Projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internecie. Prawnicy: grozi polityczną cenzurą


Projekt ustawy o ochronie wolności słowa w serwisach społecznościowych miał gwarantować, że w internecie nie będą prowadzone działania cenzorskie. Zdaniem prawników jest wręcz przeciwnie: proponowana w ustawie Rada Wolności Słowa będzie niczym urząd cenzury, nieprecyzyjne terminy grożą arbitralnością decyzji, a o tym, które treści w sieci zablokować, zdecyduje prokurator.

Opublikowany w poniedziałek 1 lutego przez Ministerstwo Sprawiedliwości kilkakrotnie zapowiadany projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych zawiera przepisy, które tak naprawdę mogą wolność słowa ograniczyć. Jak np. plan powołania Rady Wolności Słowa, która mogłaby nakładać na właścicieli mediów społecznościowych ogromne kary, gdy nie będą wykonywać jej decyzji.

Prawnicy poproszeni przez Konkret24 o analizę projektu i opinię o nim są bardzo krytyczni. Przedstawiamy główne zarzuty.

Minister sprawiedliwości zapowiada projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internecie
Minister sprawiedliwości zapowiada projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internecietvn24

Rada Wolności Słowa: powrót cenzury, brak wymaganych kompetencji, podporządkowanie sejmowej większości

Zdaniem Marzeny Błaszczyk z zarządu stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska, które zajmuje się jawnością i dostępem do informacji, idea stworzenia w obecnych czasach instytucji państwowej nadzorującej media społecznościowe to "próba wpływania na wolność słowa i próba ograniczania debaty publicznej".

Dotyczy to m.in. planu stworzenia Rady Wolności Słowa. Według projektu ustawy w radzie zasiadać ma wraz z przewodniczącym (w randze sekretarza stanu) pięciu członków. Na sześcioletnią kadencję miałby ich powoływać Sejm większością 3/5 głosów - ale gdy to się nie uda, ma obowiązywać zwykła większość. Członek Rady Wolności Słowa nie będzie musiał mieć wyższego wykształcenia, jeśli będzie posiadać "niezbędną wiedzę w zakresie językoznawstwa lub nowych technologii".

Rada ma mieć status organu administracji publicznej. Ma obradować na posiedzeniach niejawnych i rozpatrywać odwołania użytkowników od treści, które zostały przez serwisy społecznościowe usunięte bądź została ograniczona do nich dostępność, jeśli złożona do właściciela serwisu reklamacja nie przyniesie skutku. A gdy rada uzna skargę za zasadną, może nakazać "niezwłoczne przywrócenie" zablokowanej treści lub konta. Jeżeli właściciel serwisu nie zastosuje się do decyzji rady, może mu grozić kara od 50 tys. zł do 50 mln zł.

Marzena Błaszczyk pomysł Rady Wolności Słowa porównuje do centralnego urzędu cenzury państwowej w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. - To powrót do tego, co już było. To urząd będzie decydować, co wolno, a czego nie wolno mówić - stwierdza Błaszczyk w rozmowie z Konkret24. Przypomina, że urząd cenzorski w PRL też oficjalnie powołano ze słusznych pobudek, bo miał m.in. chronić społeczeństwo przed nieobyczajny przekazem.- Szczytne cele określone w preambule i artykule pierwszym ustawy stoją w sprzeczności ze szczegółowymi rozwiązaniami, które mają instrumentalny charakter. Ich wprowadzenie grozi uruchomieniem politycznej cenzury, zwiększoną inwigilacją w sieci, upolitycznieniem procedur - ocenia z kolei projekt resortu dr Marcin Krzemiński, konstytucjonalista z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Tytuł ustawy i preambułę określa jako "bombastyczne".

Grabiec: minister Ziobro nadzorujący ministerstwo hejtu, w istocie próbuje wprowadzić cenzurę w internecie
Grabiec: minister Ziobro nadzorujący ministerstwo hejtu, w istocie próbuje wprowadzić cenzurę w internecietvn24

On także krytykuje ideę Rady Wolności Słowa. Zwraca uwagę, że w przypadku braku konsensusu w Sejmie przy wyborze jej członków radę obsadzi rządząca większość. - Zapewne nieprzypadkowo z procedury nominacyjnej został wyeliminowany Senat (większość ma tam opozycja - red.). Organy stojące na straży praw konstytucyjnych praw i wolności powinny być niezależne - zaznacza dr Krzemiński.

- Jest więcej niż prawdopodobne, że wybór Rady Wolności Słowa będzie odbywał się przez partię u władzy. A wiemy, jak to się kończy i jak upolitycznione są wybierane w ten sposób ciała, przykładem może służyć chociażby Rada Mediów Narodowych - ocenia Dominika Bychawska-Siniarska z zarządu Helsińskiej Fundacja Praw Człowieka. Ma wątpliwości co do wymaganych kompetencji członków rady. - Zupełnie nie są merytoryczne. Wydaje się, że powinny to być osoby znające się na standardach swobody wypowiedzi, wolności słowa, regulacjach krajowych, medioznawcy, prawnicy. Te kompetencje się jednak w projekcie nie pojawiają - zauważa.

Podobnie widzi to dr Krzemiński. - Rada ma rozstrzygać kwestie prawne, ale nie ma gwarancji, że choćby jeden członek będzie miał wykształcenie prawnicze, nie mówiąc już o doświadczeniu. Zapewne stąd brak wymogu uzasadnienia prawnego decyzji rady, wystarczyć ma wskazanie przepisów - ocenia.

Jeden z przepisów projektu mówi o tym, że "usługodawca nie może ponownie ograniczyć dostępu do treści, które były przedmiotem badania przed Radą". Doktor Krzemiński nazywa go "absurdalnym". - Nie uwzględnia kierunku rozstrzygnięcia rady, późniejszej ewentualnej zmiany okoliczności czy orzeczenia sądu. Tym bardziej, że sąd administracyjnie mógłby wstrzymać wykonanie decyzji rady, co w normalnym postępowaniu jest możliwe - tłumaczy. Zgadza się z nim Dominika Bychawska-Siniarska: - Proponowane rozwiązanie nie uwzględnia ewentualnych nowych okoliczności, które mogłyby potwierdzić bezprawność takich treści po przeprowadzeniu postępowania bądź sytuacji, w której treści uległy zmianie.

"Prawdziwa informacja", "dezinformacja", "treści o charakterze bezprawnym" - terminy nieprecyzyjne i niebezpieczne

Jednym z celów projektu ustawy - według autorów - ma być "stworzenie warunków do zapewnienia prawa do prawdziwej informacji". W dokumencie nie zostało jednak określone, co to jest "prawdziwa informacja".

Pojawia się tam natomiast definicja dezinformacji. Ma to być: "fałszywa lub wprowadzająca w błąd informacja, wytworzona, zaprezentowana i rozpowszechniona dla zysku lub naruszenia interesu publicznego". Nie wiadomo, jak ma wyglądać procedura sprawdzenia, czy informacja powstała dla czyjegoś zysku i czy narusza interes publiczny.

Autorzy projektu definiują także "treści o charakterze bezprawnym". Mają to być treści "naruszające dobra osobiste, dezinformacja, treści o charakterze przestępnym, a także treści, które naruszają dobre obyczaje w szczególności rozpowszechniają lub pochwalają przemoc, cierpienie lub poniżenie".

Prawników razi brak precyzji uregulowań zawartych w projekcie, co grozi arbitralnością stosowania ustawy.

- Stąd tylko krok na przykład do zakazu wyrażania niepochlebnych opinii o władzy. Na przykład jeśli napisałbym dzisiaj, że "władza bije kobiety", mógłbym odpowiadać za dezinformację, bo prezydent czy premier nikogo osobiście nie uderzyli. Konstytucja gwarantuje prawo do informacji jako takiej, nie przyznając nikomu monopolu na prawdę - podkreśla dr Krzemiński.

Te wątpliwości podziela Dominika Bychawska-Siniarska. - Co do zasady państwo powinno się powstrzymywać od ingerencji w swobodę wypowiedzi i tworzyć przestrzeń do swobodnej debaty. Troska o "zbiorowe prawa do prawdy lub wolności od dezinformacji" wydaje się być niecelowa z punktu widzenia wolności słowa. Są to w dodatku pojęcia mocno nieprecyzyjne. W definicji wskazano, że elementem dezinformacji są treści "naruszające dobre obyczaje", a to pojęcie jest mocno dyskrecjonalne - analizuje. I podkreśla: - Bardzo groźna wydaje się sytuacja, w której organ państwowy decyduje o tym, co jest dezinformacją i co jest prawdą.

Internetowy serwis społecznościowy z co najmniej milionem użytkowników - czyli co?

Ustawa dotyczyłaby tylko "dostawców usług internetowych serwisów społecznościowych, polegających na przechowywaniu w internetowym serwisie społecznościowym informacji dostarczanych przez użytkownika na jego wniosek, posiadającego co najmniej milion zarejestrowanych użytkowników".

- Trudno taką liczbę użytkowników oszacować, szczególnie, że mogą to być użytkownicy z polski i z zagranicy. A co z fejkowymi kontami, botami i trollami? Czy je też będzie liczyło Ministerstwo Cyfryzacji, UKE i Rada Wolności Słowa? - zastanawia się Dominika Bychawska-Siniarska.

- Nie wiadomo, co to jest "internetowy serwis społecznościowy", czy to na przykład poczytny blog z włączoną opcją komentowania? Nie wiadomo, w jaki sposób ustawodawca chce wymóc na internetowych gigantach poddanie się prawu polskiemu i wyznaczenie przedstawicieli obarczonych biurokratycznymi obowiązkami, których można by było karać - wymienia wady projektu dr Krzemiński.

Prokurator miałby decydować, które treści zablokować

Szczegółowej analizy prawnej projektu podjęło się dwóch prawników: Krzysztof Izdebski - dyrektor programowy Fundacji ePaństwo i Patryk Wachowiec z fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju.

"Co do zasady nie jest rolą państwa ingerencja w treść debaty publicznej. Instrumenty prawne odnoszące się do wolności słowa powinny być kształtowane w taki sposób, aby działania organów władzy były jak najmniej inwazyjne. Każdy przejaw takiej ingerencji powinien odpowiadać stopniu naruszenia dóbr konkretnej osoby" - oceniają prawnicy i stwierdzają, że "indywidualną wolność słowa autorzy projektu odczytują jako zbiorowe prawo do wypowiedzi. W takim układzie państwo staje się swego rodzaju moderatorem debaty w internecie i jedynie od oceny piastunów organów władzy zależeć będzie mogło, która wypowiedź znajdzie aprobatę, a która nie" - podkreślają.

Również oni zwracają uwagę na brak precyzji terminów wymienionych w dokumencie, które "albo nie są zdefiniowane, albo odwołują się do nieostrych pojęć", co "może rodzić obawy, że zamysłem projektodawców może być zapewnienie ochrony prawnej tylko tym treściom, które mieszczą się w aksjologii władzy". Potwierdzają opinie, że jest niebezpieczeństwo, iż to większość rządząca będzie wybierać członków Rady Wolności Słowa.

Ale zwracają też uwagę na inne niebezpieczeństwo: "Projekt przewiduje kompetencję dla prokuratora do natychmiastowego nakazania usługodawcy zablokowania danej treści o charakterze przestępnym, jeśli 'dalszy dostęp do tej publikacji stwarza niebezpieczeństwo wyrządzenia znacznej szkody lub spowodowania trudnych do odwrócenia skutków'. Są to kryteria niejasne i pozostawione do uznania prokuratora".

Według autorów projektu ustawy to prokurator będzie decydował, czy dalszy dostęp do danej publikacji o charakterze przestępnym stwarza niebezpieczeństwo wyrządzenia znacznej szkody lub spowodowania trudnych do odwrócenia skutków. Gdy to stwierdzi, będzie mógł "wydać niezwłocznie" postanowienie, by usługodawca uniemożliwił dostęp do tej treści. Postanowienie to podlegałoby natychmiastowemu wykonaniu. Będzie można je jednak zaskarżyć do właściwego sądu rejonowego.

- W tej chwili istnieją tak poważne zastrzeżenia do niezależności prokuratury, że dawanie kompetencji do rozstrzygania w kwestiach wolności słowa prokuratorom wydaje się godzące w standardy swobody wypowiedzi - ocenia Dominika Bychawska-Siniarska.

Instytucja ślepego pozwu - krok w dobrą stronę

Pytani przez nas prawnicy nie wszystko jednak w projekcie Ministerstwa Sprawiedliwości krytykują. Zakłada on możliwość złożenia pozwu o ochronę dóbr osobistych bez obowiązku wskazywania danych pozwanego. Mają wystarczyć tylko: adres URL, pod którym zostały opublikowane obraźliwe treści, oraz data i godzina publikacji, nazwa profilu lub login użytkownika.

Doktor Krzemiński co do zasady pochwala propozycję wprowadzenia instytucji tzw. ślepego pozwu. - W chwili obecnej pozyskanie danych naruszyciela to droga przez biurokratyczną mękę - stwierdza dr Krzemiński. - Jednak i projektowane rozwiązania nie gwarantują tej efektywności, skoro sprawa byłaby umarzana w przypadku nienadesłania danych przez usługodawcę. Wydaje się, że to strona (która uważa, że jej dobra zostały naruszone - red.) powinna decydować, czy nalegać na ponawianie grzywny przez sąd, czy wybrać powództwo na zasadach ogólnych - mówi.

- O wprowadzenie instytucji ślepego pozwu od lat postulował między innymi Rzecznik Praw Obywatelskich - zauważa Dominika Bychawska-Siniarska z HFPC. - Niemniej jednak instytucja ta miała iść w parze z wykreśleniem artykułu 212 (zniesławienia z Kodeksu karnego). Szkoda, że przy okazji projektowanych zmian resort o tym nie pomyślał - stwierdza.

Co miało być celem? "Standardy wolności w internecie"

Po raz pierwszy o projekcie usłyszeliśmy w połowie grudnia, gdy zapowiedział go na konferencji prasowej minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wraz z wiceministrem sprawiedliwości Sebastianem Kaletą. "Wolność słowa i wolność debaty są istotą demokracji" - mówił Ziobro 17 grudnia. "Nierzadko ofiarami ideologicznych zapędów cenzorskich padają też przedstawiciele funkcjonujących w Polsce rozmaitych środowisk, których treści są usuwane bądź też blokowane, tylko dlatego, że wyrażają poglądy i odwołują się do wartości, które są nieakceptowalne z punktu widzenia środowisk (...), które wywierają coraz mocniejszy wpływ na funkcjonowanie szeroko rozumianych mediów społecznościowych" - tłumaczył powody pracy nad projektem. Jego celem miało być "zaproponowanie takich narzędzi, które będą pozwalać zarówno jednej, jak i drugiej stronie odwoływać się do decyzji organu, który będzie mógł rozstrzygać, czy rzeczywiście treści ujawnione na takim czy innym koncie społecznościowym naruszają dobra osobiste, czy mogą być eliminowane, czy może dochodzi do cenzury".

Na kolejnej konferencji prasowej, w styczniu tego roku, ministrowie Ziobro i Kaleta ponownie zapowiedzieli projekt. Szef resortu sprawiedliwości podkreślał, że w internecie toczy się wiele sporów i obywatele Polski powinni mieć zagwarantowane podstawowe prawa, o których mówi polska konstytucja. "Chcemy gwarantować najwyższy poziom i standardy wolności w internecie, by nie były prowadzone działania cenzorskie, które wypaczają istotę wolnej debaty publicznej, która w internecie toczy się na co dzień" - powiedział 15 stycznia minister sprawiedliwości.

Zapowiedzi resortu sprawiedliwości zbiegły się z dyskusją, jaka w połowie stycznia toczyła się na świecie na temat uregulowania funkcjonowania firm-właścicieli mediów społecznościowych - po tym jak platformy społecznościowe zablokowały konta Donalda Trumpa. 12 stycznia premier Mateusz Morawiecki na Facebooku zapowiedział: "Właściciele portali społecznościowych nie mogą działać ponad prawem. Dlatego zrobimy wszystko, by określić ramy funkcjonowania Facebooka, Twittera, Instagrama i innych podobnych platform. W Polsce regulujemy to odpowiednimi przepisami krajowymi. Zaproponujemy także, aby podobne przepisy zaczęły obowiązywać w całej Unii Europejskiej".Jak informuje resort sprawiedliwości na stronie internetowej, projekt nowej ustawy został skierowany 22 stycznia do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z wnioskiem o wpis do wykazu prac legislacyjnych Rady Ministrów. Jednak do publikacji tego tekstu dokument nie pojawił się na stronie Rządowego Centrum Legislacji. Zapytaliśmy RCL, czy rzeczywiście projekt wpłynął, a jeśli tak, kiedy zostanie wpisany do wykazu prac. Czekamy na odpowiedź.

Wiceminister Kaleta o Radzie Wolności Słowa
Wiceminister Kaleta o Radzie Wolności Słowatvn24

Autor: Jan Kunert / Źródło: Konkret24, zdjęcie: Mateusz Marek / PAP

Pozostałe wiadomości

Miliony wyświetleń notuje w sieci nagranie przedstawiające grupę osób idących nocą z walizkami przez miasto. Zostało opublikowane, by zwrócić uwagę na pewien problem mieszkańców - tymczasem internauci wykorzystują je do hejtu na cudzoziemców i migrantów. Przestrzegamy przed jego rozpowszechnianiem.

"Nocą, żeby ludzie nie widzieli"? Ten film miał inny cel

"Nocą, żeby ludzie nie widzieli"? Ten film miał inny cel

Źródło:
Konkret24

Według popularnego w sieci przekazu dopiero po zmianie prezydenta USA - czyli po powrocie na to stanowisko Donalda Trumpa - w Nowym Jorku mogła się odbyć procesja wielkanocna. Dowodem ma być opublikowane wideo. Tylko że nie ma ono nic wspólnego z Wielkanocą.

Procesja w Nowym Jorku możliwa dopiero za Trumpa? Co to za nagranie

Procesja w Nowym Jorku możliwa dopiero za Trumpa? Co to za nagranie

Źródło:
Konkret24

Do szpitala w Oleśnicy europoseł i poseł przybyli z "interwencją poselską" w celu "obywatelskiego zatrzymania" lekarki. Tak przynajmniej tłumaczyli się Grzegorz Braun i Roman Fritz. Jednak politycy powołali się na przepisy, które ich zachowania nie dotyczą. Wyjaśniamy, dlaczego przekroczyli uprawnienia.

Braun w szpitalu w Oleśnicy. Co jest interwencją poselską, a co nie

Braun w szpitalu w Oleśnicy. Co jest interwencją poselską, a co nie

Źródło:
Konkret24

Czy marszałek Sejmu Szymon Hołownia spowodował wypadek samochodowy i wjechał w ogrodzenie? Na podstawie pewnego nagrania twierdzi tak wielu internautów, według części z nich - polityk musiał być pod wpływem alkoholu. Ale Hołownia w żadnym takim zdarzeniu nie brał udziału. Jego sztab wyborczy zaprzecza, a my wyjaśniamy ten przekaz.

Hołownia wjechał autem w płot? Jest odpowiedź sztabu

Hołownia wjechał autem w płot? Jest odpowiedź sztabu

Źródło:
Konkret24

Teksty z trzynastu polskich serwisów informacyjnych wykorzystano w kolejnej fazie operacji wpływu prowadzonej przez rosyjski ośrodek dezinformacji. W specjalnie tworzonych postach linkowano do artykułów, które zawierały treści przydatne Kremlowi. A potem w ruch szły boty.

Operacja Doppelganger. Cel: polskie wybory

Operacja Doppelganger. Cel: polskie wybory

Źródło:
Konkret24

Internauci zachwycają się postawą pilota, który rzekomo złamał procedury, by ratować ludzkie życie. Chodzi o o popularne nagranie z momentu lądowania samolotu, które krąży w sieci - także polskiej. Historia jest fascynująca, lecz nieprawdziwa.

"Przewożę serce dawcy". "Łamiesz zasady, zmień kurs!". Co to za film

"Przewożę serce dawcy". "Łamiesz zasady, zmień kurs!". Co to za film

Źródło:
Konkret24

Donald Trump nie wysłał własnego samolotu po 200 żołnierzy, którzy utknęli na Florydzie. A publikowane nagrania z wypadku księżnej Diany nie zawsze pokazują to zdarzenie. Wytworzenie zbiorowej fałszywej pamięci - zwanej efektem Mandeli - to jeden z celów ośrodków dezinformacji. Fake newsy wspomagają ten mechanizm.

Efekt Mandeli - co to jest? Możesz być ofiarą

Efekt Mandeli - co to jest? Możesz być ofiarą

Źródło:
Konkret24

W obwodzie Kurskim w Rosji miały zostać odkryte tysiące ciał zagranicznych najemników walczących dla Ukrainy, w tym Polaków - wykres z taką informacją krąży ostatnio w sieci. Wystarczy spojrzeć, które strony i profile rozpowszechniają ten przekaz, by stwierdzić: to kolejna odsłona prokremlowskiej propagandy.

Ciała "polskich najemników" w Rosji? Uwaga na ten wykres

Ciała "polskich najemników" w Rosji? Uwaga na ten wykres

Źródło:
Konkret24

Politycy Prawa i Sprawiedliwości po raz kolejny forsują przekaz wymierzony w cudzoziemców przebywających w Polsce. Teraz wykorzystują do niego zdjęcie z Nadarzyna, publikując je z fałszywym komentarzem.

"Nadarzyn 2025"? Nie. To "wielkopostne chrześcijaństwo" posła Warchoła

"Nadarzyn 2025"? Nie. To "wielkopostne chrześcijaństwo" posła Warchoła

Źródło:
Konkret24

Komentując słowa Donalda Tuska o repolonizacji, poseł PiS Michał Wójcik stwierdził, że jej przykładem była fuzja Orlenu i Lotosu z czasów rządów Zjednoczonej Prawicy. Eksperci są jednak innego zdania.

Poseł Wójcik: fuzja Orlenu i Lotosu to repolonizacja. Wręcz przeciwnie

Poseł Wójcik: fuzja Orlenu i Lotosu to repolonizacja. Wręcz przeciwnie

Źródło:
Konkret24

Krytykując obecny rząd, opozycja opowiada o "narodowym programie rozbrajania" Polski, twierdząc, że nie są realizowane wcześniej zawarte kontrakty na uzbrojenie. Jarosław Kaczyński jako dowód wskazuje zakup wyrzutni Himars i Chunmoo. Nie ma racji.

Kaczyński o Himarsach i koreańskich wyrzutniach: "to zostało zatrzymane". Nie zostało

Kaczyński o Himarsach i koreańskich wyrzutniach: "to zostało zatrzymane". Nie zostało

Źródło:
Konkret24

Straszenie Ukraińcami i nastawianie Polaków negatywnie do uchodźców zza wschodniej granicy - to cel rozpowszechnianego przez działaczy Konfederacji i Ruchu Narodowego przekazu. Jest on fałszywy, a powstał na podstawie tekstu jednego z ukraińskich serwisów.

Ukraińcy "masowo sięgną po polskie obywatelstwo"? Skąd ta teza

Ukraińcy "masowo sięgną po polskie obywatelstwo"? Skąd ta teza

Źródło:
Konkret24

Wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak, powołując się na dane niemieckiej policji, opowiada o "ludziach przywożonych z wewnątrz niemieckiego kraju" do Polski. Tylko że owe statystyki nie dotyczą takich przypadków. Polityk Konfederacji manipuluje.

Bosak o "wpychaniu migrantów" z Niemiec. Czego nie rozumie

Bosak o "wpychaniu migrantów" z Niemiec. Czego nie rozumie

Źródło:
Konkret24

Obchody 1000-lecia Królestwa Polskiego i 500-lecia hołdu pruskiego wywołały dyskusję na temat faktycznej daty koronacji pierwszego króla Polski i udziału w niej niemieckiego cesarza. Wyjaśniamy, skąd rozbieżność dat.

Koronowany przez niemieckiego cesarza? Jak to z Chrobrym było

Koronowany przez niemieckiego cesarza? Jak to z Chrobrym było

Źródło:
Konkret24

Konfederacja opowiada, że na podstawie wydawanych pozwoleń na pracę dla cudzoziemców można stwierdzić, że Donald Tusk "sprowadza rocznie do Polski 100 tysięcy islamskich imigrantów". To jednak manipulacja: pozwolenie na pracę nie znaczy "sprowadzenia" do Polski.

Tusk "sprowadza 100 tysięcy islamskich imigrantów"? Manipulacja

Tusk "sprowadza 100 tysięcy islamskich imigrantów"? Manipulacja

Źródło:
Konkret24

Karol Nawrocki ogłosił, że jako prezydent zrobi wszystko, by "to Polacy mieli pierwszeństwo w korzystaniu z polskiej służby zdrowia". Szef jego sztabu wyborczego przekonuje, że kandydat PiS podał już wcześniej szczegóły swojego kontrowersyjnego pomysłu - to nieprawda.

Nawrocki zapowiada "pierwszeństwo" Polaków w kolejkach do lekarzy. A szczegóły?

Nawrocki zapowiada "pierwszeństwo" Polaków w kolejkach do lekarzy. A szczegóły?

Źródło:
Konkret24

Niemcy "podrzucili", "przerzucili" do Polski "dziewięć tysięcy nielegalnych migrantów" - powtarzają od dłuższego czasu politycy Konfederacji i PiS. Choć ta liczba pochodzi z niemieckich statystyk, taki przekaz jest manipulacją i grą na emocjach mającą wzbudzać niepokój w społeczeństwie. Bo wcale nie chodzi głównie o przybyszy z Afryki czy Azji. Wyjaśniamy.

"Tysiące migrantów podrzuconych z Niemiec". Co się kryje za tą liczbą

"Tysiące migrantów podrzuconych z Niemiec". Co się kryje za tą liczbą

Źródło:
Konkret24

W kampanii prezydenckiej politycy PiS punktują kandydata PO Rafała Trzaskowskiego za to, że "nie jest szczery". Bo Warszawa przystąpiła do organizacji C40 Cities, a to - według nich - pociąga za sobą szereg limitów i zakazów, o których Trzaskowski w kampanii nie mówi. Jak jest naprawdę?

"Tego chce Trzaskowski". Opozycja straszy zakazem jedzenia mięsa i nabiału

"Tego chce Trzaskowski". Opozycja straszy zakazem jedzenia mięsa i nabiału

Źródło:
Konkret24

Internauci kpią, że Magdalena Biejat "z geografii nie jest dobra", ponieważ jako państwo wymieniła Frankfurt. Nagranie, które ma tego dowodzić, zostało jednak przycięte, a wypowiedź kandydatki na prezydenta wyrwana z kontekstu.

Biejat wymieniła Frankfurt jako "państwo na F"? Nagranie jest ucięte

Biejat wymieniła Frankfurt jako "państwo na F"? Nagranie jest ucięte

Źródło:
Konkret24

Jarosław Kaczyński spotyka się ostatnio z sympatykami PiS, zachęcając do głosowania na Karola Nawrockiego. Obiecuje, że będzie on najlepszym prezydentem na trudne czasy, bo obecny rząd już doprowadził do tego, "żeśmy się cofnęli" w rozwoju kraju. Na dowód przytacza statystyki - ale błędnie.

Kaczyński o rozwoju kraju: "żeśmy się cofnęli". Nieprawda

Kaczyński o rozwoju kraju: "żeśmy się cofnęli". Nieprawda

Źródło:
Konkret24

Czy ogórki mogą się stać tematem publicznej debaty w kampanii prezydenckiej? Owszem, jeśli dzięki temu można zarzucić konkurentowi hipokryzję. Po tym, jak Rafał Trzaskowski zachwalał na wiecu ogórki pewnego polskiego producenta, oponenci przekonują, że te ogórki "wyprodukowano w Niemczech". Firma, która stała się ofiarą politycznego sporu, wyjaśnia.

PiS: Trzaskowski promuje "niemieckie" ogórki. Mamy wyjaśnienie

PiS: Trzaskowski promuje "niemieckie" ogórki. Mamy wyjaśnienie

Źródło:
Konkret24

Miało być spełnienie obietnicy, wyszło rozwiązanie, którego skutki budzą wątpliwości. Choć niektórzy politycy koalicji przekonują, że zmiana składki zdrowotnej dla przedsiębiorców to realizacja jednego ze 100 konkretów czy punktu umowy koalicyjnej. Rzeczywistość wyraźnie rozmija się z deklaracjami.

Zmiana składki zdrowotnej: realizacja obietnic? Niezupełnie

Zmiana składki zdrowotnej: realizacja obietnic? Niezupełnie

Źródło:
Konkret24

"Warszawa, Ursynów" - z takim opisem krąży w polskiej sieci nagranie pokazujące tłum muzułmanów modlących się obok jakiegoś osiedla. To jednak inne miasto.

Muzułmanie na Ursynowie? To nie Warszawa

Muzułmanie na Ursynowie? To nie Warszawa

Źródło:
Konkret24

Nagłaśniany przez polityków prawicy przekaz, że rząd planuje otworzyć w Czerwonym Borze ośrodek dla "nielegalnych imigrantów", zamiast tworzyć tam planowaną jednostkę wojskową, jest nie tylko nieprawdziwy - to niebezpieczna gra na emocjach. To, do czego prowadzi, pokazały wydarzenia z niedzieli.

Czerwony Bór: ośrodek dla migrantów zamiast jednostki wojskowej? Manipulacja PiS

Czerwony Bór: ośrodek dla migrantów zamiast jednostki wojskowej? Manipulacja PiS

Źródło:
Konkret24

Po awanturze w Sejmie na 51 posłów PiS nałożono kary. Teraz Tomasz Sakiewicz i jego telewizja twierdzą, że w związku z tym poseł Edwarda Siarka trafił do szpitala. Parlamentarzysta jednak zaprzecza, a my wyjaśniamy, o co chodzi w tym fake newsie.

Poseł Siarka, udar i kara finansowa. Nic tu się nie zgadza

Poseł Siarka, udar i kara finansowa. Nic tu się nie zgadza

Źródło:
Konkret24

Kandydat Konfederacji na prezydenta porusza na wyborczych wiecach wiele różnych tematów, wygłaszając tezy, które nieraz są manipulacjami. Należą do nich na przykład twierdzenia o wyjeżdżaniu lekarzy z Polski czy o narzuconej przez Unię Europejską konieczności rejestracji wszystkich kur.

Mentzen o rejestrowaniu kur i wyjazdach lekarzy. Dwie nieprawdy

Mentzen o rejestrowaniu kur i wyjazdach lekarzy. Dwie nieprawdy

Źródło:
Konkret24

"Tak nas robią w ciula", "za to powinna być deportacja" - oburzają się internauci, komentując nagranie Ukrainki, która rzekomo pobiera 800 plus dzięki siedmiu ukraińskim paszportom. Wideo rozpowszechniane jest z antyukraińskim przekazem. Dotarliśmy do autorki nagrania. Miał być żart, wyszło inaczej. Oto jej historia.

Ukrainka i 800 plus "na siedem paszportów"? Znaleźliśmy autorkę filmu

Ukrainka i 800 plus "na siedem paszportów"? Znaleźliśmy autorkę filmu

Źródło:
Konkret24