Prawo i Sprawiedliwość przekonuje, że nie chce wyjścia Polski z Unii Europejskiej, ale swój przekaz w kampanii do europarlamentu buduje na negatywnych obrazach wspólnoty. Przedstawiamy główne fałszywe narracje PiS o UE. Eksperci wyjaśniają, na czym polega ta strategia mobilizowania elektoratu "do walki o suwerenność" zamiast "przepisami dotyczącymi krzywizny banana".
"Nasza biało-czerwona drużyna przystępuje do tych wyborów, do tego wielkiego przedsięwzięcia, z pełnym przekonaniem, z pełną determinacją, że musimy bronić polskich wartości, polskich interesów i polskiej racji stanu. To oznacza podjęcie spraw dotyczących Zielonego Ładu, paktu migracyjnego, zmiany traktatów, euro, ochrony polskiej wsi, bezpieczeństwa i w końcu tego, co jest istotą polskości: wolności" - mówił 27 kwietnia 2024 roku prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński na warszawskiej konwencji, na której partia przedstawiła program przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Wprawdzie europosłanka i była premier Beata Szydło mówiła, że dzień wejścia Polski do UE "to był wielki dzień, bo marzyliśmy o wolności, marzyliśmy o suwerenności, marzyliśmy o dobrym, normalnym, godnym życiu i wierzyliśmy, że właśnie Unia Europejska to jest ten wielki sen i to wielkie marzenie" - jednak z wystąpień na konwencji oraz wcześniejszych publicznych wypowiedzi polityków PiS wynika, że według nich UE marzeń nie spełniła, a w dodatku stała się zagrożeniem dla Polski. Przekaz PiS na temat UE często skupia się nie na pozytywnych aspektach wspólnoty, tylko budowany jest na strachu przed niektórymi unijnymi rozwiązaniami. Według narracji polityków PiS mają zagrażać "wolności" i "suwerenności" Polaków.
O unijnym zagrożeniu dla suwerenności Polski mówił zresztą na konwencji sam prezes Kaczyński: "Jaki będzie skutek tego, że zostaną zmienione traktaty? Skutek będzie taki, że utracimy suwerenność, że będziemy w gruncie rzeczy nie państwem polskim, suwerennym państwem polskim, a będziemy terenem zamieszkiwanym przez Polaków, rządzonym z zewnątrz. To jest sytuacja całkowicie nie do przyjęcia".
Podobnie twierdzi były wicepremier Jacek Sasin, który 2 maja w Polskim Radiu przekonywał: "Mówimy wyraźnie, że dzisiaj Unia zmierza w złym kierunku. (...) My, Polska, stracimy naszą suwerenność na rzecz ośrodka, który jest poza Polską". Natomiast były premier Mateusz Morawiecki w dzień konwencji napisał w mediach społecznościowych, że "jednym z punktów naszego programu jest utrzymanie suwerenności walutowej", nawiązując do sprzeciwiania się rzekomym planom UE wprowadzenia euro w Polsce.
Natomiast obecny europoseł i "jedynka" w wyborach z województwa łódzkiego Witold Waszczykowski w wywiadzie dla Wirtualnej Polski jako zagrożenia ze strony UE wymienił "narrację lewicowo-liberalną" i Zielony Ład. "Ta agresywna, neomarksistowska ideologia i koncepcja Zielonego Ładu to zamach na wolność Europejczyków. To ograniczanie wyboru budowy czy posiadania domu, samochodu, gotówki w portfelu, a nawet zaglądanie do szafy i talerzy. To są wybory o naszej wolności, państw i obywateli" - stwierdził.
Główne punkty programowe eurokampanii PiS zostały ujęte w zaprezentowanej na konwencji siedmiopunktowej "Deklaracji kandydatów PiS do Parlamentu Europejskiego". Politycy mieli obiecać między innymi, że "unieważnią Zielony Ład", "obronią złotówkę", "zatrzymają pakt migracyjny" czy "obronią polską wolność".
Sęk w tym, że niektóre tezy PiS na temat rzekomych planów UE wobec m.in. Polski nie mają pokrycia w faktach - a tak są przedstawiane. Niektóre obietnice partii Kaczyńskiego nie są na razie w ogóle możliwe do spełnienia przez samych europosłów PiS. Przedstawiamy pięć głównych fałszywych przekazów PiS na temat Unii Europejskiej, na których partia buduje teraz swoją kampanijną narrację.
Fałsz 1: zagrożenie suwerenności Polski, utrata wolności
Już przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku PiS nagłaśniał przekaz, że "proponowane zmiany w traktatach unijnych oznaczają utratę polskiej suwerenności". Ówczesne wypowiedzi polityków PiS weryfikowaliśmy w Konkret24, pokazując, na czym polega ta manipulacja. Po pierwsze, o rozpoczęcie procesu zmiany traktatów poprosił na razie tylko w niewiążącej prawnie rezolucji Parlament Europejski: nie ma jeszcze wniosków, a tym samym nie wiadomo, jak dokładnie miałyby wyglądać zmienione traktaty. Po drugie, do zmiany traktatów unijnych konieczne jest zebranie specjalnego konwentu, a tym samym zgoda rządów i parlamentów wszystkich krajów członkowskich - w tym Polski. Tak więc to długa procedura o nieoczywistym zakończeniu.
Politolodzy, z którymi rozmawiał Konkret24, analizowali, że PiS chce skonsolidować swoje środowisko wokół sprzeciwu przed "utratą suwerenności", a sprawa zmiany traktatów jest tak skomplikowana, że odbiorcy przekazu nie będą wnikać w szczegóły - zamiast tego potrzebują prostych odpowiedzi. Profesor Artur Nowak-Far z Katedry Integracji i Prawa Europejskiego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie mówił: "To nieodpowiedzialne straszyć obywateli, że jakaś zmiana traktatowa może powodować utratę suwerenności, bo jeśli obywatele przy takiej jałowej okazji słyszą, że Polska straci niepodległość, to ich to znieczuli na rzeczywiste zagrożenia, które z pewnością nie będą pochodzić z Unii Europejskiej".
Suwerenność to - jak podaje słownik - "niezależność od innego państwa, innej władzy, instytucji", a "suwerenny" znaczy mający władzę zwierzchnią. Według narracji PiS Polska traci suwerenność, czyli instytucje unijne zaczynają przejmować władzę, co by oznaczało, że podejmują decyzje zamiast władz krajowych. Politolog dr hab. Olgierd Annusewicz z Katedry Socjologii Polityki i Marketingu Politycznego Uniwersytetu Warszawskiego, pytany, po co PiS używa tak mocnych sformułowań akurat w kampanii przed wyborami europarlamentarnymi, wyjaśnia: - Nie po to, żeby przekonywać niezdecydowanych, tylko aby zmobilizować elektorat, który dla walki o tę suwerenność będzie chciał wziąć udział w wyborach i na nich zagłosować. Gdyby oni mobilizowali wyborców przepisami dotyczącymi krzywizny banana (przekonanie, że w UE nie można sprzedawać zbyt krzywych bananów; najpopularniejsze unijne mity wyjaśnialiśmy w Konkret24 - red.), no to kogo to obchodzi? A suwerenność to jest jednak coś. Nawet jeśli to zagrożenie suwerenności jest absurdalne, to dla elektoratu, który PiS chce zmobilizować, jest to ważna wartość i dlatego do niej odwołują się w kampanii - dodaje.
Fałsz 2: plany narzucenia Polsce waluty euro
"Obronimy złotówkę. Nie dla euro" - obiecuje PiS w swojej deklaracji. Problem w tym, że obecnie złotówki nie ma przed czym bronić, ponieważ rząd nie zapowiedział żadnych planów zmiany waluty w Polsce. Minister finansów Andrzej Domański stwierdził wręcz 30 kwietnia 2024 roku na antenie TVN24, że "w tej chwili wchodzenie do strefy euro jest nieuzasadnione", "polska gospodarka w tej chwili nie jest gotowa, żeby wejść do strefy euro" i "jest to w tej chwili temat zastępczy, cynicznie wykorzystywany przez PiS w kampanii wyborczej".
Przede wszystkim - o czym kilkukrotnie pisaliśmy już w Konkret24 - Polska zobowiązała się do przyjęcia euro, podpisując traktat akcesyjny do Unii Europejskiej w 2003 roku. W tym celu należy jednak spełnić tzw. kryteria konwergencji, czyli osiągnąć wymagane przez UE wyniki gospodarcze, np. stabilne długotrwałe stopy procentowe. Polska nie spełnia obecnie tych kryteriów, co w swoim raporcie z 2022 roku potwierdziła Komisja Europejska. Polski złoty wciąż nie został także włączony do mechanizmu kursów walutowych ERM II, który można traktować jako "przedsionek" do przyjęcia euro.
Obecnie za działaniami na rzecz wprowadzenia euro opowiadają się więc jedynie politycy Polski 2050 Szymona Hołowni, ale nie podjęto żadnych prac legislacyjnych, które miałyby do tego doprowadzić (np. wprowadzenie złotego do ERM II). Ponadto euro nie da się wprowadzić "z dnia na dzień": niezbędną byłaby do tego zmiana Konstytucji, do której wymagana jest sejmowa większość 2/3, której koalicja rządząca obecnie nie ma.
Fałsz 3: Zielony Ład można unieważnić
"Sprzeciw wobec Zielonego Ładu" jest jednym z najważniejszych elementów kampanii PiS przed wyborami europejskimi. Ten temat zaczerpnięto z protestów rolników, mimo że Europejski Zielony Ład tylko częściowo dotyczy rolnictwa. Na konwencji Jarosław Kaczyński mówił jednak, że Zielony Ład "praktycznie prowadzi do likwidacji rolnictwa", a Beata Szydło dodawała, że "Zielony Ład wykończy Unię Europejską". Dlatego prezes PiS zapowiedział, że "idziemy do tego parlamentu, żeby odrzucić Zielony Ład".
Manipulacja polega jednak na tym, że Zielonego Ładu nie da się "odrzucić". I to z dwóch powodów: po pierwsze nie jest to jeden zwarty dokument. To jedynie plan mający pomóc przekształcić UE w nowoczesną, zasobooszczędną i konkurencyjną gospodarkę, w tym doprowadzić do neutralności klimatycznej państw członkowskich do 2050 roku. Po drugie kluczowe dokumenty składające się na realizację założeń Zielonego Ładu zostały już przegłosowane w Unii Europejskiej i nie można tego odwrócić. Ponadto to premier Mateusz Morawiecki - choć był przeciwko założeniom Zielonego Ładu na posiedzeniu Rady Europejskiej w grudniu 2019 roku - w maju 2021 roku zagłosował za przyjęciem nowego unijnego prawa o klimacie, czyli rozporządzenia, które nakłada na państwa członkowskie UE prawny obowiązek dostosowywania swojej polityki do osiągnięcia celu neutralności klimatycznej w 2050 roku, co jest głównym celem Zielonego Ładu. W grudniu 2020 roku Morawiecki nie sprzeciwił się także koncepcji Gotowi na 55 (z ang. Fit fot 55), czyli ograniczeniu emisji CO2 o 55 procent do 2030 roku, co jest ważnym elementem Zielonego Ładu.
Również Piotr Maciej Kaczyński, specjalista ds. europejskich z Fundacji Centrum im. B.Geremka, zapytany o to, czy można "unieważnić Zielony Ład", odpowiada pytaniem: "A czy da się unieważnić wszystkie polskie ustawy od 2015 roku? Nie da się". I tłumaczy:
Zielony Ład to nie jest jedna decyzja, to jest kilkadziesiąt decyzji, które są prawnie wiążące. Te poszczególne decyzje to odpowiedniki ustaw przyjmowanych przez polski Sejm, tak samo nie można ich odwołać jednym posunięciem. Samo mówienie o jednym Zielonym Ładzie, który można unieważnić, to jest czysty populizm.
- Co więcej, poszczególne elementy Zielonego Ładu funkcjonują niezależnie i widzieliśmy na przykładzie protestów rolników, że jeśli jest jakaś wola polityczna, która chce zmienić jakiś konkretny zapis, to da się to zmienić, tak jak było w przypadku ugorowania - przypomina ekspert. - Ale to trzeba mieć konkretny plan na walkę o pożądane zmiany, a nie zachowywać się tak jak rząd PiS przez ostatnie osiem lat w Unii Europejskiej, czyli na zasadzie "nie, bo nie". Tym bardziej że PiS akurat w temacie rolnictwa miał przecież możliwości realnych zmian na arenie unijnej, gdyż komisarz Janusz Wojciechowski wywodzi się właśnie z PiS - dodaje.
Fałsz 4: pakt migracyjny i przymusowa relokacja uchodźców
Na konwencji politycy PiS zapowiadali, że "zatrzymają pakt migracyjny", a Jarosław Kaczyński deklarował, że "mówimy tutaj zdecydowanie 'nie' także dlatego, że to jest przymus". Już następnego dnia - 28 kwietnia - były premier Mateusz Morawiecki przyznał jednak, że "pakt migracyjny został już przyjęty" i "grozi nam albo przyjmowanie dziesiątek tysięcy nielegalnych imigrantów, albo płacenie ogromnych kar za nieprzyjmowanie uchodźców". PiS tym samym wrócił do swojej starej narracji o "przymusowej relokacji uchodźców", którą wprowadzać ma pakt.
Przypomnijmy więc, dlaczego takie twierdzenia to manipulacja. Po pierwsze, pakt migracyjny nie wprowadza przymusowej relokacji. W wersji dokumentu przyjętej 10 kwietnia 2024 roku przez Parlament Europejski zaproponowano trzy mechanizmy solidarności, czyli sposoby, w które można wspierać kraje poddane presji migracyjnej. Poza relokacją części imigrantów na czas rozpatrzenia ich wniosków azylowych i wkładami finansowymi na rzecz innych krajów, państwa członkowskie będą mogły pomagać również operacyjnie, np. wspierając personel zajmujący się obsługą migrantów czy patrolujący granice. W rozporządzeniu podkreślono, że wszystkie trzy sposoby mają "jednakową wartość".
Po drugie, według wzoru zamieszczonego w dokumencie, do Polski w ramach paktu miałoby trafiać rocznie ok. 1850 migrantów, a nie "dziesiątki tysięcy", a zamienny wkład finansowy wyniósłby około 36,9 miliona euro rocznie. Dla porównania w 2022 roku Polska wydała 700 tysięcy pierwszych zezwoleń na pobyt dla cudzoziemców, którzy legalnie wjechali do naszego kraju, już w nim mieszkają i chcą zostać na dłużej.
CZYTAJ WIĘCEJ: "33 miliardy, 40 miliardów złotych". PiS przelicza migrantów na złotówki. Wprowadza w błąd
Formalnie pakt wciąż nie został przyjęty. Po przegłosowaniu przez europarlament w kwietniu 2024 roku czeka jeszcze na głosowanie ministrów państw członkowskich na Radzie Unii Europejskiej. Polska, Słowacja i Węgry już zapowiedziały, że zagłosują przeciw, choć do odrzucenia paktu potrzebna będzie większość kwalifikowana.
Potwierdza to Piotr Maciej Kaczyński z Fundacji Geremka. - Do przyjęcia paktu migracyjnego potrzebne jest jeszcze głosowanie w Radzie Unii Europejskiej, tak więc powstaje pytanie, czy jest stworzona mniejszość blokująca. Ale przecież tę mniejszość mogą stworzyć jedynie przedstawiciele rządów krajów członkowskich, a nie europosłowie, dlatego mówienie o zatrzymywaniu paktu migracyjnego w kampanii do europarlamentu to kolejny populizm niepoparty faktami - komentuje.
Fałsz 5: środowiska narodowo-konserwatywne (m.in. Orban) chcą ratować UE
Szansą na zatrzymanie wymienionych zagrożeń i "uratowanie UE" - zdaniem polityków PiS - jest dobry wynik wyborczy partii narodowo-konserwatywnych, takich jak PiS, w innych krajach europejskich. Takie deklaracje padały m.in. na spotkaniu przedstawicieli takich partii CPAC (Conservative Political Action Conference), które odbyło się pod koniec kwietnia 2024 roku w Budapeszcie.
Obecny na konferencji Mateusz Morawiecki w swoim wystąpieniu nazwał Viktora Orbana "przyjacielem" i stwierdził, że "Budapeszt to miasto wolnego słowa w porównaniu do Brukseli". Później napisał w serwisie X, że konserwatyzm "to koncepcja przyszłości, która ochroni nas przed destrukcyjnymi pomysłami liberalnych elit, przed centralizacją UE, przed kolejnymi falami nielegalnej emigracji czy zagrożeniami dla naszych wolności - słowa, przemieszczania się, rolnictwa, handlu czy prowadzenia biznesu". Inny reprezentant PiS na konferencji - Marek Kuchciński - stwierdził natomiast, że konferencja odbyła się "w obronie praw podstawowych, w obronie najważniejszych wartości: wolności, suwerenności, chrześcijaństwa".
Narrację o tym, że środowiska narodowo-konserwatywne chcą "ratować Unię Europejską", ostro komentuje Piotr Maciej Kaczyński:
Można tylko usiąść na ziemi i się rozpłakać, kiedy się słyszy, że to właśnie takie partie jak PiS czy Fidesz są od "ratowania Europy od zagrożeń". Od jakich zagrożeń? Przecież to właśnie Viktor Orban blokuje pakiety pomocy dla Ukrainy i tym samym pomaga zagrożeniu numer jeden dla demokratycznej Europy, czyli Rosji.
Zdaniem eksperta "to jest powrót do tego, kiedy myśmy w Polsce zbierali szczękę z podłogi, kiedy pan Zdzisław Krasnodębski kilka lat temu powiedział, że większe zagrożenie dla Polski jest dzisiaj na zachodzie niż na wschodzie. Teraz znowu PiS idzie w tę stronę". - Myśląc o tym, skąd to się bierze, że Mateusz Morawiecki jedzie do Budapesztu, żeby z kimś takim jak Orban "ratować Europę", wydaje mi się, że oni mają jakąś ogromną fobię przed tzw. westernizacją Polski i Węgier ze strony ugrupowań progresywnych, czyli przejmowaniem zachodnich wzorców. Zamiast skupić się na tym, co działa i co może pomóc naszym krajom w rozwiązywaniu naszych realnych problemów, to politycy PiS skupiają się na straszeniu tym, co inne i nieznane - komentuje Piotr Kaczyński.
Fałsz-bonus: PiS ma wpływ na wybór unijnego komisarza
Na konwencji nie tylko zaprezentowano główne punkty programowe PiS przed eurowyborami, ale także przedstawiono kandydata tej partii na unijnego komisarza. Będzie to obecny europoseł Jacek Saryusz-Wolski, o którym Jarosław Kaczyński powiedział: "Mamy także naszego kandydata na komisarza w Unii Europejskiej, który będzie tam umiał... bo jest superkompetentnym człowiekiem i ma silny, bardzo silny charakter i mocny temperament".
Znowelizowana w 2023 roku ustawa o współpracy Rady Ministrów z Prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej oraz Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej stanowi jednak jasno, że to rząd, a nie poszczególne partie, wybiera kandydata na komisarza unijnego. Art. 18a brzmi: "Rada Ministrów przedkłada Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej propozycje kandydatur na stanowiska członka Komisji Europejskiej", a prezydent akceptuje lub odrzuca te kandydatury w ciągu 21 dni. Potwierdziła to Małgorzata Paprocka z Kancelarii Prezydenta, która 4 maja 2024 roku na antenie TVN24 stwierdziła, że "przepisy jasno mówią o tym, kto wybiera polskiego kandydata na komisarza w Unii Europejskiej" i "są to podmioty państwowe, podmioty konstytucyjne: Rada Ministrów, Prezydent, Sejm i Senat".
Specjalista ds. wizerunku i marketingu politycznego dr Mirosław Oczkoś w rozmowie z Konkret24 przypomina jednak, że to poprzednia większość sejmowa uchwaliła ustawę nadającą prezydentowi takie uprawnienia i teraz PiS korzysta z tego, wystawiając kandydata na komisarza, pokazując chęć do "pójścia na zwarcie". - Jarosław Kaczyński doskonale wie, że to rząd wystawia kandydata, ale pamiętajmy, że dwa miesiące przed końcem poprzedniej kadencji prezydent zapewnił sobie ustawą, że musi zaakceptować lub może odrzucić kandydata m.in. na komisarza unijnego. PiS stworzył więc sobie umocowanie prawne i teraz wystawia kandydata, a więc idzie na zwarcie: chce pokazać, że ma w zanadrzu taką kartę w talii i nie zawaha się jej użyć - mówi dr Oczkoś.
"PiS jest w innym momencie niż pięć lat temu"
Zapytaliśmy ekspertów, czy kampania oparta na negatywnych obrazach i straszeniu Unią Europejską może się okazać skuteczna i dlaczego. Profesor Olgierd Annusewicz odpowiada: - To nie jest po to, żeby przekonywać niezdecydowanych, tylko mobilizować elektorat. Pięć lat temu PiS przekonywał, że Polska zawsze była sercem Europy i to była kampania niemal euroentuzjastyczna. Ale to był zupełnie inny moment dla tej partii. Dzisiaj wybierają model raczej negatywny: Unia jest zła, a my zatrzymamy złe zmiany.
Na ten "inny moment dla partii" zwraca uwagę także dr Mirosław Oczkoś. - Podczas ostatniej kampanii PiS był przy władzy, a teraz jest w sytuacji podbramkowej. Moim zdaniem powtarza taktykę z kampanii prezydenckiej 2020 roku, czyli obstawia tylko te województwa, które dają im wynik. Proszę pamiętać, że wtedy Andrzej Duda wygrał tylko w sześciu województwach, a został prezydentem. Po drugie, przez miesiąc nie da się zbudować przekazu pozytywnego, tak żeby on został zaadaptowany - mówi ekspert. - W związku z tym postawiono na mobilizowanie własnego elektoratu, starając się przy okazji zdemobilizować tych młodych, którzy dali zwycięstwo koalicji rządzącej 15 października - stwierdza.
Do wyborów z 2019 roku odwołuje się też prof. Annusewicz. - Pamiętajmy, że PiS wygrało ostatnie wybory europarlamentarne bardzo wysoką frekwencją w małych i średnich miejscowościach, które wcześniej nie miały wysokich wyników frekwencyjnych w eurowyborach. I teraz chodzi o to, żeby postraszyć tą Unią ten elektorat, który trochę stereotypowo traktujemy jako eurosceptyczny, obawiający się postępu i przywiązany do tradycji. To może sprawić, że oni znowu pójdą do wyborów i zagłosują.
Jeżeli mamy wybory, które mają z definicji niższą frekwencję, to one odbywają się w oparciu o twardy elektorat. Ja czasem nazywam je nawet pojedynkiem na twarde elektoraty. A taki elektorat trzeba mobilizować. Jeśli oni uznają, że jest o co się bić i że są ważne powody, dla których polskich europosłów wysyła się do Europy, to pójdą zagłosować. Generalnie jedni straszą, drudzy zachęcają. Zobaczymy, kto na koniec okaże się bardziej skuteczny.
Źródło: Konkret24