W samym tylko pytaniu referendalnym dotyczącym relokacji migrantów PiS zawarł trzy nieprawdy, które manipulują opinią publiczną. W przekazie partii Jarosława Kaczyńskiego na temat kryzysu migracyjnego takich tez jest więcej. Przedstawiamy te najczęściej powtarzane.
"Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?" - tak będzie brzmiało jedno z pytań w referendum organizowanym w dniu wyborów parlamentarnych 15 października. Premier Mateusz Morawiecki, zapowiadając treść tego pytania 13 sierpnia w nagranym wideo, tłumaczył, że "rząd Prawa i Sprawiedliwości od samego początku był przeciw mechanizmowi przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów". I apelował: "Potrzebujemy waszego mocnego wsparcia. Mówimy 'nie' dla nielegalnej imigracji. Wszyscy widzimy, co się dzieje na ulicach Zachodniej Europy. Gwałty, zabójstwa, podpalenia, demolowanie ulic, dzielnice grozy". W nagraniu pokazano prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który w Sejmie pytał: "Czy chcecie państwo, żeby to pojawiło się także w Polsce?".
Problem przyjmowania migrantów, którzy docierają do Europy z Afryki i Azji, w tym szczególnie z Bliskiego Wschodu, od lat jest wykorzystywany przez PiS w walce politycznej. By pozyskać zwolenników, partia gra na emocjach, a konkretnie: na strachu Polaków przed "obcymi". PiS robił już tak np. w kampanii wyborczej w 2018 roku, kiedy to kilka dni przed wyborami samorządowymi Komitet Wyborczy PiS opublikował głośny spot, w którym atakował PO za deklarację przyjmowania uchodźców i straszył Polaków imigrantami.
Przed tegorocznymi wyborami temat migracji jest dla PiS na tyle ważny, że pierwotnie referendum miało dotyczyć tylko kwestii relokacji migrantów. Pomysł przeprowadzenia go wraz z wyborami do Sejmu i Senatu pojawił się po tym, gdy 15 czerwca Sejm głosami posłów PiS, Konfederacji, Kukiz'15 i małych kół prawicowych przegłosował uchwałę, w której wyrażono sprzeciw wobec unijnego mechanizmu relokacji. Od kilku miesięcy politycy PiS forsują bowiem narrację, że Unia Europejska chce zmusić Polskę do przyjęcia określonej liczby migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, a w przypadku odmowy grozi wysokimi karami finansowymi. Zaś w publicznych wypowiedziach Jarosław Kaczyński i inni politycy partii opowiadają o tym, jak to w Zachodniej Europie napływ imigrantów spowodował powstawanie gett w miastach czy wzrost przestępczości.
Jednak zarówno w samym pytaniu referendalnym, jak i we wcześniejszych przekazach PiS na temat relokacji migrantów zawarto nieprawdy i manipulacje, wzmacniając negatywne nastawienie Polaków do cudzoziemców. Przedstawiamy główne tezy wprowadzające opinię publiczną w błąd.
Teza 1: "przymusowa relokacja migrantów"
...zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji...
Nie dla przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów!
Dziś konsekwentnie sprzeciwiamy się próbom narzucenia Polsce przymusowej relokacji nielegalnych migrantów. Nie będzie na to zgody polskiego rządu.
To tylko przykładowe wypowiedzi polityków PiS o tym, że Unia Europejska narzuca Polsce przymusową relokację migrantów z innych krajów. Premier Morawiecki mówił też o tym np. na konferencji prasowej 26 maja, w nagraniu na Twitterze 13 czerwca, na Facebooku 16 czerwca; Jarosław Kaczyński powtarzał to dwukrotnie w wypowiedzi dla PAP, 8 lipca w Polsat News, 28 lipca w Polskim Radiu 24.
"Przymusowa relokacja" to jeden z głównych przekazów PiS dotyczących rozporządzenia migracyjnego przyjętego 8 czerwca przez ministrów państw członkowskich UE na Radzie Unii Europejskiej przy sprzeciwie Polski i Węgier. Wprowadza on mechanizm solidarnościowy, czyli różne formy solidarnej pomocy dla krajów zmagających się z problemem nasilonej migracji spoza Unii Europejskiej.
Komisja Europejska - która według PiS jest autorem mechanizmu przymusowej relokacji - od dłuższego czasu podkreśla jednak, że przymusu nie będzie. Wynika to wprost z projektu unijnego rozporządzenia. Zapisano w nim, że relokacja migrantów z innego kraju członkowskiego jest tylko jednym z trzech sposobów uczestnictwa w mechanizmie solidarnościowym - zamiast niej można wesprzeć kraje poddane presji migracyjnej finansowo lub operacyjnie. To ostatnie oznacza np. wysłanie polskich strażników granicznych do pomocy w patrolowaniu granic zewnętrznych Unii Europejskiej. Wbrew twierdzeniom polityków PiS w projekcie rozporządzenia zapisano, że relokacja ma "charakter dobrowolny".
Już pod koniec czerwca Ylva Johansson, unijna komisarz ds. wewnętrznych odpowiedzialna m.in. za migrację, przekazała w rozmowie z reporterem "Faktów" TVN Michałem Traczem: "Nigdy nie było, nie ma i nie będzie przymusu relokacji uchodźców do Polski". "Polska gości milion uchodźców z Ukrainy. To Polska mogłaby korzystać na europejskiej solidarności i do niczego nie będzie zmuszana" - zapewniła.
Komisarz Johansson poruszyła tym samym kolejną kwestię dotyczącą rzekomej przymusowej relokacji: w rozporządzeniu zapisano, że kraje, które podlegają presji migracyjnej, nie będą musiały brać udziału w mechanizmie solidarnościowym, ponieważ same potrzebują pomocy:
Jeżeli państwo członkowskie znajduje się pod presją migracyjną lub uważa, że znajduje się pod presją migracyjną, lub stoi w obliczu znaczącej sytuacji migracyjnej, co mogłoby utrudnić mu wykonanie deklarowanego wkładu w związku z wyzwaniami, którym to państwo musi sprostać, takie państwo członkowskie powinno móc wystąpić o częściowe zmniejszenie tego wkładu lub całkowite zwolnienie z wniesienia wkładu.
Tego politycy PiS polskiej opinii publicznej nie mówią. Tymczasem przedstawiciele Komisji Europejskiej kilkukrotnie zapewniali, że Polska spełnia te kryteria, bo nie tylko przyjęła uchodźców z Ukrainy, ale musi sobie też radzić z presją na granicy z Białorusią. Komisarz Ylva Johansson potwierdziła to m.in. w piśmie z 10 sierpnia do europosła Roberta Biedronia. "Jeśli ocena byłaby przeprowadzana dzisiaj, biorąc pod uwagę, że Polska gości około milion uchodźców z Ukrainy, to wysoce prawdopodobne jest, że Polska byłaby uznana za kraj pod presją migracyjną i tym samym spełniała warunki do solidarności lub pełnego ograniczenia jej obowiązków solidarnościowych" - napisała.
Co więcej, rzeczniczka Komisji Europejskiej Anitta Hipper 17 sierpnia - a więc już po ogłoszeniu treści polskich pytań referendalnych - w rozmowie z RMF FM zapewniła, że "relokacja nie jest obowiązkowa". Przypomniała, że to tylko jeden z trzech środków solidarnościowych, a kraje członkowskie mają pełną swobodę decydowania, które z nich będą realizować. Powtórzyła zapewnienia Ylvy Johansson dotyczące wyłączenia Polski z jakichkolwiek form solidarności ze względu na presję migracyjną. "Gdyby ocena miała zostać przeprowadzona dzisiaj, to - biorąc pod uwagę, że Polska gości ponad milion Ukraińców - byłaby uznana za kraj znajdujący się pod presją migracyjną i tym samym sama kwalifikowałaby się do solidarności lub do pełnego ograniczenia swojego wkładu solidarnościowego" - powiedziała Anitta Hipper.
Teza 2: "mechanizm narzucony przez unijnych urzędników"
...zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?
Sorry, przyjaciele komisarze, my się nie zgadzamy na taki dyktat i dopóki rządzić będzie Prawo i Sprawiedliwość, nie zgodzimy się.
Polskie granice są święte i zrobimy wszystko, by pozostały bezpieczne! To kwestia fundamentalna i dlatego powinien o niej zadecydować naród w referendum, a nie unijni urzędnicy.
PiS w pytaniu referendalnym błędnie twierdzi nie tylko, że relokacja jest "przymusowa", ale też że to mechanizm "narzucony przez biurokrację europejską". Profesor Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego tak wyjaśniał na Twitterze, dlaczego ten fragment pytania nie jest prawdą: "Propozycja dobrowolnej relokacji w pakiecie solidarnościowym została przedstawiona nie przez mityczną 'biurokrację europejską', tylko przez Rząd Szwecji w ramach sprawowanej Prezydencji w Unii Europejskiej po konsultacjach z Państwami Członkowskimi, co uprawdopodobniło akceptację w Radzie UE".
Szwecja sprawowała prezydencję w UE od stycznia do czerwca 2023 roku. Jak czytamy na stronie Rady Unii Europejskiej, autorem projektu rozporządzenia migracyjnego na przełomie maja i czerwca byli właśnie przedstawiciele szwedzkiej prezydencji. Następnie 8 czerwca Rada Unii Europejskiej - czyli ministrowie spraw wewnętrznych lub ministrowie migracji (czyli nie "biurokraci unijni") pod przewodnictwem szwedzkiej prezydencji porozumieli się w sprawie kształtu rozporządzenia.
Polskę reprezentował wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Bartosz Grodecki, który wraz z reprezentantem Węgier głosował przeciwko rozporządzeniu. Nie należy więc twierdzić, że dokument "narzuciła biurokracja europejska", bo akceptowali go ministrowie 21 krajów członkowskich UE (od głosu wstrzymały się Bułgaria, Malta, Litwa i Słowacja).
Podobnie nieprawdziwa jest teza Morawieckiego, że o kwestii polskich granic chcą decydować "unijni urzędnicy". Dzień po opublikowaniu przez polskiego premiera cytowanego wyżej tweeta na temat udziału unijnych urzędników w procesie tworzenia paktu migracyjnego wypowiedział się rzecznik Komisji Europejskiej Eric Mamer. Przypomniał, że proces legislacyjny trwa, a jak do tej pory przyjęto jedynie stanowisko ministrów poszczególnych państw członkowskich na posiedzeniu Rady UE. "To bardzo ważny krok, ponieważ wiemy, że kraje członkowskie będą odgrywały główną rolę we wdrażaniu tych przepisów, kiedy zostaną przyjęte. Natomiast teraz mamy stanowisko Rady UE i następnym kluczowym krokiem są negocjacje pomiędzy Radą UE a Parlamentem Europejskim" - mówił rzecznik. "Nie będziemy krok po kroku relacjonować tego procesu, ponieważ Komisja Europejska ma swoją szczególną rolę w tym procesie, w tym trialogu. W trialogu chodzi o ustalenie stanowiska między dwoma instytucjami, a KE jest tam po to, by ten proces wspierać. Dlatego będziemy robić, co w naszej mocy, żeby zapewnić, że te dwie instytucje mogą się porozumieć" - dodał.
Rzecznik KE podkreślił więc, że komisarze lub urzędnicy KE nie biorą bezpośrednio udziału w tworzeniu paktu migracyjnego. Robią to ministrowie państw członkowskich i europosłowie, zaś Komisja Europejska i jej urzędnicy pełnią jedynie rolę doradczą.
Teza 3: "nielegalni imigranci"
Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki...
Rząd PiS z całą pewnością nie zgodzi się na żadne eksperymenty, na żadne wymuszenia dotyczące przyjmowania nielegalnych imigrantów.
Jeżeli chodzi o nielegalnych imigrantów, mamy jasne stanowisko: nie i koniec.
Już w czasie kryzysu migracyjnego w 2015 roku w publicznych dyskusjach zwracano uwagę, że sformułowanie "nielegalni imigranci" jest błędne - ma na celu wywoływanie negatywnych emocji u odbiorców, wzbudzanie nienawiści do przybyszów spoza Europy. Mimo to politycy PiS wciąż używają tego określenia. Profesor Maciej Duszczyk tak tłumaczył na Twitterze: "Nie ma czegoś takiego jak 'nielegalny migrant'. Są za to 'nielegalna migracja' lub 'nielegalne przekroczenie granicy'. Aby prawidłowo oddać termin, o kogo chodzi, stosuje się zwrot 'nieudokumentowany migrant'".
Prościej: nie ma "nielegalnych imigrantów", bo po prostu nie ma "nielegalnych ludzi". To jest nielogiczne sformułowanie; słowo "nielegalny" ma wzbudzać negatywne emocje. Właściwy przymiotnik to: "nieudokumentowany", ponieważ głównie są to osoby, które przekraczają granicę Unii Europejskiej bez wymaganych dokumentów potwierdzających ich tożsamość lub prawo do pobytu w danym kraju. Z tego powodu omijają kontrolę w miejscach legalnego przekraczania granicy, np. przejściach granicznych, i decydują się na przechodzenie przez zielone granice czy dostawanie się do państw UE przez morze.
Platforma Współpracy Międzynarodowej ds. Migrantów Nieudokumentowanych (PICUM) już w 2018 roku podkreślała, że mówienie o takich osobach "nielegalni imigranci" jest błędne pod względem prawnym. "Brak uregulowanego statusu imigracyjnego nie jest w większości krajów karalny. Nie stanowi on przestępstwa przeciwko osobom, mieniu, czy bezpieczeństwu narodowemu, zatem podlega prawu administracyjnemu. Jednak nawet w krajach, w których naruszenie prawa imigracyjnego stanowi przestępstwo o charakterze kryminalnym, popełnienie przestępstwa nie czyni z jego sprawcy osoby 'nielegalnej'" - wyjaśniono. Eksperci z PICUM sporządzili katalog powodów, dla których nie należy używać pojęcia "nielegalni migranci". Ich zdaniem jest ono nie tylko dyskryminujące i nieludzkie, ale też mylące i niezgodne z międzynarodowymi zobowiązaniami prawnymi.
Już w latach 70. o nieużywanie frazy "nielegalni migranci" apelowali m.in. Zgromadzenie Ogólne ONZ, Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy, Parlament Europejski, Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. praw człowieka czy Komisja Europejska. Unijna komisarz ds. wewnętrznych Cecilia Malmstrom w 2010 roku mówiła: "Pozwolą państwo, że wyrażę się jasno: nie istnieją imigranci nielegalni. Ludzie przybywają do Unii Europejskiej czasem w sposób niezgodny z przepisami, ale żaden człowiek nie jest nielegalny".
Ponadto w pytaniu referendalnym jest mowa o "tysiącach nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki". W projekcie unijnego rozporządzenia nie ma jednak słowa o regionach pochodzenia migrantów, którzy mieliby zostać objęci paktem migracyjnym. Potwierdza to w swoim komentarzu do treści pytania referendalnego prof. Maciej Duszczyk: "Propozycja solidarności europejskiej, w tym dobrowolnej relokacji, nie została ograniczona do obywateli z Bliskiego Wschodu czy Afryki. Może dotyczyć również Ukraińców czy Białorusinów. Jedynym kryterium jest uprawdopodobnienie prawa do uzyskania ochrony międzynarodowej w Unii Europejskiej".
Teza 4: "kary za nieprzyjmowanie imigrantów"
Dziś UE próbuje zmusić Polskę do przyjęcia nielegalnych imigrantów z innych krajów lub kazać płacić - 22 000 euro rocznie na osobę.
Co to znaczy w języku biurokracji europejskiej przymusowa solidarność? Albo przyjmujesz nielegalnych imigrantów, tylu ilu Komisja Europejska nakaże, albo płać.
Dzisiaj grożą nam potwornymi karami za nieprzyjmowanie nielegalnej imigracji.
O konieczności płacenia 22 tys. euro za nieprzyjęcie każdego imigranta mówił także 15 czerwca w Sejmie Jarosław Kaczyński, zapowiadając referendum. Szacował, że Polska przyjęła od 1,2 do 2 mln uchodźców z Ukrainy i wyliczał: "Gdyby to pomnożyć przez 22 tysiące euro, to będzie to suma wynosząca pomiędzy 20 miliardów euro a 30 miliardów euro. Jeżeli chodzi o pomoc, jaką otrzymaliśmy, to przy bardzo dobrym liczeniu jest to 100 euro na jednego mieszkańca. To jest kpina z Polski, to jest dyskryminacja".
Tylko że podobnie jak relokacja migrantów, tak i wsparcie finansowe nie jest obowiązkowe - stanowi jeden z trzech sposobów udziału w mechanizmie solidarnościowym. Każdy kraj będzie mógł zdecydować, czy wesprze inne państwa poddane presji migracyjnej przez przyjęcie części migrantów, pomoc finansową lub pomoc operacyjną (np. przy patrolowaniu granic zewnętrznych UE). Ponadto - jak wyjaśniamy wyżej - przedstawiciele Komisji Europejskiej zapewniają, że jeśli decyzja miałaby zapadać dzisiaj, Polska kwalifikuje się do zwolnienia z udziału w mechanizmie solidarnościowym. A to znaczy, że nie musiałaby ani przyjmować migrantów, ani wspomagać finansowo lub operacyjnie innych państw UE. Taki jest stan wiedzy na dzisiaj, więc straszenie teraz przez PiS "karami" jest manipulowaniem opinią publiczną.
W dodatku kwota 22 tys. euro, którą powtarzają politycy PiS, nie została jeszcze uzgodniona w Unii Europejskiej. W przyjętym 8 czerwca stanowisku negocjacyjnym Rady Unii Europejskiej dotyczącym m.in. rozporządzenia migracyjnego pojawia się kwota 20 tys. euro, ale to będzie jeszcze tematem negocjacji między Radą UE a Parlamentem Europejskim.
Manipulacją PiS jest też twierdzenie o "karach za nieprzyjmowanie imigrantów" - bo w dokumentach unijnych jest mowa o "wkładzie finansowym". Chodzi o bezpośrednie transfery finansowe do krajów poddanych presji migracyjnej; te środki państwa będą musiały przeznaczyć na projekty dotyczące m.in. zarządzania granicami. Będą to także projekty w państwach spoza UE pomagające zwalczać handel ludźmi lub przemyt ludzi. Korespondent TVN24 w Brukseli Maciej Sokołowski przypomniał w tekście w portalu tvn24.pl, że takie projekty co do zasady popierają polskie władze. "Z jednej strony więc premier Morawiecki zachęca do zwiększenia wydatków na ochronę granic zewnętrznych, na walkę z przemytnikami i współpracę z państwami trzecimi, z drugiej jednak strony przekazywanie pieniędzy na te cele nazywa karą" – pisał.
Teza 5: "prawdziwi uchodźcy z Ukrainy" vs "jacyś dodatkowi"
Oczekiwanie od państwa, które przyjęło milion wojennych uchodźców, by jeszcze przyjmować jakichś dodatkowych, to absurd.
Stosują tutaj podwójną miarę. Bo przecież Polska pokazała prawdziwą solidarność wobec prawdziwych uchodźców. (…) I za tę pomoc, którą my udzieliliśmy, Unia Europejska płaci tyle, co kot napłakał, niemal nic. Pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt euro, jakby dobrze policzyć.
Polska przyjęła uchodźców wojennych z Ukrainy. (...) Czy prosiliśmy wtedy o relokację uchodźców wojennych do innych państw? Nic z tych rzeczy.
Mówiąc o uchodźcach z Ukrainy w kontekście paktu migracyjnego i relokacji migrantów, politycy PiS łączą dwie różne kwestie: uchodźców wojennych po agresji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku oraz trwający od lat kryzys migracyjny w Europie związany z napływem imigrantów i uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. W przypadku uchodźców z Ukrainy mamy do czynienia z osobami legalnie przybyłymi do krajów UE. Zaś migranci i uchodźcy z Afryki i Bliskiego Wschodu najczęściej próbują przekroczyć granicę nielegalnie. Ich status jest niepewny, często nie otrzymują zezwolenia na pracę ani świadczeń.
By przekonać polską opinię publiczną, że negocjacje w Brukseli dotyczące paktu migracyjnego są nieracjonalne, politycy PiS pomijają powyższy kontekst. Nie mówią też o przepisie pozwalającym państwom znajdującym się pod presją migracyjną na wystąpienie z wnioskiem o zwolnienie z udziału w mechanizmie solidarnościowym - który jest jedynym logicznym powiązaniem tematu relokacji migrantów z obecnymi w Polsce uchodźcami z Ukrainy.
Teza 6: PO chciała przyjmować "dziesiątki tysięcy nielegalnych imigrantów"
Szanowni Państwo, to jest specjalne pismo ministra Platformy Obywatelskiej, ministra administracji, który 5 września 2015 roku pisze do wszystkich wojewodów, żeby zarezerwowali miejsca pracy dla uchodźców, dla nielegalnych imigrantów. Żeby każdy wojewoda, każdy wojewoda szukał miejsc w całym województwie, minimum pięćdziesiąt osób w jednym miejscu.
Rząd Platformy Obywatelskiej, mamy na to dowody, przygotowywał dziesiątki tysięcy miejsc dla nielegalnych imigrantów.
Ta teza nie jest nowa, tylko wraca w tegorocznej kampanii wyborczej - podobny był wydźwięk wspomnianego spotu PiS z 2018 roku. W tym przekazie chodzi o bezpośrednie uderzenie w opozycję jako partię sprzyjającą "nielegalnym imigrantom", co może odebrać jej głosy w wyborach. W 2018 roku PiS straszył, że gdy PO dojdzie do władzy, zlikwiduje urzędy wojewódzkie, dzięki czemu samorządy będą wpuszczać imigrantów z państw muzułmańskich.
Teraz premier Mateusz Morawiecki "ma dowód" - pokazuje dokument, w którym minister administracji w rządzie PO-PSL miał pisać do wojewodów z prośbą o rezerwację miejsc pracy dla uchodźców. 18 lipca Kancelaria Prezesa Rady Ministrów przesłała Konkret24 skan pisma, którym wymachiwał premier w Sianowie. Nie dowodzi ono jednak zgody rządu PO-PSL czy samej PO na nielegalną imigrację; w piśmie nie wymagano od wojewodów, by "zarezerwowali miejsca pracy dla uchodźców". Dokumentu nie podpisał ówczesny minister administracji i cyfryzacji Andrzej Halicki, tylko jeden z wiceministrów. Zwracał się z prośbą do wojewodów o weryfikację informacji z poprzedniego roku o obiektach z potencjalnym przeznaczeniem na zakwaterowanie cudzoziemców. Resort zobowiązał wojewodów do "bieżącego monitorowania sytuacji związanej z kryzysem migracyjnym". Pismo kończy się ostrzeżeniem przed nagłym, niekontrolowanym napływem cudzoziemców - wbrew słowom Morawieckiego bynajmniej nie wspomina o "zgodzie na nielegalną imigrację" czy o rezerwowaniu miejsc pracy dla "nielegalnych imigrantów". We wrześniu 2015 roku minister Andrzej Halicki dystansował się od pisma i tłumaczył, że zostało wysłane w związku z wnioskiem Urzędu do Spraw Cudzoziemców.
Komunikaty Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z 2015 roku dowodzą, że zakładano wówczas dokładną weryfikację przybyszów już w kraju pierwszego przejazdu. Przed przyjęciem danego migranta najpierw cała dokumentacja, wraz z odciskami palców tej osoby, miała trafić do Polski. "Polska przyjmie tylko uchodźców, czyli osoby, które posiadają uzasadnioną obawę przed prześladowaniem w kraju z którego pochodzą" - napisano w poradniku wydanym we wrześniu 2015 roku przez MSW.
Z doniesień prasowych z 2015 roku, które prześledziliśmy, wyłania się obraz raczej chłodnej i pragmatycznej reakcji ówczesnego polskiego rządu na kryzys migracyjny - co stoi w sprzeczności z twierdzeniami Mateusza Morawieckiego. 10 września 2015 roku podczas XXV Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdroju premier Ewa Kopacz podkreślała wprawdzie, że sprawa uchodźców "to test na przyzwoitość", ale zaznaczała, że "Polski nie stać dzisiaj na przyjmowanie imigrantów ekonomicznych". Mówiła też, że w negocjacjach z innymi krajami Unii Europejskiej w sprawie rozdzielania imigrantów Polska stawia warunki, między innymi pełnej kontroli polskich służb nad osobami, które zamierzano przyjąć.
CZYTAJ TEŻ W KONKRET24: Wybory wraz z referendum. Co trzeba wiedzieć, by dobrze zagłosować
Źródło: Konkret24