Część internautów obawia się, że przegłosowana w Parlamencie Europejskim dyrektywa o prawach autorskich ograniczy ich prawo do zamieszczania linków, cytatów czy zrzutów ekranu z treściami z sieci. Spytaliśmy ekspertów, czy te podejrzenia są uzasadnione.
Przeczytałem dziś w jednej z gazet bardzo ciekawy artykuł – napisał na Twitterze Robert Gwiazdowski. - Ale szanując prawo własności autora i wydawcy go nie podlinkuję ani nic o nim nie napiszę – podsumował. Wpis opatrzył hasztagiem #ACTA2. To określenie używane przez przeciwników przegłosowanej 26 marca w Parlamencie Europejskim dyrektywy o prawach autorskich.
Wpis Gwiazdowskiego zyskał 1,5 tys. polubień. Ponad 200 użytkowników Twittera podało go dalej.
Komentujący wpis krytykowali unijną dyrektywę. Niektórzy sugerowali, że oznacza ona cenzurę w sieci. "Podanie dalej tweeta też pod to podlega?" – zapytał jeden z uczestników dyskusji. "Teoretycznie tak. To kolejny potworek prawny w stylu RODO" – odpowiedział mu inny użytkownik Twittera.
Część komentujących powątpiewało jednak w prawdziwość stwierdzeń zamieszczonych we wpisie Gwiazdowskiego. "Gdzie taki zapis?", "Gdzie jest info o podatku od linków?", "Skąd taki zakaz?" – pytano.
W poszukiwaniu logiki
Podobne stwierdzenia, jak u Roberta Gwiazdowskiego, znalazły się także na popularnym profilu "Żelazna Logika" na Twitterze i Facebooku: "Jeden portal opublikował dziś fejkniusa. Niestety nie możemy dać screena, linka ani napisać jaki portal. Nie możemy też zacytować więcej niż kilku słów z artykułu, a to nie wystarczy żeby pokazać fejka. Musicie sobie sami znaleźć. Tak będzie wyglądać weryfikacja mediów po #ACTA2".
W komentarzach wpisu, obok głosów potępienia unijnej dyrektywy, znalazły się również te sugerujące, że twierdzenia Żelaznej Logiki są nieprawdziwe.
"Przecież publikowanie linków bez snippetów (skrótów artykułu generowanych automatycznie) jest legalne", "Po pierwsze dyrektywa nawet nie weszła w życie, a po drugie to tak nie działa" – pisali internauci.
Dyrektywa przyjęta
Procedura 2016/0280(COD), szerzej znana jako Dyrektywa w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym została przyjęta po ponad trzech latach od wniesienia przez Komisję Europejską. Za jej przyjęciem opowiedziało się 348 europosłów, przeciwko było 274, a 36 wstrzymało się od głosu.
Jej celem, jak można przeczytać na stronie Parlamentu Europejskiego, jest "zobowiązanie wielkich platform internetowych i agregatorów wiadomości (takich jak YouTube czy Google News) do płacenia twórcom (artystom, muzykom, aktorom, agencjom prasowym i ich dziennikarzom) należnego wynagrodzenia".
Europarlament podkreśla także, że na skutek przyjęcia dyrektywy
nie powstaną żadne nowe prawa ani obowiązki; treści, które są obecnie legalne i które można udostępniać, pozostaną legalne i dostępne. Parlament Europejski
Teraz państwa członkowskie będą musiały zatwierdzić decyzję Parlamentu w nadchodzących tygodniach. Jeśli zaakceptują przyjęty tekst, wejdzie on w życie po opublikowaniu w dzienniku urzędowym, a następnie państwa członkowskie będą miały dwa lata na jego wdrożenie.
Dokument od samego początku był przedmiotem burzliwej dyskusji między zwolennikami i przeciwnikami zastosowanych w nim rozwiązań.
Pierwsi z nich przekonywali, że ma on zabezpieczyć interesy twórców treści w internecie i wzmocnić ich pozycję wobec gigantów takich jak Google czy Facebook. Ich oponenci podkreślali, że proponowane rozwiązania mogą prowadzić do cenzury w sieci.
Zmiana zasad publikowania
Przeciwnicy dyrektywy najbardziej ostrzegali przed działaniem artykułów 15 ("Ochrona publikacji prasowych w zakresie sposobów korzystania online") i 17 ("Korzystanie z treści chronionych przez dostawców usług udostępniania treści online"). We wcześniejszej wersji dyrektywy miały one numery 11 i 13.
Artykuły te dotyczą między innymi tak zwanych praw pokrewnych dla wydawców prasowych, czyli obowiązku płacenia wydawcom za treści udostępniane przez internetowych gigantów. Regulacje wprowadzają także obowiązek filtrowania treści pod kątem praw autorskich. Platformy, takie jak np. Facebook, płaciłyby posiadaczom praw autorskich za publikowane przez użytkowników treści albo kasowały takie materiały. Wydawcy prasy będą mieli możliwość negocjowania licencji z platformami i agregatorami treści.
Na mocy zmian wprowadzonych do dyrektywy, przepisami dotyczącymi filtrowania treści nie będą objęte m.in.: encyklopedie internetowe, takie jak np. Wikipedia, archiwa edukacyjne i naukowe.
"Osoby indywidualne będą mogły linkować tak jak dotychczas"
Wątpliwości podnoszone w tweetach Roberta Gwiazdowskiego i "Żelaznej Logiki" dotyczą między innymi możliwości zamieszczania w mediach społecznościowych odnośników do materiałów prasowych. Wątpliwości te są jednak nieuzasadnione.
Artykuł 15 unijnej dyrektywy zrównuje prawa przysługujące wydawcom do tych, które już obowiązują w odniesieniu do artystów, producentów, czy wydawców telewizyjnych. Artykuł zawiera jednak wzmiankę o wyłączeniu z regulacji hiperlinków, pojedynczych słów lub krótkich fragmentów publikacji prasowych.
(...) Prawa określone w akapicie pierwszym nie mają zastosowania do prywatnych i niekomercyjnych sposobów korzystania z publikacji prasowych przez użytkowników indywidualnych. Ochrona zagwarantowana w pierwszym akapicie nie ma zastosowania do czynności linkowania. Prawa określone w akapicie pierwszym nie mają zastosowania do pojedynczych słów lub bardzo krótkich fragmentów publikacji prasowej. Art. 15, ust. 1 dyrektywy 2016/0280(COD)
Jak czytamy na stronie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i w komunikacie PAP, "nowe prawo nie dotyczy prywatnego i niekomercyjnego użytkowania tekstów prasowych przez indywidualnych użytkowników, nie dotyczy również hiperlinków, a wraz z nimi krótkiego wyciągu z artykułu".
- Jak najbardziej można dzielić się linkami – mówi Natalia Mileszyk, prawniczka z Fundacji Centrum Cyfrowe, think-tanku zajmującego się m.in. politykami cyfrowymi czy edukacją w zakresie kompetencji cyfrowych. Centrum jest jedną z organizacji, które były przeciwne przyjęciu dyrektywy przez PE, uważając, że proponowane zapisy "zagrażają podstawowym swobodom obywatelskim, ograniczają rozwój edukacji, nauki, biznesu i kultury". - Problem pojawia się przy okazji snippetów, czyli wyrywków tekstu ze zdjęciem. Aby zamieszczać takie treści jako portal komercyjny, trzeba wykupić licencję – podkreśla Mileszyk.
Zdaniem ekspertki kwestia ta nie odnosi się jednak do fragmentów utworów, które pojawiają się na Twitterze przy udostępnianych treściach. - Są tam dlatego, że ktoś, kto tworzy te treści, sam ustawił taką możliwość – mówi Mileszyk. - Jeśli wydawcy nie będą chcieli, żeby na Twitterze pojawiały się snippety, muszą taką funkcję wyłączyć - dodaje.
- Osoby indywidualne będą mogły linkować tak jak dotychczas – mówi Konkret24 Michał Starczewski z kancelarii prawnej BWHS. - Odpowiedzialność finansowa może się pojawić po stronie platform, które te treści udostępniają – dodaje.
- Linkowanie jest dozwolone, chodzi o to, żeby wraz z tym linkiem nie pojawiło się pół artykułu, albo cały najistotniejszy kawałek – mówi Marek Frąckowiak z Izby Wydawców Prasy, która od początku popierała wprowadzenie unijnej dyrektywy. Frąckowiak podkreśla, że zgodnie z zapisami dyrektywy, dozwolone jest zamieszczanie linków oraz bardzo krótkich fragmentów tekstu. - To będzie wymagało teraz doprecyzowania, co znaczy "bardzo krótkie", ile to słów, jaki to fragment tekstu. Idea tego jest taka, żeby zachować zdrowy rozsądek – dodaje.
Nowe prawo nie wpływa na omawianie artykułów
W tweetach Roberta Gwiazdowskiego i "Żelaznej Logiki" pojawiają się także sformułowania sugerujące, że dyrektywa zablokuje możliwość omówienia artykułów czy zamieszczenia cytatów. Autor wpisu na drugim z profili zasugerował nawet, że przy omawianiu artykułu nie może podać nawet nazwy portalu, na którym artykuł został opublikowany. "Nie możemy też zacytować więcej niż kilku słów z artykułu" – czytamy we wpisie.
Podejrzenia tego rodzaju są nieuzasadnione. Jeden z ekspertów, z którymi rozmawiał Konkret24, wskazał jednak na potencjalne ograniczenia techniczne wynikające z prawa do cytowania utworów.
- Nie widzę przeszkód, żeby pisać o przeczytanych treściach - mówi Natalia Mileszyk z Centrum Cyfrowego. - Jeśli na przykład ktoś przeczyta artykuł o powodziach w Iranie, napisze o nim i zamieści link, to jest to omawianie artykułu, a nowe prawo nie wpływa na takie sytuacje – tłumaczy prawniczka.
Mileszyk podkreśla jednocześnie, że prawo autorskie nie ogranicza prawa cytatu wskazując na konkretną objętość przytaczanego tekstu. - Cytat musi stanowić fragment większej całości, który jest przywołany w jakimś celu, powinien wnieść coś nowego do powstającego utworu – mówi Mileszyk. - Jeśli ktoś pisze artykuł polemiczny, to przywołuje to, z czym polemizuje i to jest OK – podkreśla ekspertka Centrum Cyfrowego.
"Pozwala to na dalsze udostępnianie memów i gifów"
- Dla przeciętnego internauty nic się nie zmienia – mówi Marek Frąckowiak z Izby Wydawców Prasy i podkreśla, że w nowej dyrektywie zyskuje on potwierdzenie swoich praw. - Cytowania, krytyka, memy, gify, linkowanie, dzielenie się treściami było, jest i będzie dozwolone i uzyskało właśnie potwierdzenie Parlamentu Europejskiego – podkreśla Frąckowiak i dodaje, że nowe regulacje będą nakładały nowe obowiązki przede wszystkim na największych graczy rynku medialnego.
Podobną interpretację dyrektywy w tym zakresie można przeczytać na stronie Parlamentu Europejskiego: "W uzgodnionym brzmieniu dyrektywa zawiera szczegółowe przepisy, które zobowiązują państwa członkowskie do ochrony bezpłatnego zamieszczania i udostępniania utworów w celu cytowania, krytykowania, recenzowania, karykaturowania, parodiowania czy uprawiania pastiszu. Oczywiste jest zatem, że pozwala to na dalsze udostępnianie memów i gifów".
- Można pisać o artykułach albo podawać z jakich portali czy gazet czerpiemy informacje, określają to przepisy o cytowaniu – mówi Konkret24 Michał Starczewski. Prawnik ma jednak wątpliwości dotyczące cytowania dłuższych fragmentów utworów. Chodzi o wprowadzony przez dyrektywę obowiązek filtrowania treści przez duże podmioty pod kątem ewentualnego złamania praw autorskich.
Jeżeli nie udzielono zezwolenia, dostawcy usług udostępniania treści online ponoszą odpowiedzialność za nieobjęte zezwoleniem czynności publicznego udostępniania, w tym podawania do wiadomości publicznej, chronionych prawem autorskim utworów i innych przedmiotów objętych ochroną, chyba że wykażą, że: a) dołożyli wszelkich starań, aby uzyskać zezwolenia, oraz b) dołożyli wszelkich starań – zgodnie z wysokimi standardami staranności zawodowej w sektorze – aby zapewnić brak dostępu do poszczególnych utworów i innych przedmiotów objętych ochroną, w odniesieniu do których podmioty uprawnione przekazały dostawcom usług odpowiednie i niezbędne informacje (...). Art 17, ust. 4 dyrektywy 2016/0280(COD)
- Problematyczne może okazać się stosowanie przepisów o dozwolonym użytku, które pozwalają legalnie korzystać z cudzych utworów, np. w celu cytatu, pastiszu lub parodii – mówi Starczewski. Jego zdaniem, algorytmy stosowane przez takie podmioty jak YouTube, są wciąż mało skuteczne. - W sytuacjach wątpliwych raczej będą blokować publikację utworów – stwierdza Starczewski.
Screen jako cytat, "wtedy kiedy spełnia warunki cytatu"
Wpis "Żelaznej Logiki" sugeruje również, że po wdrożeniu unijnej dyrektywy niemożliwe będzie zamieszczenie zrzutu strony (screenshotu) omawianego w sieci artykułu.
- Same screenshoty podlegają ochronie prawnoautorskiej już dziś, o ile na screenshotach widoczne są utwory – wyjaśnia Natalia Mileszyk. Ekspertka Centrum Cyfrowego podkreśla jednak, że są sytuacje, w których zrzut strony może być traktowany jako cytat. – Dotyczą na przykład polemiki z jakimś artykułem, z fragmentem tego artykułu – mówi Mileszyk.
- Screen może być postrzegany jako cytat, wtedy kiedy spełnia warunki cytatu, czyli służy zilustrowaniu treści - wyjaśnia Michał Starczewski. Jego zdaniem możliwa jest jednak sytuacja, w której algorytmy będą je blokować.
Nic nie zmieni się "z dnia na dzień"
Eksperci, z którymi rozmawiał Konkret24 przypominają, że dyrektywa przegłosowana we wtorek w Parlamencie Europejskim nie będzie obowiązywać jeszcze przez długi czas. - Dyrektywa musi być implementowana. Są na to dwa lata od momentu publikacji w dzienniku urzędowym Unii Europejskiej – podkreśla Mileszyk.
- Przyjęcie dyrektywy nie oznacza, że cokolwiek zmieni się z dnia na dzień – mówi Michał Starczewski. - Państwa członkowskie mają dwa lata na wdrożenie dyrektywy, w poszczególnych państwach istotne szczegóły mogą wyglądać różnie – dodaje.
- Żyjemy w jakiejś histerii zagrożenia wolności słowa – twierdzi Marek Frąckowiak. - Wolno wszystko, co do tej pory, dla każdego prywatnego użytkownika dyrektywa nie zmienia niczego – dodaje. Zdaniem sekretarza Izby Wydawców Prasy nowe rozwiązania obciążają głównie duże podmioty, odpowiedzialne za treści zamieszczane na nich przez użytkowników. Sam użytkownik nie będzie jednak narażony na dodatkową odpowiedzialność prawną.
Michał Starczewski wskazuje jednak na potencjalne zagrożenia. - Prawdopodobnie internet będzie jeszcze bardziej scentralizowany – mówi prawnik. Jego zdaniem, na rynku utrzyma się dominacja dużych pośredników, takich jak Google czy Facebook.
Starczewski podkreśla, że dyrektywa zawiera przepisy chroniące małe platformy przed konsekwencjami zamieszczania przez ich użytkowników treści naruszających prawo autorskie. - Jeśli jednak platformy będą chciały się rozwinąć, mogą natrafić na szklany sufit – mówi prawnik. - Jeśli nie będą miały dużych środków finansowych na rozwiązania służące filtrowaniu treści, mogą nie urosnąć – wyjaśnia.
Autor: Krzysztof Jabłonowski / Źródło: Konkret24, TVN24.pl, PAP; zdjęcie tytułowe: Patrick Seeger/PAP/EPA