Czarne ekrany telewizorów, radia nadające tylko jeden komunikat, czarne plansze na stronach serwisów informacyjnych, czarne czołówki gazet – i wszędzie to samo hasło "Media bez wyboru". Tak wyglądał przeprowadzony w środę 10 lutego protest polskich mediów przeciwko obarczeniu ich dodatkową daniną od reklam. Tłumaczymy, dlaczego się na to zdecydowano.
Zaczęło się we wtorek 9 lutego wieczorem opublikowaniem "Listu otwartego do władz Rzeczypospolitej Polskiej i liderów ugrupowań politycznych" podpisanego przez 47 firmy medialnych - właścicieli stacji telewizyjnych, radiowych, gazet, magazynów i serwisów internetowych. List dotyczył nowej planowanej przez rząd opłaty dla mediów nazwanej "składką od reklam", wprowadzanej pod pretekstem pandemii COVID-19.
Propozycję tej daniny zawarto w projekcie ustawy o dodatkowych przychodach Narodowego Funduszu Zdrowia, Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków oraz utworzeniu Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów. A informację o projekcie "składki od reklamy internetowej i konwencjonalnej" opublikowało 2 lutego na swoich stronach Ministerstwo Finansów.
Pierwszy przypadek po 1989 roku tak powszechnej solidarności mediów w Polsce
10 lutego o 4 rano media, które przystąpiły do wspólnej akcji "Media bez wyboru", zaczęły protest. Nadawcy telewizyjni - m.in. TVN Grupa Discovery, Telewizja Polsat, Telewizja Puls - zawiesiły emisję swoich programów. Na ekranach telewizorów po włączeniu kilkudziesięciu kanałów pojawiały się czarne plansze z napisem "Tu miał być Twój ulubiony program". Poniżej wyjaśniano: "Przepraszamy naszych widzów i partnerów handlowych. Dziękujemy za zrozumienia i wsparcie" i odsyłano do listu otwartego. Canal+ Polska, który poparł list protestacyjny, nie przerwał nadawania kanałów z racji tego, że za dostęp do nich płacą widzowie, ale umieścił przy logotypach hasło "Media bez wyboru".
Czarne plansze zastąpiły też strony serwisów internetowych, m.in. Agory SA, Ringier Axel Springer Polska, Grupy Interii, Grupy Eurozet, Polsatu, OKO.press, Natemat.pl; od południa główną witrynę zamknęła też Wirtualna Polska. - Wiedziałem od pewnego czasu, ile firm medialnych weźmie udział w tej akcji, ale to przerosło moje wyobrażenia. To jest pierwszy przypadek po 1989 roku tak powszechnej solidarności mediów w Polsce - zwracał uwagę redaktor naczelny Onetu Bartosz Węglarczyk.
Nie nadawały stacje radiowe – zamiast programu, emitowały zapętlony komunikat o proteście. Usłyszeli go ci, którzy tego dnia włączyli m.in. Radio Zet, RMF FM, Tok FM, Radio Pogoda, Chilli Zet. W stacjach Grupy Radiowej Time nadawano muzykę, a komunikat emitowano między piosenkami. Po południu niektóre rozgłośnie, np. Grupy RMF, zaczęły emitować muzykę i reklamy, ale wciąż przypominano o proteście.
- Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy nasze programy zastąpić komunikatem informującym o proteście. To dość drastyczny protest, ale inaczej nikt by go nie zauważył - tłumaczył wiceprezes grupy radiowej Agory Adam Fijałkowski. Redaktor naczelny Radia Zet Michał Celeda podkreślał: - Nie było takiej sytuacji, żeby tak liczne media ze sobą współpracowały. Walczymy w słusznej sprawie. W sprawie wolnych mediów.
Dzienniki – m.in. "Gazeta Wyborcza", "Rzeczpospolita", "Fakt", "Dziennik Bałtycki", "Dziennik Łódzki", "Dziennik Zachodni", "Echo Dnia", "Dziennik Polski" – na jedynce opublikowały wyłącznie treść listu mediów do rządu; niektóre ukazały się z czarnymi jedynkami. Tygodniki, które przystąpiły do protestu, opublikowały informację o nim na swoich stronach internetowych z odesłaniem do listu przedstawicieli mediów. Również strony internetowe magazynów – np. Edipresse, Burdy Media Polska, Wydawnictwa Bauer – zamieściły informacje o proteście, nie zamykając jednak dostępu do witryny. Tygodniki, których wydania drukowane ukazały się przed 10 lutego, zapowiadają, że wydrukują treść listu w kolejnym numerze - jak np. "Kronika Beskidzka".
Bo w ciągu dnia do akcji dołączały kolejne media. Rano 11 lutego na liście sygnatariuszy listu do rządu były już 54 firmy medialne.
"To po prostu haracz"
W liście do rządu przedstawiciele firm medialnych piszą wprost, że nowa składka od reklam "to po prostu haracz, uderzający w polskiego widza, słuchacza, czytelnika i internautę, a także polskie produkcje, kulturę, rozrywkę, sport oraz media". Punktują, że wprowadzenie go będzie oznaczać:
osłabienie, a nawet likwidację części mediów;
ograniczenie możliwości finansowania jakościowych i lokalnych treści;
pogłębienie nierównego traktowania podmiotów działających na polskim rynku medialnym "w sytuacji, gdy media państwowe otrzymują co roku z kieszeni każdego Polaka 2 mld zł";
faworyzowanie firm, które nie inwestują w tworzenie polskich, lokalnych treści kosztem podmiotów, które w Polsce inwestują najwięcej.
Pomysł wprowadzenia nowej opłaty dla mediów będzie dla telewizji, rozgłośni radiowych, portali internetowych i gazet dodatkowym obciążeniem. - Będzie to bardzo poważne obciążenie, które zasadniczo wpłynie na wynik finansowy. Sprawi, że wprowadzi media w straty, co oznacza osłabienie w sensie kadrowym i kontentowym - tłumaczy redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Bogusław Chrabota, który jest też prezesem Izby Wydawców Prasy.
Sygnatariusz apelu piszą, że "według szacunków, firmy określane przez rząd jako 'globalni cyfrowi giganci' zapłacą z tytułu wspomnianego haraczu zaledwie ok. 50 - 100 mln zł w porównaniu do 800 mln zł, jakie zapłacą pozostałe aktywne lokalnie media". Zdaniem właścicieli mediów "skandaliczne jest niesymetryczne i selektywne obciążenie poszczególnych firm".
Przypominają, że media co roku płacą do budżetu państwa "rosnącą liczbę podatków, danin i opłat (CIT, VAT, opłaty emisyjne, organizacje zarządzające prawami autorskimi, koncesje, częstotliwości, decyzje rezerwacyjne, opłata VOD itd.)", a działalnością charytatywną wspierają najsłabsze grupy społeczeństwa – także w pandemii.
Właściciele mediów sprzeciwiają się "używaniu epidemii, jako pretekstu do wprowadzenia kolejnego, nowego, wyjątkowo dotkliwego obciążenia mediów. Obciążenia trwałego, które przetrwa epidemię COVID-19".
Jedna trzecia na fundusz, który jeszcze nie istnieje
Bo potrzebę uchwalenia takiej ustawy rząd Morawieckiego tłumaczy właśnie koniecznością zasilenia Narodowego Funduszu Zdrowia dodatkowymi wpływami z powodu kosztów, jakich wymaga walka z pandemią COVID-19. Źródłem tych wpływów mają być owe "składki z tytułu reklamy internetowej i konwencjonalnej". Wpływy z nich zasilą:
Narodowy Fundusz Zdrowia (50 proc.)
Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków (15 proc.)
Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów (35 proc.).
Ten ostatni ma dopiero powstać - i budzi właśnie obawy właścicieli mediów, że z ich pieniędzy rząd będzie dofinansowywał wyłącznie media sprzyjające PiS. - Jedna trzecia tego haraczu ma być przekazywana do mediów PiS-owskich i to pod legendą ochrony dziedzictwa narodowego. Ten rząd nie ma wstydu, nawet przed własną śmiesznością – ocenił zastępca redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Jarosław Kurski.
Rząd Zjednoczonej Prawicy od dłuższego czasu stara się osłabić niezależne media. Ostatnim ruchem w tym kierunku był zakup przez PKN Orlen koncernu Polska Press, który działa medialnie na 15 rynkach lokalnych w kraju. Wydaje 20 dzienników regionalnych, blisko 120 tygodników lokalnych oraz prasę bezpłatną.
Według ustawy danina od reklam dotyczyłaby nadawców telewizyjnych, radiowych, wydawców prasowych, kin, firm reklamy zewnętrznej i firm internetowych.
Podatek od reklamy internetowej ma wynieść 5 proc. Ma dotyczyć firm internetowych, których globalne przychody przekraczają równowartość 750 mln euro i jednocześnie z tytułu reklamy internetowej w Polsce ich roczne przychody przekraczają równowartość 5 mln euro.
Składka z tytułu reklamy konwencjonalnej ma dotyczyć nadawców telewizyjnych, radiowych, operatorów kin i nośników reklamy zewnętrznej, których wpływy reklamowe w roku kalendarzowym przekroczą 1 mln zł. Dla wydawców prasowych ten próg wyniesie 15 mln zł (co może nie dotyczyć tytułów prawicowych, sprzyjających rządowi, ponieważ takich wpływów raczej nie osiągają).
Od wpływów z reklam w telewizji, radiu, kinach i nośnikach reklamy zewnętrznej powyżej 1 mln zł mają obowiązywać stawki: 7,5 proc. od przychodów do 50 mln zł (po przekroczeniu progu wynoszącego 1 mln zł), 10 proc. od przychodów powyżej 50 mln zł.
Od wpływów z reklam w prasie planowane są stawki: w przypadku zwykłych reklam - 2 proc. od przychodów do 30 mln zł, 6 proc. od przychodów wyższych niż 30 mln. W przypadku reklam towarów kwalifikowanych - 4 proc. od przychodów do 30 mln zł, a 12 proc. od przychodów powyżej 30 mln zł.
Według autorów projektu danina ma w 2022 roku przynieść ok. 800 mln zł rocznie. Przedstawiciele mediów szacują, że będzie to ok. 800 mln zł od aktywnych lokalnie mediów oraz 50-100 mln od globalnych cyfrowych gigantów. Podkreślają, że rząd chce żyjącym z reklam nadawcom rocznie zabierać ok. 1 mld zł, podczas gdy w 2020 roku na media publiczne przekazał 1,95 mld zł.
Beneficjentami tego rozwiązania będą mega-platformy
Protestujące media podkreślają, że - wbrew temu, co twierdzi rząd - danina od reklam nie jest wymierzona w światowych gigantów jak Amazon czy Google, bo nawet według szacunków zapłacą kilkanaście razy mniej niż polskie media. Izba Wydawców Prasy w swoim oświadczeniu zauważa: "Jeszcze kilka lat temu zapowiadano wprowadzenie podatku cyfrowego od mega-platform, które osiągają ogromne przychody z działalności reklamowej. Tymczasem projekt nowego podatku obejmuje wszystkich dostawców usług medialnych, nadawców, podmioty prowadzące kino, podmioty umieszczające reklamę na nośniku zewnętrznym reklamy oraz wydawców (art. 4 projektu)".
Natomiast według Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB "ta dodatkowa danina wynosząca w prasie nawet 12 proc. (art. 11 ust. 2 pkt 2) wraz z już obowiązującym podatkiem VAT wynoszącym 23 proc., oznacza drastyczny spadek przychodów reklamowych całej branży prasowej. Beneficjentami tego rozwiązania będą niewątpliwie wspomniane mega-platformy, które nie płacą w Polsce podatków, a których – zgodnie z projektem (art. 20) – objąć ma składka wynosząca 5 proc.".
Protestują nie tylko media, ale też branża reklamowa. Również Stowarzyszenie Komunikacji Marketingowej SAR oraz IAA Polska Międzynarodowe Stowarzyszenie Reklamy uzasadniają, że nowy podatek faworyzuje internetowych gigantów. "Wprowadza 5 proc. stawki podatku dla formatów internetowych, wobec od 7,5 proc. do nawet 15 proc. dla reklamy prasowej, radiowej i telewizyjnej. Jest to w oczywisty sposób krzywdzące, dyskryminujące oraz niezgodne z zasadami równości prowadzenia działalności gospodarczej" - czytamy w oświadczeniu SAR i IAA Polska.
W czwartek 11 lutego w "Gazecie Wyborczej" Jacek Olechowski, prezes IAA Polska, stwierdził wprost: "Rząd wprowadza opinię publiczną w błąd, mówiąc, że jest to podatek dla gigantów cyfrowych, bo to jest podatek, który dotknie wszystkie media, a media lokalne i tradycyjne będą de facto wyżej opodatkowane niż wspomniane międzynarodowe koncerny. Takiej sytuacji nie ma nigdzie w Europie".
O proteście polskich mediów informował świat
Protest polskich mediów relacjonowały wczoraj media na całym świecie. Komentowali go także unijni politycy.
- Myślę, że wszyscy widzieliśmy czarne ekrany. Czarne ekrany wiele mówią, one wręcz krzyczą – powiedziała wiceszefowa Komisji Europejskiej Vera Jourova uczestnicząca w dyskusji nad rynkiem cyfrowym w Unii. - Musimy chronić wolność słowa, także przez wsparcie niezależnych mediów, a nie poprzez tłumienie ich, przez nakładanie dodatkowych finansowych obciążeń – zaznaczyła. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans napisał z kolei na Twitterz: "Demokracja nie może rozkwitać w ciemności. Wolne i niezależne media są fundamentem naszego wspólnego europejskiego domu".
Ale przede wszystkim zagraniczne media nagłośniły akcję, która trwała w Polsce.
Portal Politico zauważył, że: "Niezależne media w Polsce postrzegają nową daninę jako próbę zastraszenia prywatnych nadawców przez nacjonalistyczny rząd Prawa i Sprawiedliwości". Portal podkreślał, że opłata "jest pospiesznie przepychana przez parlament". "Grupy medialne i opozycyjni politycy postrzegają podatek jako próbę zastraszenia niezależnej prasy przez rząd kierowany przez nacjonalistyczne Prawo i Sprawiedliwość" – dodał.
Agencja Bloomberg zaznaczyła: "Plan polskiego rządu jest bliski temu na Węgrzech". Agencja Reuters pisała: "Rządząca w Polsce partia Prawo i Sprawiedliwość od dojścia do władzy promuje wartości konserwatywne i patriotyczne, sprzeciwiając się temu, co określa importowanym liberalizmem i wielokulturowością". Dodała, że według naszego rządu "zagraniczne koncerny medialne mają za duże wpływy w Polsce".
"Protestujące firmy utrzymują, że danina pogłębi nierówności między mediami państwowymi a prywatnymi nadawcami. Dodają, że to kolejny w cios w ich niezależność" – napisał amerykański dziennik "The Washington Post". "Rząd argumentuje, że podatek w wysokości do 15 procent przychodu z reklam ma pomóc zwiększyć fundusze na opiekę zdrowia i inne kluczowe świadczenia w czasie walki z pandemią. Dzieje się to jednak w czasie, gdy polski rząd Prawa i Sprawiedliwości oskarżany jest o tłamszenie niezależności krajowych instytucji" – podkreślił.
Amerykański portal ABC News ocenił, że władze w Polsce "podążają drogą Węgier pod autokratycznymi rządami premiera Viktora Orbana". Przypomniał o zapowiedzianym w grudniu przez państwowy koncern PKN Orlen zakupie grupy Polska Press.
Brytyjski nadawca BBC zwrócił uwagę, że rządowy projekt w sprawie nowej daniny "zwiększył obawy o los pluralizmu mediów w Polsce" – i też przypomniał przejęcie grupy Polska Press przez PKN Orlen. Brytyjski "The Guardian" zwrócił uwagę na to, że część mediów w Polsce jest "hojnie obdarowywana" przez obecny rząd.
Protest w Polsce opisywały też mediach w Niemczech. Deutsche Welle wypunktowało argumenty przedstawione w liście otwartym kilkudziesięciu redakcji i grup medialnych, zaznaczając, że media kontrolowane przez państwo nie zostaną objęte haraczem. Wydawany w Berlinie dziennik "Der Tagesspiegel" zwrócił uwagę, że PiS "od lat dąży do wyparcia z rynku grup medialnych z kapitałem zagranicznym lub do sprzedaży ich polskim inwestorom".
List otwarty polskich grup medialnych zacytowały w środę w swoich serwisach też m.in. niemiecki "Handelsblatt", francuskie dzienniki "Le Figaro" i "Liberation", hiszpańskie "El Pais" i "La Vanguardia", austriackie "Wiener Zeitung" i "Der Standard". Informację podał także "Times of Malta" czy indyjski "Times of India".
Autor: RG / Źródło: Konkret24; zdjęcie: tvn24