Kandydatka PiS do europarlamentu Małgorzata Gosiewska broni prezesa partii - jej zdaniem Jarosław Kaczyński nigdy nie mówił, że migranci przenoszą pasożyty. Przypominamy, kiedy takie słowa padły.
Posłanka PiS i kandydatka tej partii do Parlamentu Europejskiego ("jedynka" w okręgu warszawskim) 3 czerwca w programie "Bez uników" w radiowej Trójce dyskutowała z prowadzącą Renatą Grochal między innymi o problemie migrantów. Przekonywała, że wybudowana za rządów Zjednoczonej Prawicy zapora na polsko-białoruskiej granicy jest szczelna, a funkcjonariusze Straży Granicznej postępowali humanitarnie. "Zawsze byliśmy otwarci na uchodźców wojennych, migrantów, osoby skrzywdzone w krajach, w których żyją. Zawsze można było udać się do konsulatu, poprosić o wizę" - mówiła Gosiewska.
Na to Renata Grochal zauważyła: "Nie zawsze byliśmy otwarci na migrantów, ponieważ przypominam sobie cytat Jarosława Kaczyńskiego, który mówił, że ci migranci przenoszą pasożyty w swoich organizmach, które mogą być groźne dla Polaków".
Posłanka Gosiewska zaprzeczyła: "Nie, akurat... Proszę mi pokazać ten cytat. Ja znam takie cytaty, ale osób, których nie będę tu wspominać i nie należą do mojej formacji". Na uwagę dziennikarki, że był to cytat z Kaczyńskiego, Gosiewska ponownie zaprzeczyła:
Nie, nieprawda. Proszę mi pokazać ten cytat. Nie było takiego cytatu.
I tłumaczyła dalej: "Jarosław Kaczyński ostrzegał przed migrantami zalewającymi Europę w 2015 roku, wtedy kiedy na końcówce rządów Platformy Obywatelskiej, która chciała nasz kraj obciążyć tymi kwotami, tak zwanymi kwotami uchodźców i zalać Polskę grupami przestępczymi, które wraz z tymi falami do Polski by się dostały".
Jednak polityczka PiS się myli. Kontrowersyjna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego padła w 2015 roku, w środku europejskiego kryzysu migracyjnego - i wywołała falę komentarzy.
Kaczyński o migrantach i pasożytach
Prezes PiS swoje wątpliwości dotyczące przyjęcia uchodźców wyraził podczas kampanii wyborczej do parlamentu, na spotkaniu z wyborcami w Makowie Mazowieckim 13 października 2015 roku. Wówczas trwał kryzys migracyjny w Europie, blisko 880 tysięcy osób dotarło do Unii Europejskiej przez terytorium Grecji i Włoch. W maju po raz pierwszy w historii europejskiej polityki migracyjnej Komisja Europejska wnioskowała o relokację osób ewidentnie wymagających ochrony międzynarodowej wewnątrz UE. Wtedy program nie zakończył się sukcesem.
Kaczyński na przedwyborczym spotkaniu z sympatykami poruszył temat migrantów i przekonywał między innymi, że tą sprawą powinien się zainteresować minister zdrowia. Wtedy powiedział:
Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie. Cholera na wyspach greckich, dezynteria w Wiedniu. Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, a mogą tutaj być groźne. To nie oznacza, żeby kogoś dyskryminować, ale sprawdzić trzeba.
Dyzenteria jest ostrą chorobą zakaźną jelit, szczególnie jelita grubego; nieleczona może prowadzić do śmierci. Cholera natomiast rozprzestrzenia się głównie poprzez zanieczyszczoną wodę i żywność; nieleczona może spowodować śmierć przez odwodnienie i niewydolności nerek w ciągu kilku godzin. Jej ostatnia epidemia była w XIX wieku.
Tę wypowiedź prezesa PiS trudno było wówczas rozpatrywać w kategoriach troski o zdrowie i życie Polaków - było to straszenie imigrantami. Na słowa Kaczyńskiego zareagował już następnego dnia wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki: zauważył, że kilkadziesiąt tysięcy Polaków wyjeżdża co roku do krajów tropikalnych i nie powoduje to poważnych zagrożeń epidemiologicznych w naszym kraju. Zapewnił prezesa PiS, że przyjazd kilku tysięcy osób nie zmieni tej sytuacji, że Polska ma doskonałe i wydolne systemy bezpieczeństwa sanitarnego oraz nadzoru epidemiologicznego. - Jeżeli te osoby (imigranci) mają jakieś problemy zdrowotne, a pewnie tak, bo mają trudniejsze warunki życia, to jesteśmy gotowi i przygotowani na przyjęcie tych ludzi, udzielenie im odpowiedniej pomocy zdrowotnej, na zabezpieczenie chorób zakaźnych - zapewnił wiceminister zdrowia.
Kategoryczniej zareagowali politycy, którzy oskarżyli Kaczyńskiego o szerzenie rasizmu i "język nazizmu". Sprawę zgłoszono do prokuratury - chodziło o publiczne nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych i znieważanie grupy osób z powodu jej przynależności rasowej, etnicznej i wyznaniowej. Sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Ostrołęce. Ta postępowanie w sprawie zleciła policji w Makowie Mazowieckim, która dochodzenie wszczęła 27 listopada. 31 grudnia 2015 roku umorzyła dochodzenie.
Jarosław Kaczyński potem próbował wytłumaczyć się ze swoich słów. 14 października 2015 roku na spotkaniu w Brzezinach zachęcał: "Każdy z nas może zajrzeć do 'Dziennika Ustaw' z tego roku, pod numer 1501, tam jest rozporządzenie ministra zdrowia, który właśnie tę sprawę reguluje". "To rozporządzenie wykonawcze do ustawy o cudzoziemcach i tam zagrożenie tymi chorobami, o których mówiłem, jest podstawą do odmowy wpuszczenia czy zapewnienia stałego pobytu w kraju. Jeżeli mamy tutaj nazizm, to nazizm tego rządu, tego ministra i to nazizm tej pani premier. Oczywiście mówię to żartem. Chodzi o to, żeby w kampanii nie przekraczać pewnych granic absurdu, bo to są po prostu granice absurdu" - twierdził prezes PiS.
Jeśli Kaczyński przywołał rozporządzenie ministra zdrowia, o którym wspomniał (z 17 września 2015 roku, w sprawie chorób zakaźnych, których rozpoznanie lub podejrzenie wystąpienia może stanowić podstawę odmowy wjazdu cudzoziemca na terytorium RP) - to trudno wyjaśnić, dlaczego. Nie ma w nim bowiem nic na temat pasożytów i pierwotniaków, które w jakichś ciałach są niegroźne, a dla Polaków stają się groźne.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Paweł Supernak/PAP, Radek Pietruszka/PAP