Zdaniem Mateusza Morawieckiego katastrofa w Odrze jest "zdarzeniem o charakterze naturalnym" i nie było "wielkich zrzutów substancji chemicznych" do rzeki. Jednak wcześniej premier mówił co innego, a wyniki pierwszych badań pokazują już, że katastrofa w Odrze nie jest zjawiskiem naturalnym, lecz "problemem spowodowanym przez człowieka".
Mateusz Morawiecki w programie "Gość Wiadomości" w TVP Info w czwartek, 25 sierpnia, był pytany o obecną sytuację w Odrze, w której doszło do katastrofy ekologicznej. Szef rządu odpowiedział m.in., że "wzbudzanie paniki przez pana [Donalda] Tuska, panią marszałek województwa lubuskiego [Elżbietę Polak] okazało się gigantycznym fejkiem". Dalej mówił: "Coraz więcej wskazuje na to, że było to zdarzenie o charakterze naturalnym, gdzie nie było jakichś specjalnych, wielkich zrzutów substancji chemicznych ani rtęci, ani innych, którymi nas straszono. Przyducha zdarzała się wcześniej".
Potem nawiązał do wydarzeń w Bugu i Narwi w roku 2009 - wtedy w Polsce rządziła koalicja PO-PSL. "Zresztą w latach Platformy Obywatelskiej... Odsyłam wszystkich do roku 2009 na Bugu, Narwi. Tam też tyle samo ryb mniej więcej. Ponad sto ton ryb śniętych, martwych została usunięta. Jakoś wtedy nie słyszałem tak głośnego głosu ekologów ani naszych oponentów z Platformy Obywatelskiej. To jest ta hipokryzja obnażona po raz kolejny. Śnięte ryby na skutek naturalnych zmian zdarzają się i niestety prawdopodobnie teraz się coś takiego zdarzyło" - powiedział premier.
Stwierdzenie, że zdarzenie w Odrze miało "charakter naturalny", wywołało komentarze. Dziennikarz Wirtualnej Polski Michał Wróblewski przypomniał, że jeszcze 12 sierpnia szef rządu mówił w podcaście co innego. Nie tylko wtedy - przypominamy wcześniejsze wypowiedzi Morawieckiego o katastrofie w Odrze. A dotychczasowe wyniki badań laboratoriów (podawane m.in. przez członków rządu) i analizy ekspertów wskazują, że katastrofa w Odrze nie była "zdarzeniem o charakterze naturalnym".
Premier 12 sierpnia: "prawdopodobnie do rzeki zrzucono ogromne ilości odpadów chemicznych"
12 sierpnia premier Morawiecki po raz pierwszy odniósł się do tematu Odry w swoim podcaście - wtedy zaprzeczył, że katastrofa w rzece ma przyczyny naturalne. "Problem polega na tym, że warunki pogodowe i stan rzeki zupełnie nie dają podstaw do tego, by uznać, że tak wysoki poziom tlenu ma naturalne źródła, a to może oznaczać tylko jedno: do rzeki dostały się substancje, które ją zanieczyszczają" - mówił. Wyjaśnił, że "prawdopodobnie do rzeki zrzucono ogromne ilości odpadów chemicznych i zrobiono to z pełną świadomością ryzyka i konsekwencji".
Apelował: "Nie wchodźcie do wody, nie kąpcie się w niej, ale też pilnujcie swoich psów, dla nich picie wody z rzeki też może okazać się bardzo niebezpieczne".
Premier 13 sierpnia: "według wszelkiego prawdopodobieństwa doszło do zrzutu jakichś substancji"
Dzień później na konferencji prasowej w Zielonej Górze premier powiedział, że najważniejsze dla niego jest, aby jak najszybciej "uporać się z tym nieszczęściem ekologicznym". Wtedy powiedział: "Według wszelkiego prawdopodobieństwa doszło do zrzutu jakichś substancji, które wywołują pewne efekty". Zapewnił, że władza "napiętnuje i będzie ścigać z całą stanowczością przestępstwo, które stoi u podstaw potężnego zanieczyszczenia ekologicznego".
Złote algi? "Nie jest to zjawisko naturalne"
Jednak już pięć dni później, 18 sierpnia, przedstawiciele rządu i politycy PiS zaczęli przekonywać, że do katastrofy doszło z powodów naturalnych. Tego dnia minister klimatu i środowiska Anna Moskwa poinformowała, że pośrednią przyczyną zatrucia rzeki może być toksyczny gatunek alg, tzw. złote algi. Napisała na Twitterze: "Wyniki badań naszych ekspertów z Instytutu Rybactwa Śródlądowego wskazały obecność w wodzie z Odry mikroorganizmów (złotych alg). Ich zakwit może spowodować pojawianie się toksyn zabijających ryby i małże".
Zakwit złotych alg w Odrze, potwierdzony przez laboratoria w Polsce i Niemczech, mimo że sam jest zjawiskiem naturalnym, występuje tylko w konkretnych warunkach, m.in. w mocno zasolonej wodzie. Dlatego wielu ekspertów nie zgadza się z tezą, że przyczyny katastrofy w Odrze były wyłącznie naturalne.
Niemiecki Instytut Leibniza do spraw Ekologii Wód Słodkich i Rybołówstwa Śródlądowego (IGB), który potwierdził obecność złotych alg, poinformował, że "we Frankfurcie nad Odrą od około dwóch tygodni mierzone są znacznie podwyższone, nienaturalne ładunki soli, które musiały powstać w górnym biegu rzeki". Niemieccy naukowcy podali, że ten gatunek glonów "występuje właściwie wyłącznie w wodzie słonawej i wymaga takiego poziomu soli, który naturalnie w ogóle nie występuje na zagrożonym odcinku Odry". Instytut stwierdził jasno: "Jeśli to podejrzenie [o śnięciu ryb z powodu tzw. złotych alg] się potwierdzi, to nie jest to zjawisko naturalne, lecz zdecydowanie problem spowodowany przez człowieka". Przypomnijmy: to podejrzenie potwierdziła minister Anna Moskwa, powołując się na badania ekspertów z Instytutu Rybactwa Śródlądowego.
Zasolona rzeka? "Ma związek ze spuszczaniem do rzeki silnie zasolonych wód pokopalnianych"
Polscy eksperci, którzy również zwracali uwagę na nienaturalnie wysokie zasolenie Odry, sugerowali natomiast, że powodem takiego zasolenia mógł być zrzut słonych wód poprzemysłowych np. z kopalni leżących w pobliżu rzeki. Nie można uznać tego za "warunki naturalne". Doktor Alicja Pawelec, specjalistka do spraw ochrony wód z organizacji ekologicznej Fundacja WWF Polska, mówiła w TVN24: "Wyniki badań Odry wykazały, że rzeka jest zasolona, a to ma związek ze spuszczaniem do rzeki silnie zasolonych wód pokopalnianych".
Tę hipotezę przedstawiono również 16 sierpnia na konferencji minister Anny Moskwy. W rozmowie z Konkret24 komentował ją wtedy dr inż. Łukasz Weber, specjalista ds. technologii uzdatniania wody z portalu technologia-wody.pl. "Na podstawie danych, które analizowałem, można powiedzieć, że przewodność tej wody (podwyższone zasolenie, wysokie natlenienie wody i zasadowy odczyn - red.) jest porównywalna do tej występującej w Świnoujściu w rzece Świnie, bo tam oddziałują już słone wody morskie. My nazywamy to wodami słonawymi" - mówił ekspert. "Więc mieliśmy gdzieś taki zrzut wody słonej lub słonawej i ona mogła następnie rozcieńczyć się w Odrze. W dorzeczu Odry w warunkach śródlądowych tak słona woda naturalnie nie występuje" - stwierdził.
Przyducha? "Nie wywołały jej na początku czynniki naturalne"
W wywiadzie dla TVP Info premier sugerował ponadto, że powodem śnięcia ryb mogła być naturalna przyducha, czyli znaczne zmniejszenie ilości tlenu rozpuszczonego w wodzie, które często powoduje śnięcie ryb. "Złe warunki tlenowe" zakwalifikowano jako warunki naturalne także w prezentacji minister Anny Moskwy. Jednak już wtedy dr hab. inż. Adam Tański z Katedry Hydrobiologii, Ichtiologii i Biotechnologii Rozrodu Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie tłumaczył w rozmowie z Konkret24, że takie zjawiska nie występują naturalnie na tak długich odcinkach rzek.
"Takie tzw. przyduchy rzeczywiście pojawiały się, od kiedy na ziemi istnieją zbiorniki wodne, głównie w miesiącach letnich w płytszych zbiornikach, na przykład oczkach śródleśnych. To wszystko powoduje, że ryby sną. Ale nie odnotowano jeszcze w historii takiej przyduchy, że nagle na 500 km rzeki Odry wszystko umarło. Więc owszem, jeśli teraz w wodzie jest mało tlenu, to możemy użyć terminu przyducha, ale pamiętajmy, że nie wywołały jej na początku czynniki naturalne" - stwierdził.
Niemcy wykryli rtęć i pestycydy. "Może to być zdarzenie wieloprzyczynowe"
Jeśli chodzi o substancje toksyczne - przede wszystkim rtęć i pestycydy - ich obecność w Odrze potwierdzały laboratoria w Niemczech, ale polski rząd konsekwentnie zaprzeczał takim informacjom.
Najpierw 11 sierpnia wieczorem niemiecka lokalna stacja rbb24 podała, że niemieckie laboratorium państwowe w swoim badaniu wykryło rtęć w wodzie pochodzącej z Odry.
Dwa dni później minister Anna Moskwa zaprzeczyła jednak na Twitterze, pisząc, że "Państwowy Instytut Weterynaryjny [...] wykluczył metale ciężkie jako powód śnięcia ryb".
Do tej sprawy odniósł się jednak 15 sierpnia na konferencji prasowej Axel Vogel, minister środowiska landu Brandenburgia. Podkreślił, że wykrycie rtęci w Odrze przez stronę niemiecką nie oznaczało, że był to powód śmierci ryb. "W kwestii rtęci, aby to zostało raz na zawsze jasno stwierdzone: mieliśmy taką sytuację w laboratorium kraju związkowego, że przy pierwszym badaniu wartości rtęci były wyższe niż ustawiona skala pomiaru dla tej metody badawczej. Na podstawie tego badania nie dało się odczytać, jak jest faktyczna zawartość rtęci" - mówił Vogel. "Jednak na obecną chwilę możemy wykluczyć, że ryby wymarły z powodu rtęci, ponieważ rtęć wolno się odkłada, a nie wprowadzono jej do rzeki tyle, aby spowodować taką falę śmierci ryb. Jak już powiedziałem: na obecną chwilę nie wiemy, co spowodowało śmierć ryb. Badania trwają nadal" - dodał.
Obecność rtęci w kanałach wpadających do Odry potwierdzono już także po stronie polskiej. 17 sierpnia polski Główny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ) przekazał, że "rtęci nie stwierdzono w woj. dolnośląskim i lubuskim i zachodniopomorskim, ale "podwyższone wartości rtęci wystąpiły w Kanale Gliwickim i Kędzierzyńskim na Śląsku". "Jest to zjawisko spowodowane osadzaniem się metali ciężkich na dnie, co jest typowe dla terenów przemysłowych" - dodano w komunikacie.
Przypomnijmy, że oba kanały na Śląsku wpadają do Odry, a o śniętych rybach informowano tam już w kwietniu i maju. Gliwicki oddział Wód Polskich już 11 sierpnia przekonywał jednak, że "obserwowany od końca lipca masowy pomór ryb w Odrze (...) nie ma związku z punktowym wystąpieniem śniętych ryb w Kanale Kędzierzyńskim i Kanale Gliwickim w lipcu, a tym bardziej z sytuacją w Kanale Gliwickim z marca".
Tego samego dnia, gdy GIOŚ poinformował o rtęci w śląskich kanałach, Ministerstwo Środowiska Brandenburgii przekazało, że próbki pobrane w punkcie pomiarowym we Frankfurcie nad Odrą między 7 a 9 sierpnia wykazały wysokie stężenie pestycydu z aktywnym składnikiem kwasu 2,4-dichlorofenoksyoctowego. Resort dodał, że występujące kilka dni nadmierne stężenie pestycydu z pewnością miało wpływ na zwierzęta, rośliny i mikroorganizmy w Odrze. "Możliwe, że pestycyd był obecny w jeszcze wyższych stężeniach w górnym biegu Odry i był już mocno rozcieńczony w punkcie pomiarowym we Frankfurcie nad Odrą" - napisał portal Rbb24.de.
Na to zareagowała 20 sierpnia minister Anna Moskwa. "Uwaga kolejny fake news powielany w Niemczech!!! Pestycydy herbicydy. W Polsce substancja jest zbadana i wykryta poniżej progu oznaczalności, czyli bez wpływu na ryby i inne gatunki i bez związku ze śnięciem. Środek niewykryty w rybach. Substancja, która nie odkłada się w rybach. Nieuzasadniony atak na rolnictwo. Najpierw przemysł teraz rolnictwo? Co następne?" - napisała na Twitterze.
Na ten komentarz zareagowało niemieckie Federalne Ministerstwo Środowiska. Podobnie jak w przypadku rtęci Niemcy wytłumaczyli, że informując o obecności pestycydu, nie stwierdzili, że był to jedyny powód śnięcia ryb. "Nikt w Niemczech nigdy nie twierdził, że pestycydy były jedyną przyczyną śmierci ryb. Szkoda, że polskie ministerstwo środowiska zinterpretowało teraz wyniki laboratoryjne jako obarczanie winą" - powiedział 23 sierpnia rzecznik resortu w rozmowie z dziennikiem "Die Welt". "Naprawdę wydaje się, że to chemiczny koktajl. Żadna z tych substancji według naszych dotychczasowych ustaleń nie doprowadziła samodzielnie do zabicia ryb; może to być zdarzenie wieloprzyczynowe" - wyjaśnił.
Bug i Narew: raporty z 2009 roku są. PZW: około 200 ton martwych ryb
Odpowiadając na pytanie o Odrę, premier Morawiecki stwierdził również, że w 2009 roku podczas katastrofy ekologicznej na Bugu i Narwi wyłowiono z rzek "mniej więcej tyle samo ryb. Tam też ponad setka ton ryb śniętych, martwych została usunięta".
To również popularna ostatnio rządowa narracja. W przekazach niektórych polityków PiS śniętych ryb w Bugu i Narwi miało być nawet nie 100, a 200 ton. "Badamy i porównujemy podobne kryzysy na rzekach jak na Odrze. 2009 Bug i Narew 200 ton śniętych ryb. Przyczyna podana wtedy oficjalnie to najprawdopodobniej przyducha. Gdzie są raporty, badania, analizy tej katastrofy?" - pytała 20 sierpnia na Twitterze minister Anna Moskwa. Dzień później wiceminister klimatu Jacek Ozdoba w programie "Kawa na ławę" w TVN24 powtórzył, że "w 2009 roku, proszę sobie wyobrazić, że śnięcie (ryb - red.) było większe niż w tej chwili". "W 2009 roku media pisały, że z Bugu wyłowiono miliony śniętych ryb (200 ton). Czy wtedy aktywiści robili marsze 'Martwego Bugu'? Czy wtedy zagraniczne media polskojęzyczne zrobiły panikę na cały kraj? Nie. Była cisza" - dodawał na portalu Albicla poseł PiS Kazimierz Smoliński.
To nieprawda, że z tamtych wydarzeń nie sporządzono raportów i analiz. W sieci dostępny jest m.in. raport Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska (WIOŚ) w Lublinie z lipca 2009 roku "o działaniach prowadzonych przez WIOŚ w Lublinie w lipcu 2009 w związku ze złym stanem rzeki Bug i jej dopływów". Stwierdzono w nim, że katastrofę wywołały przyczyny naturalne. "Sytuacja ta spowodowana była obfitymi opadami deszczu w miesiącu maju i czerwcu. W powstałych zastoiskach na skutek gwałtownego wzrostu temperatury nastąpił intensywny rozkład materii organicznej, który spowodował spadek zawartości tlenu w wodzie, a w konsekwencji śnięcie ryb. Nie stwierdzono wpływu czynnika antropogenicznego na zaistniałą sytuację" - napisano.
Ani w raporcie, ani w innych ogólnodostępnych źródłach, które przeanalizowaliśmy, nie ma żadnej informacji o 100 lub 200 tonach śniętych ryb, które miały zostać wyłowione po katastrofie w 2009 roku. WIOŚ w Lublinie podał jedynie, że w Janowie Podlaskim wyłowiono 800 kilogramów ryb, a w Terespolu 120 kilogramów. Poseł Smoliński przekonywał, że o 200 tonach ryb "pisały media", ale w doniesieniach lokalnych mediów, do których dotarliśmy, pisze się głównie o 26 tonach ryb wyłowionych przez tydzień w powiecie wyszkowskim. Portal Demagog.org, który analizował wypowiedź wiceministra Jacka Ozdoby, stwierdził: "Nie znaleźliśmy żadnej oficjalnej informacji z 2009 roku, w której padałaby ilość 200 t śniętych ryb".
Zapytaliśmy Kancelarię Premiera Rady Ministrów, Ministerstwo Klimatu i Środowiska, skąd pochodzą dane przytaczane przez członków rządu. KPRM poinformowała, że dane o śniętych rybach w 2009 roku "są informacjami publicznymi", lecz nie podała ich źródła i zaleciła kontakt z resortem klimatu. W odpowiedzi KPRM czytamy, że "ustalenie szczegółów podobnego kryzysu z 2009 r. jest utrudnione, ponieważ ówczesne władze zaniechały dokładnego wyjaśnienia tamtej katastrofy naturalnej". Ministerstwo Klimatu nie odpowiedziało nam do momentu publikacji artykułu.
Zapytaliśmy też Polski Związek Wędkarski, czy ma dane o ilości martwych ryb, które wyłowiono z Bugu i Narwi w 2009 roku. Paweł Bylicki z PZW przekazał nam, że według informacji związku w czasie tamtej katastrofy wyłowiono z rzek "około 200 ton" śniętych ryb. Zastrzegł jednak, że za tamte wydarzenia odpowiadają przyczyny naturalne. Jak wyjaśnił, ryby ginęły wtedy "ze względu na deszcze świętojańskie, intensywne opady, które spowodowały zatopienie łąk. Tam, gdzie siano było skoszone, spłukało je do rzek i zaczęło gnić. Zrobiła się przyducha wtedy". Potwierdzają to ustalenia WIOŚ w Lublinie, który w swoim raporcie napisał: "Nie stwierdzono wpływu czynnika antropogenicznego na zaistniałą sytuację".
Autor: Michał Istel / Źródło: Konkret24, zdjęcie: Maciej Kulczyński/PAP