Minister zdrowia twierdzi, że coraz więcej osób jest odpornych na koronawirusa, a epidemia ma trend spadkowy. Epidemiolodzy nie zgadzają się z taką oceną danych o zachorowaniach. Ich zdaniem epidemia nie wygasa. Jak sprawdziliśmy, szpitale są wciąż utrzymywane w stanie gotowości epidemicznej.
Słowa premiera Mateusza Morawieckiego, które wypowiedział w Kraśniku 30 czerwca na spotkaniu z wyborcami Andrzeja Dudy: "Śmiało idźcie do urn wyborczych 12 lipca" - komentowało wielu epidemiologów. Premier przekonywał na kolejnych spotkaniach z wyborcami, że w Polsce jest coraz mniej zachorowań na koronawirusa. W Konkret24 pokazaliśmy, że raporty Ministerstwa Zdrowie o epidemii nie wskazywały, by trend zachorowań był malejący.
W przedwyborczy piątek 10 lipca w sukurs premierowi przyszedł minister zdrowia Łukasz Szumowski. Był gościem Programu I Polskiego Radia. Gdy prowadząca wywiad dziennikarka powiedziała, że dane resortu pokazują, iż od jakiegoś czasu dzienna liczba nowych ozdrowieńców przewyższa dzienną liczbę nowych zakażeń, minister skomentował: "To znaczy, że epidemia ma trend spadkowy, coraz więcej osób tak naprawdę jest już odporna, jest bezpieczna".
Potem przytoczył dane dotyczące badań przesiewowych na koronawirusa w grupie seniorów wybierających się do sanatoriów. "Ta ilość osób chorych w populacji jest bardzo, bardzo mała. To jest poniżej 1,7 promila, czyli blisko 19 tysięcy zbadanych osób, które jadą do sanatoriów. Tylko 30 z nich miała wirusa. To pokazuje, że tego wirusa naprawdę jest niewiele" - przekonywał Szumowski.
Po wyborach, na poniedziałkowym spotkaniu z mediami 13 lipca, minister podał uaktualnione informacje o wynikach testów wśród seniorów. "Coraz lepsze dane, ponad dwadzieścia kilka tysięcy badań przesiewowych osób, które jadą do sanatoriów. Liczba dodatnich wyników wśród tych osób to jest jedna dziesiąta procenta - to jest 34 osoby. To pokazuje, że tak naprawdę w ogromnym badaniu przesiewowym, populacyjnym (...) osób, które jadą do sanatoriów, mamy znikomą ilość aktywnego wirusa" - stwierdził minister Szumowski.
Wirusolodzy i lekarze, z którymi rozmawiał Konkret24, nie w pełni zgadzają się z taką interpretacją danych. A "stan zapewnienia właściwego przygotowania podmiotów leczniczych" przesłany nam przez Ministerstwo Zdrowia wskazuje, że szpitale są utrzymywane w gotowości epidemicznej, przygotowane na potencjalne nasilenie epidemii oraz przyjęcie nawet kilku tysięcy chorych z COVID-19.
Około 200 nowych przypadków dziennie, więcej zdrowieje
Do 15 lipca w Polsce wykryto 38 721 zakażeń COVID-19. W sumie wyzdrowiały 28 492 osoby. To 73,5 proc. wszystkich do tej pory zakażonych. Od marca na koronawirusa zmarły 1594 osoby.
Nadal dziennie wykrywanych jest ok. 200 przypadków koronawirusa. W tym miesiącu najwięcej wykryto dotychczas 1 lipca - 382, najmniej 6 lipca - 205.
Między 29 czerwca a 5 lipca zachorowało 2043 osób, a zmarło 78. W tygodniu od 6 do 12 lipca zachorowań było 1941, zmarło 55 osób.
W ostatnich dwóch analizowanych pełnych tygodniach wzrosła liczba osób wyzdrowiałych z koronawirusa: między 29 czerwca a 5 lipca ministerstwo informowało o 3198 ozdrowieńcach, między 6 a 12 lipca - o 3402 (osoby, które uzyskały negatywny wynik testu na koronawirusa po tym, jak najpierw otrzymały pozytywny).
Od 15 czerwca do 15 lipca dzienna liczba wyzdrowiałych częściej przewyższa dzienną liczbę nowych przypadków COVID-19.
14 lipca po raz pierwszy od 17 czerwca to dzienna liczba zakażonych (267) była wyższa niż liczba wyzdrowiałych (247). Za to dzień później Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 736 kolejnych wyzdrowiałych. Była to druga najwyższa dzienna liczba ozdrowieńców w analizowanym przez nas okresie. Więcej osób wyzdrowiało tylko 27 czerwca (754).
"Za wcześnie mówić, że epidemia wygasa"
Czy więc powyższe dane świadczą o tym, że "epidemia ma trend spadkowy" i "tego wirusa jest naprawdę niewiele"?
"Z tych danych wynika, że szczyt zachorowań na tę chwilę minął, ale nie można powiedzieć nic więcej" -odpowiada Emilia Skirmuntt, wirusolożka z Uniwersytetu w Oksfordzie. Podkreśla, że "ilość wykrytych przypadków jest cały czas na tym samym poziomie i nic nie stoi na przeszkodzie temu, żeby mogła zacząć znowu rosnąć".
"Jest jeszcze o wiele za wcześnie, żeby mówić o tym, że epidemia wygasa. Można raczej mówić, że wyrównuje się, co może oczywiście prowadzić do powolnego wygasania, ale równie dobrze może też skończyć się następnym wzrostem liczby zachorowań" - ostrzega epidemiolożka.
- Ludzie wybrali się do sanatorium, czuli się zdrowi i znikomy ich procent okazał się mieć koronawirusa. Te dane trzeba inaczej interpretować: zdarza się wyjątkowo, że u ludzi starszych i schorowanych choroba przebiega bezobjawowo - uważa profesor Krzysztof Simon, ordynator oddziału zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu. - Tak trzeba to interpretować, a nie szczycić się, że wirusa nie ma - dodaje.
Natomiast dr Paweł Grzesiowski, immunolog i ekspert do spraw zakażeń z Narodowego Instytutu Leków, zwraca uwagę, że dane, które podaje ministerstwo, są głęboko niedoszacowane - że w rzeczywistości wiemy tylko o nikłym procencie wszystkich zakażeń. Według niego niedoszacowanie jest na poziomie 30-krotnym, czyli na podstawie badań wiemy zaledwie o kilku procentach zachorowań rzeczywistych.
Doktor Grzesiowski podkreśla, że liczba dzienna nowych zakażeń jest na stałym poziomie. Pokazują to trendy tygodniowe i dwutygodniowe. Czyli - jego zdaniem - w Polsce właściwie od początku kwietnia jest stały poziom zachorowań.
Wyniki testów nie potwierdzają odporności
Zdaniem ekspertów również za wcześnie jest, by oceniać stan odporności na koronawirusa w społeczeństwie.
"Tak naprawdę nikt na świecie nie wie, czy po przechorowaniu COVID ta odporność się pojawia i jak długo ona trwa. Na ten moment jest jeszcze o wiele za wcześnie, byśmy byli w stanie to stwierdzić, bo pandemia trwa dopiero od kilku miesięcy" - podkreśla wirusolożka Emilia Skirmuntt. Wyjaśnia, że aktualne dane pokazują, iż reinfekcje na przestrzeni kilku miesięcy od pierwszego zakażenia się nie zdarzają.
Pytana, jaki procent społeczeństwa powinien nabrać odporności, by wykształcić tzw. odporność stadna, która powstrzyma SARS-CoV2 przed rozprzestrzenianiem się, odpowiada: "W tej chwili szacuje się, że około 45-65 procent, więc o wiele więcej niż to, co oszacowano na podstawie testów na przeciwciała".
- Odporność stadna zaczyna się od 70-80 procent zakażonych w całej populacji. Tego nie mamy w Polsce - mówi natomiast prof. Krzysztof Simon. - Fakt, przypadków zachorowań statystycznie jest znacznie więcej, niż podają wyniki testów. Jednak nadal ich liczba jest za mała, by mówić o odporności stadnej. To co Brytyjczycy i Szwedzi chcieli osiągnąć, decydując: "niech młodzi przechorują, a starsi zostaną w domach", nie wyszło i skończyło się wysoką skalą zgonów. Nie jest to model akceptowalny - uważa prof. Simon.
Doktor Paweł Grzesiowski informuje, że posiadanych badań wynika, że około 3 proc. populacji przechorowało COVID-19 do maja. Według niego by mówić o jakieś odporności populacyjnej, trzeba mieć przynajmniej 50-60 proc. przechorowań. Dlatego on uważa, że w dalszym ciągu jesteśmy dziewiczym obszarem dla wirusa, co jest skutkiem prawidłowego i wprowadzonego na czas locdownu, który przyniósł oczekiwany efekt w postaci spowolnienia transmisji wirusa
Zajęte ok. 23 proc. przygotowanych łóżek
Komentując wypowiedzi premiera, że wirus już jest niegroźny, prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, pytał na początku lipca w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej": "To dlaczego setki, jeśli nie tysiące łóżek na oddziałach zakaźnych stoi pustych, bo nadal mają być gotowe na wypadek, gdyby były potrzebne chorym na COVID-19?".
Rzeczywiście, na to, że epidemia jest w odwrocie, nie wskazuje utrzymywana wciąż liczba szpitali jednoimiennych i łóżek na oddziałach zakaźnych. Z danych przekazanych nam przez Ministerstwo Zdrowia wynika, że szpitale nadal są gotowe na przyjęcie dużej liczby chorych na koronawirusa. Jak wskazuje prof. Simon, liczby te wskazują, że jesteśmy "w miarę przygotowani"na ewentualne zaostrzenie się epidemii.
12 marca resort zdrowia zapowiedział utworzenie 19 szpitali jednoimiennych zakaźnych. Kolejne trzy powstały później. Jak podało nam Ministerstwo Zdrowia 6 lipca, wciąż działa 20 szpitali jednoimiennych.
W marcu szpitale dysponowały ok. 3 tys. łóżek na oddziałach zakaźnych - pisaliśmy w Konkret24. Ministerstwo Zdrowia informowało, że do dyspozycji było 10 100 respiratorów.
Natomiast według danych resortu z 13 lipca dla pacjentów z COVID-19 potencjalnie wymagających hospitalizacji przygotowanych były 6752 łóżka w szpitalach jednoimiennych i szpitalach zakaźnych
- Na 2788 takich łóżek w szpitalach zakaźnych zajętych było 654 - czyli 23,4 proc.
- Na 3 964 takich łóżek w szpitalach jednoimiennych zajętych było 927 - czyli 23,3 proc.
- Na 1188 respiratorów - 626 w szpitalach jednoimiennych i 562 w szpitalach zakaźnych - w pierwszych wykorzystywane były 63 respiratory, w drugich - 11.
Respiratory zarezerwowane dla pacjentów z COVID-19 stanowią 10,7 proc. wszystkich dostępnych w Polsce. 17 czerwca w szpitalach było 11 029 respiratorów, w marcu - 10 100.
Jak poinformowało nas Ministerstwo Zdrowia: "wszystkie szpitale jednoimienne, z wyłączeniem szpitali w województwie mazowieckim oraz śląskim, poza obowiązkiem leczenia pacjentów zakażonych wirusem SARS-CoV-2 w wydzielonych do tego rodzaju działalności komórkach organizacyjnych, zostały zobowiązane przez wojewodów do realizacji świadczeń zdrowotnych zakontraktowanych przez Oddziały Wojewódzkie Narodowego Funduszu Zdrowia dla pacjentów innych niż z podejrzeniem zakażenia bądź zakażonych wirusem SARS-Co-2".
Szpitale jednoimienne w województwach śląskim i mazowieckim pozostają przeznaczone wyłącznie dla pacjentów z podejrzeniem zakażenia i zakażonych koronawirusem SARS-CoV-2. Wynika to m.in. z sytuacji epidemicznej w tych województwach.
Według prof. Krzysztofa Simona dane ministerstwa pokazują, że jesteśmy w miarę przygotowani na ewentualnie zaostrzenie epidemii w sezonie jesienno-zimowym. Choć on osobiście jest przeciwnikiem takiej instytucji jak szpital jednoimienny - zdaniem profesora "należy pilnie rozbudować aktualną bazę zakaźną o więcej izolatek, tak aby nie demolować istniejących szpitali o innym profilu".
"Przekształcanie niektórych oddziałów na rezerwowe oddziały zakaźne było oczywiście potrzebne, ale teraz trzeba się z tego wycofać i jednocześnie rozbudowywać oddziały zakaźne - gdzie się da - o 20-30 takich łóżek, izolatek. Bo obecnie personel, lekarze i pielęgniarki sprawujący opiekę nad pacjentami z COVID-19, nie mogą udzielać świadczeń medycznych pacjentom z innymi chorobami zakaźnymi" - mówi prof. Simon.
Autor: Gabriela Sieczkowska / Źródło: Konkret24; zdjęcie: Leszek Szymański/PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP | Leszek Szymański