Politycy Prawa i Sprawiedliwości głoszą, że rządy koalicji PO-PSL były okresem "osłabiania siły Wojska Polskiego" i "systemowej likwidacji jednostek". Chwalą się, że to PiS odbudowuje potencjał polskiego wojska. Przypominamy, czego rządzący nie mówią - bo bez kontekstu historycznego i politycznego ta narracja jest manipulacją.
W sobotę 5 sierpnia premier Mateusz Morawiecki spotkał się z żołnierzami i dowódcami Batalionu Dowodzenia Marynarki Wojennej w Wejherowie. W swoim przemówieniu powtórzył jeden z głównych przedwyborczych przekazów PiS: o tym, że za rządów koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego likwidowano jednostki wojskowe, a teraz rząd Zjednoczonej Prawicy je przywraca. "To, co odziedziczyliśmy po rządach Platformy Obywatelskiej, jeśli chodzi o polską armię, polskie wojska, to były prawdziwe zgliszcza. I nie potrzeba było do tego żadnej wojny. Ponad sześćset jednostek wojskowych, jednostek operacyjnych w wojsku zlikwidowanych" - mówił premier. Zapowiedział opublikowanie "mapek hańby", na których kancelaria premiera miała pokazać "główne jednostki wojskowe, które były likwidowane". Rzeczywiście, mapki jeszcze tego samego dnia pojawiły się na oficjalnej stronie kancelarii premiera i na jej kontach w mediach społecznościowych.
Mapki nie są nowe. Pojawiły się w lutym wraz z przekazem o "629 jednostkach organizacyjnych Sił Zbrojnych RP zlikwidowanych za czasów rządów koalicji PO-PSL" w tweecie ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka. Na czterech mapach ilustrujących post pokazano owe "najważniejsze zlikwidowane jednostki", a komentarz Błaszczaka był streszczeniem narracji PiS o niszczeniu polskiej armii przez PO-PSL: "Rządy koalicji PO-PSL to okres systemowej likwidacji jednostek i osłabiania siły Wojska Polskiego. W latach 2008-15 rozformowano 629 jednostek organizacyjnych Sił Zbrojnych RP. Rząd PiS konsekwentnie odbudowuje potencjał wojska, tworząc nowe jednostki i kupując nowoczesny sprzęt".
Kwestie bezpieczeństwa i obronności należą do głównych tematów kampanii. Rządzący podnosili go już w 2022 roku po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, ale w tym roku wykorzystują go szczególnie, uderzając w PO. Tezę o "zwijaniu armii" i likwidacji jednostek powtarzali m.in. marszałek Sejmu Elżbieta Witek (6 sierpnia: "Zredukowano armię do dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy zawodowych żołnierzy i przeniesiono jednostki na zachód, likwidując tutaj na wschodzie. Polska okazała się całkowicie bezbronna"); minister edukacji Przemysław Czarnek (5 sierpnia: "Tych jednostek wojskowych i posterunków policji za czasów naszych poprzedników zlikwidowano ponad tysiąc. My je odtwarzamy"); prezes PiS Jarosław Kaczyński (nagranie z 5 sierpnia: "Za ich czasów znikały jednostki wojskowe i posterunki policji, w sumie ponad tysiąc. Dzisiaj je odbudowujemy").
Nie tylko te cztery pokazane wyżej mapy rozpowszechniają politycy PiS. Są i inne, jak np. w tweecie ministra Błaszczaka z 4 sierpnia o jednostkach rakietowych obrony powietrznej. Wskazywanie przykładów zlikwidowanych jednostek stało się ostatnio stałym punktem wizyt polityków PiS w terenie. Tak było m.in. z jednostkami z Siedlcach, Ostródzie czy Lublinie. W przypadku niektórych są jednak kontrowersje co do tego, kto naprawdę odpowiada za decyzję o rozformowaniu czy likwidacji danej jednostki. Na przykład po tym, jak 6 sierpnia Przemysław Czarnek i szef gabinetu politycznego Jarosława Kaczyńskiego Michał Moskal na konferencji mówili o likwidacji 3. Brygady Zmechanizowanej z Lublina, "Gazeta Wyborcza" prostowała: "formalnie wojsko wyjechało z Lublina w 2008 r., czyli już za rządów koalicji PO-PSL, ale decyzje w tej sprawie podjął rząd PiS".
Nie analizujemy tu jednak historii każdej wymienianej przez polityków PiS jednostki - chodzi o całą narrację na temat tego, co się działo w polskim wojsku przed rządami Zjednoczonej Prawicy. A to ważne, gdyż bez wyjaśnienia powodów podejmowanych decyzji obecny przekaz rządu wprowadza opinię publiczną w błąd. Nie chodzi bowiem o to, że "likwidowano jednostki", tylko o przekształcanie struktur polskiej armii, na które zdecydował się polski rząd, a poparła opozycja. O decyzje podejmowane w ramach sojuszu NATO, którego członkiem jest Polska. O zmiany wymuszone likwidacją zasadniczej służby wojskowej. I wreszcie o zupełnie odmienną sytuację polityczną w Europie.
Poprosiliśmy ekspertów ds. wojskowości - w tym dwóch generałów i wiceministrów obrony narodowej - o wyjaśnienie kontekstu podejmowanych w latach 2008-2015 decyzji. Na nasze pytania odpowiedzieli: generał Stanisław Koziej - były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i wiceminister obrony narodowej w latach 2005-2006; generał Waldemar Skrzypczak - były dowódca Wojsk Lądowych i wiceminister obrony narodowej w latach 2012-2013; doktor Michał Piekarski z Zakładu Studiów nad Bezpieczeństwem Uniwersytetu Wrocławskiego.
Do 2014 roku "koncepcja bezpieczeństwa kooperatywnego" w NATO
Eksperci podkreślają, że decyzje dotyczące polskiego wojska trzeba analizować przede wszystkim w oparciu o to, co się działo wokół Polski, jaka była sytuacja bezpieczeństwa w Europie i na świecie.
- A warunki bezpieczeństwa były zupełnie inne niż dzisiaj. Przypomnijmy: były nawet takie rozważania, że Rosja może wstąpić do NATO - mówi gen. Stanisław Koziej. - W erze pozimnowojennej, od lat 90. aż do 2014 roku, czyli ataku Rosji na wschodnią Ukrainę i Krym, w Europie dominowała koncepcja bezpieczeństwa kooperatywnego. NATO nastawiało się na kooperację, a nie na konfrontację, włącznie z kooperacją z Rosją. Wówczas NATO zajmowało się co najwyżej operacjami zewnętrznymi, na przykład w Afganistanie - dodaje.
O skupianiu się na operacjach poza Europą, np. w Afganistanie, mówi też dr Michał Piekarski. Ponadto przypomina: - W okresie, kiedy rządziła Platforma Obywatelska, postrzeganie bezpieczeństwa międzynarodowego było skoncentrowane na zagrożeniach asymetrycznych, takich jak terroryzm czy zorganizowana przestępczość.
- Obawiano się skutków konfliktów poza Europą i dlatego niemal wszystkie państwa NATO w tamtym okresie dążyły do tego, żeby budować zdolności ekspedycyjne. Zdolności do toczenia konwencjonalnej wojny z innym państwem, czyli na przykład obrona przed Rosją, były uważane za ważne, ale nie nadawano im najwyższego priorytetu - wyjaśnia dr Piekarski. - To samo działo się w Polsce, gdzie zakładaliśmy, że jeśli wojsko zostanie użyte, będą to raczej misje stabilizacyjne czy operacje takie jak w Afganistanie czy Iraku. Generalnie wśród elit zapanował konsensus, że rywalizacja mocarstw niekoniecznie będzie miała wymiar militarny, zwłaszcza jeśli chodzi o Europę - dodaje. I podkreśla:
To był okres, w którym zakładano, że Rosja będzie kłopotliwym sąsiadem, ale będzie można ułożyć z nią relację poprzez handel. I nie był to wyłącznie pomysł rządu PO-PSL, taką politykę prowadziły inne rządy.
Ponadpartyjny program rozwoju sił zbrojnych. Ustawa przyjęta w parlamencie niemal jednogłośnie
W sprawie reorganizacji polskiej armii, a tym samym jej zmniejszenia, był konsensus polityczny - na co również zwracają uwagę eksperci. - Dzisiaj mówi się tylko, że "likwidowano jednostki wojskowe", bo rzeczywiście na papierze tak to wygląda. Ale ten proces konsolidacji został ustanowiony i przyjęty na początku XXI wieku, gdy wprowadzono ustawę o programie rozwoju sił zbrojnych. Warto przypomnieć, że ta ustawa była przyjęta w parlamencie niemal jednogłośnie - wspomina gen. Stanisław Koziej. - Wszystkie siły polityczne przyjęły tę ustawę i związany z nią program modernizacji sił zbrojnych zakładający tego typu konsolidację czy likwidowanie niektórych jednostek, a tworzenie większych - dodaje. Generał zaznacza:
Jest więc wielką nieuczciwością dzisiaj PiS-u, że zrzuca odpowiedzialność za ten program na jedną siłę polityczną, samemu udając, jakby w tym nie uczestniczył. To była tak samo ich decyzja, jak wszystkich innych sił politycznych. Po prostu rządy po 2001 roku - czy SLD, czy PO - realizowały ten ponadpartyjny program transformacji sił zbrojnych tak, abyśmy byli jak najbardziej kompatybilni z NATO.
Jeśli chodzi o dane, Polska wyszła z okresu PRL-u z armią liczącą ok. 400 tys. żołnierzy. Eksperci w rozmowie z Konkret24 wspominają, że wojsko nie tylko było za duże, ale też przygotowane do zupełnie innych typów konfliktów zbrojnych, które wraz z upadkiem Związku Radzieckiego straciły aktualność. Żeby spełnić wymogi wejścia do NATO, a potem dostosować się do jego struktur, konieczne było zmniejszenie armii i jej modernizacja.
Przełomowym dokumentem była wspomniana przez gen. Kozieja ustawa z 25 maja 2001 roku o przebudowie i modernizacji technicznej oraz finansowaniu Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Zapisano w niej, że do 2003 roku w polskiej armii będzie maksymalnie 150 tys. zawodowych żołnierzy. Za przyjęciem ustawy było 384 na 421 posłów, w tym wszyscy posłowie Sojuszu Lewicy Demokratycznej i niemal wszyscy Akcji Wyborczej Solidarność, Unii Wolności, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego czy Porozumienia Centrum - w tym Jarosław Kaczyński.
Przypomina to również dr Michał Piekarski. - Od lat 90. panował konsensus, że duża armia oparta na powszechnym poborze i dużej liczbie sprzętu nie jest najlepszym rozwiązaniem i każde kolejne rządy, każdy kolejny program modernizacji armii zakładał, że będziemy modernizować, unowocześniać armię, ale będzie ona coraz mniejsza - mówi ekspert. - Ten trend utrzymywały wszystkie kolejne rządy: ograniczano czas trwania służby zasadniczej, starano się odchodzić od bazowania armii na żołnierzach służby obowiązkowej. Próbowaliśmy przekształcić armię poborową w zawodową. Musieliśmy przeformować siły zbrojne ze strukturami organizacyjnymi pasującymi do PRL-u w siły zbrojne pasujące do państwa NATO - dodaje.
"Likwidacje i reorganizacje wynikały z tendencji NATO-wskich"
Zmniejszanie armii i wynikające z tego rozformowywanie jednostek było nie tylko rezultatem politycznego porozumienia, ale odpowiadało też tendencjom w całym NATO w pierwszej połowie XXI wieku. - Wszystkie kraje NATO redukowały wojska operacyjne, ponieważ zdefiniowano, że zagrożenie potencjalnym konfliktem z Rosją jest znikome. W związku z tym uznano, że utrzymanie armii jest bardzo drogie i dokonywano redukcji potencjału operacyjnego sił państw NATO. I robili to wszyscy, Polska nie była wyjątkiem - mówi gen. Waldemar Skrzypczak. Dodaje:
Te likwidacje i reorganizacje wynikały z tendencji NATO-wskich. Nie żyliśmy na wyspie oddalonej od NATO, byliśmy w sojuszu i nasi politycy wkomponowywali się w politykę odprężenia w relacjach z Rosją. Były nadzieje, że będzie pokój w Europie.
Potwierdza to dr Michał Piekarski: - To było zbieżne z tym, co się działo w tym czasie w NATO. Na przykład rozbudowaliśmy Wojska Specjalne, ponieważ w NATO panował trend rozbudowywania takich zdolności i my osiągnęliśmy ostatecznie w pewnym momencie status państwa ramowego w zakresie operacji specjalnych NATO.
Koniec poboru. Przy armii zawodowej tak wiele ośrodków szkolenia nie jest potrzebnych
Przełomem w zmniejszeniu liczebności armii (co wymusiło reorganizację niektórych jednostek) była rezygnacja z obowiązkowego poboru do wojska i przejście na armię zawodową w latach 2009-2010. Generał Koziej, od 2010 roku szef BBN, przypomina, że była to kolejna decyzja zgodna ze strategią NATO. - Wówczas we wszystkich państwach istniała koncepcja armii zawodowej, dlatego była to decyzja w pełni kompatybilna z armiami państw NATO-wskich. Chodziło o to, by nasza armia mogła współpracować z innymi. Chodziło o jakość armii, a nie jej dyslokację. Chcieliśmy, żeby jakość tych jednostek, które wydzielamy do NATO, była jak najwyższa. Dlatego uznaliśmy za priorytet jakość naszej armii, a nie infrastrukturę rozmieszczenia jednostek - tłumaczy.
Dlaczego przejście na armię zawodową musiało oznaczać likwidację niektórych jednostek, wyjaśnia gen. Skrzypczak: - Wymogi armii zawodowej spowodowały, że wiele różnych ośrodków szkolenia nie było już potrzebnych. W armii zawodowej nie trzeba mieć tyle jednostek wojskowych szkolących wojska, co w przypadku armii poborowej. Żołnierzy zawodowych wyszkoliło się raz i potem oni tylko się doskonalą, w związku z tym utrzymywanie tylu ośrodków szkolenia na potrzeby armii zawodowej było nieuzasadnione. Zostało ich tyle, ile było potrzebne. Tamte ośrodki teraz są liczone jako zlikwidowane, lecz to było naturalne, bo przy armii poborowej mieliśmy rozbudową liczbę ośrodków szkolenia, ale przy armii zawodowej zredukowaliśmy je ze względu na brak potrzeb. Ale oni (PiS - red.) o tym nie wiedzą albo udają, że nie wiedzą - komentuje.
Konsensus polityczny wokół rezygnacji z obowiązkowego poboru był nawet większy niż w przypadku wspomnianej ustawy z 2001 roku. Prawne podstawy tego procesu zawarto w nowelizacji ustawy o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej, którą 5 grudnia 2008 roku Sejm przyjął jednogłośnie. "Za" byli wszyscy głosujący posłowie PO, PiS, Lewicy, PSL, Socjaldemokracji Polskiej i Polski_XXI - w tym Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, Beata Szydło czy Zbigniew Ziobro.
Prezydent podpisał nowelizację ustawy 30 stycznia 2009 roku, a weszła w życie 11 lutego. Od tego momentu polska armia zaczęła się gwałtownie zmniejszać. Według danych NIK w drugim kwartale 2009 roku Siły Zbrojne RP liczyły 124 tys. żołnierzy, w następnym kwartale już 101 tys., a na koniec 2009 roku - poniżej 100 tys. Dwa lata po wejściu w życie ustawy znoszącej obowiązkowy pobór Wojsko Polskie liczyło niecałe 98 tys. osób. W tym dokumencie NIK oceniła pozytywnie, pomimo stwierdzonych nieprawidłowości, działalność Ministra Obrony Narodowej w zakresie profesjonalizacji Sił Zbrojnych RP.
Likwidacja, czyli: reorganizacja, łączenie niekompletnych jednostek, przeformowanie, zmiana nazwy...
Osoby znające historię przekształcania polskiej armii zwracają uwagę na używane teraz w przekazie PiS słowo "likwidacja", które jest nacechowane negatywnie. Tymczasem w wielu przypadkach likwidacja jednostki oznaczała jej reorganizację, czyli przeniesienie dowództwa lub żołnierzy do innych formacji. Rozformowywano te jednostki, które ze względu na mniejszą liczebność nie miały pełnej obsady. - W armii zawodowej nie mogło być już dwieście czy sto pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy, tylko sto dwadzieścia tysięcy. To oznaczało, że szereg jednostek wojskowych nie był do końca zapełniony żołnierzami, bo było ich mniej niż etatów - tłumaczy gen. Koziej. - Jeżeli mamy kilka jednostek wojskowych, które są w pięćdziesięciu czy w trzydziestu procentach ukompletowane, to one i tak nie mogą funkcjonować w pełni sprawnie, bo brakuje tam na przykład dowódcy plutonu, kompanii, drużyny lub samych żołnierzy. Taka jednostka ma ogromne słabości w funkcjonowaniu i szkoleniu - wyjaśnia. I dodaje:
Żołnierze w takich jednostkach musieli pilnować koszar, być na wartach, ale się nie szkolili. W związku z tym zapadła decyzja o konsolidacji sił zbrojnych, czyli łączenia niekompletnych jednostek wojskowych w większe jednostki. To było widać na tzw. ścianie wschodniej, gdzie było dużo takich fragmentarycznych jednostek, które połączono w większą formację.
Również dr Michał Piekarski mówi, że w niekompletnych jednostkach "nie ma całego sprzętu, ludzi, bo oni zostaną powołani dopiero przy mobilizacji". - I teraz powstaje pytanie: czy jest sens utrzymywać takie zasoby, nazywając je brygadą, czy zmienić je na mniejszy batalion, ale w pełni ukompletowany i zdolny do wyjazdu za granicę? - stwierdza. Zwraca uwagę na przekłamania:
Proste porównania liczbowe na zasadzie: było pięćset jednostek, a potem było trzysta - są bardzo nieprecyzyjne. Nie uwzględniają tego, co się działo z tymi jednostkami. Czy zostały przeformowane, rozformowane czy rozformowano same dowództwo, poszczególne oddziały lub czy zostały przejęte przez inne jednostki? Dlatego w każdym przypadku, kiedy pada hasło, że jakaś jednostka wojskowa "została zlikwidowana", należy sprawdzać, co się naprawdę stało.
Ekspert z Uniwersytetu Wrocławskiego podaje przykład Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej z Gliwic. - Ten oddział został za PO rozformowany. W założeniu mamy więc ubytek potencjału Żandarmerii Wojskowej. Ale na bazie tego oddziału sformowano Jednostkę Wojskową Agat należącą do Wojsk Specjalnych, więc wzrósł potencjał Wojsk Specjalnych. Taka jakościowa analiza wymagana jest dla każdego przypadku, gdzie mamy do czynienia z rozformowaniem, przeformowaniem albo zmianą nazwy jednostki wojskowej - podkreśla.
Dlatego gen. Stanisław Koziej przekaz o "likwidowaniu jednostek wojskowych" podsumowuje następująco: - To jest patrzenie na to, co się działo dziesięć lat temu z dzisiejszej perspektywy, gdy mamy wojnę za granicą. A przecież po 2014 roku wszystko się zmieniło, łącznie z NATO. Dzisiaj łatwo krzyczeć, gdy warunki i sytuacje są zupełnie inne niż kiedyś. Nie można na tamte czasy patrzeć przez dzisiejsze okulary. Dziś każdy jest dużo mądrzejszy, jakie decyzje trzeba było wtedy podejmować. Ja mówię, że każdy mój student sztuki wojennej wygrałby bitwę pod Waterloo jako Napoleon - ale to nie znaczy, że on jest Napoleonem. Tylko że dziś mamy inną wiedzą i perspektywę. Dlatego trzeba mieć tę perspektywę historyczną.
Źródło: Konkret24