Konfabuluje, wymyśla klechdy, nadinterpretuje – to częste komentarze po spotkaniach Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami. Ale eksperci uczulają: prezes PiS "głosi słowo", by "jego uczniowie" przekazywali je dalej. Jak podkreślają, trwa stwarzanie elektoratu: ważne jest to, by poszli do sąsiadów, znajomych, dalszej rodziny i nawrócili tych, którzy być może zwątpili. A kłamstwo ma im pomóc, bo jest łatwo przyswajalne. Analizujemy wystąpienia Kaczyńskiego z ostatniego miesiąca.
Podczas niemal 20 spotkań z wyborcami, które Jarosław Kaczyński odbył między 15 października a 15 listopada 2022 roku, prezes PiS nadal powtarzał tezy dalekie od rzeczywistości. Do połowy listopada odwiedził już 46 - jak podaje PiS - z 94 okręgów wyborczych. W porównaniu z pierwszymi miesiącami jego wojaży po Polsce, teraz ten przekaz się zaostrzył.
Kaczyński nie spuszczał z tonu, jeśli chodzi o historie nieweryfikowalne. Analizując prawie 30 pierwszych spotkań, opisywaliśmy jego opowieści o ludziach na Pomorzu, którzy zbierali po lasach kartofle wysadzane dla dzików, czy o Niemcach wyrzucających polskich posłów z przedziałów pierwszej klasy w pociągu. W ostatnim miesiącu Jarosław Kaczyński mówił natomiast np.:
"Już dzisiaj pojawiają się w Polsce ludzie, którzy mówią o sobie, że jestem - tutaj cytuję, bo to bardzo specyficzne i charakterystyczne – unijką polskiego pochodzenia. Otóż jest takie pytanie zasadnicze: czy ku temu powinna zmierzać Polska i ku temu powinna zmierzać Europa? (…) [To] w istocie musi prowadzić do dominacji jednego narodu czy dwóch narodów, że ci unici czy unijki pochodzenia na przykład niemieckiego będą ważniejsi od tych innych unijek czy unitów". (Przemyśl, 22 października 2022)
W całym tym wywodzie o "unijkach" chodziło o to, by po raz kolejny przemycić rzekome zagrożenie ze strony Niemiec, które PiS kreuje na głównego wroga reprezentującego całą Unię Europejską. Wśród niesprawdzalnych teorii prezesa PiS była i taka dotycząca Donalda Tuska:
"Nikomu lat nie liczę, on jest ode mnie dużo młodszy, ale też już swoje lata ma. Chociaż maraton biegł, ale w takim tempie, że nie wiem, czy ze zdrowymi nogami i po krótkim treningu bym nie dał mu rady". (Zamość, 23 października 2022)
Na te słowa obecni na sali w Zamościu nie zareagowali jednak takim śmiechem, jak np. podczas "żartów" prezesa z osób transpłciowych.
Czasem fakty się zgadzają
Prawie dwugodzinne wystąpienia Jarosław Kaczyńskiego i jego odpowiedzi na pytania z sali pełne są dygresji, odniesień do przeszłości, osobistych wspomnień z różnych wydarzeń. Część nie budzi kontrowersji, są prawdziwe co do faktów i mają potwierdzenie w publicznie dostępnych informacjach.
Tak np. 15 października w Częstochowie Kaczyński powiedział, że w Polsce nie ma tradycji prześladowania homoseksualistów. "Polski kodeks pierwszy po odzyskaniu niepodległości, tak zwany kodeks Makarewicza, znosił karę za tak zwane stosunki przeciw naturze, tak to się wtedy nazywało. Tej penalizacji u nas nie było" – stwierdził. Rok temu podobną wypowiedź posła PiS Kosmy Złotowskiego sprawdzał serwis Demagog. Jak informował, "depenalizacja stosunków homoseksualnych w Polsce nastąpiła wraz z kodyfikacją polskiego prawa karnego, po uchwaleniu Kodeksu karnego w 1932 roku (tzw. kodeks Makarewicza). Zgodnie z jego przepisami za kontakty homoseksualne nie były ustanowione żadne sankcje, natomiast odpowiedzialności karnej podlegała prostytucja homoseksualna".
5 listopada w Suwałkach Jarosław Kaczyński mówił o rozwoju gospodarczym Polski, który nastąpił po terapii szokowej z początku lat 90. dwudziestego wieku, której autorem był wicepremier Leszek Balcerowicz. "Ten jego szok [reform Balcerowicza] żeśmy odrabialiśmy przez dobrych kilka lat. Sytuacja z osiemdziesiątego dziewiątego roku, jeśli chodzi o PKB, czyli z czasów komunistycznych w istocie, wróciła dopiero w dziewięćdziesiątym szóstym. Dopiero od dziewięćdziesiątego szóstego roku mieliśmy niewielkie przekroczenie tego PKB z osiemdziesiątego dziewiątego. Dopiero wtedy można powiedzieć, żeśmy się zaczęli odbijać od czasów komunistycznych". Wydane przez Główny Urząd Statystyczny opracowanie "Polska 1989-2014" to potwierdza.
W Ełku z kolei prezes PiS mówił o wizycie w Polsce jednej z hiszpańskich eurodeputowanych, która "była tutaj w ramach komisji parlamentu europejskiego, który miał sprawdzać praworządność w Polsce i powiedziała w końcu prawdę: że wszystkie te opowieści o braku praworządności w Polsce to są po prostu fejki". Rzeczywiście, w delegacji Komisji ds. Praw Kobiet i Równouprawnienia Parlamentu Europejskiego, która przyjechała do Polski, by zapoznać się z "przestrzeganiem praw kobiet i zdrowia seksualnej oraz reprodukcyjnego w Polsce", była Margarita de la Pisa Carrión hiszpańska eurodeputowana z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (tej samej, do której należą europosłowie PiS). "Mieliśmy szereg dobrych spotkań, i widzimy, że to wszystko kłamstwa, fake newsy, które są rozpowszechniane. Widzimy bardzo dużo nieprawd, które są rozpowszechniane w Parlamencie Europejskim odnośnie do Polski" – powiedziała w rozmowie z TVP Info.
Prawdziwe przekazy Kaczyński miesza jednak wciąż z nieprawdziwymi, wręcz wymyślonymi – i w tej mieszance te drugie nabierają wiarygodności. Fałsz sprzedawany jako prawda jest stałym elementem wystąpień prezesa PiS.
Opowieści w stylu: "dzwoniło, ale nie wiadomo, w którym kościele…"
Tę taktykę Kaczyński stosuje dość konsekwentnie. Polega na łączeniu faktów zaistniałych z wymyślonym kontekstem czy przebiegiem całego zdarzenia – czyli: coś podobnego się zdarzyło, ale chodziło o coś innego i nie wszystkie elementy opowieści się zgadzają. Liczy się przekaz, jaki z tego powstaje. Poniżej przykłady. Na żadne z pytań o źródła tych opowieści, przesłanych do ówczesnego rzecznika PiS Radosława Fogla (zrezygnował z funkcji 18 listopada), nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Manipulacja. "Na Zachodzie (...) ludzie są karani nawet wyrokami skazującymi na więzienie za stwierdzenie, że z pary dwóch mężczyzn nie może być dzieci. Tak, proszę państwa, są takie przypadki. Można powiedzieć - na przykład w Anglii, w radiu, w BBC bodajże, w jakimś takim wywiadzie - że nie jest pewne, czy dzieci wychowywane w takich parach jednopłciowych mają równie dobre warunki jak w normalnej rodzinie i następnego dnia już mieć wezwanie na policję, bo to jest mowa nienawiści". (Myszków, 15 października 2022)
Powtarzającym się motywem spotkań Kaczyńskiego z wyborcami jest wyśmiewanie osób transpłciowych i przekonywanie, że polityczna poprawność w mówieniu o takich osobach jest na Zachodzie bliska granicy absurdu. O tym samym, co w Myszkowie, mówił 16 października w Sieradzu i 26 października w Radomiu. W Sieradzu tę historię przedstawiał tak: "W Anglii można wylądować w komisariacie dlatego, że w wywiadzie w BBC na przykład (…) powiedziało się, że ze związku dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet nie ma dzieci albo że nie jest pewne, czy wychowanie dzieci w związku osób tej samej płci jest dla nich rzeczą dobrą". W Radomiu: "W Anglii człowiek, który powie w radiu czy w telewizji, że z par jednopłciowych nie ma dzieci, może się spodziewać, że następnego dnia policja się u niego zjawi".
Spróbowaliśmy ustalić, o czym mógł mówić prezes PiS – wyniki szukania i analiz pokazują, że chodzi o historię byłego ministra zdrowia Irlandii Północnej Jima Wellsa z 2015 roku. Część jej elementów jest zbieżnych z opowieścią Kaczyńskiego – ale różnice są istotne.
Historia nie wydarzyła się w Anglii, tylko w Irlandii Północnej. Ówczesny minister zdrowia tego kraju Jim Wells wypowiadał się nie w radiu (czyli nie w BBC), tylko na spotkaniu w trakcie kampanii przed wyborami do Izby Gmin w 2015 roku. BBC było jednym z mediów, które opisało potem i nagłośniło tę sprawę. Wells stwierdził: "Wszystkie dowody na całym świecie pokazują, że najlepszym sposobem na wychowywanie dzieci jest kochający, stabilny związek małżeński. Fakty pokazują, że na pewno nie wychowuje się dziecka w związku homoseksualnym. Że dziecko jest znacznie bardziej narażone na wykorzystywanie lub zaniedbywanie..." (w tym momencie jego wypowiedź przerwała fala buczenia i okrzyków z widowni). Więc nie mówił, że "ze związku dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet nie ma dzieci" czy że "z par jednopłciowych nie ma dzieci".
Rzeczywiście, Wells za to, co powiedział, miał do czynienia z policją - tylko, że północnoirlandzka policja wszczęła postępowanie w sprawie jego wypowiedzi ze względu na jej homofobiczny, obraźliwy charakter. Policjanci rzeczywiście zjawili się następnego dnia po wypowiedzi Wellsa - ale nie "u niego" - tylko w miejscu, gdzie spotkał się z wyborcami, czyli w Centrum Św. Patryka w mieście Downpatrick. A sam Wells był na komisariacie w związku ze swoimi słowami – ale zgłosił się dobrowolnie, by złożyć wyjaśnienia. W dodatku minister zaraz po reakcji publiczności na jego wypowiedź zapewniał, że został źle zrozumiany, a następnego dnia wycofał się z części swoich słów i wystosował oficjalne oświadczenie z przeprosinami.
Manipulacja. "Może ktoś z państwa widział w telewizji - rozmowa z jakąś rodziną amerykańską, prorepublikańską. On - mąż, żona, dzieci. I ten mąż mówi tak: 'My nie chcemy, by w szkołach szaleli ci seksedukatorzy, którzy się tam nawet dobierają do pięciolatków czy sześciolatków i jednocześnie, jak ktoś się temu przeciwstawia, jacyś rodzice się temu przeciwstawiają, to już się FBI nimi zajmuje". (Żywiec, 13 listopada 2022)
Tę opowieść Jarosław Kaczyński zaczął nagłaśniać w weekend 12-13 listopada, po wyborach w USA - 8 listopada Amerykanie wybierali członków Izby Reprezentantów i 1/3 Senatu. O seksedukatorach "dobierających się do pięciolatków", rodzicach niezgadzających się na taką działalność i akcjach FBI przeciwko tym rodzicom prezes PiS mówił też 12 listopada w Wadowicach i 13 listopada w Bielsku-Bałej. Skąd się wziął ten przekaz? Otóż jest on powieleniem republikańskiej narracji, która z kolei jest skutkiem fałszywie interpretowanego dokumentu i elementem walki z demokratami.
Przed wyborami kandydujący republikanie skupili uwagę na edukacji jako elemencie wojny kulturowej. Krytykowali osoby transpłciowe. Sprzeciwiali się indoktrynacji uczniów w szkole. Domagali się przekazania większych praw rodzicom w kwestii decydowania o edukacji dzieci. Wtedy wróciła sprawa rzekomego nękania przez FBI rodziców za to, że sprzeciwiają się tej edukacji i decyzjom podejmowanym w tym zakresie przez rady szkolne. W Konkret24 wyjaśniliśmy, że nie był to nowy temat. We wrześniu 2021 roku Krajowe Stowarzyszenie Rad Szkolnych (NSBA) zwróciło się o pomoc do władz federalnych w związku z problemem bezpieczeństwa pracowników szkół publicznych i członków rad szkolnych. W odpowiedzi na to prokurator generalny Merrick Garland wydał pismo skierowane między innymi do dyrektora FBI. To wtedy pojawiło się mnóstwo mylnych przekazów związanych z tym dokumentem. Niektórzy rodzice uznali, że w świetle tego pisma będą mieli kłopoty za samo wyrażanie sprzeciwu o sposobie kształcenia ich dzieci. Wrzawa, jaka wówczas wybuchła, skłoniła NSBA do wycofania listu i przeprosin.
Ale republikanie weszli w temat, mimo że dokument nie mówił nic o wyrażaniu przez rodziców poglądów dotyczących edukacji seksualnej ani tym bardziej o "zainteresowaniu FBI" tymi rodzicami, którzy wyrażają swoje poglądy. Prokurator generalny podkreślił, że konstytucja amerykańska chroni wolność wyrażania poglądów podczas ożywionych debat politycznych, lecz "ochrona ta nie obejmuje gróźb lub próby zastraszania osób z uwagi na ich poglądy". Rzecznik FBI tłumaczył, że "FBI nigdy nie miało interesu w tym, by zajmować się sprawdzaniem rodziców wypowiadających się podczas zebrań rady szkolnych i nie zamierzamy tego zmieniać" (za: PolitiFact).
Ani my, ani amerykańska redakcja PolitiFact nie znaleźliśmy dowodów na to, że FBI prowadzi jakiekolwiek sprawy przeciwko rodzicom wyrażającym sprzeciw wobec decyzji szkolnych rad.
Manipulacja. "Kiedy za czasów poprzedniego rządu Donald Tusk miał prywatnych więźniów, to znaczy ludzie siedzieli chyba nawet 40 miesięcy, to jest rekord w areszcie śledczym, pod zarzutem kradzieży torby, takiej z płótna – torby, nie tego co w torbie, tylko torby – i jakichś tam jeszcze... to wtedy było w porządku". (Przemyśl, 22 października 2022)
Prezes PiS mówił dalej: "Otóż ten człowiek naraził się, ale tak naprawdę nie Tuskowi, nie Platformie. On jakąś tam podobno odegrał rolę w jakichś planach, bo nic się nie stało, stoczenia jakiegoś boju z kibicami z Rosji, bo to był okres tych mistrzostw Europy. I Putin wtedy dzwonił do Tuska. No taką mieliśmy wtedy 'politykę antyputinowską', bo dziś przecież wiadomo, że Tusk zawsze był wrogiem Putina" - przekonywał. Opowieść o "prywatnych więźniach Tuska" powtórzył też wyborcom w Kraśniku 23 października: "Można było przesiedzieć 40 miesięcy w więzieniu pod zarzutem kradzieży torby z płótna".
W dostępnych w sieci materiałach nie znaleźliśmy informacji o osobie aresztowanej w Polsce na 40 miesięcy za kradzież płóciennej torby. Prawnicy, z którymi rozmawialiśmy, również nie kojarzą takiej sprawy. - Pojęcia nie mam, o co chodzi prezesowi Kaczyńskiemu, ale niespecjalnie wierzę w coś takiego. 40 miesięcy aresztu w sprawie o drobną kradzież się nie zdarza – mówił nam dr Witold Zontek, karnista z Uniwersytetu Jagiellońskiego. O sprawie nie słyszał też Bartosz Pilitowski, założyciel i prezes fundacji Court Watch Polska oraz dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Połączenie 40 miesięcy aresztu z konfliktem kibiców i rządem Donalda Tuska przywodzi na myśl głośną sprawę Macieja Dobrowolskiego. To kibic należący do środowiska najbardziej zagorzałych fanów Legii Warszawa, który spędził w areszcie właśnie ponad trzy lata. Został aresztowany tuż przed rozpoczęciem w Polsce mistrzostw Europy w 2012 roku. Co trzy miesiące prokuratura wnioskowała o przedłużanie aresztu, a sąd się zgadzał. Sprawa była głośna. W Konkret24 opisaliśmy ten przypadek, a adwokat Dobrowolskiego – Michał Korolczuk - stwierdził, że wskazana przez Kaczyńskiego długość aresztu może wskazywać na jego klienta. - Tyle że nie miał i nie ma on postawionych zarzutów kradzieży – wyjaśniał Korolczuk. I dodał: - Kwestia płóciennej torby w ogóle nie jest elementem tej sprawy.
Manipulacja. "Naprzeciw mnie siedzi pani poseł, nasza koleżanka, która została fizycznie zaatakowana przez posła, który dopuścił się w ten sposób przestępstwa. Otóż została zaatakowana i to było przestępstwo, a co sąd na to zrobił? No nic". (Ełk, 5 listopada 2022)
To miał być dowód na to, że "kasta sędziowska" wciąż działa na rzecz opozycji. Prezes PiS mówił o posłance Iwonie Arent. Nie wymienił nazwiska parlamenarzysty, który miał ją zaatakować; wspomniał tylko, że dotyczy to "posła drugiej strony", "charakterystyczną, emblematyczną postać naszych politycznych przeciwników".
Chodzi o głośną sprawę z 2018 roku. Iwona Arent oskarżała wówczas posła Platformy Obywatelskiej Sławomira Nitrasa o to, że ją kopnął podczas wspólnej podróży busem. Według relacji Arent do zdarzenia doszło 4 października 2018 roku w busie, który zawoził grupę posłów po sejmowych głosowaniach na lotnisko. W listopadzie 2018 roku posłanka poinformowała w mediach społecznościowych o złożeniu zawiadomienia do prokuratury, w którym oskarżyła Sławomira Nitrasa o uderzenie i publiczne znieważenie. Nitras nazwał wówczas zarzuty "kłamstwem" i "pomówieniem".
W październiku 2020 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpiła do marszałka Sejmu o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej Sławomira Nitrasa. Lecz 7 kwietnia 2022 roku Sejm odrzucił wniosek o uchylenie immunitetu. Gdy weryfikowaliśmy opowieść Kaczyńskiego, w rozmowie z Konkret24 posłanka Iwona Arent przyznała: jej sprawa w ogóle nie trafiła do sądu. Sławomir Nitras również nam to potwierdził.
Manipulacja. O zasięgu systemu Patriot: "Jedna wyrzutnia ma zasięg około stu kilometrów. Łatwo obliczyć: sto razy sto to jest dziesięć tysięcy razy 3,14 – czyli pi er kwadrat – no to oznacza, że każda taka wyrzutnia jest w stanie na przeszło trzydziestu tysiącach kilometrów kwadratowych, czyli prawie dwa razy...; oczywiście tutaj nie ma koła, Podkarpacie nie jest kołem… ale można przy pomocy paru wyrzutni ten teren zabezpieczyć". (Przemyśl, 22 października 2022)
Tak prezes PiS, zapytany o zabezpieczenie województwa podkarpackiego w obliczu wojny w Ukrainie, tłumaczył zasięg systemu rakietowego Patriot (przypomnijmy: Jarosław Kaczyński był szefem rządowego komitetu ds. bezpieczeństwa). Jak weryfikowaliśmy w Konkret24, żeby móc liczyć zasięg systemu Patriot w oparciu o wzór na pole koła, wyrzutnia musiałaby potrafić strzelać dookoła siebie. Komandor porucznik rezerwy Maksymilian Dura, ekspert portalu Defence24.pl, tłumaczył, że baterie Patriot, które trafiły do Polski, nie mają jednak radarów dookólnych. - Są wyposażone w radary sektorowe o polu obserwacji około 120 stopni - mówił. Potwierdził to Bartosz Głowacki, ekspert ds. lotnictwa wojskowego, redaktor naczelny magazynu "Skrzydlata Polska".
Pilot wojskowy, major rezerwy Michał Fiszer, stwierdził, że "nigdy nie spotkał się z wyliczaniem zasięgu Patriota jako pola koła". - Zasięg Patriotów jest dosyć trudny do określenia, bo zależy od wysokości celu, jego prędkości i tak dalej. Im cel leci wolniej, tym zasięg jest większy. Ale strefy możliwych ataków systemu rakietowego to nie jest koło wokół wyrzutni - mówił nam. - Strefy możliwych ataków systemu Patriot mają kształt takich owalów z przodu i mniejszych owalów z tyłu. Czyli do celu nadlatującego z naprzeciwka ma większy zasięg, bo rakieta leci na spotkanie z celem, a cel leci na spotkanie z rakietą. Natomiast kiedy cel już minie wyrzutnie i strzela się na tak zwanym dogonie, wtedy zasięg maleje.
Eksperci komentujący wypowiedź Kaczyńskiego podkreślali, że zasięg zmienia się w zależności od rodzaju celu. Jak mówił mjr Fiszer, "takie wyrzutnie, jeśli chodzi o cele aerodynamiczne, czyli samoloty, bronią strefy". - A jeśli chodzi o ochronę przeciwrakietową, to bronią konkretnych obiektów, bo ta strefa się bardzo zawęża. Więc jeśli prezes mówił o tym zasięgu w kontekście obrony przeciwrakietowej, to się mylił – stwierdził.
Kłamstwa wykreowane, konfabulacje i klechdy
Najgłośniejsza stała się wypowiedź z Ełku na temat młodych kobiet, które "dają w szyję" – że właśnie z tego powodu rzekomo maleje liczba urodzin. Choć prezes upierał się, że tak właśnie jest, po kilku dniach publicznej krytyki oświadczył w Wadowicach: "Naprawdę nie chciałem nikogo urazić. Chciałem tylko powiedzieć pewną prawdę o pewnym szkodliwym zjawisku".
Sęk w tym, że nie mówił prawdy.
Fałsz. "Trzeba też czasem powiedzieć otwarcie pewne rzeczy gorzkie: jeżeli się utrzyma taki stan, że do 25. roku życia dziewczęta – młode kobiety – piją tyle samo co ich rówieśnicy, to dzieci nie będzie. Bo pamiętajcie, że mężczyzna, żeby popaść w alkoholizm, musi pić nadmiernie przez 20 lat - oczywiście przeciętnie, bo jeden dłużej, drugi krócej, to zależy od cech osobistych - a kobieta tylko dwa". (Ełk, 5 listopada 2022).
Kaczyński opowiadał jeszcze, że znał się z "największym specjalistą od alkoholizmu w Polsce" i dodał: "Także radzę z tym uważać, także młodym kobietom, bo to na pewno nie służy temu, żeby decydować się na macierzyństwo. Ja na pewno nie jestem zwolennikiem bardzo wczesnego macierzyństwa, bo kobieta musi dojrzeć do tego, żeby być dobrą matką, ale no jak do 25. roku daje w szyję...".
O ile połączenie samego problemu alkoholizmu ze spadkiem dzietności jest manipulacją - to stwierdzenie, że tak właśnie przedstawia się sytuacja wśród kobiet do 25. roku życia musiałoby mieć poparcie w danych/badaniach, by było prawdziwe. A z naszych ustaleń wynika, że nie ma żadnych danych i badań, które by potwierdzały tezę prezesa PiS.
Jako dowód na jej prawdziwość przedstawiano cytat, który krąży w internecie co najmniej od 2013 roku, brzmi on: "Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych szacuje, że w Polsce może być ponad 1,5 miliona uzależnionych kobiet. Statystyki pokazują, że młode Polki do 25. roku życia piją tyle samo, co ich koledzy". Na żadnej ze stron, na których znaleźliśmy ten cytat, nie wyjaśniono, jakie "statystyki pokazują" tę zależność, jakie to były badania itd. Zapytaliśmy o to Polską Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (obecnie: część Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, KCPU) - Marta Zin-Sędek z Działu Badań, Monitorowania i Współpracy Międzynarodowej odpowiedziała, że "żadne z badań posiadanych przez PARPA nie wskazują na takie rozpowszechnienie uzależnienia kobiet".
Na stronie PARPA w zakładce "Kobiety i alkohol" są informacje z opracowania Jadwigi Fudały pt. "Kobiety i alkohol" z 2007 roku. Lecz nie ma tam żadnych odniesień do kobiet do 25. roku życia, które miałyby pić tyle samo co ich rówieśnicy.
Niektórzy dyskutujący o słowach prezesa PiS przytaczali sondaż Centrum Badania Opinii Społecznej – w 2019 roku instytut opublikował komunikat z badań "Konsumpcja alkoholu w Polsce". W jednej z tabel pokazano, że w grupie wiekowej 18-24 lata mężczyzn i kobiet deklarujących picie alkoholu było mniej więcej tyle samo (90 i 89 proc). Jednak to tylko deklaracje, nie badania, nie można ich uznać za potwierdzenie słów prezesa PiS. A sami autorzy raportu przyznali: "Nie udało się w nim uchwycić osób, które mają poważny problem z alkoholem. W związku z tym nie należy traktować tych danych jako obrazu stanu rzeczywistego".
Konkret24 rozmawiał z ekspertami, pytając, czy może oni znają dane, na których Kaczyński oparł swoją tezę. Doktor Bohdan Woronowicz, psychiatra i specjalista psychoterapii uzależnień, nie zna takich statystyk. Podobnie doktor Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholożka i terapeutka. Nie wydaje jej się, że ktoś zbiera dane z podziałem akurat na wiek do 25. roku. - Poza tym, żeby mieć dobre dane na ten temat, trzeba by kontrolować, kto kupuje alkohol i kto go wypija, a tego się w Polsce nie robi - stwierdziła.
Eksperci nie potwierdzają też słów Kaczyńskiego, że "mężczyzna, żeby popaść w alkoholizm, musi pić nadmiernie przez 20 lat, a kobieta tylko dwa". Te słowa dr Woronowicz kwituje krótko: - Absolutna bzdura.
Fałsz. O roku 1991: "Polska miała być podzielona na okręgi, które by miały charakter landów niemieckich. Miała być federalnym państwem. (...) Po drugie, na zachodzie Polski - i o tym się mówiło znacznie można powiedzieć jawniej - miała być strefa szczególnej współpracy z Niemcami, a na wschodzie - o tym się dużo mniej mówiło, ale są dokumenty, a poza tym ja to słyszałem osobiście - miała być strefa szczególnej współpracy z jeszcze wtedy istniejącym Związkiem Sowieckim". (Radom, 26 października 2022)
O najnowszej historii Polski Jarosław Kaczyński opowiada często, twierdząc, że poprzednie rządy nie walczyły o suwerenność Polaki i prowadziły politykę: "Polska jest, ale naraz jej nie ma". Powyższy cytat ilustruje rzekomo politykę Kongresu Liberalno-Demokratycznego na początku lat 90.
Zapytaliśmy ekspertów, historyków i polityków tamtego okresu o te słowa. Prezes PiS, jak sam relacjonował, miał o tym usłyszeć, gdy był szefem kancelarii Lecha Wałęsy, czyli w 1991 roku, podczas rozmów, na które był zapraszany przez ówczesnego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego. - Najwidoczniej Jarosław Kaczyński ma problemy z pamięcią, a sprawa jest bardzo prosta - mówił w rozmowie z nami Jan Krzysztof Bielecki. - W 1991 roku Porozumienie Centrum miało trzech ministrów i kilku wiceministrów. Gdyby były takie zdarzenia, o których mówi prezes na pewno, by o tym dyskutowano i ci ministrowie wówczas by to podnosili, a nic takiego nie miało miejsca. Powinien teraz z nimi sobie porozmawiać i przestać opowiadać te bzdury - stwierdził. Wspomniał o reformie samorządowej z 1990 roku: - My chcieliśmy wówczas bodaj 10 województw, a potem Buzek zrobił 16. Na to wszystko są dokumenty rządowe, można to sprawdzić. Na to, co opowiada Kaczyński o landach i strefach wpływu, żadnych dokumentów nie ma.
- To są jakieś konfabulacje prezesa. Ma talent do mówienia na dużym poziomie ogólności, żeby gdzieś coś się przylepiło do jego przeciwników politycznych - ocenił prof. Antoni Dudek, historyk. Też wspomniał o reformie samorządowej z 1990 roku: - Wówczas w KLD, ale nie tylko, były pomysły silnej regionalizacji, mocnych regionów, co potem w jakiś tam sposób zostało zrealizowane w postaci 16 województw, a przecież Polska się nie rozpadła. Te postulaty jednak nie miały nic wspólnego z niemieckimi landami i z żadnymi strefami wpływów. Nie ma to żadnych źródeł, żadnych dokumentów - oświadczył.
Zaś prof. Tomasz Nałęcz, historyk, współautor książki "Czas przełomu 1989-1990", ocenił: - To kolejna konfabulacja prezesa. Chyba pomylił mu się rok 1989 z 1939 i czymś na kształt paktu Ribbentrop-Mołotow. Prezes przypomina bajarza, który co rusz wymyśla jakieś klechdy.
Podobnie uznał prof. dr hab. Roman Bäcker, politolog i historyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, działacz opozycyjny w okresie PRL: - Problem z Jarosławem Kaczyński jest taki, że mówi bardzo dużo rzeczy, które trudno udowodnić, które nie mają żadnej podstawy faktograficznej.
Fałsz. O sprzedaży węgla przez samorządy. "To jest ich prawny obowiązek. (…) Samorządy w polskiej konstrukcji ustrojowej są częścią aparatu państwowego. Nie są organizacją społeczną o charakterze terytorialnym. (…) W Polsce jest tak, że mamy konstytucyjnie rzecz biorąc administrację rządową i administrację samorządową. Ale to razem jest administracja państwowa. I oni tutaj po prostu mają obowiązki. Nie ma o czym dyskutować. Mają obowiązek to zrobić". (Częstochowa, 15 października 2022)
Samorządowy od początku wskazywali, że nie mają prawnego obowiązku dystrybucji sprzedaży węgla. Marek Wójcik, ekspert do spraw legislacji w Związku Miast Polskich, w opinii dla Konkret24 wyjaśniał: "Zakres obowiązków samorządów terytorialnych określa Konstytucja RP i prawo materialne, a ono nie nakłada na gminy obowiązku sprzedaży węgla czy też np. cukru, którego brakowało na rynku kilka miesięcy temu". Opisaliśmy tę kwestię szerzej w Konkret24.
Profesor Hubert Izdebski, znawca prawa samorządowego, wykładowca na Uniwersytecie SWPS w Warszawie, uznał konieczność odpowiedniej regulacji prawnej, bo: "bez odpowiedniego ustawowego umocowania (niezależnie od kwestii rozliczeń) gmin do prowadzenia tego rodzaju działalności pozostawałyby uzasadnione wątpliwości co do możliwości jej podejmowania w świetle aktualnie obowiązujących ustaw samorządowych, w szczególności ustawy o samorządzie gminnym oraz ustawy o gospodarce komunalnej".
Rząd chyba jednak miał świadomość prawnych wątpliwości co do sprzedaży węgla przez gminy, skoro 14 października skierował do Sejmu pilny projekt ustawy o zakupie preferencyjnym paliwa stałego przez gospodarstwa domowe. 20 października Sejm uchwalił tę ustawę; tydzień później zaakceptował kilkanaście poprawek Senatu i po podpisie prezydenta ustawa weszła w życie 3 listopada. Ale zdaniem prawników nie rozwiewa on wszystkich niejasności prawnych.
Fałsz. "Ja bym się bardzo cieszył, gdyby w Polsce było dużo więcej publicznych teatrów. Mówię publicznych, bo dzisiaj tych niepublicznych, prywatnych w Polsce już jest przeszło tysiąc". (Wadowice, 12 listopada 2022)
Główny Urząd Statystyczny zbiera dane tylko o liczbie publicznych teatrów - w 2021 roku takich teatrów i instytucji muzycznych było w Polsce 185. Ale statystyki dotyczące niepublicznych scen prowadzi państwowy Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego. Publikuje je w wydawanym co roku raporcie "Teatr w Polsce". W najnowszym raporcie - za sezon 2020/21 - uwzględniono łącznie 858 teatrów, w tym 164 teatry prywatne.
Z tym że informacje z raportu dotyczą scen niepublicznych, do których instytutowi udawało się dotrzeć bezpośrednio lub pośrednio przez różne źródła. Dla porównania: w pierwszym sezonie, za który dane zbierał Instytut Teatralny - 2009/2010 - w raporcie uwzględniono 122 teatry prywatne; sezon później - już 162; w sezonie 2018/2019 było ich 168.
Fałsz. O przepisach dotyczących misgenderingu. "Z punktu widzenia przepisów, które już dzisiaj są na niektórych uczelniach, gdyby pan [marszałek] na przykład był pracownikiem takiej uczelni, to trzeba by było się tak do pana zwracać. Jak by się ktoś nie zwracał, to by był dyscyplinarnie za to karany. Tak proszę państwa jest, nawet już w Polsce. Chyba na Uniwersytecie Jagiellońskim wprowadzono tego rodzaju przepisy. Niby one dotyczą studentów, no ale jeśli dotyczą studentów, to dlaczego mają nie dotyczyć pracowników?". (Częstochowa, 15 października 2022)
To, o czym mówił Kaczyński, określa się jako deadnaming, czyli używanie imienia nadanego osobie transpłciowej przy urodzeniu bez zgody tej osoby. Takie zachowanie jest często związane z misgenderingiem, czyli zwracaniem się do osoby transpłciowej w sposób niezgodny z jej tożsamością płciową.
Michał Powszedniak z Działu ds. Bezpieczeństwa i Równego Traktowania UJ w wyjaśnieniu dla Konkret24 przypomniał, że kwestię odpowiedzialności dyscyplinarnej osób kształcących się na uczelniach oraz nauczycieli i nauczycielek akademickich reguluje ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. "Przepisy te nie odnoszą się wprost do deadnamingu czy misgenderingu" – czytamy w odpowiedzi UJ. Z wyjaśnienia uczelni nie wynika, by miała osobne, własne "tego rodzaju przepisy". Na pytanie Konkret24, czy na UJ stosowano kary dyscyplinarne za misgendering lub deadnaming wobec pracowników naukowych lub studentów, Michał Powszedniak odpowiedział, że nie.
Niedopowiedzenia: kłamstwa powtarzane i wzmacniane
Zdawałoby się, że gdy eksperci w danej dziedzinie publicznie wytłumaczą, iż jakieś tezy prezesa PiS nie są prawdziwe, powinien się powstrzymać od ich powtarzania. Lecz Jarosław Kaczyński nie zważa na to i na kolejnych spotkaniach pewne kłamstwa wciąż powtarza. Jak np. to, że Niemcy wypłacili 70 państwom odszkodowania za drugą wojnę światową, a nam nie (tę nieprawdę weryfikowaliśmy w Konkret24).
Pytany, dlaczego prezes PiS, stosuje taką strategię, dr hab. Olgierd Annusewicz, politolog i ekspert marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego, przypuszcza, że Kaczyński może się znajdować w informacyjnej bańce. - To polega na tym, że jego współpracownicy niechętnie mówią mu, że się myli. Nie chcą przyjść do szefa i powiedzieć, że się pomylił. Za chwilę będą ustalane listy wyborcze, a to Jarosław Kaczyński ma kluczowy wpływ na to, jak te listy wyglądają - tłumaczy. - Generalnie, politycy są otoczeni ludźmi, których byt zależy od lidera, więc nie opłaca się podważanie jego autorytetu. Jarosław Kaczyński, jak i inni liderzy partyjni, może być otoczony dźwiękoszczelną ścianą – dodaje.
Zauważa, że Kaczyński po prostu może nie czytać pojawiających się w mediach wyjaśnień i sprostowań tego, co mówi. - Trochę też dlatego, że prostują te informacje media, które on uważa za jemu nieprzychylne, a więc nie zasługujące na zaufanie. A nawet jeśli docierają do niego informacje o tym, że nie powiedział prawdy, to je wypiera, uważając, że to źli ludzie tak mówią, a źli ludzie nie mogą mieć racji – stwierdza dr Annusewicz
W ostatnim miesiącu prezes PiS włączył do swojego repertuaru kolejne nieprawdziwe przekazy, które wcześniej pojawiły się w publicznych dyskusjach. Choć były weryfikowane, są wciąż nośne wśród wyborców PiS. Na przykład:
Fałsz. "W tej chwili w Unii jest 435 miliardów zatwierdzonej pomocy publicznej. To nie znaczy, że już zrealizowanej, ale już dopuszczalnej. Otóż wiecie Państwo, jaki jest podział? 220 czy nawet 225 miliardów Niemcy, 160 – Francja, a ochłapy dla reszty". (Częstochowa, 16 października 2022)
To samo mówił dzień wcześniej w Myszkowie. Ten przekaz podchwyciła Solidarna Polska. Zbigniew Ziobro pisał 17 października na Twitterze: "EU Commission pod butem Berlina zgodziła się na 220 mld euro pomocy publicznej dla Niemiec, 52 proc. wszystkich środków. Dla Polski 1,7 proc. Strażniczka vonderleyen (Ursula von der Leyen – red.) dba o suty niemiecki stół. Kolaborant donaldtusk pilnuje, by Polskę głodzić. Geny niezmienne od dziesiątek lat" (pisownia oryginalna – red.). 7 listopada wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski napisał na Twitterze: "226 mld euro, czyli 54 proc. pomocy publicznej dla państw UE trafi do Niemiec. 1,7 proc. do Polski". Tweet podobnej treści opublikował europoseł PiS Bogdan Rzońca.
Przez wyborców nieznających realiów funkcjonowania Unii Europejskiej sformułowania typu: "zatwierdzona została teraz pomoc", "profitentami tego wszystkiego są dwa kraje" oraz "jaki jest podział" - mogą być rozumiane tak, że Niemcy i Francja dostają wielkie dodatkowe pieniądze z UE, a pozostałe kraje "resztki" i "ochłapy". I tak to przedstawiają politycy PiS czy Solidarnej Polski, a prezes PiS im wtóruje.
Przy czym Kaczyński przekaz o "miliardach dla Niemiec" powtarza za europosłem PiS Zbigniewem Kuźmiukiem – co szerzej wyjaśniliśmy w Konkret24. Tylko że Kuźmiuk na swoim blogu napisał to, czego nie powiedział prezes PiS: że środki na pomoc publiczną wcale nie pochodzą z unijnego budżetu, tylko z budżetów poszczególnych państw.
Przepisy o pomocy publicznej znajdują się w trzech artykułach (107, 108 i 109) Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Biuro prasowe Komisji Europejskiej wyjaśnia: "Decyzja, czy dany środek obejmuje pomoc państwa, należy do państwa członkowskiego. Jeżeli środek stanowi pomoc państwa w rozumieniu prawa UE, musi być zgłoszony przez odpowiednie państwo członkowskie Komisji do oceny, przed dokonaniem jakichkolwiek płatności na rzecz beneficjentów".
Czyli wbrew sugestii Kaczyńskiego, że Unia rozdziela jakieś pieniądze na pomoc publiczną, to same państwa członkowskie decydują o wysokości pomocy publicznej udzielanej przedsiębiorstwom - tylko po prostu muszą uzyskać zgodę KE. No i pieniądze pochodzą z ich własnych budżetów.
Fałsz. "Klimat jak świat światem się zmieniał i czy rację mają ci, którzy mówią, że to człowiek zmienia klimat, czy rację ma ten 93-letni noblista, który powiedział szczerze: 'Mnie już nic nie mogą zrobić, Nobla mam, pieniądze mam, nowych stanowisk już nie dostanę. I mówię wam jasno - wszystkie samochody świata razem uruchomione mają mniejszy wpływ na klimat niż w wielkiej hali sportowej zapalenie jednej zapałki'. Ja nie rozstrzygam, czy on ma rację, bo nie jestem specjalistą od tych spraw". (Bielsko-Biała, 13 listopada 2022)
Prezes PiS "nie rozstrzyga" - lecz kłamstwo powtarza. Nie podał nazwiska noblisty, lecz można przypuszczać, że chodziło mu o prof. Ivara Giaevera, norweskiego fizyka, który w 1973 roku otrzymał Nagrodę Nobla. Jak sprawdził portal Demagog, naukowiec w 2012 roku podczas wystąpienia na "Lindau Nobel Laureate Meetings" przedstawił zagadnienie określone mianem "problemu Iana Samsona" - sugerował, że emisja dwutlenku węgla z rozpalonej zapałki w zamkniętym pomieszczeniu stanowi ekwiwalent światowej emisji CO2, pochodzącej od samochodów osobowych. Był to jeden z przykładów w jego przemówieniu o tym, że emisja dwutlenku węgla nie jest na tyle istotna, by przyczyniać się do ogrzania Ziemi.
Tylko że prof. Giaever zajmował się półprzewodnikami i biofizyką, nie opublikował żadnej pracy naukowej poświęconej klimatowi i jego zmianom. Gdy w 2015 roku przemawiał na kolejnym spotkaniu noblistów, jego tezy przeanalizował portal Naukaoklimacie.pl. Okazało się, że wbrew faktom naukowiec twierdził m.in. że: temperatura na Ziemi w latach 1996–2015 nie wzrosła; emisja CO2 nie ma wpływu na wzrost temperatury na świecie; na biegunie południowym jest więcej lodu niż kiedykolwiek. Tych tez prof. Giaever nie udowodnił. Jest wśród naukowców postacią kontrowersyjną.
"Głosi słowo" po to, by jego uczniowie głosili je dalej. Kłamstwo jest łatwo przyswajalne
- W objeździe włości przez Jarosława Kaczyńskiego jest jak w znanym powiedzeniu: i strasznie, i śmiesznie. Dla wyznawców jest śmiesznie i zabawnie, jak prezes "linczuje" a to osoby transpłciowe, a to pijące kobiety przed 25. rokiem życia, czasem małe dziewczynki, czasem Tuska i Niemców – analizuje dr Mirosław Oczkoś, specjalista ds. wizerunku i marketingu politycznego. I dodaje: - Te przekazy, które się bardziej spodobały, wracają w wersji albo nie zmienionej, albo zmodyfikowanej - i nieważne, czy są to informacje prawdziwe. To dla Kaczyńskiego, jego "wyznawców" i poddanych w partii jest bez znaczenia. Robią to, co robią; mówią to, co mówią, a w sondażach: pool position.
Według dr. Olgierda Annusewicza prezes PiS uważa, że na dzisiaj mówienie nieprawdy mu w żaden sposób nie zaszkodzi – bo nie odwróci od niego elektoratu. - Może lekce sobie ważyć sferę faktów, bo wydaje mu się, że ryzyko strat z tego wynikające jest niewielkie. Choć tylko pozornie jest niewielkie, o czym może świadczyć zdanie o kobietach dających w szyję – twierdzi ekspert.
Po czym konkluduje: - Nawet jeśli Jarosław Kaczyński ma świadomość, że mniej lub bardziej delikatnie przerysowuje rzeczywistość czy dokonuje nadinterpretacji, czy "nadużycia semantycznego", o czym mówił Ludwik Dorn, to liczy na to, że ten twardy elektorat, do którego się zwraca, będzie to powtarzał dalej. Odwołując się do frazeologii biblijnej: "głoszę słowo" po to, by "moi uczniowie" głosili je dalej.
Podobnie uważa dr Oczkoś: - Przekaz Kaczyńskiego jest kierowany tylko i wyłącznie do wyznawców, by ci nieśli nowinę dalej. Po co się powtarza? Zosia zostaje Kaziem, ideologia LGBT, ci straszliwi Niemcy i tak dalej. Trwa stwarzanie elektoratu i atak ze strony tego już twardego: ważne jest to, by poszli do sąsiadów, znajomych, dalszej rodziny i nawrócili tych, którzy być może zwątpili. A kłamstwo ma im pomóc, bo jest łatwo przyswajalne.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock/Antonina Długosińska