Oczekując na decyzję Państwowej Komisji Wyborczej w sprawie sprawozdania finansowego PiS, politycy tej partii utrzymują, że nie przeznaczali pieniędzy publicznych na partyjną kampanię. Przedstawiamy przykłady działań, które temu przeczą.
Z jednej strony są zapowiedzi rządu o kierowaniu kolejnych wniosków do prokuratury w związku z agitacją wyborczą polityków Prawa i Sprawiedliwości opłacaną z publicznych środków - z drugiej strony padają oświadczenia, że Komitet Wyborczy PiS nie łamał zasad finasowania kampanii, a wszelkie oskarżenia to polityczna zemsta. W takiej atmosferze wszyscy czekają na 29 sierpnia 2024 roku, bo do tego dnia Państwowa Komisja Wyborcza odroczyła posiedzenie w sprawie przyjęcia bądź odrzucenia sprawozdania finansowego PiS z kampanii wyborczej. Szef PKW Sylwester Marciniak zapowiedział, że w tym czasie komisja zwróci się do Rządowego Centrum Legislacyjnego (RCL) i Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej (NASK) z "wątpliwościami, które wynikają z pism, które wpłynęły w ostatnim czasie do Państwowej Komisji Wyborczej".
Rząd: kampania za publiczne pieniądze. PiS: polityczne absurdy
Przedstawiciele rządu mówią o niecelowym wydawaniu środków z Funduszu Sprawiedliwości, wykorzystaniu mienia publicznego, finansowaniu spotów czy przyjęciu niedozwolonej korzyści majątkowej. Wiele z tych zarzutów jest w raportach Najwyższej Izby Kontroli. Konsekwencją ewentualnego odrzucenia sprawozdania finansowego mogłaby być utrata przez PiS nawet 75 proc. z blisko 26-milionowej subwencji i do 75 proc. dotacji za każdy uzyskany mandat w parlamencie (zgodnie z wyliczeniami PKW przewidywana roczna subwencja dla PiS wynosi 25 933 375 zł).
"Nigdzie nie wykazano, w żadnych dokumentach tego, że PiS finansowało kampanię wyborczą z pieniędzy rządowych, państwowych czy jakkolwiek by je nazywać i że jakieś materiały z logiem PiS, jakieś pikniki PiS, jakieś koncerty, grille, było finansowane z takich środków. Nikt nigdy takich dokumentów nie przedstawiał" - oświadczył europoseł PiS Tobiasz Bocheński 31 lipca w "Faktach po Faktach" TVN24, pytany o wątpliwości wokół sprawozdania finansowego PiS. 3 sierpnia w Polsat News mówił: "Nikt jeszcze nie przesądził o żadnych nieprawidłowościach, ale już wszyscy się zastanawiają, czy były nieprawidłowości, a jak je wykazać. Nie było nieprawidłowości w rozliczeniu Prawa i Sprawiedliwości. My się cieszymy, że PKW chce głęboko to badać, jesteśmy otwarci na składanie wyjaśnień, na dosyłanie dodatkowych dokumentów. Nie była finansowana kampania Prawa i Sprawiedliwości z pieniędzy publicznych. To należy jasno powiedzieć. Wszystkie zarzuty dotyczące pikników 800 plus, dotyczące innych środków wydatkowanych, są to polityczne absurdy".
W tym tonie wypowiada się wielu polityków PiS, a prezes Jarosław Kaczyński stwierdził, że "jeśli decyzja PKW będzie po myśli rządzących, demokracja zostanie zlikwidowana".
Wykładnia przepisów kontra "rzeczywistość, której każdy z nas doświadczał"
Problem, przed którym stanęła PKW, to nieprzystawalność prawa do obecnej rzeczywistości. Bo - jak czytamy w analizie zespołu z Krajowego Biura Wyborczego dotyczącej możliwych naruszeń zasad finansowania kampanii wyborczej przez Komitet Wyborczy PiS - "zakres i tryb kontroli sprawowanej przez Państwową Komisję Wyborczą określają przepisy Kodeksu wyborczego, a postanowienia w sprawie sprawozdań finansowych komitetów muszą mieć podstawę w przepisach Kodeksu wyborczego określających warunki przyjęcia sprawozdania bez zastrzeżeń, przyjęcia sprawozdania ze wskazaniem na uchybienia (art. 144 par. 1 pkt 2 Kodeksu) albo odrzucenia sprawozdania (art. 144 par. 1 pkt 3 i art. 144 par. 2 Kodeksu)".
Zespół Kontroli Finansowania Partii Politycznych i Kampanii Wyborczych tłumaczy, że "przepisy wyznaczają jednocześnie zakres kontroli sprawowanej przez Państwową Komisję Wyborczą - obejmuje ona działania komitetów wyborczych, co oznacza także, że ograniczona jest do czasu ich aktywności wyborczej, mieszczącego się w okresie kampanii wyborczej". Natomiast "działania innych podmiotów i podejmowane w innym czasie mogą być analizowane przez Państwową Komisję Wyborczą wyłącznie w celu ustalenia, czy były ściśle powiązane z działaniami komitetu wyborczego".
Czyli: "Nie może być zatem podstawą odrzucenia sprawozdania ani wskazania uchybienia obiektywny wpływ działań innego podmiotu na polepszenie szans wyborczych komitetu wyborczego, o ile działania te dokonywane były bez porozumienia z komitetem". Zespół zauważa w tej analizie, że PKW "nie może dokonywać rozszerzającej wykładni przepisów, których naruszenie skutkuje odrzuceniem sprawozdania, ponieważ w demokratycznym państwie prawnym zakazy nie mogą być interpretowane rozszerzająco" (analizę tę pozyskał w trybie dostępu do informacji publicznej Patryk Wachowiec, analityk prawny z Forum Obywatelskiego Rozwoju).
Dlatego część prawników uważa, że PKW nie ma narzędzi prawnych, by rozliczyć wszystkie agitacyjne działania polityków PiS robione za publiczne pieniądze w kampanii wyborczej - bo nie robiono tego w ramach Komitetu Wyborczego PiS. Na takie zastrzeżenia szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Maciej Berek odpowiedział w Tok FM: "Czy PKW i członkowie wrócili z jakiejś długiej wyprawy na Marsa albo na jakąś inną planetę, na której nie było widać tego, co się dzieje?".
I wyjaśniał: "Mówimy o rzeczywistości, której każdy z nas doświadczał". Podkreślił, że PKW - prowadząc postępowanie - ma prawo żądać konkretnych informacji i domagać się wyjaśnień.
O jakiej rzeczywistości mówią rządzący? Przede wszystkim o aktywności kandydatów Komitetu Wyborczego PiS - polityków PiS i Suwerennej Polski - w różnych wydarzeniach organizowanych podczas kampanii wyborczej przez rząd, poszczególne resorty czy organy administracji państwowej za środki publiczne. Politycy pojawiali się na nich, przemawiali, zachęcali do głosowania, rozdawali gadżety itp. Tak więc choć nie były to imprezy finansowane przez Komitet Wyborczy PiS, to dzięki dostępowi do środków publicznych w ramach sprawowanej władzy politycy PiS prowadzili dodatkowo wyborczą agitację. I wcale się z tym nie kryli.
Oficjalna kampania wyborcza rozpoczęła się 8 sierpnia i trwała do 13 października 2023 roku (wybory były 15 października). Obecnie wciąż jeszcze prowadzone są audyty i rozliczenia dotyczące zasadności finansowania ze środków publicznych działań mających charakter agitacyjny. Są już przykłady udokumentowane i pokazujące, jak PiS i Suwerenna Polska wykorzystywały podczas kampanii wyborczej posiadaną władzę do prowadzenia agitacji poza Komitetem Wyborczym PiS. Przypominamy te najgłośniejsze, w przypadku których finansowanie ze środków publicznych potwierdzono np. wynikami audytu, wnioskami do prokuratury czy raportami Najwyższej Izby Kontroli.
Pikniki 800 plus: 8,5 mln zł "wydatków niecelowych", "znamiona spotkań partyjnych"
Sztandarowym już przykładem agitacji wyborczej wspierającej kampanię kandydatów Komitetu Wyborczego PiS są rządowe pikniki 800 plus. W założeniu miały promować podwyższenie kwoty świadczenia wychowawczego z 500 do 800 zł. Tylko że zmiana następowała dopiero od 1 stycznia 2024 roku, a pikniki organizowano już od lipca 2023 roku - a przede wszystkim w czasie oficjalnej już kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi. Od początku kontrowersje budził fakt, że imprezy z pieniędzy rządowych finansowało Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej we współpracy z urzędami wojewódzkimi, a na piknikach pojawiali się politycy PiS kandydujący z okręgów wyborczych, w których organizowano pikniki, m.in. Mateusz Morawiecki, Marlena Maląg, Elżbieta Witek, Przemysław Czarnek.
W lipcu 2024 roku Najwyższa Izba Kontroli podała, że organizacja pikników 800 plus pochłonęła 8,5 mln zł. Zdaniem NIK były to wydatki "niecelowe i niegospodarne". "Dysponent środków nie miał żadnych dokumentów potwierdzających planowanie tych imprez, w tym terminu, liczby czy miejsca organizacji pikników" - pisali kontrolerzy w raporcie. W maju 2024 roku Sąd Okręgowy w Warszawie stwierdził, że imprezy nosiły znamiona spotkań partyjnych. Chodzi o sprawę z lipca 2023 roku, gdy minister do spraw Unii Europejskiej Adam Szłapka, wtedy poseł opozycji, zarzucił, że "partyjne pikniki PiS są organizowane z budżetów KPRM i ministerstw". Krzysztof Sobolewski, ówczesny sekretarz generalny PiS, dał mu "48 godzin na usunięcie, zaprzestanie i przeproszenie PiS za rozpowszechnianie kłamstw w przestrzeni publicznej"; domagał się, by Szłapka opublikował ustaloną treść przeprosin. Tych jednak nie było, sprawa trafiła do sądu, a 13 maja Szłapka poinformował o wygranej. "Wygrałem w sądzie sprawę z PiS dotyczącą pikników partyjnych z pieniędzy ministrów. Sąd zmiażdżył pozew PiS" - poinformował.
W nawiązaniu do tych zarzutów obecne Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej złożyło w lipcu 2024 roku do prokuratury i do Państwowej Komisji Wyborczej zawiadomienie w sprawie pikników 800 plus. Dotyczy ono m.in. możliwości popełnienia przestępstwa przez byłą minister Marlenę Maląg, która nie tylko odpowiadała za program 800 plus i pikniki, ale także kilkukrotnie była ich gościem. Jak wyjaśniała obecna ministra rodziny Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, w ocenie resortu "fakt nadchodzących wyborów nie pozostawał bez znaczenia" - dlatego właśnie, oprócz złożenia wniosku do prokuratora generalnego, poinformowano o tym PKW.
CZYTAJ WIĘCEJ: Rząd promuje program Rodzina 800 plus. Opozycja nazywa to spotkaniami wyborczymi Zawiadomienie w związku z piknikami 800 plus. Była minister reaguje 8 milionów złotych na pikniki 800 plus
Rządowe Centrum Legislacji: 900 tys. zł dla ludzi zatrudnionych do robienia kampanii Krzysztofa Szczuckiego
Rządowe Centrum Legislacji (RCL) koordynuje działalność legislacyjną Rady Ministrów, m.in. opracowując rządowe projekty aktów prawnych. Na czele RCL w latach 2020-2023 stał Krzysztof Szczucki i to właśnie z nim związane są niejasności dotyczące finansowania kampanii wyborczej PiS. Szczucki w 2022 roku był kierownikiem Akademii Prawa i Sprawiedliwości, a w roku wyborczym 2023 wstąpił do PiS i został liderem listy tej partii w okręgu toruńskim.
W maju 2024 roku Donald Tusk ujawnił, że Szczucki w 2023 roku zatrudnił w RCL sześć osób, które nie świadczyły żadnej pracy, tylko organizowały mu kampanię wyborczą. "W ciągu tych kilku miesięcy wypłacono im 900 tysięcy złotych" - stwierdził premier. Audyt przeprowadzony w RCL wykazał natomiast, że Szczucki w 2023 roku prawie wszystkie swoje delegacje krajowe odbył do miast, które były w jego okręgu wyborczym. Zabierał ze sobą pracowników RCL-u. Według autorów analizy podczas tych delegacji Szczucki prowadził tam kampanię wyborczą. Zdaniem kancelarii premiera aktywność Szczuckiego była "pozbawiona jakiegokolwiek związku z ustawowymi zadaniami", ponieważ obejmowała wizyty w jednostkach straży pożarnej i spotkania z samorządowcami lub przedsiębiorcami z jego okręgu wyborczego.
Szczucki odpierał te zarzuty, przekonując, że w czasie kampanii wyborczej wziął w RCL urlop, a jego działalność prekampanijna w okręgu wynikała wyłącznie z obowiązków służbowych. KPRM złożyła jednak w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury. W czerwcu 2024 roku do RCL na polecenie Prokuratury Okręgowej w Warszawie weszli funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego, którzy zajęli dokumenty związane z tą sprawą. Wiadomo już też, że działalność Krzysztofa Szczuckiego analizuje PKW, która - odraczając decyzję dotyczącą sprawozdania finansowego PiS na 29 sierpnia - zwróciła się do RCL z prośbą o dostarczenie dodatkowych dokumentów związanych ze sprawą Szczuckiego i jego współpracowników. Nowa prezes RCL Joanna Knapińska wystąpiła do prokuratury z prośbą o bardzo pilne udostępnienie akt, żeby móc przekazać do PKW odpowiednie dokumenty.
CZYTAJ WIĘCEJ W KONKRET24: "Co w tym złego?". Jak Szczucki za publiczne pieniądze promował samego siebie
Fundusz Sprawiedliwości: dotacje w okręgach kandydatów z Suwerennej Polski
O wykorzystywaniu środków z Funduszu Sprawiedliwości do promowania polityków Zjednoczonej Prawicy pisaliśmy już wielokrotnie. Przypomnimy więc, że w założeniu fundusz ten ma pomagać osobom pokrzywdzonym przestępstwem i finansować pomoc postpenitencjarną dla byłych więźniów. Środki pochodzą z nawiązek i obowiązkowych potrąceń z wynagrodzeń więźniów za pracę, a zgodnie z Kodeksem karnym wykonawczym dysponuje nimi Ministerstwo Sprawiedliwości. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy decydował, które podmioty otrzymywały dofinansowanie z funduszu.
W kontekście kampanii wyborczej kluczowe jest to, że w latach 2019-2023 niemal 90 proc. z 224 mln zł przyznanych w ramach Funduszu Sprawiedliwości na podstawie specjalnego zapisu wprowadzonego przez resort Zbigniewa Ziobry trafiło do okręgów, w których kandydowali członkowie Solidarnej Polski (potem Suwerennej Polski) - czyli partii, na której czele stał Ziobro. Samorządy za te środki kupowały m.in. wozy strażackie, które potem uroczyście przekazywali politycy Solidarnej Polski kandydujący z danego okręgu. "W okresie od 2019 do 2023 roku przyznano, w trybie artykułu 11, w sumie 2043 dofinansowania na łączną sumę 224 milionów złotych (w tym 201,1 miliona złotych w okręgach, gdzie startowali politycy Suwerennej Polski)" - podało w maju Ministerstwo Sprawiedliwości.
W samym roku wyborczym dotacje z Funduszu Sprawiedliwości, które w różny sposób trafiały głównie do okręgów kandydatów z Suwerennej Polski, wyniosły 61 mln zł.
W czerwcu 2024 roku Ministerstwo Sprawiedliwości złożyło do Państwowej Komisji Wyborczej zawiadomienie dotyczące Funduszu Sprawiedliwości. Minister Adam Bodnar chciał, by PKW sprawdziła, czy wydatki z funduszu były zgodne z zawartymi w Kodeksie wyborczym zasadami finansowania kampanii wyborczych. Już wcześniej NIK zarzuciła Zbigniewowi Ziobrze "niegospodarne i niecelowe wydatkowanie środków publicznych" z Funduszu Sprawiedliwości o łącznej wartości ponad 280 mln zł.
CZYTAJ WIĘCEJ: Pięć rzeczy, które trzeba wiedzieć o Funduszu Sprawiedliwości 2043 dofinansowania na 224 miliony złotych. Zobacz u kogo najwięcej
Lasy Państwowe: środki na imprezy i inwestycje w okręgach kandydatów
Lasy Państwowe w styczniu 2024 roku rozpoczęły audyt wydatków z ostatnich ośmiu lat. Jego wstępne wyniki ujawnił 3 kwietnia Program I Polskiego Radia. Jak ustalili dziennikarze stacji, Lasy Państwowe wydawały pieniądze w regionach, w których prowadzili kampanię wyborczą do Sejmu niektórzy politycy Suwerennej Polski. Według audytorów nadleśnictwo w Rybniku od czerwca do października 2023 roku - czyli także podczas kampanii wyborczej - wydało ponad 1 mln zł na organizację imprez, w których uczestniczył poseł Michał Woś (kandydujący z Komitetu Wyborczego PiS).
4 kwietnia wiceminister klimatu i środowiska i główny konserwator przyrody Mikołaj Dorożała przedstawił w Sejmie wstępne wyniki audytu. "Instytucja, która zamiast zajmować się zrównoważoną gospodarką leśną i aspektami przyrodniczymi, tak naprawdę stała się swoistą pralnią pieniędzy dla poprzedniej władzy" – powiedział wiceminister. W komunikacie z konferencji Dorożały podano, że audytowi podlega m.in. pozorne zatrudnianie polityków bądź osób z nimi związanych (wymieniono tu Dariusza Mateckiego) oraz sponsorowanie i umowy dla licznych podmiotów o powiązaniach politycznych i towarzyskich.
Pod lupą audytorów znalazły się także konkursy organizowane przez Centrum Informacyjne Lasów Państwowych. Dyrektor generalny Lasów Państwowych Witold Koss przekazał, że zastrzeżenia tu budzi na przykład rozmiar finansowania remontów dróg samorządowych z funduszu leśnego. "Regulacje wewnętrzne LP zmieniono tak, że możliwe stało się dofinansowywanie dróg o statusie wojewódzkim. Budżet na remonty dróg samorządowych w roku 2023 wyniósł 279,5 mln zł. To aż 54 proc. wydatków na drogi od początku istnienia programu" – napisano we wnioskach z audytu. "To nie przypadek, że w roku wyborów parlamentarnych wydano więcej niż przez poprzednie siedem lat. Tym bardziej, że do zdjęć z symbolicznymi czekami ustawiali się politycy Suwerennej Polski" – wyjaśnił. W dokumencie po audycie wymieniono, że czeki wręczane były między innymi przez posłów Dariusza Mateckiego, Marcina Romanowskiego i Michała Wosia.
Audyt trwa. Obejmuje m.in. "finansowanie wydarzeń (pikniki) w okręgu wyborczym byłego dyrektora generalnego LP".
NASK za pieniądze ministerstwa badał podczas kampanii tematy związane z PiS
W lutym 2024 roku serwis Wyborcza.biz ujawnił raporty Działu Przeciwdziałania Dezinformacji, który powołano w Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej. Raporty opublikowano w sierpniu, wrześniu i październiku 2023 roku, czyli tuż przed wyborami. Zamiast dezinformacją, NASK zajmował się monitorowaniem w sieci takich tematów jak: wiarygodność PiS, wysokie ceny mieszkań, afera wizowa, KPO czy edukacja córki Mateusza Morawieckiego. Pracownicy publicznego instytutu, na zlecenie ówczesnego kierownictwa KPRM-u, w godzinach pracy sprawdzali reakcję internatów na sprawy, które mogą być niewygodne dla partii władzy - wyniki zawsze były opatrzone komentarzem.
Tę sprawę analizuje PKW, ponieważ szef komisji Sylwester Marciniak zwrócił się m.in. do NASK o wyjaśnienie wątpliwości wynikających z pism, które wpłynęły do PKW. 5 sierpnia wiceminister cyfryzacji Dariusz Standerski w TVN24 mówił: "Ministerstwo Cyfryzacji kilka tygodni temu wysłało na prośbę PKW swój wkład, jeżeli chodzi o podejrzenia naruszenia przez Komitet Wyborczy Prawo i Sprawiedliwość przepisów Kodeksu wyborczego". Uściślił, że resort wpisał tam "zgodnie ze wcześniejszymi doniesieniami, działalność jednego z departamentów NASK, który miał przeciwdziałać dezinformacji, a wyszukiwał i analizował takie treści w internecie, jak na przykład hasło 'PiS traci wiarygodność', 'PiS traci w sondażach', 'PiS zyskuje w sondażach'". "Uważaliśmy, że to było takie jawne naruszenie przepisów ze względu na to, że instytut badawczy analizował za pieniądze ministerstwa hasła dotyczące konkretnego komitetu wyborczego" - wyjaśniał wiceminister. Półtoraroczny budżet Działu Przeciwdziałania Dezinformacji (od połowy 2022 do końca 2023 roku) to prawie 19 mln zł.
Audycje radiowe z wiceminister rodziny za pieniądze z rezerwy budżetowej
W sierpniu 2023 roku premier Mateusz Morawiecki przekazał 2,1 mln zł z rezerwy budżetowej diecezji zamojsko-lubaczowskiej leżącej na terenie województw lubelskiego i podkarpackiego. Środki przeznaczono na realizację cyklu radiowych audycji edukacyjnych zatytułowanych "Działamy dla lepszej Polski". Emitowano je w 22 rozgłośniach katolickich zrzeszonych w Forum Niezależnych Rozgłośni Katolickich. W założeniu tematami audycji miały być m.in. pomoc społeczna, pomoc rodzinom, działalność na rzecz osób z niepełnosprawnością czy osób w wieku emerytalnym.
W rzeczywistości większość audycji wyemitowanych w czasie kampanii wyborczej w 2023 roku dotyczyła programów rządowych, w tym czterech stworzonych przez rząd Zjednoczonej Prawicy: Rodzina 500+, Maluch+, Dobry Start, Rodzinny Kapitał Opiekuńczy. Prawie w każdym odcinku wyemitowanym przed wyborami wypowiadała się wiceminister rodziny i polityki społecznej Anna Schmidt. Obecność akurat tej polityczki nie była przypadkowa: Schmidt kandydowała z listy PiS w wyborach do Sejmu z okręgu, w którego skład wchodzi powiat lubaczowski. W czasie audycji wiceminister mówiła np., że "sprawy polskich rodzin i wsparcia rodzin, rodziców w wychowaniu dzieci, są jednym z największych priorytetów rządu". Schmidt dostała się do Sejmu: uzyskała trzeci najlepszy wynik ze wszystkich kandydatów w swoim okręgu. W samym powiecie lubaczowskim zagłosowało na nią ponad 1,5 tys. wyborców.
CZYTAJ WIĘCEJ W KONKRET24: Ponad dwa miliony od premiera dla diecezji. Na audycje z ministrami
Dotacje z Ministerstwa Sportu na wydarzenia z udziałem Kamila Bortniczuka w czasie kampanii wyborczej
W maju 2024 roku dziennikarze portalu tvn24.pl dotarli do raportu Najwyższej Izby Kontroli, z którego wynikało, że Kamil Bortniczuk - minister sportu i turystyki w rządzie Zjednoczonej Prawicy - w konkursie "Sport dla wszystkich" z kilkuset wniosków wybranych przez komisję konkursową miał wskazać osiem, które ostatecznie wygrały. Jeden z członków komisji konkursowej zeznawał potem w NIK: "Była to decyzja ministra. Nigdy wcześniej w czasie mojej pracy nie było takiej sytuacji. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego akurat te osiem wniosków zostało ocenionych pozytywnie, one niekoniecznie miały największą liczbę punktów, nie wyjaśniono nam tego".
Powody rozjaśniły się nieco w lipcu 2024 roku, kiedy dziennikarze tvn24.pl dotarli do wewnętrznej notatki urzędnika Ministerstwa Sportu, która miała trafić do kierownictwa resortu i do NIK. Urzędnik informował, że niektóre wydarzenia dotowane przez resort za kadencji Kamila Bortniczuka "mogły mieć związek z kampanią wyborczą do parlamentu w 2023 roku". Chodziło m.in. o przekazanie 190 tys. zł dotacji dla Polskiego Komitetu Olimpijskiego na organizację Światowego Sejmiku Polonijnego, który w roku wyborczym 2023 po raz pierwszy odbył się poza Warszawą: w Nysie, czyli mieście w okręgu Kamila Bortniczuka (ostatecznie wystartował z okręgu płockiego, jednak tę decyzję Jarosław Kaczyński ogłosił dopiero 31 sierpnia 2023 roku). Polonijni działacze z 24 państw świata obradowali m.in. w Głuchołazach, czyli rodzinnej miejscowości ministra.
W notatce zwracano też uwagę na grant w wysokości 2 mln zł dla Fundacji Gateway 4.0 na organizację Europejskiego Kongresu Sportu i Turystyki - jego drugą edycję zorganizowano dwa tygodnie przed wyborami, a gośćmi byli minister sportu, premier Mateusz Morawiecki i prezydent Andrzej Duda. Rozmówca zbliżony do ministerstwa sportu przekazał dziennikarzom tvn24.pl, że data organizacji kongresu przed wyborami "to nie jest oczywiście przypadek". "Podobnie jak promowany tuż przed wyborami pomysł, by Polska walczyła o organizację letnich igrzysk olimpijskich. Takie PR-we pomysły wychodziły często z gabinetu politycznego ministra" - dodał.
W czerwcu 2024 roku NIK na podstawie wyników kontroli programu "Sport dla wszystkich" skierowała do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Kamila Bortniczuka. "Materiał dowodowy zgromadzony w tej kontroli jest porażający. Zostaliśmy zaskoczeni skalą nieprawidłowości, kontrola dowiodła wielu patologii. Skala i mechanizm nieprawidłowości jest porównywalna z tymi znanymi z Funduszu Sprawiedliwości" - powiedział na konferencji prasowej Janusz Pawełczyk, p.o. dyrektor delegatury NIK w Białymstoku, która przeprowadziła kontrolę. Jego zdaniem nieprawidłowości mogą dotyczyć kwoty nawet 90 mln zł.
CZYTAJ WIĘCEJ: Ponad 3 mln zł dotacji Ministerstwa Sportu, które "mogły mieć związek" z kampanią Kamila Bortniczuka
Zbigniew Ziobro w kampanii resortu, "wiele cech wspólnych ze spotem wyborczym"
Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z wykonania budżetu za 2023 rok wskazała na kilka przykładów niegospodarnego wykorzystywaniu publicznych pieniędzy ministerstw na promocję w czasie prekampanii oraz kampanii wyborczej. Według kontrolerów NIK nieprawidłowości w wydatkach na działania promocyjno-reklamowe w rządzie Mateusza Morawieckiego przekraczają ponad 40 mln zł. "Kontrolerzy stwierdzili niecelowe lub niegospodarne wydatki na działania promocyjno-reklamowe w Kancelarii Premiera oraz w ośmiu resortach: sprawiedliwości, rodziny i polityki społecznej, rozwoju i technologii, infrastruktury, rolnictwa i rozwoju wsi, zdrowia, finansów, aktywów państwowych" – wymieniono. We wszystkich przypadkach ministerstwa promowały w roku wyborczym wybrane osiągnięcia rządu.
Wśród wskazanych przykładów była kampania "Zmiany w kodeksie karnym" Ministerstwa Sprawiedliwości. W jej ramach emitowano we wrześniu 2023 roku spot pt. "To przestępcy mają się bać, a nie uczciwi obywatele!" z udziałem ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry - kandydata z listy PiS w wyborach. Mówił w nim m.in., że Polska jest "jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Europie", a "w innych krajach rośnie przestępczość" i informował, że od października rząd wprowadzi surowsze kary za najcięższe przestępstwa.
NIK w tym przypadku wypunktowała niecelowe i niegospodarne wydatki "w sposób niegwarantujący uzyskania najlepszych efektów z danych nakładów, gdyż nie opracowano kluczowych dokumentów potwierdzających zasadność przeprowadzenia kampanii, a w opracowanej dokumentacji nie wskazano korzyści z jej realizacji oprócz celu wizerunkowego" - chodzi o 2,7 mln zł wydane na kampanię telewizyjną. Ponadto izba zauważyła: "Emisje spotu telewizyjnego miały miejsce w trakcie kampanii przed wyborami parlamentarnymi, a sam przekaz miał wiele cech wspólnych ze spotem wyborczym".
Posłanka Pawłowska w projekcie "Bezpieczna kobieta" za pieniądze z KPRM
W czerwcu 2023 roku Stowarzyszenie Bezpieczna Lubelszczyzna rozpoczęło projekt "Bezpieczna kobieta". W jego ramach po 60 kobiet z każdego powiatu w województwie lubelskim miało się przeszkolić z zakresu psychologii, zachowań w sytuacjach kryzysowych, samoobrony, pierwszej pomocy i strzelania. Na to działanie stowarzyszenie otrzymało wcześniej prawie 3,4 mln zł z funduszu celowego kancelarii premiera Mateusza Morawieckiego. Na billboardach reklamujących projekt było zdjęcie Moniki Pawłowskiej - posłanki PiS - lub Magdaleny Filipek-Sobczak - radnej województwa, również z PiS. Rzecznik stowarzyszenia Jędrzej Halerz tłumaczył w rozmowie z Wirtualną Polską, że Pawłowska została wybrana na ambasadorkę projektu, bo "w swojej pracy w parlamencie zajmuje się sprawami bezpieczeństwa". Z oferty organizatora złożonej do KPRM, do której dotarł portal jawnylublin.pl, wynika, że to zadanie publiczne trwało do końca listopada 2023 roku, a więc także w czasie kampanii wyborczej. Do tej daty planowano także działania promocyjne, w tym kampanię medialną z użyciem plakatów. Już w lipcu, tuż przed startem oficjalnej kampanii wyborczej, głośno było o billboardach z Moniką Pawłowską.
W wyborach Pawłowska kandydowała z list PiS i to właśnie z okręgu obejmującego ponad połowę województwa lubelskiego. Poseł Lewicy Tomasz Trela oceniał: "To jest po prostu nielegalne finansowanie kampanii wyborczej i to trzeba powiedzieć bardzo wyraźnie i zdecydowanie, że tak nie można robić".
CZYTAJ WIĘCEJ: Posłanka PiS na billboardach finansowanych ze środków rządu. "Nic innego jak kampania wyborcza"
Pikniki wojskowe: "przynajmniej na dwudziestu agitacja wyborcza"
5 sierpnia wiceszef MON Cezary Tomczyk podczas rozmowy w TVP Info mówił o agitacji wyborczej podczas pikników wojskowych organizowanych przez resort, gdy kierował nim Mariusz Błaszczak, kandydujący w wyborach z listy PiS. "Decyzje w sprawie pikników podjął osobiście minister Błaszczak. To docelowo było około sześćdziesięciu pikników. Przynajmniej na dwudziestu z nich dochodziło do agitacji wyborczej. I oczywiście dwa - te, które znamy najlepiej - to są pikniki z Jarosławem Kaczyńskim, między innymi w Uniejowie" - mówił Tomczyk. Bo na jednym z takich pikników Kaczyński zachęcał wprost do pójścia do urn i oddania głosu na Zjednoczoną Prawicę oraz na PiS.
Tomczyk podał, że pikniki te kosztowały 1 mln 768 tys. zł. I zapowiedział: "Ta dokumentacja trafi do Państwowej Komisji Wyborczej, trafi również zawiadomienie do prokuratury. (...) Zawiadomienie do prokuratury będzie skierowane w sprawie, ale będzie dotyczyło przekroczenia uprawnień przez Mariusza Błaszczaka. Jeżeli ktoś w kampanii wyborczej, wbrew Kodeksowi wyborczemu, używa Wojska Polskiego, żeby agitować, żeby prowadzić kampanię polityczną, to jest to nie tylko obrzydliwe, ale jest to przede wszystkim niezgodne z prawem i Mariusz Błaszczak powinien być pociągnięty do odpowiedzialności, a najlepiej zwrócić te pieniądze z budżetu PiS-u do budżetu państwa".
Promocja programu 800 plus za pieniądze ZUS: "znamiona kampanii wyborczej"
W raporcie NIK dotyczącym wykonania budżetu państwa w 2023 roku kontrolerzy wskazali na nieprawidłowości w wydaniu 1,6 mln zł przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Chodziło o promocję sztandarowego programu rządowego 800 plus, a konkretnie produkcję spotów i materiałów edukacyjno-informacyjnych, a także zakup czasu antenowego w telewizji i radiu, podczas którego ZUS promował program 800 plus. Kontrolerzy NIK uznali, że ustawa nie daje ZUS uprawnienia do prowadzenia takiej kampanii. Zastrzeżenia dotyczą m.in. 377,5 tys. zł na przygotowanie i wysłanie ulotki promocyjnej do ponad 8,5 mln emerytów, których objęła waloryzacja oraz wypłata 13. i 14. emerytury - z tym że tę ulotkę rozsyłano jeszcze przed oficjalną kampanią wyborczą. Dokument podpisali premier Mateusz Morawiecki, minister Marlena Maląg i dopiero jako trzecia prezes ZUS Gertruda Uścińska.
NIK wskazała: "Do istotnych nieprawidłowości stwierdzonych podczas kontroli planowania i wykonania budżetu państwa w 2023 r. zaliczyć należy między innymi niecelowe lub niegospodarne wydatki na działania promocyjno-reklamowe w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Ministerstwie Rozwoju i Technologii, Ministerstwie Sprawiedliwości, Ministerstwie Infrastruktury, Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Ministerstwie Zdrowia, Ministerstwie Obrony Narodowej, Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych oraz w trzech urzędach wojewódzkich (opolskim, warmińsko-mazurskim oraz zachodniopomorskim)".
Według NIK "część z tych wydatków nosiła znamiona kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi".
Rzeczywistość znacznie szersza niż ramy prawne
Powyższe przykłady angażowania środków publicznych w działania promujące polityków PiS podczas kampanii wyborczej w 2023 roku to zaledwie ułamek "rzeczywistości, której każdy doświadczał". Bo tego typu akcje agitacyjne rządu PiS trwały już długo wcześniej, jeszcze zanim ruszyła oficjalna kampania wyborcza - obserwowaliśmy je właściwie od wiosny 2023 roku.
Ponadto nie wymieniamy tu udziału spółek Skarbu Państwa, których pieniądze - choćby poprzez fundacje - także szły na imprezy i akcje promujące polityków PiS kandydujących w wyborach. O tym zjawisku mówił 7 sierpnia w TVN24 wiceminister aktywów państwowych Robert Kropiwnicki, komentując wyniki audytu w PZU: - Okazuje się, że kluby "Gazety Polskiej" w kampanii wyborczej dostały kilka milionów złotych na prowadzenie kampanii niby-referendalnej, oczywiście zbieżnej z kampanią PiS-owską do parlamentu.
No właśnie: nie zapominajmy o zorganizowanym przez rząd Zjednoczonej Prawicy wraz z wyborami parlamentarnymi referendum, w którym pytania pokrywały się z tematami akcentowanymi przez PiS w kampanii wyborczej. Dotyczyły "przyjęcia tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki", "wyprzedaży majątku państwowego", likwidacji bariery na granicy i podniesienia wieku emerytalnego.
Jednocześnie z kampanią wyborczą trwała więc ta referendalna, lecz materiały tworzone w ramach tej drugiej nie wchodziły w limity wydatków na kampanię wyborczą. Bo w ustawie o referendum krajowym nie ma mowy o limitach wydatków, limitach wpłat na rzecz jakiejś partii politycznej czy organizacji prowadzącej kampanię referendalną. Teoretycznie można więc było na nią wydać nieograniczone środki. Ponadto, jak wyjaśnialiśmy w Konkret24, wydatki referendalne nie podlegają żadnym rygorom sprawozdawczości.
I tak np. w spocie Polskiej Grupy Energetycznej (PGE) zachęcającym do udziału w referendum, w kontekście pytania o "wyprzedaż majątku państwowego" pojawiło się stwierdzenie: "Przez lata Polska była marketem dla zagranicznego kapitału. Wyprzedaż skończyła się w 2016 roku z nadejściem nowego rządu". Mimo że ta teza była zbieżna z kampanijnym przekazem PiS, kosztów tej akcji nie trzeba było rozliczać jako wydatków komitetu wyborczego partii. Kampania referendalna nie jest finansowana z Funduszu Wyborczego, więc wydatki na nią - zgodnie z ustawą - nie są zamieszczane w sprawozdaniu przekazywanym PKW.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: PAP