckiego. Jak opisujemy poniżej, akcja dotyczyła osoby oskarżonej (czyli jeszcze nie skazanej), która była pracownikiem Kancelarii Prezydenta RP, zarzuty były inne, a sam prezydent – wówczas Lech Kaczyński – nie miał nic przeciwko działaniom organów ścigania, nie chronił podejrzanego. Nie doszło też wtedy do zatrzymania na terenie pałacu.
Funkcjonariusze weszli do Pałacu Prezydenckiego w niedzielę, 8 lipca 2007 roku. Tego dnia zatrzymano Artura P., doradcę prezydenta Kaczyńskiego do spraw sportu. Artur P. pełnił tę funkcję od października 2006 roku. Usłyszał zarzut udziału w obrocie narkotykami w znacznej ilości. Mowa była o 1,2 kg kokainy.
Doradca prezydenta został zatrzymany pod Warszawą, a w toku działań policjanci zdecydowali o przeszukaniu jego miejsca pracy - czyli Pałacu Prezydenckiego. Ówczesny szef Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie Robert Bednarczyk w dniu zatrzymania P. mówił dziennikarzom, że "proceder kwitł dość długo" i "obejmował wiele osób". Zauważył, że nieprawdopodobne jest, by urzędnik sam zużył tak duże ilości narkotyku.
Maciej Łopiński, będący wówczas sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta, wystąpił od razu 8 lipca na konferencji prasowej. Przyznał, że kancelaria dowiedziała się o podejrzeniach wobec swojego pracownika już pod koniec maja 2007 roku. "Od początku współpracowaliśmy z organami ścigania w tej sprawie i dla dobra prowadzonego postępowania, na prośbę policji, Artur P. nie został natychmiast odwołany ze stanowiska, choć początkowo prezydent miał takie plany" - opowiadał.
Łopiński przekazał, że gdy Lech Kaczyński dowiedział się o prowadzonym postępowaniu, "stwierdził, że absolutnie nie może być mowy o żadnej taryfie ulgowej" i zaznaczał, że to, iż jednym z podejrzanych jest pracownik jego kancelarii, zwiększyło "wymagania wobec policji, prokuratury, żeby sprawa była prowadzona ze szczególną determinacją i pryncypialnością".
"Ta sprawa jest dla nas zaskoczeniem w tym sensie, że jeżeli zarzuty się potwierdzą, to pan Artur P. jest człowiekiem, który miał dwie twarze, dlatego że z jednej strony, zarzuca mu się uczestnictwo we wprowadzaniu do obrotu środków odurzających, a z drugiej strony, jest to człowiek, który na przykład w Łazienkach rzucił się do stawu, żeby uratować tonącą dziewczynkę" - mówił minister Łopiński.
Mikroślady, pobrane próbki i "bardzo kulturalna, miła atmosfera"
Udało nam się porozmawiać o wydarzeniach z 8 lipca 2007 roku z dwoma uczestnikami akcji w Pałacu Prezydenckim. Z racji swojej funkcji zastrzegli anonimowość.
- Do zatrzymania P. pod Warszawą doszło w niedzielę. Później byliśmy w mieszkaniu w Warszawie, a następnie pojechaliśmy do jego miejsca pracy, czyli do Kancelarii Prezydenta. Siłą rzeczy trzeba było całość czynności wykonać, łącznie z przeszukaniem miejsca pracy - opowiada Konkret24 jeden z funkcjonariuszy.
W akcji w samym Pałacu Prezydenckim brało udział trzech policjantów: dwóch funkcjonariuszy z Lublina i jeden z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego.
- Zaanonsowano nas obsłudze pałacu. Oczywiście, nie byliśmy w kontakcie z prezydentem. Pamiętam, że w pomieszczeniach użytkowanych przez Artura P. ujawniliśmy mikroślady świadczące o obecności kokainy. Pobraliśmy próbki z łazienki, z biurka. Konsumował to w miejscu pracy - wspomina nasz rozmówca. Podkreśla, że wszystkie czynności przebiegały "w bardzo spokojnej, bardzo kulturalnej, miłej atmosferze" i "nie było żadnego problemu z tym, żeby to załatwić". Nie pamięta, czy prezydent był w czasie przeszukania w pałacu, choć przypomina sobie jedną kwestię z tym związaną. - Pamiętam postawę prezydenta, choć nie wprost wyrażoną do nas, bo byłem wówczas szeregowym funkcjonariuszem. Wiem, że był bardzo zainteresowany dogłębnym wyjaśnieniem tej sprawy, bez żadnego parasola ochronnego wobec kogokolwiek - podkreśla.
"Nie stwarzano atmosfery, że tam jest jakaś forma eksterytorialności"
Drugi funkcjonariusz policji, który brał udział w tych działaniach, potwierdza, że czynności w Pałacu Prezydenckim przebiegały "w wyjątkowo spokojnej atmosferze". - Mieliśmy osobne postanowienie (na przeszukanie - red.) od prokuratury. Była to czynność uzgodniona z funkcjonariuszami BOR i to oni wpuścili nas na teren pałacu. Zadbaliśmy nawet o to, żeby stosownie wyglądać. Z tego, co pamiętam, wszyscy trzej byliśmy chyba w garniturach, dla powagi miejsca - wspomina. Podkreśla, że nie było problemów z wjazdem. - W czynności przeszukiwania na pewno towarzyszył nam funkcjonariusz ówczesnego BOR-u. Nie było żadnych incydentów, czynności przebiegły poprawnie - mówi. - Nie stwarzano atmosfery, że tam jest jakaś forma eksterytorialności czy wydumanego immunitetu - dodaje.
- Życzyłbym sobie, żeby wszędzie tak czynności przebiegały: bez napięcia, dwuznaczności, okazywania pogardy czy kwestionowania podstaw do tej czynności. W tamtej sytuacji obie strony zachowały się fair, stanęły na wysokości zadania. Po jednej stronie byli urzędnicy państwowi, policjanci i po drugiej stronie też urzędnicy państwowi, a więc funkcjonariusz BOR-u i być może przedstawiciel kancelarii – kończy nasz rozmówca.
"Ani nie handlowałem, ani nie posiadałem. Kupowałem"
Artur P. w 2007 roku został przez prokuraturę oskarżony o handel i wprowadzenie do obrotu 1,2 kg narkotyków. Spędził w areszcie pięć miesięcy. Artur P. wystąpił potem do sądu pracy przeciwko Kancelarii Prezydenta RP za to, że nie miała prawa zwolnić go dyscyplinarnie.
Prokuratura nie znalazła jednak dowodów, że Artur P. handlował kokainą i po dwóch latach śledztwa, w 2009 roku, zmieniła zarzut: miał odpowiedzieć za posiadanie 1,2 kg kokainy.
23 stycznia 2008 roku Artur P. był gościem Konrada Piaseckiego w programie "Kontrwywiad" w RMF FM P. "Ani nie handlowałem, ani nie posiadałem. Kupowałem" – tłumaczył. "Tu jest pewna luka prawna. Tak czy inaczej jeszcze raz podkreślam: nie robiłem nic niezgodnego z prawem" - twierdził. "Nie mogę powiedzieć, że jestem osobą zupełnie niewinną. Że tutaj mogę to zrzucić na karb swojej słabości. Za tę część odpowiadam i oczywiście mogę powiedzieć, że jest mi przykro z tego powodu, że tak się stało. I jakąś odpowiedzialność ponoszę za to" – przyznał.
Od tego czasu Artur P. nie pojawiał się publicznie i media się już tym tematem tak szeroko nie zajmowały. Jak skończyła się jego sprawa, zapytaliśmy Prokuraturę Okręgową w Lublinie. Czekamy na odpowiedź.
Źródło: Konkret24