Bardzo popularny wpis, który rozchodzi się w sieci także w polskojęzycznej wersji, podaje, że Angela Merkel miała powiedzieć: "musimy odebrać ci wolność słowa, bo inaczej społeczeństwo nie będzie wolne". Choć kanclerz Niemiec rzeczywiście wypowiadała się na temat wolności wypowiedzi, z jej strony nie padły takie słowa. Mówiła o granicach wolności, gdy szerzy się nienawiść i narusza godność innego człowieka.
Obejrzyj do końca - takim apelem rozpoczyna się wpis kanadyjskiego prawicowego komentatora i aktywisty politycznego Ezry Levanta (sam o sobie mówi jako o libertarianinie i konserwatyście), w którym pisze on dalej: "Angela Merkel mówi: musimy odebrać ci wolność słowa, bo inaczej społeczeństwo nie będzie wolne".
Poniżej zamieścił wideo niemieckiej stacji Deutsche Welle z krótkim fragmentem wystąpienia kanclerz Niemiec przed Bundestagiem.
Wpis w kilka dni zdobył sporą popularność w internecie. Polubiło go ponad 14 tys. osób, a ponad 10 tys. zdecydowało się udostępnić. Dosłowne tłumaczenie wpisu Levanta można znaleźć także w polskiej sieci.
Na zamieszczonym we wpisie wideo, tłumaczonym także na język angielski, nie padają jednak słowa zasugerowane przez autorów postów. Kanclerz Merkel mówi o "granicach wolności słowa", ale używa tego sformułowania w innym, wyjaśnionym przez siebie, kontekście.
Niezależnie od tego, czy wpis Levanta miał być pewnego rodzaju omówieniem i komentarzem do słów Merkel, informacyjny charakter wpisu ze sformułowaniem "Angela Merkel mówi" wprowadził część internautów w błąd.
Widać to w komentarzach pod polskojęzycznym wpisem, z których wynika, że niektórzy internauci uwierzyli, że Merkel rzeczywiście użyła słów "zacytowanych" na Twitterze. "Jej odebrać wolność słowa, bo na Europę sprowadziła niebezpieczeństwo i zagrożenie. POWINNA ZA TO ODPOWIEDZIEĆ", "Muszę odebrać ci wolność, inaczej nie będziesz wolny. Czyli stalinowskie ‹‹ufaj i kontroluj›› w praktyce", "Może czas zaprosić Angelę do PL??? Niech to ogłosi publicznie, jako nowy projekt do PE" - pisali niektórzy z nich.
"Granice zaczynają się tam, gdzie szerzy się nienawiść"
Wystąpienie Angeli Merkel przed Bundestagiem, którego fragment o wolności słowa trafił w skróconej wersji do sieci, miało miejsce 27 listopada tego roku. Było częścią tzw. Debaty Generalnej (niem. Generaldebatte), czyli corocznej ogólnej dyskusji o polityce państwa niemieckiego, która tradycyjnie ma miejsce podczas debat o ustawie budżetowej na następny rok. Stałą częścią Generaldebatte jest wystąpienie kanclerza.
W tym roku Merkel znaczną jego część poświęciła polityce zagranicznej, odnosząc się do 70-lecia powstania NATO. Wykorzystała także symboliczne znaczenie innej okrągłej rocznicy, 30-lecia upadku muru berlińskiego, żeby wezwać do większej jedności w kraju i debacie publicznej. Podkreśliła, że obecnie wiele osób skarży się na ograniczanie im wolności słowa. Właśnie w tej ostatniej części jej wystąpienia padają sformułowania, które potem zostały przekształcone w twitterowych wpisach. Zgodnie z oficjalną transkrypcją, kanclerz Niemiec powiedziała:
"Wolność słowa w naszym kraju jest nam dana. Tym, którzy stale twierdzą, że nie mogą już wyrażać swojej opinii, muszę powiedzieć: kto wyraża swoje zdanie, także manifestacyjnie, musi liczyć się z tym, że może wywołać to sprzeciw. Nie ma wolności słowa za darmo. Nie zawsze każdy ma rację.
prawda
Ale wolność wypowiedzi ma swoje granice. Zaczynają się tam, gdzie szczuje się na innych, gdzie szerzy się nienawiść. Zaczynają się tam, gdzie naruszana jest godność innych. Angela Merkel
Przeciwko temu musimy i będziemy stać w tej izbie (Bundestagu - red.). Poradzimy sobie z tym. W przeciwnym razie nasze społeczeństwo nie będzie tym, czym było" - dodała Merkel.
Niemiecka walka z hejtem
Ożywiona dyskusja o granicach wolności słowa w Niemczech, zwłaszcza w niemieckim internecie, toczy się już od dłuższego czasu. Ma to związek m.in. z przyjętym na początku 2018 roku prawodawstwem, które nakłada na wszystkie platformy społecznościowe gromadzące co najmniej dwa miliony użytkowników obowiązek usuwania treści mogących nawoływać do nienawiści.
Zgodnie z jego zapisami, administratorzy portalu mają 24 godziny od zgłoszenia treści na ocenienie jej hejterskiego charakteru i usunięcie z platformy. W przypadku większych wątpliwości, wymagających analizy prawnej, czas ten wydłuża się do tygodnia. Kara za niedostosowanie się do tego wymogu może sięgnąć nawet 50 mln euro.
Jedna z najgłośniejszych spraw wytoczonych na podstawie przepisów o przeciwdziałaniu mowie nienawiści zakończyła się w lipcu wyrokiem dla Facebooka. Amerykańska platforma musiała zapłacić niebagatelną sumę dwóch milionów euro za niezrealizowanie zapisów dotyczących raportowania swojej działalności.
Federalne Biuro Sprawiedliwości w Bonn oceniło, że raport za pierwsze półrocze 2018 roku, w którym Facebook był zobowiązany do przedstawienia swojej strategii walki z mową nienawiści, jest niekompletny i daje opinii publicznej zniekształcony obraz tych treści, które mogą być zakwalifikowane przez Facebooka jako szkodliwe.
Autor: Michał Istel / Źródło: Konkret24; Zdjęcie tytułowe: PAP/EPA/HAYOUNG JEON