"W całej Europie wolność słowa jest w odwrocie" - oświadczył wiceprezydent USA J.D. Vance na konferencji w Monachium, podając przykłady, które jego zdaniem tego dowodzą. Mówił o Belgii, Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Szwecji, często po swojemu interpretując tamtejsze wydarzenia. A w przypadku Szkocji powtórzył wręcz popularnego fake newsa.
Jednym z najbardziej komentowanych wystąpień na tegorocznej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa było przemówienie wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych J.D. Vance'a, które wygłosił 14 lutego. Oczekiwano, że Vance jako najwyższy rangą reprezentant Stanów Zjednoczonych na konferencji przedstawi amerykański plan na zakończenie wojny w Ukrainie, a tymczasem wystąpienie odbiło się szerokim echem z zupełnie innego powodu. Amerykański polityk stwierdził, że główne zagrożenie dla Europy pochodzi wcale nie z Rosji czy Chin. "To, o co się martwię, to zagrożenie z wewnątrz, wycofanie się Europy z niektórych jej najbardziej podstawowych wartości, wartości dzielonych ze Stanami Zjednoczonymi" - mówił wiceprezydent Stanów Zjednoczonych.
Następnie zaczął wymieniać, co - jego zdaniem - dowodzi "wycofania się Europy z niektórych jej najbardziej podstawowych wartości". "Patrzę na Brukselę, gdzie komisarze UE ostrzegają obywateli, że zamierzają zamknąć media społecznościowe w czasach niepokojów społecznych w momencie, gdy zauważą to, co uznają za - cytuję - nienawistne treści. Albo [patrzę] na ten kraj (Niemcy - red.), gdzie policja przeprowadziła naloty na obywateli podejrzanych o zamieszczanie antyfeministycznych komentarzy w ramach - cytuję - dnia walki z mizoginią w internecie" - mówił Vance.
Potem przyszła kolej na Wielką Brytanię. "Być może najbardziej niepokojące jest to, że patrzę na naszych drogich przyjaciół, Wielką Brytanię, gdzie na celowniku znalazły się podstawowe wolności religijne obywateli, ponieważ przestano szanować prawo do wolności sumienia" - mówił. "Nieco ponad dwa lata temu brytyjski rząd oskarżył Adama Smitha-Connora, 51-letniego fizjoterapeutę i weterana wojskowego, o haniebne przestępstwo stania 50 metrów od kliniki aborcyjnej i cichej modlitwy przez trzy minuty, nie przeszkadzając nikomu, nie wchodząc z nikim w interakcję, po prostu cicho modląc się samemu. (...) Adam został uznany za winnego złamania nowego rządowego prawa dotyczącego stref buforowych, które penalizuje cichą modlitwę i inne działania mogące wpłynąć na decyzję osoby znajdującej się w odległości 200 metrów od kliniki aborcyjnej" - opowiadał. Następnie przeszedł do Szkocji:
Chciałbym móc powiedzieć, że to był przypadek, jednorazowy szalony przykład źle napisanego prawa uchwalonego przeciwko jednej osobie. Ale nie, w październiku ubiegłego roku, zaledwie kilka miesięcy temu, szkocki rząd zaczął rozsyłać listy do obywateli, których domy znajdują się w tak zwanych bezpiecznych strefach buforowych, ostrzegając ich, że nawet prywatna modlitwa w ich własnych domach może oznaczać złamanie prawa. Naturalnie rząd namawiał czytelników do zgłaszania współobywateli podejrzewanych o myślozbrodnię (termin z powieści "Rok 1984" - red.).
"W Wielkiej Brytanii i całej Europie, obawiam się, wolność słowa jest w odwrocie" - zakończył tę część swojego wystąpienia wiceprezydent Stanów Zjednoczonych.
Wskazując przykłady z poszczególnych krajów (wymienił ich więcej niż te opisane w tekście), J.D. Vance mieszał prawdziwe zdarzenia (np. skazanie antyislamskiego działacza za spalenie Koranu w Szwecji) ze swoimi opiniami czy interpretacjami - dotyczy to np. Brukseli, gdzie jego zdaniem "komisarze UE ostrzegają obywateli, że zamierzają zamknąć media społecznościowe...", co nie jest prawdą, lecz insynuacją na temat unieważnienia wyborów w Rumunii. W innych przypadkach Vance umiejętnie wyolbrzymiał sytuacje, przypisując im inne znaczenie - jak w przypadku Niemiec, gdzie "naloty policji" przedstawił niczym naloty na dziuple przestępców, podczas gdy był to happening niemieckiej policji z okazji Dnia Kobiet w 2024 roku, podczas którego policjanci przychodzili do domów i przesłuchiwali osoby podejrzane o zamieszczanie mizoginistycznych komentarzy w internecie. Nikt nie zostałzatrzymany, bo celem akcji było uzmysłowienie obywatelom, że internecie nikt nie jest anonimowy.
Natomiast w dwóch wskazanych przykładach J.D. Vance po prostu nie mówił prawdy. Ba! Powtarzał fake newsa, który już był publicznie wyjaśniany - chodzi o historię ze Szkocji.
Szkocja. Rząd dementuje słowa wiceprezydenta USA. Posłanka: "kompletne bzdury"
Na wypowiedź J.D. Vance'a o Szkocji, gdzie obywatele mieli rzekomo otrzymywać listy ostrzegające przed konsekwencjami prywatnej modlitwy w domu, natychmiast zareagował szkocki rząd. Jak informuje portal BBC, rzecznik rządu zdementował wypowiedź wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, tłumacząc, że ustawa wprowadzająca tzw. strefy buforowe wokół klinik aborcyjnych dotyczy wyłącznie "celowych lub zuchwałych zachowań".
Wyjaśnijmy: od września 2024 roku w Szkocji obowiązuje ustawa o strefach buforowych, która zakazuje przeciwnikom aborcji gromadzenia się w odległości 200 metrów od 30 klinik aborcyjnych w kraju. Celem ustawodawcy było zakończenie nękania kobiet, które korzystają z takich klinik, ponieważ aktywiści regularnie organizowali w ich pobliżu protesty. W ustawie zapisano, że wszelkie zachowania wokół klinik, które mogą wpłynąć na decyzje kobiet i personelu medycznego, będą traktowane jako przestępstwo. Odpowiedzialna za tę ustawę Gillian Mackay, posłanka szkockiej Partii Zielonych, w rozmowie z BBC zapewniała, że twierdzenia J.D. Vance'a na temat Szkocji to "bzdury". Mówiła:
To szokująca i bezwstydna dezinformacja ze strony wiceprezydenta Vance'a, który albo jest bardzo źle poinformowany o tym, co zrobiła moja ustawa, albo świadomie ją przeinacza. Jest jedną z najpotężniejszych osób na świecie, a rozpowszechnia kompletne bzdury i niebezpiecznie straszy.
Gillian Mackay tłumaczyła, że szkocki rząd wysyłał listy do osób mieszkających w bezpośrednim sąsiedztwie klinik aborcyjnych po to, żeby poinformować ich o wejściu w życie nowych przepisów - pisząc w nich jedynie, że mieszkańcy nie powinni podejmować żadnych działań, które mogłyby być widoczne lub słyszalne ze strefy, np. takich jak wieszanie banerów czy protestowanie w swoich ogrodach. "Nie ma wzmianki o cichej modlitwie. Chodzi o wykorzystanie domu do wpływania na ludzi, którzy idą na aborcję" - dodała Mackay.
Polityczka wezwała ambasador Stanów Zjednoczonych w Wielkiej Brytanii Jane Hartley do sprostowania słów wiceprezydenta i wydania oświadczenia mówiącego jasno, że "nikomu nie groziło i nie grozi aresztowanie za prywatną modlitwę w domu".
Bournemouth. To nie była kara "za cichą modlitwę"
J.D. Vance mówił też o skazaniu kogoś za cichą modlitwę w pobliżu kliniki aborcyjnej w Anglii. Tam i w Walii również obowiązują strefy buforowe wokół klinik, choć ich zakres jest nieco mniejszy niż w Szkocji (wynosi 150 metrów). W listopadzie 2022 roku przy klinice w mieście Bournemouth modlił się 51-letni Adam Smith-Connor. Jak relacjonował portal BBC, mężczyzna mimo długotrwałych próśb policjantów nie chciał wyjść poza strefę, dlatego jego sprawa została skierowana do sądu. Ten uznał go za winnego, ale odstąpił od wymierzenia kary. Zarządził dwuletni okres warunkowy i kazał Brytyjczykowi zapłacić 9 tys. funtów kosztów sądowych.
CZYTAJ WIĘCEJ W KONKRET24: "Kobieta zostaje aresztowana za modlitwę"? Sprawdzamy
Przytaczając tę historię, J.D. Vance dał jej jednak szerszy kontekst, mówiąc, że Smith-Connor "został uznany za winnego złamania nowego rządowego prawa dotyczącego stref buforowych, które penalizuje cichą modlitwę (...) w odległości 200 metrów od kliniki aborcyjnej" - i zinterpretował to jako zagrożenie dla wolności słowa. Nie ma to jednak nic wspólnego z wolnością słowa. Bo Vance nie wyjaśnił, że chodzi o penalizowanie zachowań naruszających właśnie wolności innych obywateli - w tym wolność wyboru.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/DPA