Jarosław Kaczyński na spotkaniu w Poznaniu zagrzewał kandydatów Prawa i Sprawiedliwości do wyborczej walki. Zapewniał, że szanse każdego są równe i nie ma znaczenia, czy ktoś jest trzeci, czy dwudziesty trzeci na liście. Jednak analizy wyników wyborów z poprzednich lat tego nie potwierdzają.
W tegorocznych wyborach parlamentarnych o miejsca w 460-osobowym w Sejmie walczy 6659 kandydatów. Partie, z jednej strony, koncentrują się na dotarciu do wyborców i zachęcaniu ich do głosowania, ale z drugiej - dopingują własnych kandydatów do intensywnej pracy na rzecz zwycięstwa. Taki właśnie wydźwięk miało wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Poznaniu. 16 września na konwencji wojewódzkiej zagrzewał kandydatów z listy PiS do boju, zapewniając ich: "Droga do zwycięstwa jest otwarta". Tłumaczył: "Musimy iść marszem takim wojskowym. W jednym kierunku i zdecydowanie. I wiedzieć, że każdy ma szansę". Dalej mówił:
Te listy są mocne i każdy z każdego miejsca może się dostać. Tylko pierwsze, drugie i ostatnie miejsca – statystycznie rzecz biorąc – są promujące. Wszystkie inne są równe. Wszystko jedno, czy ktoś jest trzeci, czy dwudziesty trzeci, ma takie same szanse.
Po czym jeszcze raz mocno wezwał kandydujących: "Walczyć, walczyć, walczyć! Gryźć trawę do ostatniego dnia".
Czy prezes PiS miał rację, tłumacząc, że na liście "trzeci czy dwudziesty trzeci ma takie same szanse"? Że "tylko pierwsze, drugie i ostatnie miejsca są promujące"? Sięgnęliśmy do badań i analiz, by sprawdzić, jak było dotychczas.
Wybory w 2007 i 2011 roku. W Sejmie kandydaci z czołowych miejsc
Temu zagadnieniu prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, poświęcił jedną część swojej książki "Złudzenia wyboru. Społeczne wyobrażenia i instytucjonalne ramy w wyborach do Sejmu i Senatu", która ukazała się w 2014 roku. Przeanalizował między innymi - na podstawie danych Państwowej Komisji Wyborczej - wyniki każdego z kandydatów komitetów wyborczych: Platformy Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości, Lewicy i Demokratów, Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego w wyborach parlamentarnych w 2007 i 2011 roku. Zobrazował to na dwóch wykresach.
"Tylko w pojedynczych przypadkach zdobywano mandaty z miejsc dalszych niż 10., i to niemal wyłącznie w dużych partiach" - analizuje prof. Flis. Dodaje, że wyróżnia się miejsce 24. W 2007 roku trzech kandydatów z PO zdobyło z tego miejsca mandat, a cztery lata później - dwóch i jeszcze jeden z SLD.
Naukowiec pisze o wzorze, "w którym można dostrzec oczywistą zależność pomiędzy szansą zdobycia mandatu a zajmowanym miejscem". Wyróżnił miejsce pierwsze. W 2007 roku wszyscy kandydaci większych partii z tego miejsca dostali się do Sejmu. W 2011 roku tylko jeden kandydat PiS nie zdobył mandatu, będąc liderem listy.
Z danych PKW przedstawionych przez prof. Flisa wynika, że w przypadku dwóch największych partii - PO i PiS - miażdżącą większość mandatów zdobywali kandydaci z pierwszych 10 miejsc. Natomiast kandydującym z dalszych miejsc tylko sporadycznie udawało się dostać do Sejmu.
Jak poszło w wyborach w 2007 roku kandydatom PiS? Z 1. miejsca dostało się do Sejmu 41 kandydatów; z 2. miejsca - 35; z 3. miejsca - 29; z 4. miejsca - 27; z 5. miejsca - 13; z 6. miejsca - 8; z 7. miejsca - 7; z 8. miejsca - 3; z 9. miejsca - 4; z 11. miejsca - 2; z 13., 14., 20., 22., 25., 28., 30. miejsca - po 1.
Natomiast w wyborach w roku 2011 wynik był następujący: Z 1. miejsca dostało się 40 kandydatów; z 2. miejsca - 37; z 3. miejsca - 22; z 4. miejsca - 17; z 5. miejsca - 11; z 6. miejsca - 5; z 7. miejsca - 7; z 8. miejsca - 5; z 9. miejsca - 2; z 10. miejsca - 2 z 11. miejsca - 1; z 12. miejsca - 2: z 14. miejsca - 2; z 17., 20., 32., 40. miejsca - po 1.
Tak więc wbrew słowom prezesa miało znaczenie, czy ktoś dostał miejsce trzecie, czy dwudzieste trzecie na liście. Ani w 2007 roku, ani w 2011 żaden kandydat PiS z miejsca 23. nie dostał się do Sejmu. Dostali się za to ci z miejsca trzeciego: w 2007 roku - 29, a w 2011 roku - 22. W obu wyborach liderzy list PiS (z jednym wyjątkiem) dostawali się do Sejmu. Na 41 okręgów w 2007 roku dostało się 35 kandydatów z drugiego miejsca, a cztery lata później - 37. Z trzeciego miejsca mandat dostawało zaś odpowiednio 29 i 22 kandydatów.
- Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż przedstawił to prezes Kaczyński. Tu nie ma miejsca na uproszczenia - komentuje w rozmowie z Konkret24 prof. Flis. - Chodziło o to, by ci z dalszych miejsc - "naganiacze" - pracowali na rzecz kampanii, choć tak naprawdę co do zasady nie mają żadnych szans. Ale oczywiście zdarzają się wyjątki - ocenia profesor słowa Jarosława Kaczyńskiego. Podkreśla, że na liście tylko miejsce pierwsze ma swoistą wartość i jest niemal gwarancją otrzymania mandatu i że bardzo mało kandydatów z dalszych miejsc dostaje się do Sejmu.
Wybory w 2019 roku. To samo
Natomiast wyniki wyborów parlamentarnych w 2019 roku w zależności od miejsc poszczególnych kandydatów przeanalizował dr Paweł Stępień z Uniwersytetu Łódzkiego. Tę analizę opublikowano 11 lipca 2023 roku na portalu Mamprawowiedziec.pl. "Z tzw. 'jedynek' do Sejmu dostało się aż 156 posłów, co stanowi więcej niż 1/3 składu tej izby. Łącznie z pierwszych i drugich lokat wybrano aż 52 proc. składu Sejmu (238 mandatów)" - pisze ekspert.
Zauważa, że w kończącej się już kadencji Sejmu w ławach poselskich zasiada 371 posłów (ponad 4/5 składu Izby), którzy kandydowali w 2019 roku z pierwszych pięciu pozycji. Z jego analizy wynika też, że szansa na zdobycie mandatu z dalszych miejsc na liście rośnie w przypadku tych ugrupowań, które uzyskują większe poparcie w wyborach, a w przypadku partii z poparciem poniżej 10 proc. jest bardzo niewielka. "Im wyżej znajduje się kandydat na liście, tym lepsze ma on perspektywy" - podkreśla dr Stępień.
Wykres na portalu pokazuje, że aż 156 obecnych posłów startowało z pierwszego miejsca; 82 - z drugiego, a 58 - z trzeciego.
Z analizy dr. Pawła Stępnia również wynika, że ma znaczenie, czy ktoś jest trzeci, czy dwudziesty trzeci na liście, bowiem zaledwie 26 kandydatów dostało się do Sejmu z miejsc dalszych niż 10. Zdecydowanie więcej mandatów dostały osoby z pierwszej dziesiątki. Nikt się nie dostał do Sejmu w 2019 roku, startując z miejsca 23.
Ekspert pisze również, że w 12 okręgach o podobnej wielkości ponad 95 procent mandatów trafiło do kandydatów z pierwszych ośmiu lokat. Z ostatnich miejsc do Sejmu w 2019 roku mandaty uzyskało tylko czworo kandydatów. Ci, którzy je dostali, kandydowali ze zwycięskiej w 2019 roku list PiS. Byli to: Anna Dąbrowska-Banaszek (okręg 7 – Chełm), Daniel Milewski (okręg 18 – Siedlce), Małgorzata Chorosińska (okręg 20 – Warszawa), oraz Marcin Ociepa (okręg 18 – Opole).
- Formalnie wszyscy na liście mają równe szanse. Jednak w praktyce głosy wyborców, co do zasady, skupiają się na szczycie listy. Im wyżej, tym większa szansa na sukces. Dzieje się tak między innymi dlatego, że w większości nie głosujemy na nazwiska. Na zasadzie: jeśli chcę głosować na daną listę, głosuję na jedynkę - komentuje w rozmowie z Konkret24 dr Wojciech Rafałowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem początek listy jest "bezwzględnie promujący". Wypowiedź Kaczyńskiego w Poznaniu interpretuje jako mobilizowanie i tchnięcie nadziei w kandydatów z dalszych miejsc. - Oni jednak głównie naganiają głosy, mobilizują rodziny, znajomych, lokalne społeczności - ocenia socjolog.
Podsumowując: biorąc pod uwagę wyniki wyborów w 2007, 2011 i 2019 roku, widać, że miejsce na liście wyborczej ma decydujące znaczenie. Osoby z dalszych miejsc niż dziesiąte nie miały niemal żadnych szans na dostanie się do Sejmu.
Źródło: Konkret24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24