Spór o referendum w sprawie prawa aborcyjnego był jednym z gorętszych momentów debaty Szymona Hołowni i Magdaleny Biejat. Marszałek Sejmu przekonywał, że w obecnej sytuacji "optymalne będzie referendum". Wyjaśniamy, dlaczego samo referendum nie przesądzi o zmianie prawa.
Dwoje kandydatów na prezydenta - kandydatka Lewicy, wicemarszałek Senatu Magdalena Biejat i marszałek Sejmu, lider Polski 2050 Szymon Hołownia - starli się 30 kwietnia w Gdyni w debacie prowadzonej w formule jeden na jeden. Na początku Biejat i Hołownia zadali sobie nawzajem po dwa pytania, później oboje odpowiadali na pytania wyborców. Na koniec kandydaci wygłosili wypowiedzi swobodne.
Jedno z pytań od publiczności dotyczyło dostępności aborcji do 12. tygodnia niezależnie od sytuacji, w kontekście dzieci z niepełnosprawnościami. "Czy i jakie mechanizmy zamierzają państwo wprowadzić, żeby budować świadomość społeczeństwa o wartości życia każdego człowieka, niezależnie od jego stanu zdrowia i sprawności?" - pytała kobieta, która przedstawiła się jako adopcyjna mama dziecka z niepełnosprawnością. Jej pytanie rozpoczęło gorącą dyskusję kandydatów o referendum w sprawie dostępności aborcji.
"To jest sprawa, która zawsze wraca w kampaniach wyborczych, mówię o dostępności aborcji. A ona bardzo rzadko, mimo że wraca w kampaniach wyborczych, jest realnie przez polityków rozwiązywana. Wraca w kampaniach, a kobiety dalej cierpią, a dramaty dalej się dzieją" - odpowiedział Hołownia. Stwierdził, że nie rozumie, dlaczego od lipca 2024 roku nie zebrała się ponownie komisja nadzwyczajna do rozpatrzenia projektów ustaw dotyczących prawa do przerywania ciąży (zebrała się tylko raz, nie ma zaplanowanych posiedzeń). Oraz dlaczego gotowa do procedowania ustawa o aborcji (chodzi tu zapewne o poselski projekt ustawy o zmianie ustawy Kodeks karny zakładający częściową dekryminalizację przerywania za zgodą kobiety jej ciąży) ciągle pozostaje we wspomnianej komisji.
"Trzeba zacząć robić rzeczy. Może trzeba zrobić referendum, jak Lewica postulowała w szesnastym roku. Bo przecież i Włodzimierz Czarzasty, i inni wtedy byli wielkimi zwolennikami referendum. Skoro klasa polityczna nie potrafi, to niech naród zabierze jej lejce i sam zdecyduje w tej sprawie" - mówił Hołownia.
Magdalena Biejat najpierw zauważyła: "Nie mieszajmy praw osób z niepełnosprawnościami z prawem kobiet do decyzji". Następnie zwróciła się do Hołowni: "I śmiać mi się chce Szymon, kiedy mówisz o tym, że czas, żebyśmy wzięli się do roboty i zabrali się do rzeczy. Bo ja się zgadzam, tylko ja ciągle słyszę o tym, że trzeba zrobić referendum, mimo że nawet ja, szanowni państwo, nigdy referendum nie postulowałam, bo wiem, że w dzisiejszych czasach - a czasy się zmieniły przez prawie dziesięć lat - referendum służy dzisiaj głównie do tego, żeby ukrywać, żeby nie musieć podejmować decyzji".
Gdy Hołownia zaoponował: "Nieprawda" - Biejat kontynuowała: "A wyborcy wybrali nas po to, żebyśmy tę decyzję umieli podjąć". Hołownia ponownie odparł: "Nieprawda". Wtedy Biejat dodała: "Żeby było jasne: referendum niczego nie załatwi w jeden dzień, bo potem i tak trzeba wypracować ustawę, trzeba ją przyjąć. I zastanawia mnie, co się stanie z twoimi kolegami, którzy dzisiaj zasłaniają się swoim sumieniem. Stracą sumienie po referendum? Przestaną je mieć? Wydaje mi się, że nie". "Będzie im groził Trybunał Stanu i wiesz o tym dobrze" - odpowiedział Hołownia. "Trybunał Stanu za to że.... nie ma takiego prawa" - odparła Biejat.
W dalszej dyskusji Szymon Hołownia znowu podkreślał wagę referendum w rozwiązaniu tak spornej kwestii jak prawo do aborcji. "Ja jestem kimś, kto w przeciwieństwie do ciebie chce uszanować wolę narodu. Nie zasłania się posłami, nie zasłania się koalicyjnymi partyjnymi gierkami, tylko mówi - również po tym, jak Lewica nie była w stanie i Platforma, i inni tego problemu realnie rozwiązać - mówi: 'To teraz niech przemówi naród, niech naród zdecyduje'. Dlaczego boisz się głosu Polaków?" - przekonywał Magdalenę Biejat.
Potem pytanie zadała młoda kobieta: dlaczego osobami decydującymi - bo mogliby brać udział w referendum - mieliby być "emeryci, księża i zakonnice", których ten problem nie dotyczy? Wtedy Hołownia powtórzył: "Są tacy, którzy mówią: w Sejmie, przez Senat, przez prezydenta. Są tacy jak ja, którzy mówią, że patrząc na to, co się dzieje, optymalne będzie referendum".
No właśnie, czy referendum byłoby rozwiązaniem sporu? Czy jak "naród przemówi", to "naród zdecyduje"? Otóż nie.
Referendum w sprawie aborcji? To nie jest nowy pomysł Hołowni
Postulat Szymona Hołowni w sprawie przeprowadzenia referendum dotyczącego prawa do aborcji nie jest nowy. "Chcecie realnej zmiany, to może być już trudno w tym Sejmie - dużo łatwiej będzie w polskim społeczeństwie. I dlatego mówimy o referendum" - mówił 9 marca 2023 roku na spotkaniu w Tychach. W grudniu 2024 roku stwierdził, że ustawa wprowadzająca możliwość aborcji do 12. tygodnia ciąży "nie wyjdzie" z Sejmu w tej kadencji, że jako poseł nie zagłosowałby za taką ustawą, ale jeśli społeczeństwo zgodziłoby się na to w referendum, to prezydent musi taką ustawę podpisać. "Również ja, bo prezydent ślubuje na konstytucję, a tam jest wyraźnie powiedziane, że referendum to jest moment, w którym społeczeństwo zabiera prezydentowi i innym organom państwa władzę z ręki" - tłumaczył.
Jak wyjaśnialiśmy w Konkret24, w wyniku przeprowadzenia referendum prezydent nic nie "musi", choć powinien. Artykuł. 125. Konstytucji RP stanowi, że "w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa może być przeprowadzone referendum ogólnokrajowe". Inicjatywa przeprowadzenia referendum ogólnokrajowego należy do: - prezydenta (musi mieć jednak zgodę Senatu uzyskaną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów); - Sejmu - który decyduje o referendum bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów z własnej inicjatywy albo na wniosek Senatu, Rady Ministrów lub pół miliona obywateli.
Jeśli do referendum w sprawie aborcji miałoby dojść z inicjatywy Sejmu, to zgodnie z art. 65 ust. 3 Regulaminu Sejmu "Sejm może postanowić o poddaniu określonej sprawy pod referendum z własnej inicjatywy na wniosek złożony przez Prezydium Sejmu, komisję sejmową lub co najmniej 69 posłów". Obecnie kluby parlamentarne Polska 2050 i PSL mają po 32 członków. Daje to razem 64 posłów. Jeśli skłonią kilku innych posłów do podpisania wniosku o referendum, to - po przeprowadzeniu debaty - Sejm w drodze uchwały głosuje nad takim wnioskiem. By go przyjąć, muszą być spełnione wyżej wskazane warunki. Prezydent nie ma prawnych możliwości zablokowania uchwały Sejmu w sprawie przeprowadzenia referendum.
Co po referendum? Wszystko w rękach parlamentu
Zakładając, że referendum w sprawie prawa aborcyjnego by się odbyło, jego wynik byłby wiążący (tj. zagłosowało w nim więcej niż połowa uprawnionych do głosowania), a na pytanie lub pytania o złagodzenie przepisów dotyczących aborcji większość głosujących odpowiedziała pozytywnie - to następnie według art. 67 ustawy o referendum z 2003 roku:
Właściwe organy państwowe podejmują niezwłocznie czynności w celu realizacji wiążącego wyniku referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem przez wydanie aktów normatywnych bądź podjęcie innych decyzji, nie później jednak niż w terminie 60 dni od dnia ogłoszenia uchwały Sądu Najwyższego o ważności referendum w Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej.
Kim są te "właściwe organy państwowe"? Według dra. Mateusza Radajewskiego z Wydziału Prawa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu, jeśli przedmiotem referendum były zmiany ustawodawcze, to "inicjatywę ustawodawczą w tej sprawie może wykonać każdy uprawniony podmiot". Zgodnie z konstytucją (art. 118) inicjatywę ustawodawcą mają: posłowie, Senat, prezydent, rząd i grupa 100 tys. obywateli.
Według nieżyjącego już wybitnego konstytucjonalisty prof. Piotra Winczorka realizacja wiążącego wyniku referendum "jest głównie obowiązkiem Rady Ministrów, albowiem do niej należy prowadzenie wewnętrznej i zagranicznej polityki państwa". Natomiast co do prezydenta, to - jak napisał prof. Winczorek w pracy "Kilka uwag o polskich referendach" - "ze względu na to, że przedmiotowy zakres jego zadań jest konstytucyjnie ograniczony (por. art. 126 ust. 1 i 2), oczekiwać by należało, że będzie korzystał z inicjatywy ustawodawczej o tyle, o ile dana sprawa należy do tego właśnie zakresu, a także gdy sam był inicjatorem referendum w tej sprawie". Artykuł 126 ust. 1 i 2 Konstytucji RP stanowią, że prezydent jest najwyższym przedstawicielem władzy i czuwa nad przestrzeganiem konstytucji. Innymi słowy, według prof. Winczorka, prezydent zgłasza projekt ustawy realizującej wynik referendum tylko wtedy, kiedy referendum zostało przeprowadzone z jego inicjatywy i w sprawach dotyczących konstytucji.
Inaczej rolę prezydenta widzi dr Radajewski. W przypadku bierności "właściwych organów państwowych" - jak napisał ekspert w opinii dla Konkret24 - "projekt ustawy powinien przygotować Prezydent RP jako organ czuwający nad przestrzeganiem konstytucji (art. 126 ust. 1), a zatem również czuwający nad wykonaniem woli narodu wyrażonej w wiążącym referendum".
I tu dochodzimy do kwestii "naród decyduje". Niezależnie od tego, kto - prezydent, posłowie czy rząd - zajmie się opracowaniem projektu ustawy mającego wprowadzić w życie wolę narodu wyrażoną w referendum, prace nad taką ustawą będą się jednak toczyć zwykłym trybem ustawodawczym.
Co to oznacza? Ano to, co wyjaśniała Magdalena Biejat podczas debaty: że i tak od polityków w parlamencie będzie zależało, jak stosowna zmiana prawa będzie brzmiała i czy zostanie przegłosowana. Jeśli propozycja ustawy nie zyska większości, nowe prawo nie wejdzie w życie.
Prezydent może zawetować
Przyjmując jednak, że nowe prawo uda się uchwalić, to - jak w przypadku każdej innej ustawy - prezydentowi przysługuje prawo weta oraz odesłania ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, by ten zbadał jej zgodność z konstytucją. Zdaniem dr. Radajewskiego prezydent nie może jednak tego zrobić "wyłącznie dlatego, że nie zgadza się z postulowaną zmianą, w tym zakresie jest bowiem związany wolą narodu wyrażoną w referendum".
Rafał Dubowski, ekspert ds. legislacji w sejmowym Biurze Ekspertyz i Oceny Skutków Regulacji, w kwietniu 2024 roku podobnie wyjaśniał redakcji OKO.press. "Należy jednak wykluczyć dopuszczalność zgłoszenia przez Prezydenta RP weta ustawodawczego wobec ustawy, która stanowi realizację wiążącego wyniku referendum ogólnokrajowego, motywowanego wyłącznie tym, że odmiennie ocenia sprawę będącą przedmiotem referendum".
W analizie dla Konkret24 dr Radajewski tłumaczył: "Prezydent może jednak swobodnie skorzystać z tych instrumentów (weto, odesłanie do TK - red.), gdy stwierdzi, że uchwalona przez parlament ustawa nie wykonuje wyniku referendum albo czyni to w niewłaściwy sposób. Np. jeśli naród w referendum wypowie się ogólnie za liberalizacją przepisów aborcyjnych bez określenia granic czasowych legalnej aborcji, prezydent będzie mógł zawetować ustawę, która będzie dopuszczać aborcję na życzenie do 14. tygodnia ciąży, wskazując, że jego zdaniem granicą w tym wypadku powinien być 12. tydzień; tak samo prezydent będzie mógł zawetować zwykłą ustawę, jeśli stwierdzi, że realizacja wyrażonej w referendum woli narodu wymaga uchwalenia nie zwykłej ustawy, lecz ustawy o zmianie konstytucji".
Jeśli prezydent zawetuje ustawę realizującą wynik referendum, do odrzucenia weta potrzeba 3/5 głosów w obecności minimum połowy ustawowej liczby posłów. Czyli samo referendum o niczym nie przesądzi, a cały proces uchwalania nowego prawa w wyniku referendum będzie w rękach polityków.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Adam Warżawa/PAP